International Campaign for Tibet

31-01-2007

wersja do druku

Share

Dzieci z przełęczy Nangpa-la; inna strzelanina na granicy

 

Tybetańczycy zatrzymani 30 września zeszłego roku na granicy z Nepalem podczas strzelaniny, w której zginęła buddyjska mniszka, byli bici oraz przetrzymywani przez władze chińskie od kilku dni do kilku miesięcy. Aresztowano wówczas co najmniej 25 osób - w tym dziesięcioro dzieci w wieku od ośmiu do piętnastu lat. Według jednego z członków tej grupy, któremu udało się później przekroczyć granicę, nastolatków i dorosłych brutalnie bito; część rodziców nie zgłosiła się natychmiast po dzieci - niektóre spędziły za kratami ponad trzy miesiące.

 

Oświadczenia chińskich władz różnią się zasadniczo od relacji naocznego świadka. Zachodnie rządy informowano oficjalnie, że dzieci traktowano dobrze i że zostały one natychmiast zwolnione, otwarcie ognia do bezbronnych uchodźców nazwano natomiast „rutynową procedurą graniczną". Chiński dygnitarz oświadczył również, że należące do grupy dzieci wysłano na szkolenie do „separatysty" Dalajlamy - miały potem zostać odesłane do Chin, by wykonywać tam jego „instrukcje".

 

ICT udało się także potwierdzić doniesienia o ostrzelaniu innej grupy tybetańskich uchodźców w połowie października 2005 roku. Zatrzymano wówczas dwie kobiety, które były później przesłuchiwane i bite.

 

Zatrzymane dzieci

 

Świadkami zatrzymania dzieci byli zagraniczni wspinacze z obozu bazowego pod Czo Oju, który wznosi się nad przełęczą Nangpa-la, jedną z głównych tras uciekinierów z Tybetu. Należały one do grupy uchodźców ostrzelanych 30 września przez funkcjonariuszy Ludowej Policji Zbrojnej (LPZ), którzy zabili siedemnastoletnią mniszkę Kelsang Namco. Według himalaistów dzieci były „oszołomione i przerażone".

 

 

nangpaladziecilpz2006
                 Funkcjonariusze LPZ prowadzą dzieci przez obóz bazowy pod Czo Oju (fot. Pavle Kozjek)

 

 

Rządy Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej wyraziły zaniepokojenie losem uwięzionych dzieci oraz skrytykowały Chiny za otworzenie ognia do Tybetańczyków. Ambasador USA C. Randt złożył demarche w Pekinie 12 października, a UE - w kwestii praw człowieka, w tym także strzelaniny na przełęczy - 19 grudnia zeszłego roku.

 

Według zatrzymanego wówczas uciekiniera, któremu udało się później przedostać za granicę, pojmanych Tybetańczyków przewieziono do aresztu w przygranicznym Dingri. Nastolatków i dorosłych bito gumowymi i elektrycznymi pałkami. Dzieci - prawdopodobnie trzynaścioro - nie były bite, ale poddano je przesłuchaniom. Pytano, czy wiedzą, kim jest Dalajlama, dlaczego uciekały z Tybetu, kto był ich przewodnikiem i pomagał w przekroczeniu granicy. Po kilku dniach całą grupę przeniesiono do położonego na południowy zachód od Szigace (chiń. Rigaze, Xigaze) „Nowego Ośrodka Recepcyjnego Krainy Śniegu" (nazywanego potocznie „nowym więzieniem w Szigace"), do którego od 2003 roku przewozi się Tybetańczyków zatrzymanych podczas próby nielegalnego przekroczenia granicy.

 

W więzieniu dzieci musiały sprzątać; w weekendy mogły bawić się przez godzinę za murami. Starszych Tybetańczyków skierowano do prac budowlanych.

 

Rodzice mogli zabrać swoje dzieci po uiszczeniu grzywny (od 100 yuanów - 12 USD - w przypadku Dingri po co najmniej 500 yuanów - 60 USD - w Szigace); te, po które nie zgłosił się nikt, spędziły za kratami po kilka miesięcy. Część może nadal przebywać w więzieniu.

 

Ostrzelaną grupę można uznać za reprezentatywną: przeważali w niej mnisi i mniszki, pragnący otrzymać błogosławieństwo Dalajlamy i podjąć studia w tybetańskich instytucjach monastycznych w Indiach, oraz dzieci wysyłane przez rodziców do szkół prowadzonych przez tybetański rząd emigracyjny.

 

Inna strzelanina - nowa relacja

 

ICT uzyskało nowe informacje o ostrzelaniu ponad pięćdziesięciu uciekinierów w okręgu Dingri w połowie października 2005 roku.

 

Tybetańczycy wyjechali z Lhasy autobusem, a następnie wędrowali ku granicy przez kilka nocy. Gdy znaleźli się w pobliżu przełęczy, o szóstej wieczorem dostrzegli ich funkcjonariusze LPZ. „Zaczęli do nas strzelać - mówi źródło ICT. - W pierwszej chwili myśleliśmy, że na postrach, w powietrze, ale zaraz okazało się, że nie żartują. Rozpierzchliśmy się. Nie mam pojęcia, co stało się z innymi. Może zawrócili, może udało się im dotrzeć do granicy. Ciągle strzelali. Część z nas przestała uciekać. Złapali 23 osoby". Żadna z nich nie była ranna.

 

Uczestniczka tych wydarzeń - obecnie uchodźca - nie wie, jak długo trwała strzelanina. Pamięta, że żołnierze „nosili zielone mundury", „jeden miał pistolet, a reszta długie karabiny" (prawdopodobnie karabinki szturmowe). Jeden z mnichów, któremu prawdopodobnie udało się ukryć w czasie ostrzału, został zatrzymany kilka dni później. Kiedy przewieziono go do więzienia, nie mógł chodzić na skutek rany, jaką odniósł upadając w trakcie ucieczki. Podobny los spotkał wielu innych uchodźców z tej grupy. Obie osoby, do których udało się dotrzeć ICT, mówią, że były zaszokowane strzałami, ponieważ nigdy nie słyszały o takich incydentach. Sądzą, że przyczyną otwarcia ognia mogła być wielkość ich grupy.

 

Zatrzymanych skuto i przewieziono do więzienia, w którym spędzili kilka miesięcy. Mężczyzn, zwłaszcza mnichów, traktowano szczególnie brutalnie, rażąc ich elektrycznymi pałkami. „Jeden z żołnierzy zakuwał nas w kajdanki. Było ich około dwudziestu, potem jeszcze więcej. Wszyscy mieli karabiny maszynowe i krótkofalówki. Zabrakło im kajdanek, więc część z nas związali sznurem, doprowadzili do swoich samochodów i zawieźli do koszar. Potem, już w więzieniu, zobaczyłyśmy naszego przewodnika i mnichów, którzy próbowali uciekać przed żołnierzami. Wszyscy mieli sińce na twarzach. Nie wiem, co zrobili z przewodnikiem. Z miejsca, w którym nas złapali, było już widać przełęcz".

 

Kobiety mówią, że były bite, ale nie tak okrutnie jak mnisi. „Więźniarki bito pasami", mężczyzn - pałkami elektrycznymi. Większość spędziła za kratami cztery miesiące: jakieś 13 dni w Dingri, potem w „nowym więzieniu" w Szigace. „Traktowali nas jak bandytów i oskarżali o separatyzm": kobietę, z którą rozmawiało ICT, ukarano grzywną w wysokości 3000 yuanów (385 USD).

 

ICT dysponuje wieloma podobnymi relacjami Tybetańczyków zatrzymanych na terenach przygranicznych, zwłaszcza w okolicy Nangpa-la i „Mostu Przyjaźni" na granicy z Nepalem. Według osadzonych w Szigace ani przed, ani w trakcie zatrzymania nie toczą się żadne postępowania sądowe. Osoby, które próbują przekroczyć granicę bez odpowiednich dokumentów, przetrzymywane są od kilku dni do trzech albo sześciu miesięcy. Z reguły przed zwolnieniem karze się je grzywną.

 

Nie ulega wątpliwości, że LPZ ma rozkaz zatrzymywania uchodźców. Według chińskiego prawa uciekinierzy z Tybetu naruszają artykuł 322 kodeksu karnego i podlegają karze pozbawienia wolności za „próbę potajemnego przekroczenia granicy państwowej".

 

Po wrześniowej strzelaninie spadła liczba uchodźców, próbujących przedostać się do Nepalu przez przełęcz Nangpa-la. Wedle lokalnych źródeł uciekinierzy wybierają teraz inne szlaki. „Koleżanka powiedziała mi, że mama radziła jej, żeby nie uciekała, jeśli pojawią się chińscy żołnierze, bo mogą ją zastrzelić jak Kelsang Namco", mówi uciekinierka, której udało się wydostać z Tybetu zimą 2006 roku.

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)