Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Dlaczego „muszą dążyć” do „odrodzenia Dalajlamy jedynie w kraju”?

Oser

 

W ostatnim Tygodniku Azjatyckim (nr 27-22) opublikowano artykuł, który zasługuje na bardzo uważną lekturę. Nosi tytuł „Wywiad na prawach wyłączności z prof. Jin Wei z instytutu dydaktyczno-badawczego nauk społecznych Akademii Partii Komunistycznej: Wrócić do rozmów i rozwiązać kwestie tybetańskie", a jego najważniejsze zdanie brzmi: „Musimy dążyć do tego, żeby inkarnacja Dalajlamy pojawiła się jedynie w kraju".

 

I drugie objawienie: „Choć możemy posłużyć się »Złotą urną« do zastrzeżenia, że nowe wcielenie nie przyjdzie na świat za granicą, istnieje historyczny precedens wskazania następcy przez samego inkarnowanego lamę. Za wszelką cenę musimy zapobiec powtórzeniu żenującej sytuacji z »bliźniaczymi Panczenlamami«". Partyjna pani profesor okazała się bardzo niefrasobliwa: raczej nie wypada publicznie zdradzać, że to partyjni macherzy wyczarowali nam z „urny" fałszywego Panczena.

 

Pani profesor, której zdaniem „Komunistyczna Partia Chin winna zachować niewzruszoną pewność siebie", dość obcesowo obchodzi się z tybetańskimi samospaleniami, widząc w ich „trwaniu i szybko rosnącym zasięgu nową chorobę zakaźną - zarazę i ruch społeczny".

 

Jej konkluzja wydaje się kamieniem, którym chce ubić dwa ptaki: „Tybetańskie problemy stają się dla Chin coraz ważniejsze. Wypracowanie nowego podejścia i wyjście z impasu nie tylko ustabilizowałoby sytuację i zapobiegło powstawaniu trudnych do zagojenia narodowych ran, ale miałoby również dobry wpływ na inne mniejszości etniczne. Pomogłoby też w zjednoczeniu z Tajwanem oraz przysporzyło Chinom prestiżu na arenie międzynarodowej".

 

Problem w tym, że jakimś niezwykłym zbiegiem okoliczności rada pani profesor: „Należałoby pozwolić Dalajlamie na odwiedzenie, w charakterze czysto religijnym, Hongkongu lub Makau, a następnie rozważyć możliwość zezwolenia mu na zamieszkanie tam", zbiegła się, co do dnia, z wiadomością „Głosu Tybetu", który trzeciego czerwca poinformował, że „hongkońska organizacja zaprasza Dalajlamę do złożenia wizyty w celu odprawienia ceremonii religijnych": „Stowarzyszenie Przyjaźni Tybetańsko-Chińskiej z Hongkongu ujawniło, że zaprosiło Dalajlamę do udziału w konferencji »Światowy pokój - powszechna harmonia« oraz złożyło odpowiedni wniosek w urzędzie imigracyjnym".

 

Skąd to kosmiczne zrządzenie losu, które na odległość trąci brudną grą? I co to za organizacja?

 

Z podawanych informacji wynika, że zaproszenie dla Jego Świątobliwości wystosował założyciel wspomnianego stowarzyszenia. Znajomy z Hongkongu napisał na blogu, że „ludzie uważają go za oszusta. Mówi się, iż miał bliskie kontakty z partią komunistyczną. Pytano mnie o niego już przedwczoraj, bo zapowiedział konferencję prasową".

 

Mimo że akurat afery i znajomości w partii rymują się doskonale (nawet jeśli kogoś jeszcze to dziwi), pojawia się pytanie: jak taki typ może zapraszać Dalajlamę do Hongkongu? W końcu wypadałoby mieć się na baczności, a cała ta stowarzyszeniowa „przyjaźń" wydaje się po prostu kalką idei instytutów Konfucjusza: niejasne powiązania i szpiegowskie maski.

 

Wróćmy jeszcze do samego zapraszającego. Znajomy pisze, że w 2009 roku stał on za „Ruchem prawa do przyrodzonej godności", któremu udało się poważnie zakłócić prodemokratyczną demonstrację tamtego pierwszego lipca. Według jednej z gazet jego „dziwaczna grupa najpierw wszczęła kłótnię o tytuł do zarezerwowanego placu, a następnie przeszkadzała w samym pochodzie", „Głos Ameryki" informował natomiast, że ten typek usiłował przejąć kontrolę nad zgromadzeniem i czołem demonstracji.

 

A wkrótce potem postanowił zalegalizować swoją przyjaźń z Tybetańczykami w postaci stowarzyszenia. Na początku zeszłego roku wybrał się do Dharamsali i mówił z Jego Świątobliwością. Następnie powiększył sobie wspólne zdjęcie i zaczął się z nim obnosić. Dziś oświadcza, że zaprosił Dalajlamę do odprawienia ceremonii religijnej w Hongkongu, utrzymując przy tym, że uzyskał już na to pisemną zgodę władz. W internecie się dziwią, ponieważ wiadomo powszechnie, że ta sama administracja odmówiła właśnie wjazdu Wang Danowi.

 

O co w tym wszystkim chodzi?

 

Odpowiedzi wypada szukać u pełnej niespodzianek upartyjnionej pani profesor. Jej pierwszej sugestii wybiegł na spotkanie przypadkowy zbieg okoliczności (który pozostanie faktem, niezależnie od tego, czy Jego Świątobliwość rzeczywiście wybiera się do Hongkongu). Czy los będzie równie łaskawy dla jej „dążenia" do posiadania inkarnacji Dalajlamy „jedynie w kraju"?

 

Dlaczego nie sposób uwolnić się od wrażenia, że przyglądamy się rozgrywanej ruch po ruchu partii szachów? Jak mieliby „dążyć"? I kim w ogóle są ludzie, o których mówi „my" profesor Akademii Komunistycznej Partii Chin?

 

Czyżby zaczynała się rozgrywka, zaplanowana na wiele ruchów naprzód? Jak z pudełka wyskakują ludzie o różnych statusach i tożsamościach. Twarze blade, twarze rumiane, słodkie słowa. Zagrali nawet kartą współczucia. I zarzucili przynętę w postaci „powrotu do rozmów". Oraz wizyty w Hongkongu tudzież, jak podaje Xinhua, wartego dwa i pół miliona yuanów remontu dawnego domu Dalajlamy w (wedle nomenklatury chińskiej) wiosce Hongya, w okręgu Pingan, w prefekturze Haidong, w prowincji Qinghai. Marzy im się, że za to wszystko Jego Świątobliwość pewnego dnia obieca, że odrodzi się w „granicach kraju"? Cóż, jak powiada pani profesor, do czegoś trzeba dążyć.

 

I znów zacytuję przyjaciela z sieci: „Kolejne ustępstwa wydają się zbyt wygórowaną ceną za odwiedzenie Hongkongu. Patrząc jednak na niecierpliwość, z jaką rząd emigracyjny chce wrócić do Tybetu, oraz na niedawne deklaracje porzucenia statusu niepodległości politycznej i demokracji, łatwo wyobrazić sobie, że taka wizyta może być kartą przetargową w negocjacjach". Jego Świątobliwość nie zaciąga zobowiązań lekką ręką, niemniej „im" od partyjnej pani profesor niewątpliwie opłaca się „dążyć", bowiem Dalajlama za granicą - w tym czy następnym wcieleniu - stanowi dla Pekinu problem. Problem, „którego rozwiązanie przełoży się na kwestie znacznie szersze, przynosząc ogromny dochód z niewielkiej inwestycji".

 

Język chiński jest taki bogaty. Z jednej strony mamy Jego Świątobliwość, który „zdążył posunąć się w latach" i „któremu przychodzi zmierzyć się z kwestią inkarnacji", z drugiej zaś konieczność „dążenia" i „wypracowania rozwiązania". A mówiąc po ludzku?

 

Napisał do mnie niezależny chiński intelektualista. Był wyraźnie zaniepokojony. „Coś musi stać za dwoma ostatnimi artykułami w »Tygodniku«. Pierwszy mówi o podziałach wśród Tybetańczyków i niezdolności rządu emigracyjnego do ustabilizowania sytuacji. W drugim słowa-klucze, które bardzo mi się nie podobają: reinkarnacja, zaproszenie do Hongkongu itd. Jego Świątobliwość z pewnością myśli o takiej wizycie. Wielokrotnie mówił ciepło o Xi Zhongxunie i wiąże wielkie nadzieje z Xi Jinpingiem. Jeśli dobrze dobiorą słowa, z radością pojedzie. Ale proszę, przypomnij sobie nagły zgon X Panczenlamy w Szigace. Myślę o jego wieku - nie wolno narażać się na niebezpieczeństwo".

 

Dokładnie. Nie wolno narażać się na niebezpieczeństwo! I jak słyszę, że oni muszą „dążyć do tego, żeby inkarnacja Dalajlamy pojawiła się jedynie w kraju", modlę się tylko o dobre zdrowie Jego Świątobliwości i trzymanie Go z dala od wszelkich chorób.

 

7 czerwca 2013

 

 

oserdlaczegomuszazalozyciestowarzyszeniaprzyjaznihongkong2013_400

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)