International Campaign for Tibet

17-09-2008

wersja do druku

Share

Chińscy imigranci katalizatorem protestów w Lhasie

 

Władze chińskie niespodziewanie przyznały, że masowy napływ imigrantów z Chin - spotęgowany po otwarciu linii kolejowej Golmud-Lhasa w 2006 roku - mógł przyczynić się do wybuchu marcowych niepokojów w Lhasie.

 

Wysocy urzędnicy z Sichuanu przeprowadzili inspekcję nowych środków bezpieczeństwa, obejmujących między innymi budowę policyjnych komisariatów w tybetańskich klasztorach.

 

W Lhasie rządowe media opublikowały profile „moralnych wzorców", wybranych przez Komitet Cywilizacji Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA), między innymi Tybetańczyka, który wyperswadował mniszkom zorganizowanie pokojowej demonstracji, oraz człowieka prowadzącego „nieprzejednaną walkę z separatystami Dalaja" od czasu stłumienia protestów 14 marca.

 

Władze dostrzegają „problem" chińskiej migracji do Tybetu

 

Podczas konferencji rządowej, którą zorganizowano 2 września w Lhasie, wicesekretarz partii w TRA Zhang Yijiong mówił o problemach związanych z napływem do Tybetu chińskich „robotników wędrownych", łącząc ich obecność z kwestią „bezpieczeństwa" w regionie: „W imię strategicznych priorytetów strzeżenia bezpieczeństwa państwa i stabilizacji w Tybecie wszystkie rejony i departamenty winny dogłębnie przemyśleć znaczenie służby i właściwego zarządzania ludnością napływową". Słowa te wskazują, że władze są świadome, iż masowa migracja z Chin jest czynnikiem destabilizującym, który przyczynił się do wybuchu ostatnich protestów w Tybecie (zwłaszcza 14 marca, gdy demonstranci palili w Lhasie domy i sklepy należące do Chińczyków).

 

Władze rzadko poruszają kwestię napływu Chińczyków do Tybetu, z reguły bagatelizując skalę problemu. Nie publikuje się żadnych danych na ten temat - nie wiadomo nawet, czy są one zbierane. Państwo zachęca do migrowania do Tybetu (na podstawie zapisów Ustawy o Regionalnej Autonomii Etnicznej) w ramach „wielkiego programu rozwijania ziem zachodnich" (chiń. xibu dakaifa), podczas gdy w samych Chinach napływ ludności do miast i innych regionów ogranicza się przy pomocy systemu meldunkowego.

 

Potwierdzają się obawy Tybetańczyków, że otwarcie połączeń kolejowych z Lhasą doprowadzi do „drugiej chińskiej inwazji". Według oficjalnych statystyk w pierwszym roku pociągi przywiozły do Tybetu półtora miliona pasażerów - głównie robotników wędrownych i biznesmenów, a nie turystów, co spotęgowało marginalizację ludności tybetańskiej. Najwyraźniej był to jeden z czynników, które 14 marca doprowadziły do przeobrażenia się w uliczne rozruchy konfliktu między mnichami świątyni Ramocze i świeckimi Tybetańczykami a służbami bezpieczeństwa. Protesty zostały brutalnie zdławione, a proces ich pacyfikacji trwa do dziś.

 

Wystąpienie sekretarza Zhanga otwierało obrady Małej Przewodniej Grupy Roboczej do spraw Ludności Napływowej i było częścią ogólnokrajowej kampanii (według niektórych szacunków w Chinach w poszukiwaniu stałej pracy i zarobku przemieszcza się około 250 milionów osób, czyli niemal piąta część populacji ChRL).

 

Choć Zhang pośrednio potwierdził istnienie problemu, z jego słów wynika, że zamiast ograniczać migrację lub jej negatywne skutki dla ludności tybetańskiej, władze myślą raczej o skuteczniejszym wspieraniu chińskich robotników wędrownych: „Populacja napływowa jest ważną siłą budowy Tybetu bogatego pod każdym względem, Tybetu pokojowego, Tybetu harmonijnego. Partia musi więc konsekwentnie i dobrze im służyć (...) by mogli, na zasadzie równości, korzystać z owoców rozwoju gospodarczego i społecznego, czerpiąc ze szczodrości partii i rządu". W żadnym raporcie nie wspomniano, jakie środki zamierzają podjąć władze chińskie w Lhasie i innych regionach Tybetu, by pogodzić interesy „bezpieczeństwa państwa" ze zjawiskiem migracji.

 

Analitycy podkreślają, że państwo chińskie ma wiele do zrobienia w kwestiach takich jak opieka zdrowotna, edukacja i inne świadczenia dla ludności napływowej. Kiedy migrant opuszcza miejsce zameldowania, traci dostęp do państwowego systemu opieki. Większość wędrownych robotników z regionów wiejskich jest gorzej wykształcona od mieszkańców miast, gdzie z reguły znajduje fizyczną lub najbardziej niebezpieczną pracę, co w oczywisty sposób odbija się na społecznym i ekonomicznym statusie całych rodzin.

 

W Tybecie sytuacja jest jednak odwrotna: tu większość robotników napływowych posiada lepsze wykształcenie od społeczności tybetańskiej, co czyni ich bardziej konkurencyjnymi na rynku pracy (wieśniaczka z Sichuanu ma, statystycznie, wyższe wykształcenie od Tybetańczyka z Lhasy). Kolejne czynniki sprzyjające migrantom - to znajomość mandaryńskiego (dialekt syczuański stał się językiem lhaskiego biznesu) i chińskiej kultury pracy.

TRA jest jednym z nielicznych regionów ChRL, w którym robotnicy wędrowni mają naturalną przewagę i mogą liczyć na lepsze posady oraz zarobki niż lokalna siła robocza.

 

Nawet rządowe media chińskie informują, że ludność nietybetańska stanowi „ponad połowę" mieszkańców Lhasy, a jej liczba rośnie gwałtownie od czasu otworzenia połączeń kolejowych. Według oficjalnych danych w najbliższych latach powierzchnia miasta - które ma stać się regionalną stolicą handlową - zostanie powiększona o 60 procent, a jego ludność o 110 tysięcy. Niektórzy chińscy uczeni i politycy wyrażali zaniepokojenie tym trendem jeszcze przed wybuchem marcowych protestów. Już w 2003 roku Ma Rong z Uniwersytetu Pekińskiego przestrzegał, że w obliczu zaniedbań w systemie edukacyjnym i braku szkoleń zawodowych dla rdzennych mieszkańców, zatrudnianie robotników napływowych w ramach sterowanego centralnie programu rozwijania regionów zachodnich, w tym Tybetu, może wywołać poważne napięcia etniczne.

 

Wizyta w Kardze, komisariaty w klasztorach

 

W zeszłym tygodniu grupa najwyższych urzędników z prowincji Sichuan złożyła wizytę w tybetańskim Kardze (chiń. Ganzi), by „nadzorować pracę policyjną na najniższym szczeblu". Według portalu Prefektury Ganzi w skład delegacji wchodzili sekretarz prowincji Liu Qibao, przewodniczący lokalnego Frontu Jedności Chen Guangzhi, szef Biura Bezpieczeństwa Publicznego Zeng Shengquan oraz Biura ds. Religii Wang Zengjian. Na komisariacie w Njarongu (chiń. Dagai) Liu miał powiedzieć, że liczy na otwarcie policyjnych placówek w klasztorach regionu jeszcze przed końcem roku. Choć instytucje takie działają przy większych świątyniach tybetańskich, do tej pory policja nie miała stałych posterunków w małych klasztorach w regionach wiejskich.

 

Wizyta świadczy o wadze, jaką władze prowincji przywiązują do pacyfikacji tybetańskich protestów w Kardze, które zaczęły się w marcu i trwały aż do sierpnia. Czystki w setkach lokalnych klasztorów oraz nowe przepisy, drastycznie ograniczające swobody religijne i godzące w samo serce tożsamości tybetańskiej, przywodzą na myśl czasy rewolucji kulturalnej. „Komisariaty muszą doskonale rozumieć sytuację na podległym im terenie - powiedział Liu - i znając prawdę oraz warunki lokalne, zgodnie z prawem podejmować stanowcze, praktyczne kroki w celu zwiększenia zasięgu kontroli", tudzież „praktycznie i odpowiednio służyć ludowi".

 

W ostatnich miesiącach służby bezpieczeństwa zastrzeliły w Kardze co najmniej dwunastu bezbronnych tybetańskich demonstrantów; w więzieniach pozostają setki rutynowo maltretowanych mnichów, mniszek i świeckich.

 

Pochwały Komitetu Cywilizacji

 

Rządowy Dziennik Tybetański opublikował, pod patronatem Komitetu Cywilizacji TRA, profile „marcowych" chińskich i tybetańskich „wzorców moralnych", zachęcając czytelników do głosowania na najwybitniejszy. Jeden z nominowanych, Tybetańczyk imieniem Lagui, należał najwyraźniej do grupy roboczej w stołecznym klasztorze Szugseb (chiń. Xiongse), którego mniszki postanowiły zorganizować protest. „Do incydentu doszło 14 marca, kiedy to 19 mniszek opuściło świątynię i udało się w kierunku Lhasy. Gdy się o tym dowiedział, natychmiast powiadomił okręgowy komitet partii i władze administracyjne. Wszystkie mniszki przekonano do powrotu do klasztoru, zapobiegając w ten sposób poważnym konsekwencjom. Po południu doszło do kolejnego incydentu. Tym razem na Lhasę chciało iść już sto mniszek, ale wraz z towarzyszami z Komitetu Demokratycznego Zarządzania wyjaśnił im sytuację, wnosząc wielki wkład w stabilizację klasztoru i stabilizację społeczną".

 

Innym wzorem jest Zongluo Xiangba Kezhu, przewodniczący Komitetu Demokratycznego Zarządzania klasztoru Qiangbalin w Czamdo (chiń. Changdu) oraz „żarliwie patriotyczna, przestrzegająca prawa osobistość religijna". Według Dziennika „odpowiedział on na wezwanie partii i zgodnie z wytycznymi komitetu regionalnego wydał wojną separatystom dalaja. Słusznie i niepodważalnie wykazał, że działania kliki dalaja kłócą się z podstawowymi naukami i dyscypliną buddyzmu oraz zakłócają normalny rozwój buddyzmu tybetańskiego, szargając jego dobre imię. Mnisi winni być życzliwi, mieć na względzie dobro innych, służyć państwu i ludowi".

 

Pochwały te odzwierciedlają cele kampanii „edukacji patriotycznej", którą dramatycznie zintensyfikowano po wiosennych protestach. Polityczne posłuszeństwo jest warunkiem uzyskania rejestracji w klasztorze i uznania przez państwo za „personel religijny", co rzecz jasna nie ma nic wspólnego z zasadami buddyzmu, który na pierwszym miejscu stawia rozwój duchowy.

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)