Teksty. Z perspektywy Chińczyków

wersja do druku

Share

Dalajlama gotów założyć rodzinę z nieproszonymi gośćmi

Wang Lixiong

 

Rozmawiałem z Dalajlamą w Dharamsali 25 czerwca 2009 roku. Po raz kolejny powtórzył z naciskiem, że nie zabiega o niepodległość, tłumacząc to w ten sposób:

 

Nie idzie mi o niepodległość, naprawdę. Nie znaczy to, że jestem przeciwko niej czy że nic za nią nie przemawia, lecz wydaje mi się po prostu, iż mój wariant leży w interesie Tybetu, który jest niezwykle bogaty duchowo, ale materialnie stosunkowo ubogi. Sądzę, że pozostanie w granicach Chin może pomóc w materialnym rozwoju kraju i, w tym wymiarze, dobrze służyć jego mieszkańcom. Mówiłem o tym wielokrotnie.

 

Ponadto uzyskanie niepodległości przez wiele krajów wcale ich nie zmieniło ani nie poprawiło warunków życiowych ich obywateli. Czasem wręcz je pogarszało. Jeśli niepodległość oznacza mnożenie konfliktów i nieszczęść, jaki jest jej sens?

 

Niektóre państwa, które rozpadały się na części, płaciły za to krwią i stawały się sobie wrogami. Wydają mnóstwo pieniędzy na obronę przed sąsiadem, bywa nawet, że wszczynają wojny. Co z tego mają ich mieszkańcy? Są niewielkie państwa, które zmagają się z wieloma problemami i mogą liczyć wyłącznie na siebie. Moim zdaniem lepiej żyć w dużej rodzinie, pomagać sobie nawzajem i działać jak jeden organizm. To znacznie lepiej służy własnemu narodowi.

 

Problem w tym, że powinna być to naprawdę wielka rodzina. Obecnie chińska pomoc dla Tybetu ma wymiar wyłącznie zewnętrzny. Budują dom, lecz dach nad głową i pełny żołądek nie mogą zaspokoić potrzeb wewnętrznych. W sercach Tybetańczyków najważniejsze miejsce zajmuje religia. Wystarczy spojrzeć choćby na sprawę Tenzina Delka, by zrozumieć, jakim represjom poddaje się naszą wiarę. Niedawno rozmawiałem z lekarzem z Tybetu. Świetnie zarabia, żyje w dobrych warunkach, ale ilekroć myśli o swoich rodakach i ich ciężkim losie, ma w oczach łzy. Patrzył na mnie i płakał. Problemom nie będzie końca, póki nie uwzględni się świata wewnętrznego i nie zaspokoi ludzkich serc.

 

Przed kilkoma dniami rozmawiałem z chińskim uczonym, który powiedział, że nasiona zeszłorocznych „incydentów" w Tybecie zasiano w 1959 roku. Staruszek, który przybył tu z Amdo, widział w tym, co działo się przed rokiem, eksplozję goryczy nagromadzonej w sercach kolejnych pokoleń Tybetańczyków. Według raportu niezależnej organizacji Gongmeng główną przyczyną tych wydarzeń jest brak racjonalnej polityki wewnętrznej. Napisali również, że opinię tę podziela wielu chińskich urzędników.

 

Czasami żartuję, że problemu Tybetu nie stworzyliśmy my, ale zrobili to nieproszeni goście. Jeżeli jednak ich własny dom stanie się demokratyczny, to i oni nabiorą rozsądku oraz przestaną traktować nas despotycznie. Kiedy naprawdę zaczną nam pomagać, przestaną być niemile widziani i nawet jeśli pojawili się bez stosownego zaproszenia, będziemy mogli stworzyć wielką rodzinę.

 

 

Dharamsala, 29 lipca 2009

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)