Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

O tym jak chrześcijanin sprawę w Lhasie wygrał

Oser

 

Na początku kwietnia Radio Wolna Azja podało, że „lhaskie Biuro Bezpieczeństwa Publicznego (BBP) zawarło ugodę w sprawie chrześcijanina Songa Xinkuana". Wcześniej czytałam w sieci, co sam pisał o tamtym zajściu.

 

Poszło oczywiście o prześladowanie wierzącego przez reżim. Pastor kościoła domowego w prowincji Henan, prowadzący w Lhasie działalność misjonarską, został zatrzymany pod zarzutem „organizowania niebezpiecznej sekty". Przetrzymali go „za popełnianie rozmaitych przestępstw", regularnie przesłuchując i bijąc. Po zwolnieniu zwrócił się o pomoc do współwyznawcy, adwokata Zhanga Kaia z Pekinu i założył sprawę cywilną lhaskiej bezpiece. Jak teraz słyszę, piątego kwietnia zawarto ugodę pozasądową.

 

Zhang Kai, który przyjechał do Tybetu na rozprawę, napisał na swoim blogu: „Dobre wieści - wytoczyliśmy powództwo w Lhasie przeciw miejskiemu BBP. Dziś nie tylko wydało ono skonfiskowaną własność, ale i zrekompensowało wszelkie poniesione straty. Jesteśmy głęboko wdzięczni BBP za bezzwłoczne naprawienie błędu - przykład z Lhasy powinny brać agendy w całym kraju. Niech Bóg błogosławi temu miastu za umiejętność rozwiązywania problemów zgodnie z prawem i polityką partii".

 

Naprawdę miło słyszeć, że pekiński adwokat mógł wygrać sprawę związaną z wiarą w miejscu tak koszmarnie upolitycznionym, w którym w dodatku znacznie częściej i brutalniej niż gdziekolwiek gwałci się swobody religijne. To zapewne pierwszy taki przypadek w dziejach Tybetańskiego Regionu Autonomicznego. Nie szło, rzecz jasna, o buddyzm tybetański, ani o wyznających go autochtonów. Kiedy w dwa tysiące ósmym pozamykali tłumy Tybetańczyków w związku z marcowymi protestami, ponad dwudziestu „adwokatów praw" zadeklarowało wspólnie gotowość reprezentowania ich w sądach. Wszystkich, którzy złożyli ten podpis, ostrzeżono natychmiast, że mają wybić to sobie z głowy. Niektórych kosztował on nawet prawo wykonywania zawodu.

 

Song Xinkuan nie jest Tybetańczykiem, więc choć sprawa toczyła się w Lhasie i dotyczyła religii, władze lokalne potraktowały jego prawnika inaczej. Kiedy na przykład Li Dunyong z Pekinu i jego kolega Chang Boyang z Henanu zgodzili się bronić w Silingu Dhondup Łangczena, autora filmu „Pożegnanie ze strachem", szybko wyperswadował im to Departament Sądownictwa prowincji Qinghai przy współpracy stołecznego Biura Sprawiedliwości. Pekiński adwokat Li Fangping, który dwa razy jeździł do Lanzhou w sprawie mnichów klasztoru Labrang aresztowanych za protest w dwa tysiące ósmym, musiał się wycofać, bo nie spodobał się tamtejszej policji i sądowi. Wcześniej odebrano licencję Jiangowi Tianyongowi, ponieważ ośmielił się reprezentować przed sądem Tybetańczyka. Krótko mówiąc, nie ma mowy, żeby w Lhasie bronił Tybetańczyka jakiś przyjezdny.

 

Nie muszę chyba dodawać, że każdy obywatel Chin, Tybetańczyk i Han, powinien mieć prawo do uczciwego, jawnego procesu przed niezawisłym sądem. Władze, niezależnie od kalkulacji wizerunkowych, winne są każdemu ochronę podstawowych praw - w sądzie należy do nich bez wątpienia możliwość swobodnego wyboru obrońcy. Jeśli nie pozwala się nawet na to, tak zwane „rządy prawa" są jedynie pustym frazesem i żałosną fikcją, sprawiającą, że tybetańscy duchowni i świeccy, którzy znajdą się w tarapatach, są systematycznie pozbawiani jakiejkolwiek pomocy prawnej.

 

 

 

 

2 maja 2012

 

 

 

I jeszcze dogrywka

 

oserotymjakchrzescijaninsprawewlhasiewygralchinaaid_400
 

 

 

 

 

 

Za High Peaks Pure Earth


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)