Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Przeobrażanie języka protestu

Cering Szakja

 

Przez tybetańską Ngabę (chiń. Aba) w prowincji Sichuan przetacza się fala samospaleń młodych mnichów i mniszek, która rozlała się już stamtąd na inne ziemie tybetańskie - do tej pory dokonały ich dwadzieścia cztery osoby. Ostatnią z nich był jak dotąd mężczyzna, który podpalił się w Rebgongu (chiń. Tongren), w Qinghai. Skąd biorą się takie działania? Co powoduje i kieruje tymi, którzy je podejmują?

 

Samospalenie jako forma protestu publicznego - nowego w Tybecie - świadczy o tym, że wielu Tybetańczyków uznało za swoją narrację „ofiary z siebie", wpisując ją w kontekst nowego tybetańskiego nacjonalizmu. W końcu poświęcenie własnego ciała jest jednym z kluczowych nowoczesnych idiomów nacjonalizmu: połączeniem, zlaniem jednostki z narodem. Samospalenia, podobnie jak samobójczego zamachu, nie sposób wytłumaczyć motywacją indywidualną. W przeciwieństwie do tego drugiego nie jest ono jednak aktem terroru - postrzega się je raczej jako nieszkodliwe dla innych zadawanie bólu wyłącznie sobie: horror mający wzbudzać empatię. Dla współrodaków i współwyznawców akt ten stanowi deklarację wiary i tożsamości - a ci, co go dokonują, zasługują na miano męczenników. Ich czyny są symbolicznym kapitałem: krzykiem przeciw niesprawiedliwości władzy. Celem samospalenia jest wymuszenie ustępstw. Tyle że w Chinach, jak i w innych państwach autorytarnych, osiągnięcie takiego rezultatu wydaje się mało prawdopodobne - tam rządzący widzą w nim, podobnie jak w strajku głodowym, tylko szantaż.

 

Samospalenie jako forma protestu ma tyle wspólnego z buddyzmem, co samobójczy atak bombowy z islamem. Tym, co łączy ostatnie incydenty z religią, jest fakt, że Tybetańczycy, którzy dokonywali samospaleń, to w przytłaczającej większości mnisi, byli mnisi i mniszki. Ich działania nie były jednak hołdem dla religii ani dobrym uczynkiem, tylko czymś zupełnie przeciwnym - wybuchem „wściekłości" wywołanej codziennymi upokorzeniami oraz nieznośnym wymuszaniem podporządkowania i posłuszeństwa. Tybetański kler jest głównym celem dyscyplinującej edukacji patriotycznej i kampanii wymierzonych w tak zwaną „klikę Dalaja", w ramach których zmusza się duchownych - traktujących to rzecz jasna jako upodlenie - do niekończącego się udawania uległości oraz ciągłego manifestowania patriotyzmu i wierności partii komunistycznej. Na dłuższą metę funkcjonować tak się nie da - i jak widać wywołało to bunt. Wściekłość - tłumaczy Hannah Arendt - nie bierze się z nędzy, lecz z „obrażania naszego poczucia sprawiedliwości". Ludzie reagują nią, „kiedy mają powody sądzić, że warunki można by zmienić, ale tak się nie dzieje".

 

Tunezyjskiemu straganiarzowi Mohamedowi Bouazizi nie przyświecał żaden cel religijny ani pragnienie przebudzenia świata arabskiego - on, pisze Fassin, odbierał państwu władzę nad swoim ciałem i życiem. Występując w 1963 roku przeciwko antybuddyjskiemu, jego zdaniem, kursowi rządu Wietnamu, mnich Thich Quang Duc wprowadził samospalenie do globalnego języka polityki i protestu, czyniąc zeń narzędzie wyrażania sprzeciwu i walki z niesprawiedliwością. Dla Tybetańczyków jest ono naładowane emocjami i wydaje się niezbędne - za sprawą braku innych możliwości przekazania interesujących ich treści. Staje się znakiem życia i dowodem istnienia we wszechwładnym chińskim państwie. Przemoc zastosowana wobec samego siebie jest symbolicznym gestem woli przetrwania i stawienia czoła przymusowej transformacji ciała i przestrzeni.

 

Ironicznie, w Tybecie wymiar polityczny poświęceniu nadali chińscy komuniści: to dziedzictwo Lei Fenga, wzoru żołnierza z lat sześćdziesiątych minionego stulecia i najbardziej znanej twarzy kampanii propagującej całkowite oddanie ludowemu państwu. Tybet nie miał tradycji składania się w ofierze na ołtarzu kraju bądź religii - to obce pojęcie zapożyczono dopiero z języka oporu ukutego i krzewionego przez partię komunistyczną.

 

W tybetańskim nie ma nawet terminu, który oddawałby znane skądinąd „poświęcenie". Tybetańczycy z mozołem szukają słów, które wyrażałyby to pojęcie. I tak samospalenia nazywa się ostatnio rang srog blos btang, „oddaniem swojego życia", brak w tym jednak wymiaru czynienia tego w imię wyższej sprawy. Podobnie jak w sformułowaniu lus sbyin, którym określa się ofiarowanie przez Buddę własnego ciała jako jałmużny. Złożenie ofiary z siebie z przyczyn religijnych nie ma żadnej konotacji protestu ani wyrzeczenia. Poszukiwanie nowej terminologii jest więc wyrazem zmian charakteru tybetańskiego dyskursu politycznego oraz jego przesiąkania globalnym językiem protestu i oporu.

 

Niezależnie od tego, jak przerażającą postać przybrać jeszcze mogą wystąpienia Tybetańczyków, wydaje się bardzo mało prawdopodobne, by skłoniły władze chińskie do jakichkolwiek ustępstw. W systemie autorytarnym cykl oporu i represji jest nieuchronną konsekwencją braku elastyczności reżimu. Mało tego, tybetańskie protesty nijak nie przemówią do większości Chińczyków. I to nie tylko za sprawą braku rozwiniętego społeczeństwa obywatelskiego, lecz powszechnego przekonania, że przemoc i terror są - posługując się formułą Talala Asada - dopuszczalne wobec „grup niecywilizowanych", bowiem nie posiadają one „suwerennego państwa". Śmierć Tybetańczyków nie szokuje, a tylko potwierdza ich barbarzyństwo. To właśnie sugerował Xiong Kunxin, uczony chińskiego Uniwersytetu Minzu, tłumacząc w rządowym „Global Timesie", że „za sprawą czynników geograficznych i historycznych Tybetańczycy są bardziej agresywni".

 

Tybetańczycy żywią przeświadczenie, że pod rządami tego reżimu - skupionego na gospodarce, eksploatacji surowców i podboju - nie ma szans na zmiany. Życie mnichów i mniszek - ekonomicznie bezproduktywne i kłócące się z głoszoną przez państwo neoliberalną wiarą, że kapitalizm rynkowy i konsumpcja przyniosą wszystkim wyzwolenie - wydaje się nie licować z nowoczesnymi Chinami. Ponieważ nie dbają o przyznaną mniejszościom łaskę nielimitowania potomstwa, swoim istnieniem negują biologiczną władzę reżimu, zatem poddać ich trzeba ścisłej kontroli i narzucić szczególną dyscyplinę, odbierającą podmiotowość i zginającą karki przed majestatem państwa. Pewien mnich powiedział mi kiedyś, że narzucane przez tę władzę rygory są daremne jak trud garncarza lepiącego wazę bez dna. Spod wszystkich możliwych kwestii przeziera owo poczucie „niemożności życia z sensem". I to ona jest fundamentalną przyczyną samospaleń w Tybecie.

 

 

 

 

28 marca 2012

 

 

 

 

 

 

Cering Szakja, profesor w Instytucie Badań Azjatyckich University of British Columbia, jest najbardziej znanym wykształconym na Zachodzie historykiem tybetańskim, autorem pionierskiej monografii „The Dragon in the Land of Snows. A History of Modern Tibet Since 1947".

 

 

 

 

Hannah Arendt, Reflections on Violence, [w:] The New York Review of Books, 27 lutego 1969

Didier Fassin, „The Trace: Violence, Truth, and the politics of the Body", [w:] Social Research, 78:2, ss. 281-298, 2011

Tala Asad, Talal, On Suicide Bombing, s. 26, Columbia University Press 2007

People's Daily Online, 08:59, luty, http://english.peopledaily.com.cn/102774/7725303.html

 

 

 

 

rysunekhexiefarmwspominajacleifengaoficjalnydzienlf5marca_400
 

Ferma Hexie: Wspominając Lei Fenga (z okazji hucznego opublikowania jego „dzieł zebranych” w 2012 roku; ferma hexie – „krabów”, czyli homofonu ukochanej „harmonii” przewodniczącego Hu)

 

 

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)