W pociągu do Lhasy
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

W pociągu do Lhasy

Oser

 

Pociąg do Tybetu pęka w szwach. Pełno w nim turystów z każdego zakątka Chin, zdzierających gardła na liście przebojów dekady. Nietrudno zgadnąć, że otwiera ją „W pociągu do Lhasy". Korytarzowa pyta mnie z przejętą miną, czy tam jest „bezpiecznie". „Dla was - mówię z wyraźnym akcentem na »was«, Hanów - jak najbardziej". Siedzący obok posiadacze bardzo pekińskiego akcentu podchwytują temat. „Na ulicach roi się od wojska, policji i tajniaków", odpowiadam.

 

Korytarzowa jest bystra. „Jak znoszą to Tybetańczycy?", pyta. „ Czy to przez tych ludzi, którzy się podpalili?", wchodzi jej w słowo jakiś młody chłopak.

 

Zatem mimo ogłuszającego milczenia partii i jednoznacznego zakazu poruszania tej kwestii są tacy, którzy słyszeli o tybetańskich samospaleniach. Patrzę na nich, jakby spadli na ziemię z innej planety. „To nie są izolowane incydenty. W całym regionie, nawet za granicą, spaliło się już ponad pięćdziesiąt osób".

 

„Dlaczego to robią?", rzuca ktoś jeszcze, ale inni odwracają już głowy, wpatrzeni w krajobraz.

 

Doskonale zdaję sobie sprawę z bariery językowej, mimo że wszyscy mówimy po chińsku. Wiem dobrze, że samospalenie nie jest dziś tragedią wyjątkową. Z perspektywy innej kultury można zrozumieć je w wymiarze jednostkowym, trudno jednak pojąć, dlaczego ktoś miałby go dokonać w imieniu całego narodu. Chciałabym powiedzieć im coś jeszcze, zwłaszcza o ostatnich słowach ludzi, którzy ginęli w płomieniach.

 

Niektórzy mogą nie chcieć tego słuchać. Wycieczka do Tybetu jest marzeniem wielu Chińczyków, pewnie wolą poświęcić dziesięć dni uciułanego urlopu na bazgranie słów „tu byłem" i podziwianie widoków w miejscach wybranych dla nich zawczasu przez biura podróży. I w dupie mają autochtonów, którzy nie są częścią turystycznych atrakcji i zajmują się innymi sprawami, choćby podkładaniem pod siebie ognia.

 

Budda w mądrości swego Przebudzenia uczy nas, że wszystkie żyjące istoty są równe. Rzeczywistość jednak ciągle rozróżnia, zwłaszcza między nacjami. Kiedy, wypchany jak najbardziej żywymi, pociąg wtoczył się na lhaski peron, nietybetańska większość żwawo i zuchowato rzuciła się do swoich zajęć mimo pierwszych objawów choroby wysokościowej. Tymczasem kilkunastu pasażerów pochodzenia tybetańskiego zatrzymali uzbrojeni policjanci i zaczęli im sprawdzać dowody urządzeniami przypominającymi czytniki kart kredytowych. Kiedy przyszła moja kolej, osadziły mnie słowa: „Oser, czekać".

 

Co dalej, Tybetańczyku? Zaprowadzili nas wszystkich na przylegający do dworca komisariat. Nie wiem czemu, nagle pomyślałam o mieszkańcach tego miasta, poddanych praniu mózgu po powrocie z ceremonii buddyjskiej, której przed kilkoma miesiącami przewodził w Indiach Dalajlama. Czy denerwowali się jak ja teraz, gdy policja zabierała ich z domów albo z ulicy?

 

Dwaj młodzi Tybetańczycy z południowej części prowincji Qinghai zostaną następnego dnia odesłani w rodzinne strony, ponieważ nie posiadają „zezwolenia na wjazd do Tybetu". Zajmujący się nami funkcjonariusz puszcza mimo uszu ich zaklęcia, powtarzając mechanicznie, że niezbędne dokumenty wydają departamenty policji, co najmniej szczebla okręgu. Mamy też zabawne interludium: młoda kobieta, wyglądająca trochę jak Chinka, oświadcza policjantom, że jest Tybetanką fałszywą. Ci dziwią się i pytają o powód. Mówi, że zmieniła sobie narodowość, żeby przy egzaminie na studia skorzystać z przysługujących mniejszościom dobrodziejstw akcji afirmatywnej. „Teraz to dla mnie straszny kłopot", wzdycha, przepełniona niewczesnym żalem.

 

Tym, którzy posiadają wymagane zgody, kserują dokumenty i każą wypełniać formularze: dane, adres w Lhasie, powód podróży, podpis. I pobierają odciski palców przy pomocy tuszu koloru krwi. Ja zezwolenia nie posiadam, ale jako osoba szczególna, której nie wolno przebywać w Pekinie podczas XVIII Zjazdu, też zanurzam opuszki w karminie.

 

Wychodzę z komisariatu razem z parą z Qinghai. „Kto by pomyślał - pochlipuje ona - że może być z tym tyle kłopotów?".

 

 

16 października 2012

 

 

 

 

Dla Radia Wolna Azja (RFA)