Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Buddyzm tybetański na Zachodzie

Wywiad dla magazynu Tricycle

Thinle Norbu Rinpocze

Helen Tworkov: W twojej książce White Sail bardzo często pojawia się termin “nihilizm”. Jak go rozumiesz?

THR: Dla mnie nihilizm oznacza brak wiary w jakąkolwiek perspektywę duchową. Nihiliści wierzą tylko w to, co mogą zobaczyć, usłyszeć, pomyśleć, i w namacalną rzeczywistość tego, co się akurat przed nimi znajduje. Wierzą więc na przykład tylko w to życie, a nie w żywoty poprzednie lub przyszłe, ponieważ nie wierzą w ciągłość umysłu – choć owa ciągłość nie budzi najmniejszych wątpliwości. Nihiliści odrzucają buddyjskie wierzenia – takie jak to, że zjawiska są wzajemnie zależne, lub to, że prawda relatywna, której istotą jest ułuda, zależy wyłącznie od nawykowych skłonności istot. Jeśli, na przykład, jakieś wydarzenie jest rezultatem karmy, a nihilista nie umie znaleźć dlań wyjaśnienia, uznaje je za przypadek.
Z perspektywy buddyjskiej nihilizm jest po prostu nawykiem umysłu. Choć nihiliści mają potencjał natury buddy, brak wiary pozbawia ich możliwości, czy raczej metody, przeobrażenia [dostępnych im] szczątków zjawisk w ciągłość najwyższego poziomu. Mają cenne ludzkie ciało, lecz okłamują się, trwając przy nihilistycznych poglądach. Nie zważają na karmiczne konsekwencje, zawierzając oportunistycznym skłonnościom. Wykorzystują okoliczności dla chwilowych korzyści, zamiast tworzyć dobrą karmę, która pozwala na zbudowanie długofalowej, pozytywnej energii i, z czasem, na osiągnięcie pełnego oświecenia stanu buddy.

HT: To właśnie nazywasz materialistycznym umysłem? Wierzenie własnym, ograniczonym, zmysłom?

TNR: Tak. Niemniej póki istnieje dualistyczny umysł, trzeba wierzyć w przyczynę i skutek, by tworzyć pozytywne przyczyny i skutki. A więc chwilowo, póki istnieje karma, dobra czy zła, istoty muszą kierować się materializmem, gdyż owa karma istnieje w świecie materialnym. Różni się to jednak zasadniczo od nihilistycznej wersji materializmu, która odrzuca idee duchowe, takie jak natura buddy, ciągłość umysłu przekraczającą życie tego ciała, karma. Wierzą wyłącznie to, co potrafią poznać – ograniczonymi – zmysłami. Przyjmują wyłącznie namacalne odpowiedzi, a nie idee, które umożliwiają tworzenie pozytywnych – materialnych i niematerialnych, duchowych – właściwości.

HT: Wiele z rzeczy, o których mówisz – karma, reinkarnacja, continuum umysłu – jest bliskie ludziom takim jak ty, pochodzącym z buddyjskich rodzin, buddyjskich społeczeństw. Dla nas, mieszkańców Zachodu, są one jednak obce. Jeśli nie chcemy poddać się nihilizmowi, w co mamy wierzyć, by być buddystami, iść naszą ścieżką, kierować się naukami Buddy – bez wpadania w pułapkę “ślepej wiary”?

TNR: Drogocenne nauki mówią: “Człowiek mądry, bliski prawdziwej naturze zjawisk, jest bliski osiągnięcia oświecenia. Człowiek głębokiej wiary i prostego umysłu, jest bliski osiągnięcia oświecenia. Ten, który myśli i konceptualizuje, jest odeń daleko”. Człowiek niewzruszonej wiary i zawierzenia Dharmie, nawet jeśli nie rozumie nauk o właściwościach zjawisk, nie zna zbyt dobrze Dharmy czy wręcz wydaje się po prostu głupi, dzięki tej silnej wierze z pewnością może otrzymać błogosławieństwo Buddów i w końcu osiągnąć pełne oświecenie. Dlatego że nie ma nic, co zakłócałoby jego pozytywne myślenie. Natomiast człowiek, który ciągle tworzy sprzeczności, otrzymać błogosławieństwa nie może, ponieważ, uwikłany w ów mentalny konflikt, jest zawsze pełen wątpliwości.
Tacy jak ty muszą zacząć od “ślepej wiary” i praktyki. Dopiero potem, zrozumiawszy jak cenne są czyste, duchowe nauki buddyzmu, rozwiniecie prawdziwą wiarę w nauki buddyjskie i współczucie dla wszystkich istot.
Musimy wierzyć w Buddę i w to, że każda istota, nawet zwierzę, ma umysł. Choć nie da się go dotknąć, choć nie da się go zobaczyć ani pokazać jaki jest, nie ulega wątpliwości, że gdyby go nie było, nie mogłyby istnieć żadne zjawiska, nawet tylko w tym życiu. Reinkarnacja jest manifestacją umysłu. Pozytywna czy negatywna, zależy od indywidualnej karmy. Skoro nic nie jest w stanie przeszkodzić umysłowi, nie da się zaprzeczyć, że kolejne wcielenia przychodzą i odchodzą, przychodzą i odchodzą. Najwyższe istoty, które mają duchową moc kierowania inkarnacją, odradzają się, nawet jeśli nie wierzą w to nihiliści, nie rozumiejący umysłu i jego właściwości. Zwykłe istoty nie mogą stwierdzić, czy taka najwyższa inkarnacja jest prawdziwa czy nie. Niemniej, logicznie rzecz biorąc, trzeba wierzyć, że takie inkarnacje istnieją, ponieważ są manifestacjami umysłu, który jest źródłem wszelkich zjawisk.

HT: Jakie zjawiska masz tu na myśli? Relatywne?

TNR: Wszystko jest relatywne, póki człowiek prawdziwej wiary nie osiągnie pełnego oświecenia Buddy – które jest absolutną prawdą czystych zjawisk nieodłącznych od wielkiej, niesplamionej, bezkresnej pustki. Zjawiska relatywne biorą się ze skłonności umysłu.

HT: Wydaje się, że ten “umysł” odnosi się tak do małego, jak do dużego umysłu.

TNR: Prawdziwa natura umysłu jest niepojęta, poza wszelkimi materialnymi pomiarami. Nie da się jej mierzyć jak małych czy dużych kartofli. Póki nie rozpozna się jego natury, każda definicja umysłu – “mały” czy “duży” – jest tylko prowizoryczną koncepcją, jakie tworzy się stosownie do indywidualnych możliwości. Można sobie powiedzieć, że umysł ma ograniczoną percepcję i niskie pobudki, których nie da się pogodzić z ideami duchowymi, albo że widzi wszystko i żywi wspaniałe intencje zgodne z naukami buddyzmu.
Nawet jeśli nie możemy go zobaczyć, pojąć ani złapać, umysł jest ciągły. Dopóki ludzie nie osiągną poprzez praktykę i medytację stanu Buddy, oświecenia, istnieje dualistyczny umysł. Dualistyczny umysł jest ograniczony, może więc, z powodu złych skłonności, wywoływać negatywne zjawiska. Umysł jest ciągły, nawet jeśli nie wierzy się w nic i nie praktykuje. Ponieważ, z natury, nie zna też żadnych przeszkód, dualistyczny umysł może bezustannie tworzyć iluzję samsary. Z perspektywy buddyzmu należy więc rozwinąć najpierw dobre skłonności, by tworzyć zjawiska pozytywne. Dobry nawyk oznacza powstrzymanie się od powodowania negatywności, by nie było negatywnych skutków, oraz tworzenie pozytywnych zjawisk, aby doświadczać pozytywnych skutków, póki nie osiągnie się pełnego oświecenia, które jest poza wszelkimi skłonnościami. A to oznacza wiarę w karmiczną przyczynę i skutek, wiarę w Buddę, wiarę, że umysł posiada naturę Buddy, oraz odkrywanie jej poprzez modlitwę i medytację.

HT: Wiarę, że umysł wykracza poza to, jak doświadczamy go w tej chwili?

TNR: Tak. “Ograniczony umysł” w istocie oznacza skłonności umysłu. Ograniczone są nasze koncepcje umysłu. Ograniczenie [to] jest skutkiem ograniczonej intencji.

HT: Jak ograniczony umysł może “wierzyć” w umysł nieograniczony? Czy to właśnie sprawa wiary? A może guru?

TNR: Umysł jest nieograniczony. Stąd właśnie bierze się mnogość i różnorodność twoich koncepcji i zjawisk – z wyobrażeniem nieograniczonego umysłu włącznie. Jedynym ograniczeniem jest sposób myślenia, gdyż przez wiele poprzednich żywotów ukształtowały się nawykowe ograniczenia, takie jak nawyki [dotyczące] czasu lub kierunku. Wszystko to jest tworzone przez umysł.

HT: Co to znaczy “nawyki czasu i kierunku”?

TNR: Umysł nie zna przeszkód – również w przypadku nihilistów, którzy nie mają pojęcia o jego możliwościach. Muszą korzystać z owych możliwości, nawet jeśli nie zdają sobie sprawy z ich istnienia. Bez umysłu, na przykład, nie ma czasu. Właściwości czasu – czasu Zachodniego, czasu Wschodniego, czasu śmierci, czasu narodzin – pochodzą z umysłu. Prawdziwa natura umysłu jest bezczasowa, ale dualistyczne skłonności umysłu tworzą nasze przeżywanie czasu.
Wszystkie istoty, nie tylko ludzie, mają naturę Buddy, nawet jeśli nie są oświecone. Stan Buddy – to w pełni oświecony umysł bez dualistycznych skłonności. Natura Buddy jest potencjałem oświecenia – a to znaczy, że nie stan Buddy nie został jeszcze urzeczywistniony. Niedualna natura Buddy, chwilowo uśpiona z powodu braku wiary i rozpoznania, kryje się w dualistycznym umyśle. Choć uśpiona, jest mu właściwa, wrodzona. Praktyka to rozpoznawanie owej natury, rozpalania jej wiarą.

HT: Co jest prawdziwą naturą umysłu?

TNR: Umysł mądrości. Póki jednak nie rozwinie się on w kwiat pełnego oświecenia, prawdziwą naturę umysłu można objaśniać – w zależności od indywidualnych możliwości i rozwoju – w kategoriach podstawy, ścieżki lub rezultatu. Nie możesz powiedzieć, że prawdziwa natura to wyłącznie natura Buddy, gdyż jest ona uśpiona, ale nie możesz też mówić, że natura Buddy nią nie jest, gdyż trzeba ją tylko rozwinąć.

HT: Zachodni praktykujący wydają się zgodni co do tego, że wiara bez doświadczenia może być nową pułapką – zmienieniem systemu wierzeń tak, jak zmienia się skarpetki. Że naśladowanie słów guru bez zrozumienia czyni z praktyki system, podobny np. do systemu politycznego. Nie wiemy, jak poruszać się po tej cienkiej linie między niewiarą a wiarą w cudze – a nie nasze własne – doświadczenia.

TNR: Nie dotyczy to tylko Zachodu, gdyż nie jest to wyłącznie zachodni nawyk. To czy ktoś pochodzi z Zachodu, czy ze Wschodu nie ma żadnego znaczenia. Skłonności nihilistyczne są bardzo groźne dla każdego.
Czy twoje “własne doświadczenie” znaczy, że nie jesteś powiązana z innymi istotami i masz wyłącznie własne doświadczenia, które nie pasują do doświadczeń innych i nie mają nic wspólnego z ich zjawiskami? Jeśli to jak jesz, przychodzisz, wychodzisz i przebywasz nie ma związku z żadną istotą i jest twoim własnym, zupełnie niezależnym, odrębnym doświadczeniem, z którym potrafisz uporać się w całkowitej izolacji – to trudno. Do tej pory wydawało mi się jednak, że – zgodnie z prawdą relatywną – bez związku ze zjawiskami innych nie może istnieć żadne doświadczenie. Jeżeli doświadczenie istnieje, to pochodzi ze związku z innymi, ponieważ, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, istniejesz w społeczności, to znaczy z innymi, a nie jako jedna jedyna Helen.
Bez naśladowania nie da się czasem zespolić z prawdą. Jest naśladowanie negatywne, takie jak twoje – udawanie agresywnej dziennikarki telewizyjnej, która zadaje absurdalne pytania podniesionym głosem, i naśladowanie pozytywne: spokojne udzielanie odpowiedzi z intencją pomagania innym. Naśladowanie jest tylko kopią, nie oryginałem, niemniej może przynieść coś prawdziwego. Może być to trudne dla nie rozróżniającego umysłu. I tak, na przykład, naśladując dziennikarzy, zostałaś redaktorką Tricycle, a twoje pismo jest oparte na naśladowaniu innych magazynów.
Dzieci naśladują rodziców i w ten sposób się uczą. Małpa, którą nauczysz naśladować człowieka – choć w tym życiu nie zmieni się w istotę ludzką, gdyż jej karma sprawia, że ma ciało małpy – może dzięki udawaniu rozwinąć ludzkie skłonności. Wrycie w pamięć ludzkiej formy i silny nawyk zachowywania się jak człowiek mogą sprawić, że w następnym życiu odrodzi się jako istota ludzka. Modelki pokazują kreacje, będące wzorami ubrań, jakich jeszcze nie uszyto, ale według ich kroju szyje się kopie, które można już nosić. Przez pewien czas udawałaś buddystkę, ale stara miłość nie rdzewieje – nawyki sprawiły, że wróciłaś do nihilizmu. Dziś naśladowanie buddyzmu jest dla ciebie tylko pretekstem do wymyślania jego wad, kreowania tematów po to tylko, by powiedzieć coś negatywnego. Próbujesz utrzymywać kontakty z buddystami jak szpieg, szukający przyjaźni ludzi, których chce zniszczyć.
Znaczenie naśladowania leży w jego przedmiocie oraz pozytywności lub negatywności. Patrul Rinpocze powiedział: “Każde działanie jest naśladowaniem. Wśród naśladowców mędrcem jest ten, który robi to najlepiej”.

HT: Czy wszystkie zjawiska pochodzą z umysłu?

TNR: Bez umysłu nie ma zjawisk. Wszystkie zjawiska pochodzą z umysłu.

HT: Te zjawiska są w umyśle?

TNR: Tak, w umyśle.

HT: Jeśli koń widzi drzewo, czy jest ono na zewnątrz konia? Czy też w jego umyśle?

TNR: Jeśli lubisz materializować, drzewo jest na zewnątrz umysłu. To nawyk materialnego umysłu.

HT: Jeżeli to jest opis umysłu materialnego, to jak wygląda umysł, który rozumie, że drzewo jest wewnątrz umysłu konia?

TNR: Koń nie rozumie, że drzewo jest jego umysłem, projekcją umysłu. Wszystkie zjawiska są manifestacjami umysłu: i koń, i drzewo.

HT: Czy jest tam jakieś drzewo?

TNR: To bez różnicy, wewnątrz czy na zewnątrz. Nie ma różnicy, póki dzięki praktyce medytacji nie zniknie dualistyczny umysł. Myślenie, że drzewo jest na zewnątrz, to tylko koncepcja. Jeśli myślisz, że jest na zewnątrz, to jest na zewnątrz. Jeśli myślisz, że jest wewnątrz, to jest wewnątrz. Koń i drzewo mogą być w tobie, mogą też być na zewnątrz ciebie. Możesz myśleć, że ty jesteś tu, a one tam. Możesz zrobić z tego nawyk. Kiedy śpisz w swoim małym łóżku, możesz wyśnić wiele zjawisk, nawet cały Nowy Jork, ale twój sen jest tylko w twoim umyśle. Umysł jest źródłem wszystkich zjawisk. Według nauk buddyjskich, dualistyczne umysły mają różne skłonności z niezliczonych poprzednich żywotów, można więc zobaczyć wiele różnych zjawisk. Ponieważ umysł nie zna żadnych przeszkód, może być drzewo, może być koń i może być wiele innych światów, w tym czyste krainy Buddy. Jeśli jesteś mądra, zamiast rozdzielać lub łączyć konie i drzewa, wybierz raczej krainę Buddy – niezależnie od tego, czy myślisz, że jest ona wewnątrz czy na zewnątrz. W ten sposób uda ci się z pewnością znaleźć w jednej z nich, a tam nie ma wewnątrz, nie ma zewnątrz – tam wszystko jest takie samo.

HT: Jeśli widzimy krowę, czy mamy rozumieć, że jest ona projekcją naszych umysłów?

TNR: I koń, i krowa są projekcjami umysłu. Możemy też nazwać je skłonnościami umysłu.

HT: Czy tam jest koń?

TNR: Na jedno wychodzi – tam czy tu, wewnątrz. To jedno i to samo, póki dzięki praktyce medytacji nie zniknie dualistyczny umysł.

HT: Jak percepuje krowę oświecony umysł?

TNR: W przypadku oświeconego umysłu nie ma percepcji, czyli nawyku.

HT: Używamy słowa projekcja, jak w przypadku projektora filmowego. Kiedy próbujemy dotknąć takiej projekcji – nie ma nic. Gdy dotykamy krowy, czujemy krowę. Czy jest jakaś różnica między filmowym obrazem krowy a “prawdziwą” krową?

TNR: To różne nawyki wierzenia w to, co wydaje się przedmiotem realnym lub nierealnym. Czy to wiara w to, co rzeczywiste, czy to wiara w to, co nierzeczywiste – istota jest taka sama: wiara. Wiara tworzy wiele różnych zjawisk, w tym krainy Buddów. Różnice między zjawiskami leżą w różnych okolicznościach: to my decydujemy w co wierzyć, tworząc w ten sposób swoje zjawiska. Obrazów na ekranie nie można dotknąć, co nie znaczy, że każdy, kto ogląda film, urzeczywistnił naturę Buddy i nie postrzega zwykłych, materialnych przedmiotów. Każdy, kto wie jak przy udziale wielu substancji i okoliczności robi się film, zdaje sobie sprawę, że nie istnieje on w sposób dotykalny. Wiedzieć, że nie da się dotknąć filmu, mogąc go obejrzeć – to też nawyk. Różnica między niedotykaniem przedmiotu na ekranie a dotykaniem krowy jest różnicą czasu, miejsca i nawyku. Nawyk dotykania jest stworzony przez nawyk niedotykalnego. Nawyk niedotykalnego – przez nawyk dotykania. To ciągle ta sama wiara, która chwilowo zdaje się inna pogrążonemu w iluzji umysłowi; inny wydaje się przedmiot, niemniej przywiązanie do tego, co dotykalne czy niedotykalne, jest dokładnie takie samo. Te nawyki budowano przez wiele żywotów. Poza tym, nie tylko film: jest przecież wiele rzeczy, które możemy zobaczyć, ale nie dotknąć. Zależy to od umysłu.

HT: Jak wiesz, wiele osób na Zachodzie opowiada się obecnie za poleganiem na zbiorowej mądrości sanghi, pomniejszając rolę nauczyciela.

TNR: Pierwsze słyszę. Ale ludzie z Zachodu zawsze lubili wymyślić coś nowego. Pożytek jest tu sprawą drugorzędną. Wątpliwości i cynizm to głęboko zakorzenione nihilistyczne nawyki, a nie cudowne znaki. Niektórych ciągnie to takich idei nawyk buntu. Mają wypaczony obraz wolności, jak ludzie, którym wydaje się, że są ciągle uciskani przez rząd. Czują się lepiej w niezobowiązującym towarzystwie znajomych, narzeczonych itd., niż oddając cześć lub okazując szacunek nauczycielowi. Nie ma to jednak nic wspólnego z czystą duchowością czy pragnieniem porzucenia ego i osiągnięcia oświecenia. Osoby, które mają ten nawyk oporu i walki o władzę, zapominają, że narzeczona może zbuntować się przeciwko narzeczonemu i odwrotnie. Nawet członkowie sanghi, którzy próbują polegać na swej zbiorowej nie-mądrości, mogą czuć się ze sobą nieswojo z powodu skłonności do negatywnych reakcji lub walki. Jeśli reagują negatywnie na nauczycieli – choć ciągle przecież czytają i słyszą, że powinni ich zawsze szanować – z pewnością doświadczą kolektywnej negatywności na tym samym tle walki o władzę, ego i buntu. Choć zwracają się ku sandze, nie znaczy to, że przestają negatywnie reagować na innych. Ciągle czyta się w gazetach o żonach mordujących mężów i mężach zabijających żony. Osoba, która ma skłonność do negatywnych reakcji, oporu, paranoi i strachu, nie uwolni się od nich występując przeciwko nauczycielowi, nawet jeśli rozprawia przy tym o zbiorowej mądrości sanghi. To obłudne ego sprawia, że ludzie ci nie chcą szanować nauczycieli i guru. Postawę tę wspiera społeczeństwo, które nauczyło ich szanować wyłącznie siebie samych. Warto jednak wiedzieć, że to objaw lęku. Strach przed zatraceniem się w szacunku i czci dla nauczyciela świadczy, że nie są uduchowieni.
Na Zachodzie nie przepadają za wiarą. Wolą współczucie. Zachodnie współczucie brzmi bardzo ładnie, ale jeśli mu się bliżej przyjrzeć, ma negatywny posmak. Nie jest bowiem autentyczne, gdyż wyrasta z dumy. To patrzenie z góry. Płynie od osoby uważanej poniekąd za lepszą, wyższą, do osób uznawanych poniekąd za niższe. Dlatego też jest tu wygodne. Duma uniemożliwia wiarę, która oznacza oddanie się czemuś wyższemu. W tradycji buddyjskiej wiara w Buddę zawsze łączy się ze współczuciem wobec czujących istot, a współczucie jest zawsze związane z wiarą. Tam, gdzie jest prawdziwa wiara, automatycznie pojawia się współczucie wobec wszystkich czujących istot, które cierpią, gdyż nie ma w nich wiary w Buddę.
Wiele osób chce dowiedzieć się czegoś o buddyzmie, ale nie są zainteresowane wiarą, gdyż nie zamierzają niczego poświęcać. Sądzą, że sangha to coś w rodzaju grupy znajomych, więc czują się w niej bezpiecznie, bo nie wymaga od nich żadnego szacunku. Ten pomysł wziął się z nowoczesnej, powierzchownej, demokratycznej idei równych praw, która wyrasta z nihilizmu, a nie z mądrości. Idee duchowe nie mają nic wspólnego ze światowymi ideami politycznymi, ale ludzie ci próbują mieszać idee polityczne z duchowymi, nie oglądając się na czystą Dharmę. Idee demokratyczne należą do świata polityki i nie wolno posługiwać się nimi tak, jakby były ideami duchowymi. Nie ma nic złego w wierze w wartości demokratyczne, ale po co mieszać je do buddyzmu? Nie mają nic wspólnego z prawem do bycia nauczycielem i prawem do wierzenia w nauczycieli. Dlaczego ci ludzie usiłują walczyć z wiarą w nauczycieli? W demokracji mówi się o prawach indywidualnych, dlaczego więc nie miałyby one przysługiwać buddystom? Religia to sprawa indywidualnego wyboru, a nie decyzja ludzi, którzy nazywają się sanghą. Nie mają żadnego prawa do pomniejszania roli nauczyciela, a i nie mogą jej pomniejszyć, gdyż przymioty duchowe, które uosabia nauczyciel, są niepojęte i w niczym nie przypominają materialistycznych idei nihilistycznej sanghi. Idee te nie mają też wiele wspólnego z demokracją, co najwyżej można je uznać za tradycję jakiegoś dziwnego innego świata. Jeżeli celem polityki jest zaspokajanie potrzeb ludzi, to dlaczego usiłuje się przekreślić potrzeby buddystów? Nawet jeśli ty nie jesteś zainteresowana duchowymi ideami, inni są i będą.
Prawdziwa tradycja buddyjska polega na pomaganiu innym. Ludzie, o których mówiłem, nie mogą być pożyteczni dla innych, ponieważ nie mają czystej, pozytywnej linii [przekazu], gdyż usiłują dostosować idee duchowe do wspomnianej, doczesnej, nihilistycznie pojmowanej wolności. Choć pomysły takie mogą wydać się atrakcyjne i przyciągać niewierzących, pomóc w wypromowaniu grupy albo niszczyć szacunek do nauczycieli, są haniebne i przyniosą takież skutki. Wszystkie tradycje buddyjskie opierają się na wierze i szacunku, a idea polegania na kolektywnej mądrości sanghi zachęca do czegoś przeciwnego. Mówiąc o linii, nie myślę o skórze czy rasie, lecz o przekazywanej od wieków linii mądrości. Nauczyciele mieli uczniów, którzy sami stawali się nauczycielami i przekazywali nauki innym. Ludzie, którzy odcinają się od swoich przewodników, pomniejszając rolę nauczyciela, nie mogą mieć najwyższej linii mądrości, ponieważ nauczyciele są reprezentantami Buddy. Niezależnie od tego, jak widzą ich przez pryzmat swych zjawisk uczniowie, nauczyciele uczą ścieżki do oświecenia. Wszystko, czego uczy się uczeń, pochodzi od nauczyciela.
Opowiadanie, że nie potrzebują guru, jest jak twierdzenie, że ręce mogą pracować same z siebie, więc ciału na nic głowa. Jeśli ci ludzie nie chcą nikogo szanować i buntują się nawet przeciwko swoim guru, to dlaczego nazywają się sanghą? Czemu zatrzymują słowo, odrzucając jego znaczenie? Myślę, że idzie im przede wszystkim o szacunek, który niesie ze sobą ów termin, a więc o chęć bycia szanowanym. To dziwne i nielogiczne, że odrzucają guru, by nie musieć ich szanować, a jednocześnie próbują otoczyć szacunkiem siebie samych. Niezależnie od tego, co o sobie mówią, takie intencje nie mają nic wspólnego z czystą Dharmą. Według czystej Dharmy szacunkiem otacza się to, co święte. Zgodnie z buddyjską doktryną przyczyny i skutku, szacunek zdobywa się – czy raczej naturalnie zyskuje – okazywaniem szacunku, a nie pompowaniem swej pozycji poprzez pomniejszanie innych. Dla ludzi naprawdę rozumiejących Dharmę publikowanie sądów na temat nauczycieli buddyjskich, z których wynika coś całkiem przeciwnego – czym, o ile jeszcze pamiętasz, właśnie się zajmujesz – nie jest zbyt rozsądne. Trafia to tylko do osób, które widzą sens w plotkowaniu i interesują się wyłącznie poglądami ludzi ich pokroju, jak gdyby prowadzili między sobą badania opinii publicznej, a następnie wierzyli w rezultaty. Publikowanie takiej krytyki nauczycieli buddyjskich jest zdradą Dharmy. Jak możesz nazywać swoje pismo “buddyjskim” propagując takie wypowiedzi? Zachowujesz się jak ci Amerykanie, którzy kręcą filmy po to, by zarabiać na szokowaniu ludzi, epatując potłuczonym szkłem i przemocą, która niszczy młode umysły.
Nie wolno wprowadzać w błąd, przeinaczając znaczenie terminów buddyjskich, które są zawsze związane z mądrością. Mądrość – ten najwyższy, najdoskonalszy umysł – jest przeciwieństwem zwykłych pojęć. Sangha ma wiele znaczeń, ale najprościej opisać ją jako intencję, pragnienie, by poprzez dwa nagromadzenia, zasługi i mądrości, rozkwitała prawość. Zasługa rodzi się z prawości, a mądrość z urzeczywistnienia. Te dwa nagromadzenia pochodzą z Dharmy, a Dharma ze słów Buddy. Przedstawicielem Buddy jest nauczyciel. Wszelkie próby pomniejszania, bagatelizowania czy ograniczania jego roli napawają grozą. Jak urzeczywistnić mądrość bez wiary i zaufania do Trzech Klejnotów, podążania za słowami Buddy, modlitwy do Buddów i słuchania nauk guru, którzy są przedstawicielami Buddy? Budda Śakjamuni powiedział: “Człowiek bez wiary nie uzyska czystej Dharmy, tak jak spalone ziarno nie zrodzi pędu”. Z nihilistycznym umysłem i twarzą sanghi, zamiast nieść pożytek wszystkim istot podążając za naukami Buddy, ludzie ci zamykają swoimi słowami ścieżkę do oświecenia następnym pokoleniom. Oczywiście, podług amerykańskiej wizji wolności wszystko jest dozwolone, również swobody religijne, ale można chyba samemu wymyślić coś, co nie będzie miało żadnego związku z tradycją buddyjską. Po co zapożyczać termin “sangha” z buddyjskiego słownika?
Żal mi nowego pokolenia Amerykanów, a zwłaszcza ciebie. Zupełnie niepotrzebnie przywiązujecie się do wszystkich tych negatywnych idei i zapładniacie młode umysły wyssanymi z palca brudami, co może przynieść katastrofalne skutki. Przypomnij sobie tego pisarza, którego książka była ponoć inspiracją dla zamachu bombowego w Oklahomie. Nadal pisze i gada o wojnie domowej, zachęcając głupców do robienia strasznych rzeczy. Głupców, którzy uwielbiają słuchać, że rząd powinien zostawić ich w spokoju i zrezygnować z podatków. Nawet gdyby zostawić ich w spokoju i dać im pełną niezależność, to i tak walczyliby ze sobą jak zwierzęta w dżungli, atakując, gryząc i pożerając się nawzajem. Ci, którzy starają się pomniejszyć rolę nauczyciela i stworzyć “wolną” sanghę bez porządku, dyscypliny i szacunku, nie są wiele lepsi. Wyhodują sztucznych, schizofrenicznych buddystów. Może ci się wydawać, że bronię nauczycieli, bo sam jestem nauczycielem, ale to, co o mnie myślą, nie bardzo mnie obchodzi. Jeżeli ktoś ma do mnie zaufanie, będzie je miał. Nie myślę o sobie i nie uważam się za nauczyciela. Myślę o naiwnych, którym brak wiedzy i którzy mogą paść ofiarą negatywnych idei.
Nawet jeśli pomniejszaczom nauczycieli marzy się anarchia, zawsze znajdzie się między nimi ktoś, kto zechce podowodzić. Skoro nieuchronnie będą mieli przywódców, dziwię się, że odrzucają tych, którzy reprezentują ścieżkę oświecenia i mogą poprowadzić ich w dobrym kierunku, wybierając osoby pozbawione duchowych przymiotów, ale za to oddane idei równości społecznej. Grupy zawsze mają pewien system rządów – można między nimi wybierać, kierując się swymi pragnieniami, niemniej sam system jest niezbędny. Podobnie wybór nauczyciela zależy od pragnień osoby lub grupy, ale nauczyciel jest niezbędny, gdyż bez niego nie można zrozumieć Dharmy: dla pożytku w tym życiu, dla pożytku odrodzenia w wyższych światach i wreszcie dla pożytku, jakim jest osiągnięcie pełnego oświecenia stanu Buddy. Jeśli ograniczy się rolę nauczyciela, skąd ma się brać czysta Dharma? A skąd bez czystej Dharmy miałaby wziąć się sangha? Jak grupa, która mieni się sanghą, ale godzi w serce tradycji buddyjskiej, może stanowić nowe prawa i decydować, kto powinien być nauczycielem? Budda Śakjamuni powiedział: “Ja, albo ktoś taki jak ja, może oceniać zdolności innych. Nikt inny”.

HT: Było wiele negatywnych doświadczeń z nauczycielami wszystkich tradycji buddyjskich. Stąd też wątpliwości i cynizm.

TNR: Wątpienie i cynizm to głęboko nihilistyczne skłonności, a nie cudowne atrybuty. Oczywiście słyszałem wiele historii o ludziach z Zachodu, którzy odrzucali lub zwracali się przeciwko nauczycielom, w których przyjmowali wcześniej schronienie “aż do osiągnięcia oświecenia” – jakby wyrzucali tubkę po wyciśnięciu z niej pasty. Są głupi, jeśli sądzą, że skończyli używać nauczyciela, a więc mogą odwołać to, w co mówili, że wierzą. Duchowe przymioty nauczyciela mądrości w niczym nie przypominają pasty do zębów i nigdy się nie kończą. Masz rację mówiąc, że wątpliwości i cynizm wynikają z negatywnych doświadczeń, ale to nie znaczy, że te negatywne doświadczenia pochodzą od nauczyciela albo że nauczyciel jest szarlatanem. Każdy, kto postrzega nauczyciela mądrości przez pryzmat wątpliwości i cynizmu, które wyrastają z własnych negatywności, jest nihilistą, a nie osobą uduchowioną. W tradycji buddyjskiej bezustannie patrzymy w siebie, by oczyścić wszelkie negatywne pojęcia i rozwinąć zjawiska pozytywne w celu osiągnięcia oświecenie. Niezależnie od tego, co pojawia się w naszym umyśle, musimy weń patrzeć i praktykować po to, by zredukować swe negatywne skłonności, a nie rolę nauczyciela. To jest duchowość. Ale ci ludzie nie rozumieją, że to, co wydaje się im mieć przyczyny zewnętrzne, jest li tylko odbiciem ich własnych umysłów. Myślą, że wszystkie pozytywne i negatywne rzeczy, w tym złe przeżycia z nauczycielami, pochodzą z zewnątrz. Materializują i umieszczają na zewnątrz swoje doświadczenia, w ogóle nie rozumiejąc relacji między zewnętrznymi i wewnętrznymi zjawiskami – współzależności zjawisk. Powodowani skrajnie nihilistycznymi skłonnościami, szukają wyjaśnień wyłącznie w przedmiotach, a nie w subiektywnym doświadczeniu własnego umysłu. Dlatego właśnie ludzie Zachodu mają problemy z praktykowaniem autentycznej tradycji buddyjskiej. Nawyk ekstrawersji sprawia, iż sądzą, że duchowe przymioty muszą być widoczne i pasować do z góry założonych koncepcji. Brak introspekcji i medytacji prowadzi do błędnych sądów; zaślepieni projekcjami własnych, nieczystych skłonności, nie widzą czystości nauczycieli ani czystości Dharmy. Ta zniekształcona przez nich samych perspektywa utrudnia im rozwijanie duchowych przymiotów poprzez rozwijanie czystych zjawisk.
Nowi, nowocześni, zachodni buddyści mogą mówić, że odrzucają nauczycieli, ale faktycznie sami chcą być nauczycielami – nauczać i promować swoje idee w mediach. Przy pomocy propagandy i plotki. Jak mogą zostać uznani za szlachetnych nauczycieli buddyjskich, skoro próbują popchnąć innych przeciwko starożytnym tradycjom buddyjskim? Ich działania nie odbiją się w końcu na mieszkańcach krajów buddyjskich, gdzie tradycja duchowa ma mocne korzenie, ale na ich rodakach na Zachodzie, którym pokazuje się tyle złych, wiodących na manowce ścieżek. A potem umierają, zostawiając młodych ludzi z tym całym negatywnym dziedzictwem. Zachód lubi się fascynować nowymi ideami, niezależnie od tego czy są one praktyczne i pożyteczne, a więc niektórym może się to podobać. We mnie budzi tylko smutek i żal. Jak zdeformowane dziecko.
Ludzie, którzy próbują pomniejszać rolę nauczycieli przy pomocy wątpienia i cynizmu, mogą przy okazji sami się pomniejszyć. Z nawyku. Najpierw uczyli się od nauczycieli, potem – za sprawą braku zrozumienia – poczuli się przez nich przytłoczeni, a teraz, zamiast okazać wdzięczność, próbują się na nich odegrać. Dowodzi to tylko, że są z natury oportunistyczni, nielojalni i zdradzieccy. Mogą zdradzić każdego. To, że mówią, iż oparciem jest sangha – czy jakkolwiek to nazwą – nie ma żadnego znaczenia. Gwałcą czystą tradycję buddyjską, trudno więc osiągnąć im doskonałość. Ich największy problem polega na złej skłonności do atakowania każdego, kto jest wyżej niż oni. Wynika to przede wszystkim z zazdrości i nienawiści. Nawet jeśli zbiorą tysiąc osób i nazwą je sanghą, są skończonymi nihilistami, próbującymi zniszczyć szlachetną tradycję duchową. I to tylko po to, by wypromować siebie. Próba pomniejszenia roli nauczyciela duchowego nie równa się urzeczywistnieniu umysłu mądrości. Dowodzi wyłącznie lęku.

HT: Czy tego lęku nie należy uznać, wyrazić?

TNR: Przede wszystkim trzeba uznać, że nie bierze się on z perspektywy dharmicznej, a nihilistycznej. To nihilizm podpowiada, że należy być silniejszym od innych, że nie wolno się nikomu oddać, przed nikim pokłonić, wierzyć w nauczyciela. Ludzie, którzy tak uważają, wymyślają sobie to, co im pasuje. Zamiast mówić “koledzy”, posłużą się słowem “sangha”, by stworzyć poczucie równości, która nie ma nic wspólnego z czcią dla guru. Napisano tysiące stron o tym, jak należy traktować guru w tradycji hinajany, mahajany i wadżrajany. Ludzie ci nie szukają związku z żadną z tych tradycji. Jeśli nie chcą osiągnąć oświecenia podążając za wskazówkami nauczyciela, nie mam pojęcia, co mogłoby ich łączyć z buddyzmem. Jakiż to związek, skoro znieważają nauczycieli i próbują pomniejszać ich rolę? Wszystko to nie mieści się w głowie.

W tradycji hinajany łamie się ego – a nie pompuje jego energią – i narzuca dyscyplinę zmysłom. W tradycji mahajany urzeczywistnia się brak jaźni wszystkich zjawisk. Nie ocenia się więc cudzych zjawisk i nie czyni z nich rzeczywistości, lecz postrzega wszystko tak, jakby było magią. Nie wolno też nikogo krzywdzić – należy, z wiarą i współczuciem, służyć wszystkim istotom i ze wszystkich sił starać się dać im szczęście. W tradycji wadżrajany widzi się czyste zjawiska bóstwa mądrości, zamiast mnożyć wrogów i szkodliwe iluzje. Jaką więc mądrością ma być ta mądrość zbiorowa? Jaką? Jest bardzo wąska, nie może więc być wszechobejmującą mądrością Dharmadhatu. Mętna, nic w niej nie jest jasne, w niczym nie przypomina więc nieskalanej mądrości podobnej zwierciadłu. Pełno w niej dyskryminacji i stronniczości, a zatem nie jest mądrością równości. Jako że spaczona i zniekształcająca, nie może być mądrością rozróżniającą. Aby ją zdobyć, trzeba zdradzić i porzucić nauczyciela, nie jest więc mądrością wszechspełniającą, do której rozwinięcia trzeba nauczyciela mądrości. Nic z tego nie rozumiem. Prawdę mówiąc, modlę się nawet, żeby nigdy tego nie zrozumieć. Wydawało mi się, że mądrość jest jak niebo. Będąc wszędzie, nie pozostaje nigdzie. I dlatego nie można jej zebrać. Może lepiej i logiczniej byłoby nazywać coś takiego “zbiorowymi pojęciami grupy interesu”. Z uwagi na brak wiary w nauczycieli nie da się przecież tego nazwać sanghą mądrości.

Zapewne, Helen – widząc entuzjazmu, z jakim wspierasz ludzi, którzy w to wierzą – wzrastałaś z ideą zbiorowej mądrości sanghi. Dla mnie mądrość jest wyłącznie pozytywna i nie może powodować żadnych negatywności, a zwłaszcza występować przeciwko nauczycielom buddyjskim. Mądrość to niepojęty, czysty umysł poza wszystkim, co zbiorowe. Czy tę zbiorową mądrość sanghi gromadzi się jak pieniądze albo jedzenie w misce, a potem wydaje łyżką albo rzuca pod drzwi jak gazetę? W takim kontekście trudno mi nawet posługiwać się tym słowem. Mądrość jest niesplamiona, choć istnieje w niezliczonych manifestacjach, nie da się więc jej gromadzić jak kamieni w worku. Nie zna żadnych przeszkód, jak zatem zbierać ją – materialnie, niczym precjoza w sejfie – by mogła z niej później korzystać rodzina lub wspólnicy? Jak ją dla kogoś odłożyć? Chyba bardziej przypomina to chciwość niż mądrość. Jeśli ta zbiorowa mądrość uzupełnia się jakoś między członkami grupy, którzy wspólnie ją gromadzą, jak długo zdołają ją zachować i gdzie będą ją trzymać? Oczywiście, wolno ci dolepić temu etykietkę mądrości, ale mądrość – tak logicznie, jak z natury – po prostu nie może istnieć jak więzień w celi.

HT: Z historii buddyzmu wynika przecież, że każda kultura zmienia i przeobraża styl, otoczkę i sposób przedstawiania nauk. Na przykład buddyzm tybetański różni się diametralnie od buddyzmu, jaki rozwijał się wcześniej w Indiach.

TNR: Tych diametralnych różnic nie wolno rozumieć opacznie. Kraje, w których rozkwitał buddyzm, różniły się od siebie – niemniej nie zrywaniem linii [przekazu]. Oczywiście linię można poprawić, ale nie przeciąć, szukając przy tym usprawiedliwień, które nie tylko nic nie wyjaśniają, ale powodują jeszcze większe pomieszanie. O czym mówisz? O różnicach w kolorze skóry w Indiach i Tybecie? Hindusi różnią się genetycznie od Tybetańczyków, możesz zatem mówić, że buddyści z Indii mieli haczykowate nosy i okrągłe oczy, a wyznawcy z Tybetu – płaskie twarze i skośne oczy. Takie cechy fizyczne zmieniły się i możesz to powiedzieć. Niemniej z perspektywy duchowej te fizyczne, a także kulturowe i psychologiczne różnice nie zmieniają linii buddyzmu. Pokolenia Tybetańczyków pielgrzymowały do Indii po nauki i błogosławieństwa wielu niezrównanych nauczycieli buddyjskich. Dzięki owym błogosławieństwo przeniesiono te nauki do Tybetu. Z szacunkiem. A to znaczy, że zachowano linię. Nie zerwano linii miłości, wiary i oddania, a więc trwa ona nadal. Przeniesienie buddyzmu na Zachód wymaga szacunku dla nauk, zachowania tradycyjnej linii każdej praktykowanej doktryny, niezależnie od tradycji, niezależnie od języka, jakim się jej naucza. Oczywiście, nie trzeba się uczyć obcych języków, żeby być buddystą. Potrzebne jest znaczenie buddyzmu: pogląd, praktyka i linia, dzięki którym można osiągnąć oświecenie dla pożytku wszystkich istot. Ponieważ wśród zachodnich buddystów jest wielu książkowych uczonych, którzy wolą czytać, niż pogłębiać wiarę i praktykować, chętnie cytują różne opowieści o indyjskich i tybetańskich mędrcach i świętych, których nauczyciele nie przybierali formy człowieka. Owi niezrównani mędrcy i święci, dzięki błogosławieństwom doskonałych Buddów przeszłości, mieli umysły, które pozwalały im na kontakt z nauczycielami pojawiającymi się na poziomach duchowych, niedostępnych dla zwykłej percepcji. Choć wydaje się nam, że nie polegali na wielu nauczycielach, stali się mędrcami i świętymi dzięki uzyskanym wcześniej błogosławieństwom i dobrej karmie, która była wynikiem oddania się i okazywania czci Buddom, Dharmie i nauczycielom. Ich przymioty dostrzegały przecież najwyższe istoty, a świadczyły o nich niewyobrażalnie czyste, nieskazitelne nauki, jakich udzielali. W niczym nie przypominali duchowego gangu, który zbiera się i burzy za sprawą najpospolitszego ego, aby przeszkadzać innym i nadymać się poniżaniem kogoś. Przyczyną buntów nowych zachodnich buddystów, którzy nie chcą nauczycieli, jest brak wiary w gromadzenie dobrej karmy – w przeszłych, obecnym i przyszłych żywotach – w celu osiągnięcia pełnego oświecenia stanu Buddy. To tylko wyraźna oznaka nihilistycznych skłonności i poglądów. Jeśli poświęcić temu odrobinę uwagi, trzeba przecież dojść do wniosku, że przywoływanie historii dawnych świętych na usprawiedliwienie swego rasizmu, nienawiści czy ksenofobii, nie ma żadnego sensu. Nawet jeśli głosiciele takich poglądów mają tytuły naukowe i mówią wieloma językami – istota tego, co mają do powiedzenia, jest groźna. Może pomieszać w głowach naiwnym, niewinnym ludziom, jeżeli za nią pójdą.
Jeśli rzeczywiście pragnie się iść za czystą linią czystego buddyzmu, na Wschodzie czy na Zachodzie, trzeba podążać za czystą tradycją z odpowiednimi poglądami i wiarą w najwyższe istoty, a nie w kolor skóry czy narodowość – po to, by przeobrazić się i osiągnąć najwyższy stan z bodhicittą i współczuciem, które służą bezstronnemu pomaganiu innym. W niczym nie przypomina to ogłupiania młodych zachodnich nihilistów błędnymi poglądami, czego akurat robić nie należy, i polega to na chronieniu czystej linii i staraniu się, by natura Buddy innych istot rozkwitła w szlachetnych przymiotach i dobrym przykładzie, jaki próbujemy im dawać – dokładnie tak, jak w historiach dawnych mędrców, świętych i nauczycieli mądrości. Niezależnie od tego, czy jest czy nie jest się w stanie praktykować – nie wolno budować negatywnego wzorca dla przyszłych pokoleń.

HT: Wygląda na to, że strasznie nam spieszno do stworzenia naszego własnego buddyzmu. Ale sam wiesz, że wiele osób sugerowało, iż impuls ten bierze się z poczucia, że sytuacja na świecie i stan środowiska naturalnego są tak złe, a rozkład naszego społeczeństwa postępuje tak szybko, że lepiej mieć tu jakąkolwiek formę buddyzmu niż żadną.

TNR: Tyle że akurat ta forma nic nie załatwia. Opowiadanie o totalnym rozpadzie wszystkiego jest najzwyklejszą wymówką. Bez szacunku dla Buddy i nauczycieli ludzie, którzy nazywają się buddystami, buddystami nie są. Lepiej byłoby, żeby spróbowali zrobić coś dla świata, środowiska, czy społeczeństwa – jeśli ich stan rzeczywiście ich niepokoi – zamiast majstrować przy buddyzmie. Nie potrzebują etykietki “zachodniego buddyzmu” dla swoich pomysłów; nie ma też powodu, by winili o coś buddyzm. To zwykły rasizm.

HT: Rasizm?

TNR: Na Zachodzie myślą, że buddyzm pochodzi ze Wschodu, a nie chcą być od Wschodu uzależnieni. Pogląd pt. “nie trzeba nam Wschodu” jest rasistowski i protekcjonalny. Buddyzm nie podlega żadnym geograficznym ograniczeniom i nie jest przeznaczony dla jakiejś konkretnej rasy. Skoro mieszkańcom Zachodu tak pilno do wymyślenia jakiegoś specjalnego buddyzmu zachodniego, muszą chyba sądzić, że będzie on służyć szczególnemu pożytkowi zachodnich czujących istot. Ale buddyzm jest dla wszystkich czujących istot.

HT: Czy słowo “rasizm” oznacza dla ciebie coś w rodzaju kulturowego imperializmu?

TNR: Zachód nie będzie miał czystej linii buddyzmu, jeżeli ludzie Zachodu nie będą darzyć szacunkiem najwyższych istot i wierzyć w nauczycieli. Osoby, które nie rozumieją zbyt wiele z buddyzmu lub nawiązały tylko powierzchowny związek z głęboką duchową energią błogosławieństw linii [przekazu], odrzucają, powodowane frustrację, ów szacunek i wiarę. I mówią, że buddyzm nie wyzwala – takimi słowami, by zadźwięczało to swojsko nihilistom, bo to pozwala na nich wpływać. Stawia to pod wielkim znakiem zapytania ewentualny rozwój czystych nauk buddyjskich na Zachodzie. Jeśli linia jest zerwana, to sangha jest fałszywa – i nie ma nic do przekazania. Jeżeli Amerykanie stworzą nowinkę o nazwie “buddyzm amerykański” bez oglądania się na inne istoty – będzie to znaczyć, że buddyzm amerykański nie jest buddyzmem mahajany, ponieważ odwrócił się od wszystkich innych istot. Nie może też należeć do tradycji hinajany, która dyscyplinuje ego, gdyż ma posmak budowania jeszcze bardziej obłudnego, samsarycznego ego, które łasi się do siebie i jemu podobnych, dając jasno do zrozumienia, że z resztą jest coś nie tak. Nie ma więc czystych zjawisk wobec innych – a zatem nawet śladu tchnienia wadżrajany. Jak oni mogą próbować uczyć innych i nauczać bezstronnie wszystkie istoty, skoro sami wymyślili tę nazwę? Prawdę mówiąc, nie mam najmniejszego pojęcia, o co chodzi w tym amerykańskim buddyzmie. Czasem wygląda jak komunizm, innym razem jak demokracja, socjalizm czy zupełnie nic, wijąc się ciągle między negatywnymi zjawiskami oraz światowymi systemami i nigdy się od nich nie odcinając. Gdyby w jakimś innym kraju, w którym nie ma buddyzmu, znalazły się istoty, które buddyzm chciałyby poznać i, myśląc naiwnie, że Amerykanie mają buddyzm amerykański, próbowały go z nimi studiować – katastrofa polegałaby na tym, że nie uzyskałyby dostępu do buddyjskiej linii przekazu.

HT: Mówisz o wierze, oddaniu i zaufaniu do najdoskonalszych nauczycieli. Pełno tu ludzi ze wszystkich zakątków Azji, którzy mienią się nauczycielami, i pełno ludzi z Zachodu, którzy nauczają. Kiedy jednak czytamy [starożytne] opisy najwyższych nauczycieli, trudno dziś znaleźć takiego, który odpowiadałby tym opisom.

TNR: Nie mogę powiedzieć, czy oni są, czy nie są najdoskonalszymi nauczycielami, bo sam nim nie jestem. Inny problem polega na tym, że niemal wszyscy zachodni nauczyciele buddyzmu są albo nihilistami, albo eternalistami, a nie prawdziwymi dzierżawcami buddyjskiej linii przekazu. Nawet jeśli owi dawni najdoskonalsi nauczyciele buddyjscy nie pojawiają się przed tobą teraz, jak miało to miejsce przed wiekami, możesz przeczytać i zrozumieć ich słowa (choć, za sprawą braku dobrej karmy, nie widzisz postaci). Ale nawet gdyby pojawili się przed tobą w tej chwili, pewnie widziałabyś ich w ten sam sposób, co nauczycieli współczesnych – to znaczy negatywnie. Nie możesz też mówić, że dawni nauczyciele różnią się od współczesnych. Czy jesteś pewna, że tak dobrze zapamiętałaś czas, jaki spędziłaś tu z nimi przed wiekami, że możesz wypowiadać się na temat ich cech i przymiotów? Nie możesz oceniać niepojętych duchowych właściwości nauczyciela przy pomocy ich materializowania. To chyba oczywiste, że dotyczy to również nauczycieli z przeszłości.

HT: Jeżeli tak wielu nauczycieli na Zachodzie naucza z perspektywy nihilizmu i jeśli mamy rozwinąć tu kiedyś czystą Dharmę, o której mówiłeś, to czy powinniśmy traktować tych nihilistycznych nauczycieli tak, jakby byli najwyższymi istotami, aby zachować linię oddania i wiary?

TNR: Jeśli zachowujesz przy tym właściwy pogląd, nihilistyczni nauczyciele przeobrażają się w najdoskonalsze istoty. Nie ma więc wówczas żadnych nihilistycznych nauczycieli. Czasem dobrzy uczniowie traktują swoich nauczycieli tak, jakby byli oni doskonali, mimo że ich doskonałe przymioty nie są oczywiste na poziomie zwykłego, obiektywnego osądu. Dzieje się tak, gdy uczeń ma wiarę i zaufanie. Najlepiej jednak nie materializować nic, co ma związek z nauczycielem, wykorzystując swój wgląd i introspekcję do tworzenia czystych zjawisk. Mam nadzieję, że uczniowie wszystkich nauczycieli, pamiętając o tym, czego się od nich nauczyli i jakiej dobroci doświadczyli, będą mieli niewzruszoną wiarę, którą nie zachwieje barbarzyńska złość ludzi, którzy wyznają zupełnie inne poglądy. A potem, gdy dzięki dobrej karmie sami zostaną kiedyś nauczycielami, zaznają lojalności, szlachetności, głębokiego oddania i wiary ze strony czystych uczniów, i osiągną pełne oświecenie stanu Buddy.


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)