Dalajlama w Trybunale Konstytucyjnym
Buddyjskie pojęcie prawa i sprawiedliwości
12 maja 2000
Dalajlama w Trybunale Konstytucyjnym
©Jerzy Gumowski (Agencja Gazeta)
Prezes Trybunału Konstytucyjnego, prof. Marek Safjan:
Witamy Waszą Świątobliwość w Trybunale Konstytucyjnym. Dalajlama należy
do osobistości wyjątkowych we współczesnym świecie. Dzisiaj, kiedy świat
pędzi z ogromnym przyspieszeniem do przodu, kiedy coraz więcej idei, koncepcji
i zasad traci na swym absolutyzmie i staje się coraz bardziej relatywne,
kiedy współczesny człowiek jest coraz bardziej zagubiony w otoczeniu coraz
to zmieniającym swoje oblicze – jest bardzo ważne, aby przypominać ludziom
o podstawowych wartościach moralnych, o tym, że nie wszystko w pragmatycznym
i skomercjalizowanym świecie można sprowadzić do kategorii doraźnego interesu,
że w polityce, ale i w prawie należy dostrzegać coś więcej niż tylko walkę
interesów, ale również, a może raczej przede wszystkim, człowieka – jego
kondycję, cierpienie, jak też i dążenie do piękna i dobra. „Wszystko, czego
nam trzeba – to miłość do innych i szacunek dla ich praw i godności, niezależnie
od tego, kim lub czym są. Dopóki praktykujemy tę miłość i szacunek w codziennym
życiu, dopóki mieszka w nas współczucie wobec innych i, powodowani poczuciem
odpowiedzialności, postępujemy powściągliwie, to – wykształceni czy prości,
wierzący w Buddę, Boga, coś innego lub zgoła w nic – bez wątpienia będziemy
szczęśliwi” – powiedział Jego Świątobliwość w książce „Etyka na nowe tysiąclecie”.
W imieniu własnym, sędziów Trybunału Konstytucyjnego i przedstawicieli
świata prawniczego chciałbym wyrazić ogromny szacunek dla wartości i zasad,
które Wasza Świątobliwość głosi, ale które zarazem poświadcza całym swoim
życiem i działalnością na rzecz pokoju, praw człowieka i respektowania
uniwersalnych zasad moralnych w relacjach pomiędzy ludźmi i społeczeństwami.
Bardzo dziękujemy za tę wizytę.
Trybunał Konstytucyjny, w którym dzisiaj się spotykamy, zajmuje miejsce
szczególne w systemie instytucji prawnych demokratycznego państwa. To właśnie
tu bowiem następuje konfrontacja najważniejszych zasad i wartości wyrażanych
w Konstytucji z tym, co współtworzy rzeczywistość prawną naszego państwa,
a więc z prawem tworzonym przez parlament i przez inne organy państwa.
Samo istnienie i aktywność sądów konstytucyjnych w krajach europejskich
potwierdza, że współczesna demokracja nie może przetrwać bez rządów prawa,
bez samoograniczenia woli demokratycznej większości na rzecz poszanowania
podstawowych, uniwersalnych zasad prawa. Legitymacja demokratycznie wybranej
większości nie jest bowiem wystarczająca do tego, aby zakwestionować podstawowe
prawa i wolności jednostki oraz instrumenty jej ochrony. Współczesny prawodawca
demokratycznego państwa prawa musi mieć więc świadomość granic, których
nie wolno mu przekroczyć. Na straży tych granic stoi sąd konstytucyjny.
Potrzeba poszanowania idei demokratycznego państwa prawa – idei wyrażanej
przez polską konstytucję, wyrasta wprost z doświadczeń totalitaryzmów XX
wieku, które wskazują także na to, że mechanicznie rozumiana demokracja,
sprowadzana do rządów większości, nie jest zdolna uchronić nas od najbardziej
drastycznych postaci łamania praw człowieka, od zbrodni, ksenofobii czy
powszechnej wzajemnej nienawiści. To jest właśnie powód, dla którego współczesne
konstytucje europejskie, współczesne państwa demokratyczne poszukują dodatkowych
gwarancji, pozwalających na ochronę jednostki i jej praw podstawowych,
na to, by nie pozostawała ona bezradna wobec machiny państwa i mogła się
skutecznie domagać w każdych okolicznościach respektowania swej osobowej
godności. To jest właśnie powód, dla którego powoływane są sądy konstytucyjne,
które coraz częściej – tak jak polski Trybunał – mogą rozpatrywać skargi
pochodzące od jednostek, a nie tylko od instytucji i organizacji.
Nowa Konstytucja RP obowiązuje od ponad dwóch lat. Polska ma jednak
długie i bogate doświadczenia konstytucyjne, ma tradycje z których możemy
czerpać – tworząc współczesne rozwiązania konstytucyjne i wyznaczając kierunek
ich stosowania. Są to zarazem tradycje, które należą do najdłużej istniejących
w Europie. Polska Konstytucja, uchwalona 3 maja 1791 roku i której święto
niedawno obchodziliśmy, była pierwszą pisaną konstytucją europejską, drugą
na świecie po konstytucji amerykańskiej.
W kręgu polskich tradycji konstytucyjnych mieści się bez wątpienia
idea państwa jako dobra wspólnego. Znajdowała ona wyraz zarówno w Konstytucji
3 Maja, jak i w późniejszych polskich konstytucjach. Jest obecna także
w art. 1 obowiązującej Konstytucji, który mówi, że Rzeczypospolita Polska
jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli. Naszym dążeniem jest, aby nigdy
nie tracić z pola widzenia uniwersalnych wartości – zarówno przy tworzeniu
prawa, jak i jego stosowaniu, gdyż, jak to stanowi preambuła Konstytucji,
są one wspólne zarówno dla „wierzących w Boga, będącego źródłem prawdy,
sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielających tej wiary, a
te uniwersalne wartości wywodzących z innych źródeł”.
Chciałbym, spotkanie z Waszą Świątobliwością potraktować również jako
możliwość rozmowy o tym, w jaki sposób przekładać uniwersalny świat wartości
na rzeczywistość współczesnego państwa, na tworzenie prawa i jego praktyczne
funkcjonowanie.
Dalajlama: Ogromnie się cieszę, że mogę tu dzisiaj być. Chciałbym
bardzo podziękować wszystkim przedstawicielom władzy sądowniczej i prawa
za to spotkanie. Wydaje mi się, że na początku powinienem się przedstawić.
Jestem buddyjskim mnichem i praktykuję buddyzm. Nie jestem prawnikiem ani
ekspertem w dziedzinie prawa i tak naprawdę niewiele wiem o konstytucji.
Ponieważ wywodzę się z takiego właśnie środowiska, proszę nie oczekiwać
ode mnie jakichś użytecznych porad. Oczywiście podzielę się z Państwem
buddyjską perspektywą, buddyjskim spojrzeniem na te zagadnienia, a potem
bardzo prosiłbym o pytania, chociaż mamy mało czasu. Bardzo proszę Państwa
o zadawanie trudnych pytań, bo trudne pytania rozwijają, odświeżają umysł.
Jeśli będą za trudne, po prostu powiem: „nie wiem”. To najprostsza odpowiedź.
Osoba praktykująca buddyzm, a zwłaszcza mnich, musi przestrzegać wielu
zasad, wielu wskazań. Na przykład ja jako mnich, który otrzymał pełne święcenia,
muszę przestrzegać aż 253 takich zasad. Niektóre z nich są bardzo błahe
– dotyczą sposobu jedzenia czy chodzenia, niemniej jesteśmy zobowiązani
do ich przestrzegania. Wskazania te stworzono po to, by [pomóc nam] osiągnąć
trwałe szczęście. Nauki Buddy mówią, że naszym celem jest osiągnięcie trwałego,
prawdziwego szczęścia i pokoju, innymi słowy – całkowite wykorzenienie
przeszkadzających, szkodliwych uczuć, które są źródłem cierpienia.
Podstawą, fundamentem filozofii ustalania owych zasad jest pojęcie
przyczynowości: prawa przyczyny i skutku. Prawo przyczynowości jest częścią
szerszego prawa wzajemnej zależności, czy też współzależności. Pojęcie
współzależności ma trzy poziomy. Pierwszy poziom – to prawo przyczyny i
skutku. Drugi poziom mówi, że wszystkie rzeczy i zjawiska są ze sobą powiązane
i wzajemnie od siebie zależne, a trzeci, że rzeczy i zjawiska biorą się
z umysłu. Tutaj będą nas interesować poziomy pierwszy i drugi.
Jeśli idzie o szczęście, prawo przyczynowości mówi, że jeśli chcemy
go doświadczać w przyszłości, to nie możemy teraz zasiewać nasion cierpienia.
Weźmy za przykład zabicie człowieka: nie ulega wątpliwości, że rezultatem
odebrania komuś życia będzie cierpienie. Ponieważ to rozumiemy, nie odbieramy
życia żadnej istocie. Drugi przykład z tej płaszczyzny to sytuacja, kiedy
robimy coś, nie zamierzając nikomu wyrządzić krzywdy – powiedzmy, zażywamy
substancje odurzające. Zdarza się, że w stanie odurzenia – choć przyjmując
te środki nie mieliśmy takiej intencji – robimy komuś krzywdę. I tutaj
powinniśmy więc powstrzymać się, unikać przyczyny takiego cierpienia: nie
przyjmować takich środków. Aby nie doświadczać w przyszłości negatywnych
skutków, staramy się zatem nie tworzyć ich przyczyn – innymi słowy, staramy
się szukać środków zapobiegawczych.
Na drugim poziomie współzależności wszystkich zjawisk mówimy, również
w kategoriach relatywnych, o pojęciu dobra i zła. W różnych okolicznościach
to samo działanie może być negatywne bądź pożyteczne. Weźmy odebranie komuś
życia w samoobronie, w sytuacji obrony koniecznej. W takich okolicznościach
ów czyn ma zupełnie innym wymiar, dlatego niezwykle ważna jest tu motywacja.
To, czy działanie jest pożyteczne czy szkodliwe, w dużej mierze zależy
od naszych pobudek, od motywacji. Jeśli jest ona negatywna – na przykład
chcemy kogoś oszukać, więc dajemy mu prezent, chwalimy go, udzielamy mu
pouczeń religijnych – to z zewnątrz, z daleka czyn taki wydaje się bardzo
dobry, niemniej za sprawą motywacji (chcemy przecież oszukać) staje się
negatywny. Z drugiej strony, jeżeli powodowani troską, podejmujemy działania
bardziej gwałtowne, na przykład wypowiadamy ostre słowa albo dajemy komuś
klapsa, działanie wydaje się negatywne. Ponieważ kieruje nami jednak prawdziwa
troska o drugą osobę, ponieważ w istocie chcemy w ten sposób jej pomóc,
działanie to – choć negatywne – w istocie jest pozytywne. O tym, czy działanie
jest dobre czy złe, decyduje więc to, czy w ostatecznym rozrachunku przyniesie
ono szczęście czy cierpienie. Jeśli powoduje cierpienia innych, jest działaniem
negatywnym i należy go poniechać, unikać; jeżeli daje im szczęście – jest
pozytywne i trzeba je kultywować.
Kierując się tą właśnie filozofią – współzależnością na poziomie prawa
przyczyny i skutku – na początku XVII stulecia tybetański król buddyjski
sporządził listę dziesięciu cnót oraz szesnastu światowych przymiotów i
uczynił je prawem państwowym. Dziesięć cnót wiązało się z praktyką buddyjską,
a szesnaście przymiotów – z życiem społecznym. Nie będę tu omawiał szesnastu
światowych przymiotów – bo, prawdę mówiąc, ich nie pamiętam – ale dotyczyły
one na przykład okazywania szacunku tym, którzy praktykują szlachetne cnoty,
rodzicom itd.
Były po temu dwa powody. Osoby, które praktykują prawość, zasługują
na nasz szacunek. Jeśli szanujemy ludzi, którzy wnoszą coś w życie społeczeństwa,
staje się ono szczęśliwsze, lepsze. Stąd takie zalecenie. Z drugiej strony,
w dzieciństwie jesteśmy całkowicie uzależnieni od dobroci, jaką okazują
nam rodzice – a więc im również, bez wątpienia, należy się szacunek. W
buddyzmie kluczem do zapewnienia sobie szczęścia jest „gromadzenie zasługi”.
Jeżeli gromadzi się zasługę, można liczyć na to, że w przyszłości będzie
się zaznawać szczęścia. Za najlepszy sposób gromadzenia zasług uznawano
okazywanie szacunku tym, którym się on należy – a więc osobom praktykującym
cnoty i rodzicom.
Powinienem tu chyba wspomnieć również o trzecim poziomie współzależności.
Stanowi on, że żaden przedmiot nie istnieje sam w sobie i sam z siebie,
że sposób, w jaki istnieje, uzależniony jest w znacznej mierze od tego,
jak go nazwiemy, jaką nadamy mu etykietkę. Wszystkie rzeczy istnieją więc
dlatego – i to będzie tu dla nas interesujące – że się do nich odnosimy.
Niemniej fakt, że możemy się do czegoś odnieść, że możemy coś nazwać, nie
oznacza wcale, że to coś istnieje naprawdę. Choć z dokładnej analizy rzeczy
i zjawisk wynika, że nie mają one żadnego niezależnego „bytu” czy „istnienia”,
na poziomie światowym, na poziomie konwencji, na poziomie wspólnego dyskursu
pewne rzeczy są w oczywisty sposób właściwe lub niewłaściwe, dobre lub
niedobre. I właśnie zgodnie z tym, co wydaje się stosowne, a co niestosowne,
utworzono prawo buddyjskie oraz określono zasady, których powinni przestrzegać
mnisi. Znajdziemy w nich wiele pouczeń, dotyczących etykiety i postępowania
zgodnego z normami, jakie obowiązywały w Indiach za czasów Buddy.
Tyle mogę powiedzieć Państwu na temat buddyjskiej wizji prawa jako
ustalonych zasad. Jeśli chodzi o prawa stanowione – moim zdaniem mają one
służyć przede wszystkim pożytkowi, szczęściu i dobru jednostki oraz społeczeństwa.
Wydaje mi się, że trybunały, takie jak na przykład Trybunał Konstytucyjny,
tworzy się po to, by zapewnić – w szerszej perspektywie – szczęście i pomyślność
tak jednostkom, jak społeczeństwu.
Co Wasza Świątobliwość sądzi o eutanazji?
Z buddyjskiego punktu widzenia trzeba wziąć tu pod uwagę wiele czynników.
Musimy rozważać poszczególne, konkretne przypadki. Weźmy, na przykład,
chorego, o którym wiemy, że z całą pewnością nie wyzdrowieje. Jest w stanie
śpiączki, martwy, jego umysł nie pracuje. Nie może robić nic pożytecznego,
nie pojawiają się w nim altruistyczne myśli, nie jest w stanie się modlić,
medytować i, jak powiadam, nie ma absolutnie żadnych szans na wyzdrowienie,
niemniej utrzymuje go przy życiu cała ta skomplikowana maszyneria. Warto
przy tym zauważyć, iż podtrzymywanie życia w taki sposób jest bardzo kosztowne,
często cierpi więc na tym rodzina. Krewni po prostu nie chcą już kontynuowania
tych zabiegów. W takiej sytuacji uważam odłączenie urządzeń podtrzymujących
życie za dopuszczalne.
Z drugiej strony, istnieje tu przecież niebezpieczeństwo. Bardzo łatwo
przekręcić wyłącznik, ale odłączenie owych maszyn oznacza odebranie życia,
a więc, z definicji, akt gwałtu. Przemoc jest z definicji zła, choć można
wyobrazić sobie pewne akty przemocy, które mogłyby być pożyteczne. Niemniej
przemoc jest z natury nieprzewidywalna i bardzo łatwo wymyka się spod kontroli;
ogólnie rzecz biorąc, lepiej więc unikać wszelkich działań, które mają
w sobie element przemocy.
Z perspektywy buddyjskiej wiąże się to również z pojęciem karmy, czyli
czymś na kształt nasion, zasianych w przeszłości przez chorego. To, że
znajduje się on w takim stanie, ma jakieś przyczyny, które muszą w pełni
dojrzeć. Jeżeli nie pozwolimy temu cierpieniu wyczerpać się, wypalić do
końca, kiedy ta osoba jest w komie, bez szans na wyzdrowienie – istnieje
poważne niebezpieczeństwo, że będzie musiała doświadczyć go w przyszłości,
być może w jeszcze trudniejszych okolicznościach niż te, w których znajduje
się teraz, podłączona do owych maszyn.
Co to jest miłość?
Miłość w rozumieniu buddyjskim to życzenie innym szczęścia – pragnienie,
by byli szczęśliwi. Natomiast współczucie to pragnienie, by mogli być wolni
od cierpienia. Kiedy więc mówimy o osobie, która praktykuje miłującą dobroć
i współczucie, to mamy na myśli kogoś, kto z pełną determinacją chce pracować
na rzecz tego, by inni byli szczęśliwi i wolni od cierpień.
Moim zdaniem słowo „współczucie” często bywa rozumiane opacznie. Odbieramy
je raczej jako litość, w której jest coś z patrzenia na innych z góry.
Tak jednak być nie powinno. W buddyzmie współczucie wyrasta ze zrozumienia
tego, że skoro inni są dokładnie tacy sami jak ja – to znaczy pragną szczęścia
i nie chcą cierpieć – to powinienem troszczyć się o nich tak samo, jak
troszczę się o siebie. To jest prawdziwe, bezstronne współczucie, które
obejmuje nawet wrogów. Któż to jest wróg? Wróg to osoba, która swoją postawą
lub postępowaniem sprawia mi przykrość – uznaję ją więc za nieprzyjaciela.
Mimo to trzeba jednak pamiętać, że pozostaje ona człowiekiem, dokładnie
takim samym jak ja, mającym równe prawo do szczęścia i do unikania cierpienia.
Z tego zrozumienia bierze się siła troski o innych, opiekowania się
nimi, otaczania ich współczuciem. Z reguły uczucia takie rezerwujemy dla
najbliższych, co, moim zdaniem, ma raczej znamiona przywiązania. Być może
przyczyną nieporozumień są trudności z przełożeniem na języki zachodnie
tybetańskiego terminu ning-dzie ” – będącego odpowiednikiem sanskryckiego
słowa karuna – który zawiera w swoim polu znaczeniowym również troskę o
nas samych. W tybetańskim i sanskryckim rozumieniu jest to taka troska
i taka miłość, którą żywimy wobec siebie, a następnie rozszerzamy ją dalej
i zawieramy w niej innych, podczas gdy w językach zachodnich odpowiedniki
słowa „współczucie” wydają się sugerować, że całkowicie skupieni na innych,
zupełnie nie zwracamy uwagi na siebie, rezygnujemy z siebie i ze swoich
interesów. Wydaje mi się to niewłaściwe. Jak mamy troszczyć się o innych,
jeśli nie umiemy zatroszczyć się o siebie? W buddyzmie tak właśnie rozumiemy
współczucie i troskę o innych.
Czy w filozofii buddyjskiej istnieje pojęcie kary? Jaki jest stosunek
religii buddyjskiej do karania?
W dawnym Tybecie obowiązywały prawa, zabraniające na przykład polowania
na zwierzęta czy łowienia ryb. Nie ulega wątpliwości, że takie przepisy
brały się z doktryny buddyjskiej. Nie należy jednak sądzić, że Tybetańczycy
nie zabijali zwierząt – odżywiali się przecież głównie mięsem. Wyglądało
to tak, że kiedy pozbawiali zwierzę życia, recytowali stosowne mantry.
A przy tym, jedząc to mięso, żywili ogromną niechęć do rzeźników i osób,
które produkowały broń. Przedstawiciele tych zawodów żyli wręcz poza nawiasem
społeczności. Jeszcze nie tak dawno w niektórych regionach Tybetu działał
ruch zainicjowany przez pewnego lamę, który namawiał ludzi do zbierania
broni, także tej dostarczanej przez Chińczyków do polowań. Tę broń niszczono,
a następnie jej szczątki zakopywano w dołach, nad którym wznoszono stupy,
czyli buddyjskie relikwiarze. XIII Dalajlama zakazał stosowania kary śmierci.
Podzielam jego stanowisko. Obecnie Amnesty International organizuje wszechświatową
kampanię na rzecz zniesienia kary śmierci. Jestem jednym z sygnatariuszy
petycji.
Czy Wasza Świątobliwość byłby łaskaw wyjaśnić działanie prawa przyczyny
i skutku w przypadku ofiar zbrodni, takich jak gwałty czy zabójstwa małych
dzieci. Jak to jest wyjaśniane w prawie buddyjskim?
W naukach buddyjskich, dotyczących przyczynowości, znajdujemy dwa pojęcia:
przyczyny i warunki. Aby coś mogło się wydarzyć, potrzebne są przyczyny
oraz warunki, które to umożliwią. Przyczyna to coś, co owa osoba zrobiła
w przeszłości, w poprzednich żywotach. Nazywa się to karmą. To przede wszystkim
ona sprawia, że doświadczamy szczęścia lub cierpienia, niemniej potrzebne
są do tego również określone warunki – i to nie jeden, lecz wiele. Każdy
warunek wymaga z kolei warunków wspomagających. Jeśli idzie o przyczynę,
a więc o coś, co zrobiliśmy sami, być może w odległej przeszłości – to
nie da się uniknąć doświadczenia jej skutku, o ile, oczywiście, owa przyczyna
nie zostanie w jakiś sposób oczyszczona. Możemy natomiast pracować nad
warunkami – czyli określonymi okolicznościami, innymi ludźmi itd. – aby
uniknąć dojrzewania przyczyn w skutki.
Jakie są najbardziej skuteczne sposoby nauczenia ludzi tolerancji,
otwartości na inność drugiego człowieka, na inny sposób postępowania?
Być tolerancyjnym, moim zdaniem, to nie dopuścić, by pojawiła się w
nas nienawiść, pragnienie odwetu, chęć zemsty. Nie znaczy to jednak, że
godzimy się na każdą niegodziwość i podłość, którą próbuje się nam wyrządzić.
Bardzo ważne jest rozróżnianie między działaniem a sprawcą, miedzy czynem
a osobą, która się go dopuszcza.
Musimy, oczywiście, sprzeciwiać się niesprawiedliwości, a jeśli to
konieczne, podejmować kroki, które jej zapobiegną. Jednocześnie trzeba
jednak zachować współczucie i szacunek wobec osoby lub grupy osób, które
dopuszczają się takich działań. Naturalnie jest to bardzo trudne. Zwłaszcza
w sytuacji silnego wzburzenia lub emocji trudno nam odróżnić człowieka
od tego, co ów człowiek robi. Należy się w tym ćwiczyć – tak, aby stało
się to nawykiem, naszą drugą naturą, która będzie niezwykle użyteczna,
gdy przyjdzie nam stawić czoło problemom lub kłopotom.
Niesprawiedliwym, niegodziwym zachowaniom należy się więc sprzeciwiać
i zapobiegać im, nie tracąc przy tym współczucia wobec osób, które się
ich dopuściły. Zwróćmy uwagę, że jesteśmy bardzo sprytni, kiedy to my popełniamy
błędy. Z reguły nie mamy żadnego problemu z oddzieleniem takiego działania
od nas samych i mówimy: „przepraszam, nie chciałem”. Czyli bardzo wyraźnie
odróżniamy siebie od czynu, którego się dopuściliśmy. W przypadku innych
osób nie jest już tak łatwo. Z tym samym rozróżnieniem mamy przecież do
czynienia w przypadku przyznania się do winy, spowiedzi czy wyznania złych
uczynków. Wtedy bardzo wyraźnie widać, że jesteśmy czymś zupełnie innym
niż czyny, których się dopuściliśmy. Jeśli idzie o nas samych, odróżniamy
więc łatwo.
Jak z każdą inną rzeczą: najłatwiej trafiamy do serc i umysłów uczniów,
kiedy powoduje nami prawdziwa troska i prawdziwe współczucie. Jeżeli będziemy
nauczać tolerancji z prawdziwą troską, współczuciem i zrozumieniem, łatwiej
trafimy do serc i umysłów osób, którym chcemy ją zaszczepić.
Prezes Trybunału Konstytucyjnego, prof. Marek Safjan: Dziękujemy
bardzo Waszej Świątobliwości. Dziękujemy ogromnie, jesteśmy wdzięczni za
te bardzo mądre, wspaniałe słowa. Nie oczekiwaliśmy ekspertyzy prawnej,
ale bardzo często proste prawdy, przypominające o znaczeniu wartości dla
prawa, dla jego funkcjonowania, są ważniejsze niż jurydyczne analizy. Bardzo
dziękujemy za to spotkanie.
[powrót]