Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Biała środa w Juszu

Oser

 

Choć wojsko, policję i kadry postawiono w stan najwyższej gotowości, w środę 8 lutego w Nangczenie, w Khamie czterystu, może pięciuset Tybetańczyków wyległo na stadion w centrum tego okręgowego miasta. Świeccy - kobiety, mężczyźni, miastowi, koczownicy, straganiarze, młodsi, starsi, ale głównie młodzi. Wszyscy ubrani po tybetańsku, każdy miał z sobą campę i kadzidło. Usiedli, zaczęli czytać z buddyjskich ksiąg i recytować modlitwy. W przerwach jedli suchą campę na znak, że nie mają nic poza bólem. Jedni modlili się o długie życie Dalajlamy, inni wołali, żeby Jego Świątobliwość pozostał w tym świecie na całą wieczność, albo krzyczeli, że Tybet czeka na wolność.

 

Stadion otoczyło wojsko i paramilitarni z bronią w ręku, ale gdy Tybetańczycy wrzasnęli „kji hi hi", mundurowi cofnęli się i przyglądali wszystkiemu z oddali. Na teren stadionu weszli co prawda bezpieczniacy i lokalne kadry, ale do zapadnięcia zmroku nie doszło do starć ani szarpaniny. Ludzie nie zamierzali się rozejść, kontynuując modlitwy i czytanie z ksiąg.

 

W tym samym czasie setki Tybetańczyków wybrały się do głównej świątyni w mieście (która należy do szkoły kagju). Ubrani w tradycyjne stroje, pojadali i rzucali w powietrze campę, wędrując wokół sanktuarium i obracając młyny modlitewne. Niektórzy mieli chirurgiczne maski, ale zdecydowana większość nie próbowała zasłaniać twarzy.

 

Mundurowi od dawna nie spuszczają z oka świątyni i okolicznych klasztorów. Mnichom zakazano zbliżania się do stadionu i uczestniczenia w obchodach lhakaru („białej środy" czyli dnia urodzin Dalajlamy, w którym Tybetańczycy manifestują swoją tożsamość i odrębność, ubierając się w tradycyjne stroje, jedząc rodzime potrawy, kupując tylko w tybetańskich sklepach, mówiąc ojczystym językiem bez chińskich zapożyczeń, i tak dalej). W tłumie roiło się od robiących zdjęcia tajniaków.

 

Mówiono mi, że o protestach Tybetańczyków z Nangczenu zostały powiadomione władze wyższych szczebli: prefektury Juszu i prowincji Qinghai, które kategorycznie zakazały dopuszczania do większych wystąpień, grożąc urzędnikom lokalnym „konsekwencjami".

 

Lhakar zakończyły dopiero ciemności i mróz. Wojsko i policja czuwały do końca. Atmosfera była napięta do granic wytrzymałości, na szczęście nie doszło do eksplozji. Pytanie, czy zechcą teraz wyrównać rachunki, aresztując uczestników symbolicznego, pokojowego protestu. Tego nie wie nikt.

 

 

 

9 lutego 2012

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)