Polityka Chin w Tybecie
Walka na śmierć i życie ze starożytną cywilizacją
Między 20 a 23 września 1994 roku obradowało w Pekinie Trzecie
Forum poświęcone Pracy w Tybecie, które opowiedziało się za totalnym zniszczeniem
cywilizacji, która od tysięcy lat rozkwitała na Płaskowyżu Tybetańskim.
To kulturowe „imperium” obejmowało również rosyjską Buriację, Kałmucję
i Tuwę, Mongolię, Ladakh, Lahaul-Spiti i Arunachal Pradesh w Indiach, Mustang,
Dolpo i Solo Khumbu w Nepalu, Bhutan oraz zachodnie Chiny.
Polityka, którą nakreślono w 1994 roku w Pekinie – i którą realizuje
się dziś w Tybecie z iście maoistowskim zapałem – przetnie duchowe serce
owej kultury. Trzecie Forum odbije się więc również na milionach nie-Tybetańczyków,
odcinając ich od źródeł inspiracji kulturowej i przekreślając możliwość
rozwoju tej odrębnej, unikalnej cywilizacji.
Utrata serc i umysłów
Decyzje III Forum wzięły się z dwóch konkluzji. Pekin uprzytomnił
sobie, że przegrywa na dwóch kluczowych polach – ideologii i propagandy.
Z perspektywy państwa, które zbudowano na fundamencie ideologicznej wyższości
i potęgi kształtującej myślenie mas propagandy, musiało to oznaczać co
najmniej niepewną przyszłość, jeśli nie śmiertelne zagrożenie.
Pekin uznał, że przegrywa wojnę ideologiczną, gdyż mimo bezlitosnych
ataków na buddyzm tybetański, Tybetańczycy konsekwentnie trwali przy tradycyjnych
wierzeniach. Chińska Republika Ludowa zdołała zniewolić kraj, ale nie zdobyła
serc, umysłów i lojalności Tybetańczyków.
Ideologia komunistyczna, przyniesiona na bagnetach chińskich
żołnierzy, nie zachwiała wiarą buddystów. Co więcej, chiński rząd zupełnie
nie rozumie polityki niestosowania przemocy, która stanowi integralną część
Środkowej Drogi, którą proponuje Jego Świątobliwość Dalajlama jako rozwiązanie
kwestii przyszłego statusu Tybetu.
Dla reżimu, który zbudowano na przekonaniu, że „władza wyrasta
z lufy karabinu”, pozornie ekscentryczna filozofia, wedle której serca
i umysły zdobywa się mocą idei, a nie czołgów, jest jak grom z jasnego
nieba. Nowa polityka twardej ręki stanowi reakcję na pojednawcze propozycje
Jego Świątobliwości, których Pekin najwyraźniej nie potrafi zrozumieć.
Chiny uznały, że przegrywają wojnę propagandową, gdyż światowe media
i kultura masowa, z tego czy innego powodu, uznały Tybet i buddyzm tybetański
za ulubione pluszowe misie. Mimo zaangażowania ogromnych środków Chiny
nie zdołały zatrzeć tego wizerunku ani zaszczepić międzynarodowym mediom
swojej wizji Tybetu.
III Forum skupiło się na dwóch kwestiach. Z jednej strony, postawiono
na rozwój gospodarczy, licząc, że w ten sposób uda się kupić Tybetańczyków
– przekonać ich do polityki partii i odebrać im motywację do wychodzenia
na ulice. Z drugiej strony, szukano metod zaszczepienia chińskich poglądów
nowym generacjom Tybetańczyków.
Pekin uznał to pokolenie Tybetańczyków za stracone. „Przejęcie” kolejnych
generacji przez „klikę Dalaja” stanowiłoby ogromne zagrożenie dla chińskich
rządów w Tybecie. Ucieczka piętnastoletniego Gjalła Karmapy w styczniu
2000 roku boleśnie przypomniała władzom, że nie mogą liczyć na lojalność
Tybetańczyków. Ucieczka Karmapy i, wcześniej, Agji Rinpocze, opata klasztoru
Kumbum, była dla Chin poważnym ciosem, ponieważ obecność wysokich lamów
pomagała uzasadniać chińskie roszczenia do panowania nad Tybetem.
Pekin z coraz większą stanowczością egzekwuje więc przepisy z 1993
roku, nakazujące odbieranie tybetańskich dzieci ze szkół i klasztorów,
prowadzonych przez Dharamsalę w Indiach. Podobne pobudki przyświecają zamykaniu
prywatnych szkół w Tybecie.
W Tybecie trwa dziś druga rewolucja kulturalna; celem tej długofalowej
strategii jest całkowita eksterminacja kulturowej i etnicznej tożsamości
Tybetu.
Na nową strategię chińskich władz składają się cztery elementy. Coraz
brutalniejszym represjom towarzyszy gigantyczny wysiłek machiny propagandowej,
malującej różowy obraz współczesnego Tybetu. Szybszy rozwój gospodarczy
ma osłabić radykalizm Tybetańczyków i ściągnąć do Tybetu nowe rzesze chińskich
osadników, zmieniając proporcje demograficzne i, jednocześnie, rozładowując
napięcia społeczne, wywołane rosnącym bezrobociem w samych Chinach.
III Forum zwołano na wniosek najwyższych przywódców Chińskiej Republiki
Ludowej; obradom przewodniczył sam prezydent Jiang Zemin. Dziś władze uznają
Forum za „najważniejszą strategię odmładzania Tybetu” i ogłaszają jego
dyrektywy „nowym manifestem partii w regionie”.
III Forum przekreśliło bardziej liberalną strategię, wyznaczoną przez
dwa poprzednie, zwoływane w 1980 i 1984 roku przez Hu Yaobanga, znanego
z niezależności ówczesnego sekretarza generalnego, który próbował poprawić
społeczną, gospodarczą i polityczną sytuację w Tybecie. Krótki okres liberalizacji
przyniósł znaczną poprawę warunków bytowych większości Tybetańczyków i
klimat intelektualnej swobody. III Forum odeszło od tych metod, wracając
do polityki twardej ręki, która obowiązuje w Tybecie do dziś. Tybetańczycy
nazywają falę nowych represji drugą rewolucją kulturalną.
Dlaczego Chiny zrezygnowały z liberalizacji i opowiedziały się za manifestem,
który wyznacza drogę systematycznego niszczenia kulturowej odrębności Tybetu?
Odpowiedzi należy szukać w wydarzeniach krajowych i zagranicznych, które
popchnęły władze do zaostrzenia polityki i usankcjonowania jej podczas
III Forum. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych świat
przechodził zmiany, które dla chińskich przywódców były ogromnie niebezpieczne.
Od 1987 roku przez Tybet przetaczała się fala demonstracji niepodległościowych.
Jedna z największych, do której doszło 5 marca 1989, zmusiła władze do
ogłoszenia stanu wojennego w Lhasie. Wielu ekspertów uważa, że demonstracje
te zapowiadały pojawienie się ruchu demokratycznego. Kiedy studenci wyszli
na plac Tiananmen, władze uznały, że sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Ceną za jej odzyskanie miała być rzeź setek, jeśli nie tysięcy mieszkańców
Pekinu 4 czerwca 1989 roku – gorzkie przypomnienie rozprawy ze studentami
4 maja 1919 roku, zwiastującej polityczne przebudzenie Państwa Środka.
Lęki Pekinu potęgowała sytuacja w innych krajach komunistycznych. Polska
„Solidarność”, upadek Berlińskiego Muru i rozpad Związku Radzieckiego podsycały
paranoiczny lęk KPCh przed utratą monopolu na władzę.
Co gorsza, obywatele Chin coraz powszechniej odwracali się od komunizmu,
wracając do tradycyjnych wierzeń: konfucjanizmu, buddyzmu, chrześcijaństwa
i kultów lokalnych. Komunizm gwałtownie tracił wiarygodność i to właśnie
najbardziej przerażało chińskich przywódców. Masy odbierały im mandat do
sprawowania władzy. Każda dyktatura wie, że to pierwszy krok do zejścia
ze sceny.
Aparat partyjny uznał ponownie, że tradycyjne wierzenia są dlań wrogiem
numer jeden. Komunizm tracił rząd dusz na rzecz buddyzmu, konfucjanizmu,
islamu i chrześcijaństwa. Władze wróciły nawet do starych sloganów, które
w czasach rewolucji kulturalnej miały wyjaśnić mieszkańcom Tybetu, dlaczego
trzeba zniszczyć ich religię. Oniemiali Tybetańczycy znów usłyszeli, że
tak, jak na nieboskłonie nie mogą świecić dwa słońca, tak w Tybecie nie
będą współistnieć buddyzm i socjalizm. Nie trzeba dodawać, że ustąpić miał
buddyzm, który ponownie stał się celem ataków machiny państwa.
W takim oto nastroju spotkali się chińscy przywódcy, by kreślić nową
strategię dla Tybetu, stanowiącego – za sprawą przekonania, iż Zachód wykorzystuje
go do „westernizowania” i dzielenia Chin – problem szczególnie drażliwy.
Choć wcześniej nie interesowano się nim zbytnio, trzecie pokolenie władców
Republiki Ludowej uznało, że bez stabilnego Tybetu nie ma stabilnych Chin:
„Musimy jasno zrozumieć, że nasza praca w Tybecie nie leży tylko w interesie
jego mieszkańców i nie służy wyłącznie stabilizacji i rozwojowi tego regionu,
lecz stabilizacji i rozwojowi całego kraju” .
Problem z Tybetem potęgowała siła oddziaływania samego buddyzmu i głębokie
oddanie ludności dla Jego Świątobliwości Dalajlamy. Niebywały renesans
religii, na który pozwolił krótki okres liberalizacji, potwierdzał najgorsze
obawy władz: dekady systematycznego niszczenia tybetańskiej kultury i tożsamości
nie podkopały tradycyjnych wartości i wierzeń. Nagle przywódcy ChRL zaczęli
widzieć w buddyzmie tybetańskim nie zawadę, ale dramatyczne zagrożenie
dla stabilności chińskich rządów w Tybecie.
Jednocześnie zmieniło się ich nastawienie wobec Jego Świątobliwości
Dalajlamy. Jeszcze przed paru laty niepewny sojusznik w procesie pokojowym
jawił się im teraz jako „zaprzysięgły wróg”. Najwyżsi przywódcy ChRL, którzy
spotkali się w Pekinie 10 marca 1993 roku, orzekli, że: „W klice Dalaja
są różne frakcje, wszystkie uprawiają jednak tę samą politykę. Różni je
tylko ideologia i język. Musimy wypracować strategię, która pozwoli wykorzystać
te różnice do ich skłócenia i zniszczenia” .
Najwyżsi dostojnicy rutynowo nazywają kampanię przeciwko „separatyzmowi”
– czyli tybetańskiemu ruchowi niepodległościowemu – „walką na śmierć i
życie”. „[Dalajlama] nigdy nie zmienił stanowiska w sprawie niepodległości.
Musimy pokazać jego dwulicowość. Najważniejszym elementem walki z separatyzmem
jest bój z kliką Dalaja. Jak mówi przysłowie, aby zabić węża, trzeba mu
najpierw odciąć głowę” , mówił Raidi w 1994 roku na konferencji Komitetu
Partii TRA, poświęconej ustaleniom III Forum.
Krótko mówiąc, III Forum uznało, że Pekin może rozwiązać sprawę Tybetu
bez Dalajlamy i przekreśliło politykę liberalizacji oraz próby podejmowania
rozmów z Jego Świątobliwością, który stał się przyczyną „problemu Tybetu”.
III Forum postanowiło odejść od polityki ustępstw, związanych ze „szczególnymi
cechami” Tybetu, na której zasadzała się strategia I i II Forum.
Politykę twardej ręki realizować miał Chen Kuiyuan, mianowany sekretarzem
partii TRA w 1992 roku. Nominacja ta była ważnym sygnałem, gdyż wykazał
się on wcześniej jako twardy i bezlitosny administrator Mongolii Wewnętrznej,
gdzie jako pierwszy sekretarz KPCh regionu zyskał sobie przydomek „rzeźnika”.
Chena rekomendował Hu Jintao, dziś wiceprezydent Chin, a wtedy ustępujący
sekretarz KPCh w Tybecie.
Walka z „nacjonalizmem”
Jak już wspomniano, polityka III Forum składała się z czterech podstawowych
elementów: nasilono represje w Tybecie, puszczono w ruch machinę propagandową
i przyspieszono rozwój gospodarczy, zwiększając tym samym napływ chińskich
osadników i biznesmenów, korzystających z boomu na „dachu świata”.
Innymi słowy, Pekin postanowił zdusić tybetański ruch patriotyczny.
Obserwatorzy eksperci ciągle szacują koszty, jakie poniósł z tego powodu
Tybet i jego naród.
Przywódcy ChRL są przekonani, że nowa strategia wzmocni kontrolę Chin
nad Tybetem i raz na zawsze rozwiąże problemy, jakie wiązały się z negatywnym
wizerunkiem owego panowania na arenie międzynarodowej.
Głównym celem represji stał się buddyzm tybetański. Pekin patrzył z
przerażeniem na gwałtowny rozwój klasztorów – uznawanych za bastiony nacjonalizmu
– w dobie liberalizacji. Władze powołały „komitety demokratycznego zarządzania”,
które miały kontrolować klasztory, oraz „grupy robocze”, odpowiedzialne
za „edukację” mnichów i mniszek.
Szło przede wszystkim o zerwanie więzów lojalności, łączących tybetański
kler z przebywającym na wychodźstwie Dalajlamą. W 1996 roku ogłoszono
kampanie „mocnego uderzenia” i „reedukacji patriotycznej”, mające przetrącić
kręgosłup odradzającemu się buddyzmowi, który – jak widzą to Chińczycy
– odbiera zwolenników partii i popycha Tybetańczyków ku Dalajlamie.
Warto zwrócić uwagę, jak różni się kampania „mocnego uderzenia” w Chinach
i Tybecie. Jej pierwotnym celem była walka z korupcją, natomiast w Tybecie
wymierzono ją w „separatystów”. Tu władze przymykają oko na korupcję i
inne choroby społeczne, licząc, że zachwieją one tradycyjną moralnością
Tybetańczyków i pozycją buddyzmu.
W rzeczy samej, na tajnym spotkaniu, do którego doszło w grudniu 1999
roku w Czengdu, stolicy prowincji Sichuan, Chen Kuiyuan wzywał rząd centralny
do starcia z powierzchni ziemi buddyzmu i kultury tybetańskiej, by jej
pozostałości zachowały się tylko w muzeach.
Chen Kuiyuan stwierdził, że główną przyczyną destabilizacji w Tybecie
jest Dalajlama i tybetański rząd emigracyjny w Dharamsali, „który trzeba
wyrwać z korzeniami”. Chen opowiedział się za starciem samej nazwy „Tybet”
– a co za tym idzie tego kraju, narodu i jego religii – przez przyłączenie
TRA do prowincji takich jak Sichuan .
Bezlitośnie depcząc Tybetańczyków, Chiny przystąpiły jednocześnie do
ofensywy propagandowej. 10 marca 1993 wiceminister propagandy Zeng Jian-hui
mówił swoim towarzyszom: „Sprawa Tybetu jest sercem całej naszej propagandy
zagranicznej. (...) Zachód i klika Dalaja atakują, powinniśmy więc przypuścić
kontrofensywę. Musimy rozszerzać nasze sfery wpływów, a przede wszystkim
dotrzeć z naszą propagandą do pierwszego obiegu na Zachodzie. Po pierwsze,
trzeba wysyłać za granicę tybetańskich naukowców i zespoły folklorystyczne.
Po drugie, nasze ambasady, konsulaty i inne placówki muszą docierać do
opinii publicznej i reagować na poczynania kliki Dalaja przemówieniami,
wystawami, artykułami prasowymi itp., by zjednać sobie lokalnych dygnitarzy
i ludność. (...) Naszą pracę musi wspierać propaganda zagraniczna. Przed
paru laty sytuacja pozwalała też na zapraszanie do Tybetu zagranicznych
dziennikarzy” .
3 września 2000 w Dzienniku Ludowym ukazał się artykuł, zatytułowany
„Tybet wita zagranicznych dziennikarzy i ich obiektywne relacje”: „Wysoki
tybetański urzędnik powiedział w niedzielę, że Tybet wita zagranicznych
dziennikarzy, którzy będą przedstawiać obiektywne, słuszne relacje, a nie
wypaczone poglądy. Raidi, Drugi Sekretarz Regionalnego Komitetu Komunistycznej
Partii Chin Tybetańskiego Regionu Autonomicznego i Przewodniczący Stałego
Komitetu Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych Tybetańskiego Regionu Autonomicznego,
wygłosił te uwagi podczas spotkania z delegatami tajlandzkich mediów”.
Warto tu zauważyć, że N. Ram, redaktor indyjskiego magazynu Frontline,
poświęcił 36 stron numeru z września 2000 roku promowaniu wersji Chińczyków,
radząc wręcz rządowi Indii wydalenie tybetańskiego rządu emigracyjnego,
który, jego zdaniem, stanowi największą przeszkodę normalizacji stosunków
między Indiami a Chinami. Trudno stwierdzić, w jakim stopniu były to jego
własne poglądy.
Tego rodzaju materiały wpisują się w strategię, którą Chiny zatwierdziły
na początku lat dziewięćdziesiątych. Cytowany już Zeng Jian-hui mówił w
Czengdu: „Wszyscy cudzoziemcy, których zapraszamy i gościmy w Tybecie muszą
mieć stosunkowo obiektywne poglądy na temat Tybetu. Powinniśmy uprawiać
naszą propagandę rękoma cudzoziemców, bo to wywiera znacznie większy efekt”
.
Jednocześnie Chiny przyspieszają rozwój gospodarczy Tybetu, ściągając
tu tym samym chińskich osadników, co może mieć o wiele poważniejsze konsekwencje.
Program Rozwoju Chin Zachodnich, który obejmuje również Tybet, ma przenieść
środek ciężkości chińskiej gospodarki z wybrzeża do centralnej części kraju,
by zniwelować różnice między regionami i zmniejszyć napięcia społeczne
na wybrzeżu, wywoływane przez miliony migrujących chłopów i robotników.
Celem Programu w Tybecie jest eksploatacja bogactw naturalnych i rozbudowa
infrastruktury – przede wszystkim dróg i telekomunikacji – umożliwiającej
przewożenie owych surowców do Chin. Rozwój gospodarczy ma też odwrócić
uwagę Tybetańczyków od kwestii politycznych i podkopać ich tożsamość narodową.
Przeniesienie milionów chińskich osadników zmieni struktury demograficzne
i raz na zawsze rozwiąże problem panowania nad Tybetem.
Polityka, jaką uprawia dziś Pekin, nie zostawia miejsca na dialog z
Tybetańczykami i stanowi śmiertelne zagrożenie dla narodu tybetańskiego
i jego kultury.
Fałszywe założenia Pekinu
Zasadniczym błędem nowej polityki Pekinu jest poszukiwanie rozwiązania
kwestii Tybetu bez udziału Jego Świątobliwości Dalajlamy i ponad głowami
Tybetańczyków.
W ten sposób nie tylko nie rozwiąże się problemu Tybetu, ale zaostrzy
go jeszcze bardziej. Przyczyna jest prosta – historia i uczucia narodu
tybetańskiego. Pierwszy dalajlama przyszedł na świat w 1391 roku. W ciągu
sześciuset lat instytucja dalajlamów stała się symbolem fundamentalnych
wierzeń i politycznego losu całego narodu tybetańskiego. Nikt nigdy nie
zdoła zerwać niezwykłej więzi, łączącej Tybetańczyków z ich dalajlamami.
Polityka Chin, które zmuszają dziś Tybetańczyków, a zwłaszcza mnichów
i mniszki, do wyrzeczenia się Jego Świątobliwości Dalajlamy i deklarowania
lojalności wobec Komunistycznej Partii Chin, przyniesie skutki odwrotne
do zamierzonych.
Uczestnicy III Forum założyli, że czas pracuje na ich korzyść, że mogą
zwlekać i czekać na śmierć Dalajlamy, która automatycznie rozwiąże problem
Tybetu. Popełnili w ten sposób ogromny błąd, wynikający z braku zrozumienia
roli, jaką odgrywała instytucja dalajlamów w historii Tybetu.
Jeśli władze chińskie nie zrewidują i nie porzucą tych poglądów, poniosą
tragiczne konsekwencje. Dotyczy to zwłaszcza tych przywódców, którym wydaje
się, że ich zdumiewające analizy mogą wyznaczać politykę państwa. Powód
jest prosty. Komunistyczna Partia Chin powstała w 1920 roku i doszła do
władzy dwadzieścia dziewięć lat później. Dziś masy nie wierzą już w komunistyczną
ideologię, a sami członkowie partii sprowadzają ją do pustych frazesów.
Dalajlamowie, jako instytucja polityczna, sprawują władzę od ponad trzystu
lat. Dla wszystkich Tybetańczyków na całym świecie Dalajlama jest dziś
sercem Tybetu i narodu tybetańskiego. Jak partia, która utraciła własną
duszę, mogłaby przeżyć instytucję, symbolizującą duszę narodu?
Chiny muszą więc zrewidować i odrzucić politykę twardej ręki wobec
Tybetu. Pekin musi wrócić do zablokowanego procesu pokojowego, traktując
Jego Świątobliwość Dalajlamę jako najważniejszego, aktywnego partnera.
Zyska w ten sposób potężnego sojusznika i towarzysza na drodze do pokoju,
stabilizacji i dostatku.
WALKA Z KULTURĄ
Pod koniec lat osiemdziesiątych władze chińskie uznały, że oddanie dla
Jego Świątobliwości Dalajlamy i buddyzmu tybetańskiego jest główną przyczyną
coraz silniejszego „nacjonalizmu” Tybetańczyków, a co za tym idzie, poważnym
zagrożeniem dla rządów partii komunistycznej i jedności Chin.
W 1994 roku III Forum poleciło zlikwidować wpływy Dalajlamy i buddyzmu
oraz promować wierność partii i socjalizmowi. Wymagało to zreformowania
buddyzmu i kultury Tybetu, by dostosować je do społeczeństwa socjalistycznego,
oraz zwiększenia kontroli nad klasztorami.
Drogę „reform” wyznaczał manifest Forum: „Musimy nauczyć buddyzm reformowania
się. Należy zmienić wszystkie religijne wskazania i rytuały tak, by dostosować
je do wymogów rozwoju i stabilizacji Tybetu, do potrzeb społeczeństwa socjalistycznego.
(...) Przede wszystkim należy położyć kres nieokiełznanej budowie klasztorów
i świątyń oraz rozpasanemu naborowi mnichów i mniszek. Następne sprawy
będą rozwiązywane stosownie do priorytetów. (...) Musimy odsłonić prawdziwą,
polityczną twarz Dalaja, ukrytą za religijną maską. Za wszelką cenę i na
wszelkie sposoby trzeba przecinać wpływy kliki Dalaja w klasztorach regionu.
Komunistyczne kadry a także szerokie masy mnichów i mniszek muszą demonstracyjnie
odciąć się od kliki Dalaja na płaszczyźnie politycznej. (...) Musimy zaszczepić
duchownym znajomość patriotyzmu i prawa. Co się tyczy rozpoznawania wcieleń
tulku [inkarnowanych lamów], musimy stosować się do decyzji państwa i wcielać
je w życie, mając na względzie warunki w regionie. Trzeba tu, jak najszybciej,
rozwiązań bardziej praktycznych. Musimy nad tym pracować, by przejąć inicjatywę.
Nie wolno dopuścić, by klika Dalaja mieszała się w proces rozpoznawania
tulku, manipulując w ten sposób klasztorami. Tak dalej być nie może”.
Na owych zaleceniach opierały się kampanie „edukacji patriotycznej”,
„mocnego uderzenia” i „cywilizacji duchowej”, które ogłoszono w Tybecie
w 1996 roku. „Edukacja patriotyczna” i „cywilizacja duchowa” wymierzone
są w religię, a „mocne uderzenie” w działalność polityczną (która może
polegać, na przykład, na rozmawianiu z cudzoziemcami, posiadaniu publikacji
emigracyjnych czy udziale w pokojowych demonstracjach).
Odcinanie wpływów Dalaja
Sygnałem rozpoczęcia kampanii „edukacji patriotycznej” był artykuł,
który ukazał się na pierwszej stronie Xizang Ribao (Dziennika Tybetańskiego)
5 kwietnia 1996 roku. Wstępniak wzywał do „wyplenienia wpływów separatystycznej
kliki Dalaja”.
23 lipca 1996 roku, na wiecu w Lhasie, Chen Kuiyuan, pierwszy sekretarz
Komunistycznej Partii Chin TRA, wskazał główne cele kampanii „cywilizacji
duchowej” w Tybecie: „Jednym z najważniejszych zadań ruchu Cywilizacji
Duchowej jest wyśledzenie i zlikwidowanie wpływów Dalaja w sferze duchowości.
Jeżeli tego nie osiągniemy, nie będziemy mieli czym się szczycić” .
Kampanię „edukacji patriotycznej” rozpoczęto od klasztorów. Władze
uznały, że mnisi i mniszki „znaleźli się w awangardzie niepokojów”, a świątynie
zmieniły w „wylęgarnie i gniazda separatystycznych knowań kliki Dalaja
w Tybecie” .
Władze postanowiły temu przeciwdziałać, zacieśniając kontrolę nad wszystkimi
instytucjami religijnymi. We wszystkich klasztorach powołano „komitety
demokratycznego zarządzania” i „grupy robocze ds. edukacji patriotycznej”.
10 lipca 1997 ogłoszono „dziesięciopunktowy kodeks dyscypliny”, który miał
obowiązywać wszystkich duchownych.
Kodeks zabraniał, między innymi, posiadania i rozpowszechniania publikacji
„separatystycznych” oraz wzywał do „stania na straży stabilności i jedności
macierzy”. Zakazano udzielania pouczeń religijnych poza murami klasztorów.
„Zaaprobowani przez rząd” mnisi i mniszki dostali nowe „dowody osobiste”.
Duchowni, którzy ich nie otrzymali, mieli opuścić klasztory.
„Grupy robocze” zmuszały duchownych w całym kraju do wyrzeczenia się
Dalajlamy i złożenia przysięgi wierności partii. Mnichom i mniszkom zabroniono
posiadania zdjęć Dalajlamy w izbach prywatnych i na ołtarzach. Każdy przejaw
oporu karano aresztowaniem i wydaleniem z klasztoru. Niektóre świątynie
zamknięto.
Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji (TCPCD) z Dharamsali
udokumentowało 165 aresztowania i dziewięć zgonów zatrzymanych w 1996 i
1997 roku . W tym okresie z klasztorów wydalono 2800 duchownych. W 1998
roku udało się potwierdzić 327 aresztowań i 7156 wydaleń. Według TCPCD,
w 1999 roku władze aresztowały 49 i wydaliły ze świątyń 1432 mnichów i
mniszek .
W marcu 1998 roku Raidi, zastępca sekretarza partii TRA, ogłosił, że
„edukacji patriotycznej poddano trzydzieści pięć tysięcy mnichów i mniszek
z ponad siedmiuset instytucji religijnych”.
Jednocześnie zamykano, a nawet niszczono, klasztory „niepatriotyczne”.
W 1997 roku wydano nakaz zamknięcia klasztoru Samdrupling z okręgu Cethang,
Sungrabling (Lhoka) i szkoły dialektyki buddyjskiej Drigung Szerta z Meldro
Gongkar . W tym samym czasie zlikwidowano klasztor Dzonang Kombum w Szigace.
Opat, Kunga Jesze, trafił do więzienia, a przedmioty kultu – do lhaskich
antykwariatów.
W 1997 roku zburzono klasztor Szongczen z Szigace, pustelnię Drag Jerpa
z okręgu Takce i dwunastowieczny klasztor Rakhor z Toelung Deczen. Władze
oświadczyły, że otworzono je stosownych zezwoleń.
Jak na ironię, 8 sierpnia 1997 roku rządowa agencja Xinhua ogłosiła,
że w Tybecie nastał „złoty wiek religii” i że działa tam obecnie więcej
klasztorów, niż przed „wyzwoleniem” Tybetu.
Lamowie – komunistyczny dylemat
W 1998 roku władze chińskie zaczęły zmuszać sędziwych lamów (nauczycieli
duchowych) do przechodzenia na emeryturę. W ten sposób usunięto, na przykład,
49 z 52 starszych lamów klasztoru Jouning (okręg Gonlung Tybetańskiej Prefektury
Autonomicznej Haidong prowincji Qinghai, czyli tybetańskiego Amdo).
W tradycji buddyjskiej nie istniało pojęcie „emerytury”; nowe posunięcie
władz może okazać się śmiertelnym zagrożeniem dla ciągłości wiedzy buddyjskiej.
Starsi mnisi zawsze odgrywali kluczową rolę w przekazywaniu nauk. Tibet
Information Network, pisząc o owych zagrożeniach, uznał przymusowe emerytury
za „nowy wymiar kampanii edukacji patriotycznej” .
Politycznym dylematem roku 1999 był stosunek władz do najwyższych dostojników
religijnych, którzy z jednej strony jawili się jako potencjalne zagrożenie,
z drugiej zaś jako potencjalne narzędzie kontroli politycznej.
Władze wprowadzały nowe restrykcje, próbując utrudniać życie słynnym
nauczycielom i uczonym buddyjskim, których uznały za zagrożenie. W 1999
roku ograniczyły, na przykład, działalność znanego na świecie Instytutu
Studiów Buddyjskich Serthar z TPA Kandze w prowincji Sichuan.
Instytut, któremu Chiny nadały status „akademii” założył w latach siedemdziesiątych
słynący z promowania ekumenizmu Khenpo Dzigme Phuncok. W Serthar studiowało
ponad 8800 osób, w tym około 700 Chińczyków z różnych regionów kraju. W
czerwcu 1999 administracja oskarżyła Instytut o „zboczenie z właściwego
kursu” i przyjmowanie zbyt wielu studentów .
Jednocześnie władze starały się wykorzystywać przywódców, instytucje
i tradycje religijne dla własnych celów. Zaczęły wręcz manipulować systemem
rozpoznawania inkarnowanych lamów (tulku lub rinpocze).
W czerwcu 1999 roku Tao Changsong, doradca rządu ChRL ds. religii,
oświadczył, że następny Dalajlama „nie będzie cudzoziemcem, lecz Tybetańczykiem
urodzonym na terytorium chińskim” .
O zaostrzeniu restrykcji wobec religii i prześladowaniu autorytetów
duchowych najlepiej świadczą niedawne ucieczki XVII Gjalła Karmapy Orgjena
Trinleja Dordże, którego rozpoznał Jego Świątobliwość Dalajlama i uznał
rząd ChRL, oraz Agji Rinpocze, tybetańskiego duchownego, piastującego wiele
ważnych stanowisk w chińskiej administracji.
Ten ostatni tak uzasadniał swoją ucieczkę: „Gdybym pozostał w Tybecie,
musiałbym wyrzec się Dalajlamy i mojej religii; musiałbym służyć chińskiemu
rządowi. (...) musiałbym pomagać rządowi w narzucaniu Tybetańczykom mianowanego
przez władze Panczenlamy. W ten sposób podeptałbym wszystko, w co wierzę.
Zrozumiałem wtedy, że muszę opuścić mój kraj”.
Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że za nową falą religijnych represji
w Tybecie stali najwyżsi przywódcy Chińskiej Republiki Ludowej.
Przemawiając na II Sesji IX Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli
Ludowych, prezydent Jiang Zemin powiedział: „Po pierwsze, nie rozwiążemy
problemów religii, nie realizując w pełni polityki partii wobec religii.
Po drugie, trzeba wzmocnić, zgodnie z prawem, kontrolę nad działalnością
religijną, po trzecie wreszcie, musimy aktywnie kierować religiami, by
dostosowywały się one do społeczeństwa socjalistycznego” .
Dostosowanie religii do społeczeństwa socjalistycznego wymaga, zdaniem
Jianga, dwóch rzeczy: „Po pierwsze, masy wyznawców muszą stosować się do
prawa socjalistycznego państwa, jego przepisów, rozporządzeń i wytycznych.
Po drugie, działalność religijna ma być podporządkowana i służyć najlepszym
interesom państwa i całego narodu” .
Bitwa o serca i umysły
W 1997 roku kampanią „edukacji patriotycznej” objęto również szkoły
i inne instytucje edukacyjne, by „ukształtować dziesiątki tysięcy młodych
ludzi, szczerze kochających Chiny i pracujących na rzecz socjalizmu”.
Podobnie jak w klasztorach, szło o odciągnięcie młodzieży od Jego Świątobliwości
Dalajlamy i sprawy Tybetu. 29 lipca 1995, na V Zjeździe KPCh TRA, Chen
Kuiyuan mówił: „Klika Dalaja od dawna próbuje zawładnąć płaszczyzną edukacji
i odebrać nam następne pokolenia. Jeżeli nie będziemy myśleć jasno i pozwolimy
na przenikanie do szkół idei, materiałów i propagandy separatystycznej,
przekreślając tym samym naszą własną przyszłość i zmieniając szkoły ludowe
w wylęgarnie nowych separatystów, popełnimy historyczny błąd” .
O tym, że następne w kolejce będą szkoły, również zdecydowało III Forum:
„Klika Dalaja przyjmuje do swoich szkół rzesze młodocianych, zaszczepiając
im „niepodległościowe” i separatystyczne idee. Na wiele sposobów hoduje
się tam spadkobierców idei „niepodległości Tybetu”. W naszym regionie mamy
uczniów, którzy noszą czerwone chusty [tzn. członków Ligi Młodzieży Komunistycznej],
ale jednocześnie chodzą do klasztorów, gdzie palą maślane lampki i, co
gorsza, często padają ofiara kontrrewolucyjnej propagandy kliki Dalaja.
Sprzyjają mu i biorą udział w działalności separatystycznej. Co się wydarzy
za kilkadziesiąt lat? Czy nasza młodzież odziedziczy sprawę socjalizmu
czy separatyzmu? To ważne pytanie i musimy poważnie zastanowić się nad
odpowiedzią”.
Panaceum ateizmu
Pod koniec 1998 roku władze chińskie przystąpiły do kampanii „promowania”
ateizmu w Tybecie, zakładając, że na jej realizację trzeba będzie trzech
lat. 15 października 1998 Raidi oświadczył: „Jako komuniści nie możemy
twierdzić, iż wszystko jest w porządku, gdyż głosimy, że jesteśmy ateistami.
Musimy twardo propagować ateizm marksistowski i uparcie indoktrynować masy
chłopów i pasterzy, zaszczepiając im marksistowską wizję religii”.
8 stycznia 1999 partyjny Departament Propagandy TRA uznał, że „ateizm
jest niezbędny do promowania rozwoju gospodarczego w regionie i skutecznej
walki z infiltracją kliki Dalaja” .
Prowadzący kampanię wzywali Tybetańczyków do zerwania z wiekowym obyczajem
wróżenia, zasięgania rad nauczycieli duchowych i wyroczni, używania różańców,
a nawet noszenia tradycyjnych strojów tybetańskich w biurach. Zakazano
zawieszania flag modlitewnych, palenia kadzideł, pielgrzymowania do miejsc
kultu. Wszystkie te „zabobony” hamowały bowiem „rozwój społeczny i wprowadzanie
gospodarki rynkowej”.
Pierwszym przedmiotem kampanii byli członkowie partii i urzędnicy państwowi.
Zakazano im posiadania przedmiotów kultu – ksiąg religijnych, wizerunków,
posągów, religijnych malowideł (thangka) i ołtarzy – oraz obchodzenia świąt
i uczestniczenia w obrzędach religijnych, m.in. odwiedzania klasztorów.
Następne rozporządzenie zmuszało ich do odebrania dzieci z klasztorów.
8 listopada 1997 roku Chen Kuiyuan przemawiał na V Sesji Plenarnej
Komitetu Partii TRA: „Wyznawcy, a nawet niektórzy członkowie partii nadal
nie zdołali zerwać kajdan poglądów religijnego idealizmu. Zamiast poświęcić
inteligencję i energię pracy na rzecz społeczeństwa i ludu, marnują drogocenny
czas na jałowe modlitwy o własne szczęście w innym świecie, zamiast przeznaczyć
swoje skromne środki na poprawę własnego bytu, bez opamiętania rozdają
pieniądze w klasztorach, zamiast skierować dzieci do nowoczesnych szkół,
posyłają je do klasztorów na mnichów i mniszki. Takie negatywne myślenie
i postępowanie uniemożliwia rozwój nauki i techniki i zakłóca rozwój sił
produkcji”.
Wymierzenie kampanii w członków partii i urzędników państwowych świadczy
o rozczarowaniu chińskich władz tybetańskimi kadrami, które bardzo niechętnie
patrzyły na kampanię walki z Dalajlamą. 3 sierpnia 1999 Telewizja Tybetańska
narzekała, że kadry i członkowie partii, którzy nie popierają kampanii,
„obawiają się, iż w Tybecie, głównym ośrodku buddyzmu tybetańskiego, krainie
wszechobecnych klasztorów i licznych wyznawców buddyzmu, propagowanie marksistowsko-leninowskiego
ateizmu na wielką skalę kłóci się z polityką partii wobec religii i może
ranić uczucia religijne mnichów, mniszek i wiernych”.
Bez tybetańskiej architektury
Drakoński manifest III Forum doprowadził do zburzenia 350 z 600 historycznych
budynków starej Lhasy do końca 1996 roku. Wśród wyburzonych zabytków znalazł
się pałac Tromsikhang, zbudowany w XVII wieku przez VI Dalajlamę i jeden
z czterech centralnych budynków starówki, który wcześniej uznano „za pomnik
kultury, wymagający ścisłej ochrony”. O zachowanie Tromsikhangu apelowało
do chińskich władz UNESCO i wielu wybitnych historyków sztuki.
W sierpniu 2000 lhaska administracja wydaliła przedstawicieli Tibet
Heritage Fund – międzynarodowej organizacji pozarządowej, która od 1997
roku odbudowywała zabytki w stolicy Tybetu . (Udało się jej ocalić 76 budynków;
niektóre miały tysiąc dwieście lat.)
Łatwo zgadnąć, dlaczego władze chińskie starają się zlikwidować religię,
kulturę i język Tybetańczyków. Wszystko, co może świadczyć o narodowej
odrębności Tybetańczyków, uznawane jest za zagrożenie dla jedności Chin
i rządów partii.
Chen Kuiyuan powiedział to bardzo wyraźnie: „[Klika Dalaja] próbuje
wykorzystywać język i kulturę do podsycania konfliktów etnicznych. Ich
celem jest wyodrębnienie narodu tybetańskiego spośród innych narodowości
[Chin] (...) i przeciwstawienie tak zwanej „kultury tybetańskiej” tak zwanej
„kulturze Hanów” .
POLITYKA EDUKACYJNA
Od chwili zajęcia Tybetu rząd Chin obsesyjnie zabiegał o lojalność Tybetańczyków
wobec partii, ślepnąc przy tym na wiele problemów związanych z edukacją.
Choć władze twierdzą, że „od dziesięcioleci przywiązują wielką wagę
do rozwoju powszechnej oświaty w Tybecie”, system edukacyjny, który jest
prawdziwym fundamentem rozwoju społecznego, nigdy nie był wysoko na liście
chińskich priorytetów.
Dopiero na początku lat osiemdziesiątych władze zainteresowały się
promowaniem powszechnej oświaty w Tybecie. Wcześniej, czy to w okresie
„reform demokratycznych” czy obłędnego chaosu rewolucji kulturalnej – system
edukacyjny po prostu nie istniał.
Dobra polityka, brak środków
W 1980 roku Pekin zaczął prowadzić w Tybecie politykę, uwzględniającą
uwarunkowania etniczne i społeczne. Był to element szerszego planu, który
miał „skłonić Dalajlamę do powrotu do Chin”. W tym okresie rząd rzeczywiście
starał się o poprawienie systemu edukacyjnego w regionie.
Niestety, na realizację tych reform brakowało środków. Inwestowano
niemal wyłącznie w rozwój gospodarki rynkowej – ukochanego dziecka najwyższego
przywódcy ChRL Deng Xiaopinga. W latach 1980-89 zamknięto ponad 62 procent
szkół w TRA, a liczba uczniów spadła o 43 procent .
W 1994 roku Pekin ogłosił obowiązek edukacyjny w swojej kolonii. Inicjatywa
ta nie przyniosła pożytku Tybetańczykom, gdyż nie zmieniono przepisów z
1984 roku, zobowiązujących mieszkańców wsi do finansowania edukacji. Administracja
okręgów przyznaje tylko symboliczne dotacje na budowę szkół i pensje nauczycieli.
Większość Tybetańczyków żyje w regionach wiejskich, a co za tym idzie –
nie korzysta z „obowiązkowej edukacji”.
W ten sposób powstała edukacyjna przepaść między wsią a miastami, gdzie
działa lwia część subsydiowanych przez władze szkół państwowych (bo tam
właśnie mieszka zdecydowana większość Chińczyków).
Tybetańskich chłopów nie stać na posyłanie dzieci do szkół. 4 czerwca
1994 roku Gjalcen Norbu, przewodniczący rządu TRA, przyznał, że „co trzecie
dziecko w Tybetańskim Regionie Autonomicznym nie może pozwolić sobie na
uczęszczanie do szkoły”.
Dlatego też wielu Tybetańczyków czuje się zmuszonych do wysyłania dzieci
do szkół, prowadzonych przez społeczność emigracyjną w Indiach. Według
Tybetańskiego Centrum Praw Człowieka i Demokracji z Dharamsali po 1984
roku Tybet opuściło od sześciu do dziewięciu tysięcy dzieci, starających
się o przyjęcie do szkół w Indiach i Nepalu.
Władzie twierdzą, że w latach 1990-95 ChRL zainwestowała w sumie 1,03
miliarda yuanów w promowanie oświaty w Tybecie. Prawda jest jednak taka,
że większość tych funduszy przeznaczono na kształcenie Tybetańczyków w
Chinach – by wyhodować nowe pokolenie wynarodowionych kadr, poddawanych
ideologicznemu praniu mózgu.
Podejrzane statystyki
Stan oświaty w Tybecie dobrze ilustruje sytuacja w prefekturze Czamdo
w Khamie – jednym z najzasobniejszych regionów TRA. Z artykułu Shang Xiolinga,
reportera Radia TRA, i Tang Chinga, specjalisty od spraw oświaty, zatytułowanego
„Kilka uwag o smutnej historii edukacji w Czamdo” i opublikowanego przez
lokalną chińskojęzyczną gazetę 15 lipca 1993, wyłania się alarmujący obraz
stanu oświaty w prefekturze.
Autorzy ujawniają, że ponad 70 ze 110 tysięcy (63,64 procent) dzieci
w wieku szkolnym nie ma tu dostępu do edukacji. Liczbę analfabetów i półanalfabetów
w regionie szacuje się na 78,8 procent. Szang i Tang piszą, że choć oficjalne
statystyki dla TRA mówią, iż do szkół uczęszcza 60,4 procent dzieci, w
Czamdo wskaźnik ten wynosi zaledwie 34 procent.
Odkrycia dziennikarzy obnażają wątpliwe statystyki chińskiego rządu.
Jeśli w Czamdo, jednym z najlepiej rozwiniętych regionów TRA, wskaźnik
ten wynosi 34 procent, to przeciętna całego TRA z całą pewnością nie może
sięgać 60,4 procent. Co więcej, władze nie przyznają, że wskaźniki edukacyjne
w TRA i tybetańskich regionach prowincji Qinghai (Amdo) i Sichuan (Kham)
są najniższe w Chinach – gorsze niż w najuboższej i najbardziej zacofanej
prowincji Guizhou .
Tak czy owak, niezależnie od tego ile instytucji powołał do życia chiński
rząd po 1959 roku, głównym celem systemu oświaty w Tybecie było polityczne
podporządkowanie Tybetańczyków Pekinowi. Wszelkie wątpliwości rozwiewa
przemówienie Chena Kuiyuana na konferencji, poświęconej edukacji w TRA,
którą zwołano w 1994 roku: „Sukcesów naszej oświaty nie mierzy się liczbą
dyplomów absolwentów uniwersytetów, liceów i gimnazjów. (...) Ostatecznie
liczy się tylko to, czy nasi uczniowie sprzeciwiają się czy też nadstawiają
ucha podszeptom kliki Dalaja, czy są lojalni wobec wielkiej macierzy i
wielkiej sprawy socjalizmu, czy też mają je za nic”.
Język tybetański a przepisy
W 1987 roku Zgromadzenie Ludowe TRA przyjęło ustawę, na mocy której
język tybetański miał być jedynym językiem wykładowym w szkołach podstawowych.
Języka chińskiego miano nauczać dzieci, które ukończyły dziewiąty rok życia.
Obiecano tybetańskojęzyczne szkoły średnie, które miały powstać do 1993
roku, i tybetańskojęzyczne programy uniwersyteckie po roku 2000.
W 1993 roku powołano „Komitet TRA ds. mówionego i pisanego języka tybetańskiego”,
który miał realizować tę ustawę. Podczas uroczystej inauguracji Komitetu
zastępca sekretarza partii TRA Tenzin mówił: „Mamy przekonujące dowody,
że nic nie poprawi poziomu oświaty i narodowej kultury tak, jak używanie
języka tybetańskiego” .
Choć nowe przepisy nie mogły zadowolić Tybetańczyków, były przynajmniej
krokiem w dobrym kierunku. Niestety, zabrakło politycznej woli i pozostały
na papierze.
Rozpacz tybetańskich uczonych
Język tybetański traci w swej ojczyźnie na znaczeniu, co wywołuje ogromne
zaniepokojenie wielu uczonych. Niektórzy otwarcie protestowali. W 1992
roku prof. Dungkar Lobsang Trinlej, jeden z najwybitniejszych intelektualistów
współczesnego Tybetu, uznany przez Chińczyków za „skarb narodowy”, powiedział:
„Choć oficjalnie tybetański jest pierwszym językiem urzędowym wszystkich
szczebli administracji, obrad i korespondencji, wszyscy wszędzie posługują
się wyłącznie chińskim”.
W ten sposób, powiadał, Tybetańczycy tracą kontrolę nad własnym losem.
„Nasze nadzieje na przyszłość, nasz rozwój, nasza tożsamość kulturowa i
nasze dziedzictwo zależą od [języka tybetańskiego]. Bez wszechstronnie
wykształconych ludzi, potrafiących wypowiedzieć się we własnym języku,
Tybetańczykom zacznie zagrażać asymilacja. I znajdujemy się w takiej właśnie
sytuacji”.
W podobnym duchu wypowiadał się Dherong Cering Thondup, który prowadził
badania nad statusem języka tybetańskiego w wielu regionach wschodniego
Tybetu, przyłączonych do chińskiej prowincji Sichuan. Na początku lat dziewięćdziesiątych
opublikował raport, w którym stwierdza, że spośród 6044 tybetańskich członków
partii i urzędników dziewięciu dystryktów, składających się na „Tybetańską
Prefekturę Autonomiczną Kanze”, tylko 991 władało biegle tybetańskim. Większość
z 25 tybetańskich uczniów z przeciętnej klasy w Dharcedo (chiń. Tachienlu,
obecnie przemianowane na Kangting) w ogóle nie mówiło po tybetańsku. Dherong
wylicza trzy przyczyny tego stanu rzeczy: po pierwsze, szowinistyczną politykę
rządu Chin, który przyspiesza proces sinizacji, po drugie, przekonanie
o bezużyteczności języka tybetańskiego we współczesnym świecie i wreszcie,
zaszczepiony Tybetańczykom kompleks niższości, który sprawia, że nie próbują
chronić własnego języka.
Analizując ów szowinizm, Dherong stwierdza, że socjalizm wymaga wspólnego
wysiłku na rzecz promowania różnych „narodowości”, a nie ścierania ich
z powierzchni ziemi. Konstytucja ChRL gwarantuje wszystkim „narodowościom”
prawo do kierowania własną edukacją, nauką, kulturą, zdrowiem i higieną
oraz prawo do chronienia dziedzictwa kulturowego. Tybetańczycy, dowodzi,
nigdy nie mogli korzystać z pełni owych praw. „Odbieranie znaczenia językowi
równa się lekceważeniu narodu. Uczynienie z chińskiego lingua franca, zaniedbywanie
języków narodowych, sinizacja poprzez politykę szowinizmu, asymilowanie
narodów w imię równości gospodarczej i kulturowej (...) zaprzecza postanowieniom
konstytucji, która gwarantuje prawo do korzystania i promowania własnego
języka”.
W maju 1994 roku członkowie Politycznej Konferencji Konsultatywnej
TRA narzekali na drastyczne cięcia w budżecie Uniwersytetu Tybetańskiego
w Lhasie i masowe przenoszenie nauczycieli do innych departamentów .
W 1996 roku Khenpo Dzigme Phuncok pisał: „W rzeczy samej, język tybetański
jest we współczesnym Tybecie zupełnie bezwartościowy. Gdyby, powiedzmy,
zaadresować po tybetańsku list, to nie dotarłby on do nadawcy nawet w Tybecie,
o świecie nie wspominając. Najtęższy tybetolog stanie bezradnie przed rozkładem
jazdy i nie odczyta numeru miejsca na swym bilecie. Jeśli zechce znaleźć
szpital czy sklep w stolicy okręgu lub w mieście, tybetański nie zda się
na nic. Człowiek, który włada tylko tym językiem, będzie miał wręcz problemy
ze zrobieniem najprostszych zakupów. „Skoro nasz język jest bezużyteczny
nawet w naszym własnym kraju – spyta w końcu – czy przyda się gdzie indziej?”
Jeżeli nic się nie zmieni, język tybetański umrze. Ze świecą szukać w Tybecie
szkół, w których poznać można język i kulturę naszego kraju. (...) Co więcej,
rodzice nauczyli się nie posyłać dzieci do szkół, gdyż uczy się tam chińskiego,
a nie tybetańskiego. A nawet jeśli już przyswoi się chiński i uzyska dyplom,
w Tybecie i tak nie ma pracy. Młodzi ludzie kończą pasąc krowy i uprawiając
rolę. Oczywiście, jest jeszcze szansa nauczenia się języka tybetańskiego.
Ale rodzice wiedzą, że na co dzień zdaje się on psu na budę. Nie mają więc
żadnej motywacji, by posyłać dzieci do szkół. (...) W miastach, w stolicach
okręgów mamy ludzi, którzy nie potrafią mówić po tybetańsku, choć ich rodzice
byli Tybetańczykami. Wielu zatraciło cechy narodowe. Co gorsza, ci, którzy
mówią po tybetańsku, słabo go znają. Co piąte, co trzecie słowo jest chińskie.
I dlatego prości ludzie nie rozumieją ich przemówień” .
Jak można się było spodziewać, wszystkie uwagi krytyczne konsekwentnie
lekceważono. Co więcej, w 1996 roku, zgodnie z duchem III Forum, zrobiono
krok w tył, drastycznie obcinając fundusze na tybetańskojęzyczne publikacje
akademickie i literaturę. Rozwiązano Komitet ds. języka, a jego kierownictwo
przeniesiono do Regionalnego Biura Tłumaczeń. Podobny los spotkał projekty
pilotażowe, mające zapewnić większą rolę językowi tybetańskiemu w szkołach
średnich, i cztery klasy eksperymentalne. W tym samym czasie zamknięto
wydział filologii tybetańskiej UT w Lhasie, a profesurze polecono pisać
na nowo podręczniki, by „oczyścić je z treści religijnych”.
Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej w 1997 roku, kiedy to Tenzin,
zastępca sekretarza partii TRA ogłosił, że chiński będzie językiem wykładowym
we wszystkich szkołach podstawowych. Podczas spotkania z ambasadorem USA
Jamesem Sasserem powiedział, że polityka z 19878 roku była „niepraktyczna”
i „oderwana od tybetańskich realiów”. Jego zdaniem, prowadzenie zajęć „w
klasach I-III” tylko po tybtańsku „nie leży w interesie dzieci”. Raidi
natomiast wyjaśnił, że „mniejszość, która posługuje się w mowie i piśmie
tylko własnym językiem jest ograniczona. Nie ma dla niej przyszłości ani
nadziei” . Po dziesięciu latach z ustaleń z 1987 roku nie zostało nic.
Politykę podkopywania języka i kultury Tybetu realizuje się we wszystkich
regionach kraju, nie tylko w tzw. „TRA”. Zhou Yong-kang, sekretarz partii
Sichuanu, mówił na forum Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli
Ludowych w marcu 2000, że „nauczanie tybetańskiego w szkołach jest marnowaniem
rządowych funduszy” .
Dławienie „niewłaściwej kultury”
W 1996 roku na indeks trafiła pewna stara sztuka i przewodnik turystyczna.
W Tajemnicach Pałacu Potala V Dalajlama spotyka się z chińskim cesarzem
Shunzi i nie składa przed nim pokłonu. W przewodniku pióra Thubtena Gjalcena
pomieszczono natomiast zdjęcie fresku, przedstawiającego Sangje Gjaco,
regenta V Dalajlamy i wielkiego stratega.
Zakazanymi książkami zainteresował się sam Chen Kuiyuan, który powiedział,
że „pojawiło się kilka prac, stawiających wszystko na głowie, wychwalających
rzeczy, których chwalić nie należy – z separatystycznym watażką Di-ba Sang-jie
Jia-cuo [co na tybetański przekłada się jako Desi Sangje Gjaco] na czele”.
W 1997 roku Chen zaatakował prof. Dungkara Lobsanga Trinleja za to,
że domagał się on włączenia buddyzmu do programu studiów tybetańskich.
„Pewni ludzie – mówił Chen – którzy chcieliby uchodzić za autorytety, wygłaszają
bezwstydne brednie, biorąc fałsz za prawdę (...) niczym separatyści, którzy
sięgają po język i kulturę, by wywoływać konflikty i spory między narodowościami”
.
NASILENIE REPRESJI
„W naszej walce z kliką Dalaja nie idzie ani o wierzenia religijne,
ani o autonomię, lecz o zapewnienie jedności naszego kraju i stawienie
czoła separatyzmowi. (...) Nikt nie może pozostać obojętny. To walka na
śmierć i życie, a więc, oczywiście, sprawa ważna, nie błaha. Stały Komitet
Zgromadzenia TRA oraz organy władzy sądowniczej powinny przeprowadzić szczegółowe
dochodzenie, to jest zbadać i dokładnie przeanalizować problemy, przed
jakimi stajemy walcząc z separatyzmem. Jeżeli jest coś, o czym prawo jeszcze
nie mówi, administracja sądownicza powinna niezwłocznie przekazać swoje
uwagi i szybko zmienić przepisy, by zwiększyć skuteczność walki z separatyzmem.
(...) „Zadawanie bezlitosnych ciosów” jest ważnym elementem Strategii Wszechstronnego
Zarządzania Bezpieczeństwa Publicznego – organy sądownicze powinny więc
organizować lokalne struktury bezpieczeństwa publicznego, które będą rozwiązywać
wskazane im problemy we wskazanych miejscach. W sektorze bezpieczeństwa
publicznego musimy korzystać z odpowiednich struktur aparatu i z szerokich
mas”, postanowiło III Forum (Pekin, 1994).
Ta przerażająca dyrektywa przyniosła natychmiast dramatyczne nasilenie
represji w całym Tybecie. Robiono wszystko, by zwiększyć kontrolę nad całą
populacją. Wrócono do systemu „osiedlowej inwigilacji”, który powstał w
czasach rewolucji kulturalnej. Utworzono sieci informatorów w biurach,
zakładach pracy, szkołach, klasztorach, budynkach mieszkalnych i osiedlach.
Wielu Tybetańczyków zmuszano do donoszenia na znajomych i sąsiadów. Oporni
narażali się na utratę mieszkania, pracy, miejsca w szkole czy klasztorze.
Zastraszanie „politycznie podejrzanych”
W 1995 roku władze obrały nową strategię zastraszania przeciwników politycznych.
Stosowano ją głównie w miastach. Polegała na wielokrotnym zatrzymywaniu
podejrzanych na krótki okres (od dwóch dni do tygodnia). Zatrzymanych przesłuchiwano,
stosując wyrafinowane tortury, nie zostawiające widocznych śladów (np.
ekstremalne temperatury, polewanie lodowatą wodą, zmuszanie do stania lub
trwania w niewygodnych pozycjach).
Techniki takie stosowano przede wszystkim wobec osób, podejrzewanych
o przekazywanie informacji na temat sytuacji w Tybecie. Zwalniane ofiary
były z reguły tak zastraszone, że nie mówiły nikomu o zatrzymaniu, bojąc
się następnej „rundy” tortur. Niektórzy zgadzali się na tajną współpracę
z władzami.
Potęgowanie represji
W 1996 roku represje nasiliły się jeszcze bardziej w związku z kampaniami
„edukacji patriotycznej”, „cywilizacji duchowej” i mocnego uderzenia”,
które miały zapewnić realizację zadań, postawionych przez III Forum. Jak
już wspomniano, w Tybecie cele wszystkich tych kampanii były zupełnie inne
niż w samych Chinach.
W Chinach kampania „mocnego uderzenia” wymierzone była w korupcję i
pospolitą przestępczość – kradzieże, rozboje, handel narkotykami itd. W
Tybecie stała się jednak narzędziem do „zadawania bezlitosnych ciosów”
separatyzmowi i „stronnikom kliki Dalaja”.
Inaugurując tę kampanię 6 maja 1996 roku, zastępca sekretarza partii
TRA Raidi mówił: „Tybet znalazł się na linii frontu w wojnie z separatyzmem.
Naszym najważniejszym zadaniem politycznym jest strzeżenie stabilizacji
społecznej i jedności macierzy”. „Czujność, jaką wykażemy się w tej walce
z przestępcami, świadczyć będzie o naszym związku z masami i kręgosłupie
politycznym” .
17 czerwca 1996 roku Dziennik Tybetański opublikował artykuł podpisany
przez Bai Zhao, przewodniczącego Regionalnego Sądu Ludowego TRA, który
wzywał do nasilenia kampanii „mocnego uderzenia”, surowego karania i wymierzania
kar śmierci „tym, którzy na to zasługują”.
Walka z separatyzmem w regionach wiejskich
Ponieważ Pekin widzi w kulturze i tożsamości Tybetańczyków zagrożenie
dla „jedności macierzy”, „działalność separatystyczną” definiuje się bardzo
szeroko. Aby zostać oskarżonym o „separatyzm”, nie trzeba dziś brać udziału
w demonstracji niepodległościowej, drukować ulotek ani przekazywać informacji
turystom. W nowej definicji „nacjonalizmu” czy też „separatyzmu” mieści
się właściwie wszystko, co tybetańskie. 6 lipca 1999 roku, na przykład,
na przejściu granicznym w Dram aresztowano trzech Tybetańczyków, którzy
odprawiali rytuał ofiarowania kadzideł bóstwom z okazji urodzin Jego Świątobliwości
Dalajlamy.
W ramach „mocnego uderzenia” władze zacieśniły polityczną kontrolę
również nad mieszkańcami wsi. 1 stycznia 1998 roku Raidi mówił: „Regiony
rolnicze i pasterskie znalazły się na froncie wojny z separatyzmem. (...)
Ponosząca kolejne porażki klika Dalaja zmieniła ostatnio taktykę swego
spisku, przenosząc środek ciężkości działalności separatystycznej do bezkresnych
regionów wiejskich i pasterskich” .
W 1998 roku zaczęto umieszczać „wypróbowane” kadry na kluczowych stanowiskach
w administracji regionów wiejskich, by wzmocnić tam kontrolę partii. 15
listopada 1998 Raidi mówił na wiecu, że „urzędnicy najniższego szczebla
są kluczową siłą, jednoczącą i wiodącą masy na śmiertelny bój z separatyzmem
oraz stabilizującą regiony rolnicze i pasterskie”. 15 lipca 1998 Dziennik
Tybetański donosił, że w ciągu ostatnich trzech lat „poprawiono sytuację
w 650 komitetach miejskich i 3602 wiejskich strukturach partii”.
„Mocne uderzenie” w sądach
O temperaturze kampanii „mocnego uderzenia” może świadczyć raport, przedstawiony
przez Bai Zhao, przewodniczącego Regionalnego Sądu Ludowego TRA, na V sesji
VI Zgromadzenia Ludowego TRA 20 maja 1997 roku.
Bai informował, że Wyższy Ludowy Sąd TRA „zdecydowanie wdrażał” decyzje
Komitetu Centralnego i Komitetu Regionalnego Partii i „koordynował prowadzenie
walki mocnego uderzenia z siłą grzmotu i szybkością błyskawicy”.
W 1996 roku sądy rozpatrzyły 2126 spraw karnych; 1726 osób zatrzymanych
w 997 sprawach skazano już na pierwszej rozprawie. Według raportu, 60,8
procent skazanych (1049 osób) otrzymało kary od pięciu lat więzienia do
dożywocia lub kary śmierci; 37,34 procent (645) – do pięciu lat więzienia.
Nie ukarano 1,36 procent podsądnych (24 osoby), a 0,43 procent (osiem osób)
uznano za niewinne.
W maju 1998 roku Bai przedstawił nowy raport, z którego wynikało, że
w ciągu pięciu lat stanęło przed sądem 6291 osób. Uniewinniono 0,73 procent
podsądnych. Ponad połowa skazanych otrzymała wyroki od pięciu lat więzienia
do kary śmierci.
Represje rodzą opór
Nowe represje wywołały atmosferę lęku i powszechną niechęć. W różnych
regionach Tybetu dochodziło do licznych protestów.
Według raportu Tibet Information Network, do 1993 roku areną protestów
politycznych były 22 okręgi „Tybetańskiego Regionu Autonomicznego” i dziewięć
okręgów spoza TRA. Po 1993 roku liczby te wzrosły, odpowiednio, do 31 (o
40 procent) i 21 (o 130 procent) . W Lhasie liczba zatrzymanych zwiększyła
się o 15 procent (z 500 do 600) i o 250 procent (ze 100 do 350) w innych
regionach TRA.
Choć nie ma pełnych informacji na temat liczby aresztowań w regionach
tybetańskich poza granicami TRA, dokumentacja TIN wydaje się reprezentatywna.
Rosnąca liczba więźniów politycznych zmusiła chińskie władze do rozbudowy
więzień w Tybecie. W 1997 roku na północno-wschodnich rubieżach Lhasy zbudowano
nowy areszt śledczy i ośrodek przesłuchań o zaostrzonym rygorze. Zdaniem
TIN, placówka ta przeznaczona jest dla osób, podejrzewanych o ciężkie przestępstwa
polityczne, i byłych przywódców, którym przydarzyły się „poważne błędy
polityczne”. W 1998 roku rozbudowano również kompleksy więzienne Drapczi
i Sangjip.
Fala chińskich represji wzmocniła ducha oporu nawet w więzieniach kryminalnych.
Mnisi i mniszki, stanowiący większość więźniów politycznych, doskonale
wiedzą, że po odbyciu wyroków nie będą mogli wrócić do klasztorów. Podobnie
jak skazani świeccy, nie znajdą żadnej pracy i będą bezustannie inwigilowani
przez policję i informatorów. Praktycznie nie mają żadnej przyszłości.
Nie mogą też nie widzieć agonii tybetańskiej kultury, religii i tożsamości.
Uczucie rozpaczy popycha ich do coraz bardziej desperackich czynów i podejmowania
coraz większego ryzyka.
Prawo a realpolitik
W 1990 roku przewodniczący Wyższego Sądu Ludowego mówił: „Władza partii
nad sądami jest gwarantem celowości orzekania” . Wszelkie czyny i poglądy,
które kłócą się z polityką Komunistycznej Partii Chin, wywołują represje.
W takich sprawach zabezpieczenia i gwarancje prawne są fikcją.
Choć konstytucja i ustawy ChRL chronią podstawowe prawa człowieka,
w praktyce gwarancje te są z reguły ignorowane. Trudno się więc dziwić,
że Bai Zhao może chwalić się tak wysokim odsetkiem skazanych, gdy partia
prowadzi kampanię, wymierzoną w tybetańskich patriotów.
W 1997 roku Pekin znowelizował kodeks postępowania karnego, by uczynić
go znośniejszym dla społeczności międzynarodowej. Z kodeksu usunięto „zbrodnie
kontrrewolucji”, zastępując je „przestępstwami przeciwko bezpieczeństwu
państwa”, „działalnością wywrotową” i „usiłowaniem obalenia rządu”.
Nowa terminologia pozwala Chinom sprawniej odrzucać oskarżenia o gwałcenie
praw człowieka, w niczym nie poprawiła jednak życia obywateli ChRL. Nowy
artykuł 103, dotyczący organizowania, spiskowania i działania w celu podzielenia
państwa, okazał się zmorą Tybetańczyków. Artykuły 102 i 106 zwiększają
natomiast gamę kar, które można wymierzyć „separatystom”.
TIN zauważa, że „mimo usunięcia z kodeksu kategorii przestępstw „kontrrewolucyjnych”,
ogólnie rzecz biorąc, w takich samych sprawach zapadają dziś w Tybecie
wyroki wyższe, wydawane w trybie sądowym, a nie administracyjnym” .
Znowelizowany kodeks ogranicza okres zatrzymania bez postawienia zarzutów
do 44 dni, ale w II części stwarza wiele możliwości przedłużenia takiego
zatrzymania. Z kodeksu usunięto sześć form zatrzymań, w tym niesławną administracyjną
„ochronę i śledztwo”, pozwalającą na arbitralne więzienie podejrzanych
przez trzy miesiące, niemniej z Tybetu nadal napływają doniesienia o długotrwałych
uwięzieniach administracyjnych.
Lawyers Committee for Human Rights stwierdza, że „największą słabością
chińskiego systemu jest ogromna władza policji, pozwalająca na długotrwałe
więzienie podejrzanych” .
Nowe oblicze tortur
Tortury i nieludzkie traktowanie są codziennością więzień i aresztów
śledczych Tybetu. Towarzyszą całemu procesowi – od chwili zatrzymania,
przez transport i śledztwo po odbywanie wyroku. W 1998 roku Amnesty International
wyrażała zaniepokojenie z powodu powszechnego stosowania tortur, prowadzących
nawet do zgonów, w więzieniach i obozach pracy Chin Ludowych . Według organizacji
Physicians for Human Rights, częstotliwość stosowania tortur – obejmujących
bicie, gwałty, rażenie elektrycznymi pałkami, długotrwałe głodzenie itd.
– świadczy o tym, że tortury stanowią integralną część powszechnie stosowanego
szablonu postępowania .
Inną formą nieludzkiego traktowania jest brak odpowiedniej pomocy medycznej
dla więźniów i zatrzymanych. W 1999 roku amerykański Departament Stanu
stwierdzał, że „brak odpowiedniej opieki lekarskiej jest nadal poważnym
problemem, choć władze utrzymują, że więźniowie mają prawo do natychmiastowej
pomocy, jeśli zapadną na zdrowiu”.
Artykuł 247 kodeksu karnego ChRL stanowi, że „przedstawiciele władzy
sądowniczej, którzy wymuszają przyznanie się do winy torturami lub siłą
zmuszają świadków do składania zeznań, podlegają karze do trzech lat więzienia”
.
Przepisy takie nie mają jednak żadnego znaczenia, gdy w grę wchodzą
kwestie polityczne. Tortury stosuje się, by wydobyć „przyznanie się do
winy”, nazwiska „wspólników”, dane „wrogich organizacji” czy „zagranicznych
podżegaczy”. International Rehabilitation Council for Torture Vicitims
stwierdza, że tortury trwają nadal, choć wprowadzono przepisy (np. art.
14 ustawy o służbie więziennej), zakazujące wymuszania zeznań, stosowania
kar cielesnych i maltretowania, bicia, poniżania i bierności, gdy robią
to inni .
Tortury mają też złamać ducha więźniów i podporządkować ich partii.
Trudno się więc dziwić, że na liście ofiar tortur są wszyscy więźniowie,
którzy próbowali stawiać opór, recytować buddyjskie mantry, protestować
przeciwko maltretowaniu współwięźniów, okazywać poparcie dla tybetańskiego
rządu emigracyjnego i Jego Świątobliwości Dalajlamy czy opierać się „reedukacji
politycznej”.
W maju 1998 roku – podczas wizyty w Tybecie delegacji Unii Europejskiej,
złożonej z ambasadorów Wielkiej Brytanii, Austrii i Luksemburga – zamęczono
na śmierć co najmniej dziesięcioro więźniów za wznoszenie haseł: „Niech
żyje Dalajlama”, „Wolność dla Tybetu”. Karma Dała, przywódca demonstracji,
został stracony. Wyroki pozostałych uczestników protestu podniesiono o
cztery-pięć lat.
Z czasem wypracowywano coraz bardziej wyrafinowane metody zadawania
bólu. Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji udokumentowało i
opisało liczne tortury, zadawane w więzieniach i aresztach Tybetu: zawieszanie
za skrępowane kończyny, skuwanie rąk i nóg, rażenie prądem, wystawianie
na skrajne temperatury, szczucie psami, gwałty, rażenie elektrycznymi pałkami
najwrażliwszych części ciała np. genitaliów i ust, długotrwałe przetrzymywanie
w karcerze, oddawanie moczu w usta ofiary, zmuszanie do oglądania filmów
przedstawiających tortury, zmuszanie do długotrwałego stania, głodzenie,
pozbawianie wody, snu itd.
Jednym z najważniejszych rezultatów międzynarodowych nacisków na Chiny
jest zmniejszenie liczby egzekucji tybetańskich więźniów politycznych.
W okresie politycznych napięć traceni są obecnie więźniowie kryminalni.
W ten sposób Pekin zastrasza społeczeństwo, nie ryzykując potępienia na
arenie międzynarodowej. Więźniowie polityczni nie są więc skazywani na
śmierć, lecz poddawani długotrwałym torturom, które często kończą się zgonem
lub kalectwem ofiary. Tybetańskie Centrum Praw Człowieka udokumentowało
69 zgonów więźniów – w więzieniach, aresztach lub zaraz po opuszczeniu
ich murów – po 1987 roku. Wszyscy oni zginęli na skutek tortur.
Dekoracja propagandowa
Nasilenie represji nie powstrzymało Pekinu przed opublikowaniem białej
księgi, poświęconej swobodom religijnym i prawom człowieka w Tybecie. Władze
chińskie najwyraźniej uznały, że najstosowniejszą reakcją na deptanie praw
Tybetańczyków będzie uruchomienie machiny propagandowej.
Coraz poważniejszy udział w gospodarce światowej sprawia, że Chiny
przywiązują większą wagę do swego wizerunku za granicą. Niestety, ta nowa
wrażliwość nie wyraża się łagodniejszym traktowaniem Tybetańczyków, lecz
subtelniejszymi metodami opresji i gigantycznymi nakładami na propagandę
zagraniczną.
III Forum zalecało zapraszanie do Tybetu „przyjaznych” dziennikarzy
zagranicznych i włączanie ich głosów do chóru chińskich propagandystów.
W ostatnich latach faktycznie zorganizowano wiele takich imprez. Zagraniczni
goście mogli rozmawiać z przedstawicielami reżimu i marionetkami nowych
panów Tybetu. Zwykłym Tybetańczykom nie wolno rozmawiać nawet z turystami,
o dziennikarzach nie wspominając. Dziennikarze, którzy okazują sympatię
sprawie Tybetu, nie mogą liczyć na uzyskanie niezbędnych zezwoleń. Chińscy
przywódcy doskonale wiedzą, że póki lew nie znajdzie własnego historyka,
księgi dżungli opiewać będą tylko męstwo myśliwych.
ROZWÓJ GOSPODARCZY JAKO NARZĘDZIE KONTROLI POLITYCZNEJ
Sposób, w jaki Chiny kierowały rozwojem Tybetu po rozpoczęciu okupacji
w 1959 roku, nie ma nic wspólnego z wytycznymi Organizacji Narodów Zjednoczonych
i normami międzynarodowymi. Chińska polityka „rozwoju za wszelką cenę”
polega nie tylko na rabunkowym gospodarowaniu zasobami naturalnymi, ale
i spycha Tybetańczyków na margines, zmieniając ich w obywateli drugiej
kategorii w ich własnym kraju.
Rząd Chin uparcie chełpi się rozwojem Tybetu. W rzeczy samej, „rozwój”
jest kluczem do interpretacji, mających tłumaczyć wkroczenie Chińczyków
do Tybetu. Pięćdziesiąt lat chińskich rządów przedstawia się jako okres
niebywałego rozwoju i kojenia rozlicznych cierpień Tybetańczyków .
Rząd Chin utrzymuje, że mimo problemów i trudności, sytuacja ciągle
się poprawia, a nowe budowle, drogi, mosty, elektrownie wodne itd. są fundamentem
szczęścia szerokich mas .
Pekin głosi, że „prymitywny i barbarzyński” Tybet „prekomunistyczny”
jest dziś, pod „dobroczynnymi” rządami Chin, przeobrażany w Tybet „nowoczesny”.
I, II i III Forum zaowocowały niezliczonymi budowami dróg, elektrowni itd.,
które dramatycznie zmieniły oblicze Tybetu.
Za owymi zmianami kryje się przecież konsekwentna strategia, której
głównym celem jest zasymilowanie Tybetu z innymi regionami Chińskiej Republiki
Ludowej. Ten cel osiągnięto łącząc Tybet z chińskimi miastami, z których
toczy się fala nowych osadników. Drugim celem Pekinu jest poprawianie wizerunku
na arenie międzynarodowej i legitymizowanie chińskiej obecności w Tybecie:
Chiny chełpią się każdym groszem, przekazanym na rozwój „prymitywnych nieużytków”
Dachu Świata.
Pekin nigdy jednak nie wspomniał, ile zarobił na grabieży skarbów tybetańskiej
kultury w czasach rewolucji kulturalnej, wykarczowanych lasach i wyrastających
jak grzyby po deszczu kopalniach. Zyski czerpane z naturalnych bogactw
Tybetu – drewna, minerałów, ropy naftowej i produktów zwierzęcych – są
znacznie wyższe, niż dotacje przeznaczane na jego „rozwój”.
Co więcej, rozwój gospodarczy jest dla Pekinu antidotum na tybetański
„nacjonalizm” i metodą walki z „separatyzmem”. Rząd nie ukrywa, że „rozwój”
ma stłumić opór Tybetańczyków.
Przed paroma miesiącami wiceprezydent Hu Jintao, który jest również
członkiem Stałego Komitetu Biura Politycznego Komitetu Centralnego, powiedział:
„Stały rozwój gospodarki Tybetu i inne osiągnięcia ostatnich lat stanowią
integralną część naszych zabiegów o utrzymanie stabilizacji społecznej”
.
Jeśli wziąć pod uwagę, że Chiny miały pięćdziesiąt lat na rozwijanie
Tybetu, nie mają się czym chwalić. Co więcej, negatywne skutki owego „rozwoju”
znacznie przewyższają zyski . Większość projektów wiąże się z przesiedlaniem
do Tybetu nowych chińskich osadników, zwiększając kontrolę Pekinu nad Krainą
Śniegów.
Podczas obrad III Forum premier Li Peng mówił o konieczności przyspieszenia
rozwoju Tybetu. Chciał, by władze TRA zrozumiały, że „rozwój gospodarczy
jest kluczem do stabilizacji”, i zalecał „podniesienie tempa reform oraz
uprawianie [polityki większego] otwarcia”. Cały kraj miał entuzjastycznie
popierać rozwój Tybetu, a Tybetańczycy dążyć do „samowystarczalności i
poprawy infrastruktury, która jest fundamentem wzrostu gospodarczego”.
Po zamknięciu obrad III Forum komitet partii TRA zaczął pracować nad
strategią rozwoju „zjednoczonego, bogatego, cywilizowanego i socjalistycznego
Tybetu” .
III Forum zdecydowało, że: „wzrost gospodarczy w Tybecie zostanie utrzymany
na poziomie 10 procent. Dzięki temu w roku 2000 PKB będzie dwukrotnie większy
niż w roku 1993. Wzrost będzie więc wyższy niż sześć procent, osiągane
w latach 1981-1993, oraz osiem-dziewięć procent w skali kraju. Jeśli idzie
o zboże i ropę, Tybet będzie już samowystarczalny i zlikwiduje problem
ubóstwa. Szerokie masy osiągną stosunkowo wysoką stopę życiową. (...) Gospodarka
Tybetu rozwinie się na wielką skalę. Dwukrotnie wzrosną moce przerobowe.
Wszystkie okręgi zostaną podłączone do sieci telefonicznej; 80 procent
z możliwością prowadzenia rozmów zamiejscowych. W każdym okręgu stanie
szkoła średnia, a w każdym mieście podstawowa. Dostęp do edukacji zyska
80 procent dzieci. Poprawi się sytuacja w dziedzinie opieki zdrowotnej,
a radio i telewizja obejmą swym zasięgiem znaczną część kraju”.
Minęło sześć lat, a gospodarka wolnorynkowa nadal raczkuje. Choć rośnie
produkcja, w tybetańskich miastach i wsiach straszy nędza. Zdając sobie
sprawę z porażki, Chiny uruchomiły kolejny program walki z ubóstwem.
Drugie dno rozwoju
Pamiętając o losie Związku Radzieckiego i byłej Jugosławii, Chiny robią
wszystko, by zakopać przepaść między bogatymi regionami wschodniego wybrzeża
i pogrążoną w nędzy zachodnią częścią kraju. Inwestuje się w regiony zachodnie
i ściąga tu nowych osadników.
Okrzyczano Program Rozwoju Ziem Zachodnich otrzymuje ogromne wsparcie
Pekinu, chińskiej diaspory i inwestorów zagranicznych. Obecnym regionalnym
planem pięcioletnim objęto niemal pięć i pół miliona kilometrów kwadratowych
i trzysta milionów mieszkańców sześciu prowincji (Gansu, Guizhou, Qinghai,
Shaanxi, Sichuan i Yunnan), trzech regionów autonomicznych (Ningxia, Tybet
i Xinjiang) i jednego miasta (Chongqing).
20 marca 2000 Dziennik Ludowy donosił, że „rząd zainwestuje w tym roku
31 miliardów yuanów [3,7 miliarda USD] w rozbudowę infrastruktury regionów
zachodnich”. W czerwcu rząd ujawnił listę 225 projektów (od rolniczych,
po wyspecjalizowane technologie, turystykę i górnictwo), które uznano za
priorytetowe i uprzywilejowane, by przyciągnąć zagraniczny kapitał, a media
podawały, że „do końca maja bieżącego roku 349537 zagranicznych firm zainwestowało
w Chinach zachodnich ponad 63,3 miliarda USD” .
Wśród wspomnianych 5,4 miliona kilometrów kwadratowych jest dwa i pół
miliona terytoriów tybetańskich, należących do prowincji U-Cang, Kham i
Amdo. Chen Kuiyuan mówił w marcu dziennikarzowi Renmin Ribao, że plan „rozwoju
ziem zachodnich” stwarza „szansę” na większą eksploatację „tak naziemnych,
jak podziemnych naturalnych zasobów Tybetu”. Jak już wspomniano, „rozwój”
oznacza dla Tybetu i jego narodu li tylko opresję i kolonizację.
Chiny mogą podawać kolejne daty ostatecznego wyplenienia ubóstwa i
zmodernizowania kraju, ale faktycznie idzie im o obrócenie Tybetańczyków
w mniejszość w ich własnym kraju. Narzędziem do osiągnięcia tego celu jest
masowe przenoszenie ludności pod transparentem „rozwoju gospodarczego”.
Na liście realizowanych w Tybecie projektów dominowały przedsięwzięcia
na wielką skalę, takie jak budowa dróg, kolei, międzynarodowych portów
lotniczych, gazociągów z Amdo (Qinghai) do Szanghaju i fabryk nawozów sztucznych,
na które czekają chińscy rolnicy.
Nie ulega wątpliwości, że ukrytym celem owych projektów jest dalsza
marginalizacja i sinizacja narodu tybetańskiego.
Skutki „walki z ubóstwem”
W lutym 2000 Chiny ogłosiły, że w ciągu roku rozprawią się z problemem
ubóstwa w Tybecie. W tym samym lutym Pekin opublikował białą księgę na
temat praw człowieka, w której dowodził, że 95 procent mieszkańców wsi
ma „strawę i odzienie” i że „walka z problemem braku żywności i ubrań w
całym kraju została zakończona sukcesem, a wszyscy mieszkańcy Chin cieszą
się relatywnym dostatkiem” .
Plan walki z ubóstwem w Tybecie zasadzał się na podniesieniu dochodów
w pewnych regionach, co wyraźnie poprawiało statystyki, które, wyrwane
z kontekstu, mogły świadczyć o poprawie sytuacji w dziedzinie opieki zdrowotnej,
edukacji, wyżywienia, mieszkalnictwa, stopy życiowej itd. – innymi słowy,
o rozwiązaniu problemu nędzy w Tybecie. Co gorsza, podniesienie statystycznych
dochodów często wynikało z przejścia z wymiany barterowej do gospodarki
rynkowej, która wcale, w przeciwieństwie do barteru, nie zaspokajała potrzeb
Tybetańczyków.
Faktem jest, że ogromne połacie kraju pozostały całkowicie zaniedbane.
To zaś każ pytać o dostęp do rozwoju i produkowanego w Tybecie majątku.
Realizowane dziś w Tybecie wielkie przedsięwzięcia są zupełnie obce tradycyjnej
gospodarce i stylowi życia rdzennych mieszkańców regionu.
Pekin widzi walkę z ubóstwem w kategoriach czysto monetarnych. Ostatnie
statystyki pokazują ogromną przepaść między dochodami na wsi i w mieście.
Tak czy owak, najważniejsze pytanie dotyczy sposobu, w jaki chińscy statystycy
uzyskują podawane liczby. Pekin podaje, że w 1998 roku przeciętny tybetański
chłop z TRA zarobił 1158 yuanów (144,75 USD); dochód mieszkańca miasta
w TRA (gdzie zdecydowaną większość stanowią Chińczycy) oszacowano na 5400
yuanów (675 USD) .
Warto porównać te dane ze statystykami, dotyczącymi całych Chin. W
tym samym okresie przeciętny chiński chłop zarobił 2162 yuany (270,25 USD)
– czyli niemal dwa razy tyle co w TRA – a mieszkaniec miasta 5425 yuanów
(678, 125 USD) .
Niemal równe dochody w miastach odzwierciedlają strategię Chin, które
koncentrują się na tybetańskich miastach. Chiny twierdzą, że w Tybecie
żyje w ubóstwie tylko 110 tysięcy osób, ale z oficjalnych statystyk wynika,
że tybetański chłop zarabia ledwie pół „dolara na głowę dziennie” – globalnego
miernika nędzy.
Jak już wspomniano, sam dochód nie może świadczyć o faktycznej skali
ubóstwa. Roczna średnia w ogóle pomija kwestie takie, jak dostęp do opieki
zdrowotnej i edukacji, okresowy charakter produkcji, rozziew między statystycznym
dochodem a prawdziwą konsumpcją itd.
Trudno o dokładne statystyki, dotyczące Tybetańczyków, mieszkających
poza granicami TRA (tzn. w prowincjach Gansu, Yunnan, Sichuan i Qinghai,
obejmujących tybetański Kham i Amdo).
Wiele też wskazuje na to, że nierówności we współczesnym Tybecie nie
sprowadzają się do podziału na miasto i wieś. W 1998 roku, na przykład,
średni dochód chłopa z Amdo wzrósł do 1347 yuanów (168,38 USD), a pasterza
do 2300 yuanów 9287,5 USD) .
W 1997 roku Międzynarodowa Komisja Prawników orzekła, że siedemdziesiąt
procent Tybetańczyków z TRA żyje poniżej progu ubóstwa.
W 1997 roku UNDP opublikował raport o Chinach, uznając TRA i inne tybetańskie
terytoria za najuboższe regiony Chin Ludowych.
Jeśli spojrzeć na realizowane przez Chiny projekty walki z ubóstwem,
to okaże się, że na przykład finansowany przez ONZ i wart pięć i pół miliona
dolarów „program żywnościowy dla Amdo” koncentruje się na produkcji pszenicy
– którą jedzą Chińczycy – a nie najważniejszego dla Tybetańczyków jęczmienia
. W latach dziewięćdziesiątych, twierdzą autorzy raport, „niemal wszyscy
Tybetańczycy żyli w nędzy, nie korzystając właściwie z ogromnych chińskich
inwestycji w infrastrukturę i nadbudowę” .
Choć Chiny chełpią się, że wygrały walkę z głodem, wiele wskazuje na
to, że wielu Tybetańczyków codziennie walczy o przetrwanie. Od lat nic
się właściwie nie zamienia, a wysokie podatki pozostają zmorą tybetańskich
chłopów.
Dewastacja środowiska naturalnego
Chiński pęd do „rozwijania” Tybetu stanowi śmiertelne zagrożenie dla
środowiska naturalnego. W ciągu czterdziestu lat okupacji Pekin zmierzył,
zbadał, naniósł na mapy i doprowadził drogę do każdego zakątka Tybetu,
który przedstawiał jakąś wartość finansową, by słać do Chin drewno, minerały,
ropę naftową i produkty zwierzęce, zubażając tym samym Tybetańczyków i
nieodwracalnie niszcząc środowisko naturalne Krainy Śniegów.
Tybet był niegdyś rajem flory i fauny, na którego straży stali ludzie,
żyjący w harmonii z naturą. Dziś rozgrywa się tu prawdziwa tragedia.
Gwałtowna urbanizacja – oraz ogromne kopalnie, elektrownie i inne inwestycje
na wielką skalę – pozbawia Tybetańczyków domów, a zwierzynę naturalnego
środowiska. Skażenie rzek, karczowanie lasów, zagłada endemicznych gatunków,
erozja, zmiany klimatyczne, składowanie radioaktywnych odpadów i bezmyślny
rabunek bogactw naturalnych – wszystko to stanowi zagrożenie nie tylko
dla Tybetu, ale dla całego regionu.
Chińska polityka rozwoju gospodarczego, industrializacji i przenoszenia
ludności miała ogromny wpływ na rzeki i jeziora Tybetu. Sieć zapór wodnych
w Amdo zmieniła bieg rzek i przyniosła katastrofalne skutki; karczowanie
lasów odbiło się na górnym biegu Jangcy, Mekongu i Brahmaputrze, które
mają źródła w Tybecie. Większość rzek Płaskowyżu skażona jest toksycznymi
odpadami z chińskich kopalni.
Powodzie, do których doszło w sierpniu 1998 i 1999 roku, dotknęły 66
milionów ludzi, zabiły 3656 osób i spowodowały zniszczenia, szacowane na
37,5 miliarda dolarów. Chiny odstąpiły od ideologicznej zmowy milczenia,
przyznając, że przyczyną powodzi było karczowanie lasów w górnym biegu
Jangcy, i wydały zakaz wycinania drzew w tych regionach . Zalesianie i
ochronę środowiska w górnym biegu rzek Żółtej, Jangcy i Mekongu uznano
wręcz za jeden z priorytetów w ostatniej wersji Planu Rozwoju Ziem Zachodnich.
Chiny chcą być mocarstwem i członkiem Światowej Organizacji Handlu,
muszą więc odgrywać rolę „przykładnego obywatela” społeczności międzynarodowej.
„Dyplomacja ekologiczna” ma poprawić wizerunek Pekinu. Fakty są jednak
takie, że Chiny nie mają żadnej wizji, polityki, ustawodawstwa i woli faktycznego
chronienia środowiska. Wszystko wskazuje na to, że w XXI wieku będą nadal
rozwijać gospodarkę za wszelką cenę – również środowiska naturalnego Tybetu.
Przenoszenie ludności
Integralną częścią realizowanej obecnie strategii demograficznej Chin
jest zatrzymanie wzrostu populacji mniejszości z „zacofanych” regionów
zachodnich . Z właściwą swojej propagandzie bezwstydnością, Pekin twierdzi,
że „wzrost populacji na zachodzie, gdzie żyje większość mniejszości, mógłby
zablokować rozwój regionu, w którym zaczyna brakować surowców, i zagrozić
środowisku naturalnemu”. Jednocześnie stara się jednak ściągać na zachód
– również do Tybetu – chińskich imigrantów, proponując im wyższe pensje
i łagodniejszą politykę planowania rodziny (uzasadnianą, ma się rozumieć,
niskim zaludnieniem w owych regionach).
Chińscy okupanci podejmowali wiele prób niszczenia tożsamości Tybetańczyków
– czy to przemocą, czy to asymilacją. Przenoszenie ludności chińskiej do
Tybetu służy właśnie zmienianiu i kontrolowaniu tybetańskiej kultury i
tożsamości .
Zaraz po inwazji do Tybetu sprowadzano głównie urzędników i żołnierzy.
W latach osiemdziesiątych Chiny postanowiły włączyć Tybet w struktury gospodarcze
i społeczne. Od tego czasu rząd stara się przesiedlać do Tybetu chińskich
chłopów, robotników i kupców .
III Forum uznało, że proces ten należy przyspieszyć. Tybet miał odtąd
skuteczniej zaspakajać gospodarcze potrzeby Chin. Sercem nowej strategii
było „otwarcie drzwi Tybetu na inne regiony kraju i zachęcanie kupców,
inwestorów, firmy i biznesmenów z Chin do prowadzenia w Tybecie różnych
interesów” .
Obok coraz intensywniej przesiedlanych Chińczyków w Tybecie stacjonuje
dwieście tysięcy chińskich żołnierzy . W latach czterdziestych na terenie
Tybetu właściwie nie było Chińczyków ; dziś jest ich więcej niż Tybetańczyków
– „niemal siedem i pół miliona wobec sześciu milionów i stu tysięcy” .
Przenoszenie ludności chińskiej ma katastrofalne skutki dla Tybetańczyków.
Zachęcani przez rząd osadnicy szukają posad w industrializującym się Tybecie,
odbierając pracę Tybetańczykom. Ich obecność ma pomóc w zintegrowaniu gospodarki
Tybetu – która w tej chwili jest już właściwie w ich rękach – z gospodarką
Chin .
Chińscy osadnicy z miast nie mają nic wspólnego z Tybetańczykami z
regionów wiejskich, na przykład koczownikami. Można tu mówić wręcz o segregacji.
Chiny podejmują wiele inicjatyw, by przesiedlać do Tybetu również ubogich
Chińczyków. Choć Bank Światowy wstrzymał 40 milionów dolarów kredytu na
Projekt Walki z Ubóstwem w Chinach Zachodnich, Pekin najwyraźniej zamierza
sam sfinansować przesiedlenie 58 tysięcy Chińczyków do okręgu Dulan w Amdo.
Przenoszenie chińskiej ludności do Tybetu stanowi jedno z największych
zagrożeń dla tybetańskiej kultury i tożsamości. Nadaje też kształt rozwojowi
gospodarczemu. Dotacje Pekinu i większość inwestycji przeznaczone są przede
wszystkim dla chińskiej społeczności, stanowiącej gwarant panowania nad
Tybetem. Chińczyków widać w miastach, administracji, handlu i armii; są
odseparowani od lwiej części społeczności tybetańskiej. Okrzyczane chińskie
projekty, takie jak szosy, kopalnie i domy mieszkalne, realizowane są z
myślą o osadnikach, celach militarnych i surowcach, które wywozi się z
Tybetu. Rozwój gospodarczy i chińskie osadnictwo mają pomóc we wchłonięciu
Tybetu przez ChRL.
Tybetańskie miasta są stopniowo sinizowane. Chińscy osadnicy odbierają
Tybetańczykom ziemię, żywność i dobrą pracę. Tybetańczycy stają się mniejszością
we własnym kraju i nie korzystają z dobrodziejstw rozwoju, którego dokonuje
się w ich imieniu.
Nędza rozwoju
Słynny ekonomista i laureat Nagrody Nobla Amartya Sen powiada, że wolność
jest koniecznym warunkiem rozwoju. Chiny „rozwijają” Tybet kosztem środowiska
naturalnego i narodu tybetańskiego, który ma coraz mniejszy wpływ na to,
co dzieje się w jego kraju.
Polityka, jaką uprawia Pekin, tworzy w Tybecie dwie gospodarki i dwie
społeczności: miejską, bogatą – chińską, i wiejską, biedną, niedoinwestowaną
– tybetańską. Rozziew między retoryką rozwoju a warunkami, w jakich naprawdę
żyją ludzie, często pokrywa się imponującymi liczbami i statystykami. Rozwój
Tybetu nie przyniósł pożytku Tybetańczykom, lecz dokonał się ich kosztem,
z pogwałceniem ich praw socjalnych i gospodarczych.
Australijska (rządowa) Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego, którą
Chiny wynajęły do dokonania ewaluacji inwestycji w Amdo, jasno wskazuje,
dlaczego chińskie programy rozwoju nie przynoszą żadnego pożytku większości
Tybetańczyków. Chiny, stwierdza Agencja, pompują pieniądze w wielkie przedsięwzięcia,
nie zastanawiając się nad potrzebami biednych. Innymi słowy, biedni w żaden
sposób nie uczestniczą w projektach walki z trapiącą ich nędzą. Nie ma
też planów wychodzenia z nędzy. Chiny skupiają się wyłącznie na wielkich
inwestycjach, a nie na projektach dla ubogich gospodarstw .
Wielkie, kosztowne projekty owocują tamami i szosami, które bezpośrednio
nie podnoszą dochodów ludności lokalnej. Lwią część budżetu takich przedsięwzięć
stanowią narzędzia, siła robocza, importowane z samych Chin materiały oraz
koszty zarządzania. Na tej samej zasadzie regularne dotacje Pekinu podnoszą
PKB, ale nie dochody najuboższych. Płace chińskich robotników kontraktowych
stanowią część PKB, który niewzruszenie rośnie, gdy dotuje się nie-Tybetańczyków.
W chińskich dokumentach roi się od podobnych oświadczeń: „Produkt krajowy
brutto Tybetańskiego Regionu Autonomicznego wynosił trzy miliardy yuanów
w 1992 roku i 3,6 miliarda yuanów w roku 1993. W roku 1997 wynosił już
7,35 miliarda yuanów, czyli o 83,57 procent więcej niż w roku 1993, co
daje roczny wzrost w wysokości 12,9 procent” . Główny Urząd Statystyczny
ChRL donosi, że w 1999 roku „PKB TRA osiągnął 10,335 miliarda yuanów, o
9,1 procent więcej niż w 1998, szósty rok z rzędu przewyższając średnią
krajową” . Cóż jednak z tego, skoro przeciętny Tybetańczyk nadal żyje w
nędzy?
Skoro zmiany w Tybecie mają jakoby wyznaczać drogę do świetlanej przyszłości
regionu, Pekin mógłby zainteresować się potrzebami Tybetańczyków, dla których
przygotowuje swoje projekty. Tymczasem każdą krytyczną uwagę czy gest traktuje
jako „odchylenie” lub przejaw „działalności separatystycznej”, sterowanej
przez „klikę Dalaja”, która „usiłuje paraliżować postęp” – co nieuchronnie
oznacza więzienie, a nawet śmierć.
Tybetański rząd emigracyjny nie chce „paraliżować postępu”, co więcej
niecierpliwie czeka na dobre wiadomości z Tybetu i faktyczną poprawę losu
tybetańskich koczowników i chłopów. Publikując Wskazówki dotyczące międzynarodowych
programów rozwoju i inwestycji w Tybecie, zachęcał wręcz zagranicznych
inwestorów do udziału w systematycznym rozwoju Płaskowyżu Tybetańskiego.
Rząd emigracyjny ma nadzieję, że w przyszłości Tybetańczycy będą mogli
faktycznie uczestniczyć w projektach, które zmieniają oblicze ich kraju,
i zachować kontrolę nad własnymi zasobami naturalnymi. Tybetańczycy, mieszkający
w Tybecie i poza jego granicami, witają z otwartymi ramionami każdy projekt,
który daje Tybetańczykom kontrolę, wiedzę i zatrudnienie oraz promuje ich
kulturę, język i tożsamość.
NOWA PROPAGANDA ZAGRANICZNA
Skąd nowa ofensywa w mediach?
Sprawa Tybetu najbardziej zaszkodziła wizerunkowi Chin na arenie międzynarodowej.
Międzynarodowe media szukają informacji w Dharamsali, a Pekin musi się
bronić.
Władze chińskie doskonale widzą tę bezradność. W 1993 roku, w rocznicę
powstania narodowego z 10 marca 1959, w Pekinie spotkali się eksperci,
by przygotować ofensywę propagandową, która pozwoliłaby Chinom odzyskać
utracone terytoria.
W spotkaniu uczestniczył wiceminister propagandy Zeng Jian-hui, który
przedstawił najważniejsze wytyczne. Rekomendacje ekspertów miały ogromny
wpływ na decyzje III Forum, które obradowało w Pekinie rok później.
Eksperci uznali, że Pekin przegrywa wojnę propagandową o Tybet. Problemem,
przed którym stali chińscy dygnitarze były jednoznaczne doniesienia zachodnich
o tragedii Tybetu. Pekin zauważył, że przedstawiają one Chiny jako wielkiego,
złego oprawcę Tybetu, podkopując wizerunek ChRL i narażając na ciągłe problemy
chińskich dyplomatów.
Eksperci mieli przedstawić nowe pomysłu, które pozwoliłyby opracować
strategię, umożliwiającą odwrócenie tego negatywnego trendu.
Historia wojny na słowa
Prześledźmy historię wojny na słowa między ruchem tybetańskim a Pekinem,
by zrozumieć, co stracili Chińczycy, a co zyskali Tybetańczycy. Najlepiej
chyba ilustruje to rozmowa, którą przeprowadził Mao Zedong z Nikitą Chruszczowem
po stłumieniu powstania w Tybecie w 1959 roku. Kiedy Mao skończył opowiadać
o ostatnim ciosie, jaki świat socjalizmu zadał imperializmowi, Chruszczow
miał spytać: „A co z Dalajlamą?”. „Uciekł”, odparł Mao takim tonem, jak
gdyby chciał powiedzieć „baba z wozu...”. „No to przegraliście wojnę”,
stwierdził Chruszczow.
Ta rozmowa oddaje klimat mitów i legend epoki zimnej wolny, ale przede
wszystkim świadczy o tym, jak bardzo słyszalni stali się tybetańscy uchodźcy
i jak potrafili zjednać sobie światową opinię publiczną.
Kiedy Armia Ludowo-Wyzwoleńcza wkraczała na teren Płaskowyżu Tybetańskiego,
Chiny były nową latarnią morską socjalistycznego świata – zwłaszcza dla
państw, które cierpiały w jarzmie kolonializmu. Światowe media niemal nie
interesowały się izolowanym, nieobecnym na arenie międzynarodowej Tybetem.
Jeśli już coś pisano, było to bardzo dalekie od prawdy i faktów.
Machina propagandowa Chin Ludowych niezmordowanie informowała o „wyzwoleniu”
deptanych przez wieki „chłopów pańszczyźnianych” i „niewolników”. Tych,
którzy opierali się inwazji, nazywała „psami łańcuchowymi kapitalistów”,
usiłujących zniszczyć obóz socjalistyczny. Tybet stał się jednym z klocków
zimnej wojny: państwa socjalistyczne milczały. Chiny mogły mówić światu
to, co chciały – i często padało to na podatny grunt. Tybetańczycy nie
mieli głosu.
Informacyjny monopol Chin utwierdzili lewicujący dziennikarze i pisarze,
sławiący raj nowego, socjalistycznego Tybetu. Lawinę publikacji tego rodzaju
zapoczątkował Timely Rain Romy i Stuarta Gelderów, a zakończyła Lhasa:
the Open City Han Suyina, który namalował różowy obraz postępowego, socjalistycznego
Tybetu.
Wszyscy ci pisarze nie wspomnieli słowem o zniszczeniach, jakie przyniosły
Tybetowi „demokratyczne reformy”, kampania „wielkiego skoku” i rewolucja
kulturalna. Dla świata były one historyczną białą plamą. Relacje uciekających
z kraju Tybetańczyków, którzy opisywali zbrodnie na narodzie tybetańskim,
uznawano za „typowe opowieści uchodźców”, wymyślających koszmarne historie,
by uzyskać azyl.
Chiny całkowicie kontrolowały Tybet i odniosły sukces propagandowy.
Społeczność międzynarodowa szybko zapomniała o inwazji, a okupację uznano
za „wyzwolenie” mas pracujących. Krótko mówiąc, sprawa Tybetu przestała
istnieć. Wysiłki społeczności emigracyjnej, która usiłowała przypominać
o losie Tybetu, nazywano nawet „próbami reanimowania zdechłego jaka”.
Nie trwało to jednak wiecznie. Nowe zainteresowanie Tybetem zrodziło
się przede wszystkim z podróży Jego Świątobliwości Dalajlamy, który w 1979
roku zaczął składać wizyty w różnych państwach i przedstawiać tybetańską
wersję wydarzeń. Jego osobowość i szczerość natychmiast zjednały mu wielu
wpływowych przyjaciół i sojuszników. Determinacja i odwaga Tybetańczyków
oraz wytrwała praca tybetańskiego rządu na wychodźstwie przynosiła pierwsze
rezultaty. Ludzie zafascynowani buddyzmem tybetańskim zaczynali interesować
się polityczną sytuacją Tybetu i okazywać mu poparcie.
Na początku lat osiemdziesiątych liberalizujące się Chiny otworzyły
Tybet dla pierwszych turystów zagranicznych. To, co zobaczyli, sprawiło,
że po powrocie do domu wielu zakładało organizacje, popierające Tybet,
i niezmordowanie informowało media o tragedii narodu tybetańskiego.
Oficjalne delegacje z Dharamsali, które wpuszczano do Tybetu w latach
1979-1985, przywiozły zdjęcia i filmy, ukazujące straszliwe zniszczenia,
nędzę i głębię oddania Tybetańczyków dla Jego Świątobliwości Dalajlamy.
W tym samym czasie ukazało się książka, zatytułowana In Exile from
the Land of Snows, która zasadniczo zmieniła poglądy na temat sytuacji
w Tybecie. John Avedon jako pierwszy opisał powstanie przeciwko chińskim
rządom w Tybecie, koszmar rewolucji kulturalnej, więzień i obozów pracy
oraz potęgę ducha oporu Tybetańczyków.
Ruszyła lawina publikacji, odzwierciedlających zafascynowanie Zachodu
Tybetem. Nowej mody nie mógł nie zauważyć Hollywood. Wyprodukowano Siedem
lat w Tybecie i Kundun, które pokazywały Tybet sprzed chińskiej inwazji
i dotarły do milionów widzów na całym świecie.
Pod koniec lat osiemdziesiątych powstała organizacja, monitorująca
sytuację w Tybecie i podająca niezwykle precyzyjne informacje – londyńska
Tibet Information Network, która pomogła światu zrozumieć, co dzieje się
na Dachu Świata. Na początku lat dziewięćdziesiątych Kongres USA przyjął
ustawę, powołującą tybetańskojęzyczny serwis Radia Wolna Azja i Głos Tybetu.
Audycje tych rozgłośni docierają codziennie do Tybetańczyków, którzy nazywają
je „lekarstwem dla chorego człowieka”.
Uczyć się od Dharamsali
Chińscy eksperci, którzy zebrali się w Pekinie w marcu 1993 roku, mieli
więc ustalić, co pozwoliło tybetańskiej diasporze sprzątnąć światową opinię
publiczną sprzed nosa Pekinu, i przedstawić strategię, która pozwoli ją
odzyskać. Z typowo chińską logiką sięgnęli po klasyczną Sztukę wojny Sun
Tzu, który radził: „Poznaj swego wroga”, i zaczęli od analizy strategii
tybetańskich uchodźców.
Szczególne zaniepokojenie Pekinu wywoływał fakt, że tybetańskiej diasporze
udało się „umiędzynarodowić sprawę Tybetu”. Poparcie dla prowadzenia walki
bez przemocy okazało się tak silne, że władze chińskie uprzytomniły sobie,
iż nie osiągną własnych celów bez przychylności międzynarodowej opinii
publicznej.
„Walkę z kliką Dalaja i zagranicznymi wrogimi siłami prowadzi się przede
wszystkim środkami propagandowymi. Szczególną rolę odgrywa tu propaganda
zagraniczna. (...) Z szerszej perspektywy, propaganda dotycząca Tybetu
odciska się nie tylko na nim, ale na całym wizerunku Chin i międzynarodowym
klimacie wokół reform, polityki otwarcia i modernizacji całego kraju” .
Chińscy dygnitarze, wracając do retoryki zimnej wojny, wskazali trzy
główne problemy: klikę Dalaja, wrogie zachodnie siły oraz zagranicznych
dziennikarzy, i uznali, że z całą pewnością są one w zmowie, której celem
jest destabilizacja Chin.
Zalecili też zabieganie o sympatię mieszkających za granicą Tybetańczyków
w celu izolacji tybetańskich struktur z Dalajlamą na czele i wzmocnienie
propagandy w samym Tybecie.
Oficjalne uznanie Jego Świątobliwości Dalajlamy za „problem” oznaczało
ważną zmianę strategii. Nawet gdy pod koniec lat osiemdziesiątych przez
Lhasę przetaczały się ogromne demonstracje, Chiny unikały otwartego krytykowania
Dalajlamy. Teraz miało się to zmienić. Nowa polityka miała polegać na podkopywaniu
wiarygodności Dalajlamy nie tylko jako duchowego przywódcy i politycznego
rzecznika Tybetańczyków, ale i międzynarodowego autorytetu, zabierającego
głos w sprawach tego świata.
„Po czwarte – mówił Zeng Jian-hui – nadal uprawiają dwulicową strategię.
Z jednej strony, [Dalaj] nazywa się „działaczem na rzecz praw człowieka”
i „pokoju na świecie” oraz opowiada za „niestosowaniem przemocy”, z drugiej
– potajemnie wywołuje zamieszki. Nasi propagandyści mają publikować za
granicą artykuły, które to obnażą” .
Zaniepokojenie Pekinu
III Forum, które obradowało w 1994 roku, przyjęło wiele zaleceń specjalistów
od propagandy. Po powrocie do Lhasy Raidi szczegółowo omawiał wszystkie
kwestie, które szkodzą wizerunkowi Pekinu. „Atakując klikę Dalaja, musimy
zabiegać o poparcie ludzi. (...) Musimy stopniowo zmieniać wizerunek, jaki
powstał za granicą, lepszym planowaniem i przewidywaniem, skuteczniejszą
propagandą zagraniczną i dobrą taktyką. Trzeba trwać przy propagandzie,
ukazującej, że Tybet stanowi część Chin. (...) Musimy pokazać prawdziwe
oblicze kliki Dalaja i niewolniczego systemu starego Tybetu. (...) Państwa
zachodnie wspierają klikę Dalaja i wykorzystują tzw. „kwestię Tybetu” do
wtrącania się w wewnętrzne sprawy naszego państwa. Musimy ciężko pracować,
by odebrać im nadzieje na umiędzynarodowienie sprawy Tybetu” .
Szczególny niepokój Pekinu wywołuje rosnące poparcie dla Tybetu, do
którego odnosi się określenie „wrogie siły zachodnie”, świadczące nie tylko
o upodobaniu chińskich komunistów do obraźliwych sformułowań, ale przede
wszystkim o zdenerwowaniu, jakie wywołuje w ChRL międzynarodowy ruch na
rzecz Tybetu.
„Wrogie siły zachodnie” odnoszą się do wszystkiego: od osób prywatnych
po parlamenty, organizacje praw człowieka, organizacje pozarządowe i rządy,
głosujące za wniesieniem potępiającej Chiny rezolucji na forum Komisji
Praw Człowieka ONZ w Genewie.
Pekin uznał, że cel propagandy znajduje się za granicą. W 1993 roku
eksperci zalecali: „Żywą, interesującą propagandę, dotyczącą suwerenności
i praw człowieka, należy prowadzić na wielu płaszczyznach. Za granicą muszą
lepiej rozumieć sprawę Tybetu (...) byśmy mogli przeciwdziałać wpływom
kliki Dalaja i atakujących nas wrogich sił zachodnich. Musimy zdobyć poparcie
i sympatię za granicą” .
Pekin wziął to sobie do serca i zaczął zapraszać do Tybetu zastępy
parlamentarzystów, urzędników ONZ, zagranicznych dziennikarzy, przywódców
i biznesmenów. W latach 1997-1999 Tybet odwiedziło ponad dwadzieścia oficjalnych
delegacji . Chiny nie zdołały jednak ukryć swoich zbrodni. W maju 1998
roku, podczas wizyty „trójki” Unii Europejskiej, doszło do protestów w
lhaskim więzieniu Drapczi, które uprzytomniły światu, jak bardzo pogorszyła
się sytuacja w Tybecie. Reakcja strażników była prosta: dziesięcioro więźniów
zamęczono na śmierć, a przywódcę demonstracji stracono.
Chinom udaje się przecież wpływać na niektórych gości. We wrześniu
1999 roku, na przykład, australijski poseł Garry Nehl powiedział dziennikarzom
po powrocie z Tybetu: „Nie widziałem żadnych blokad ani posterunków, które
świadczyłyby o ograniczaniu swobody podróżowania. Nikt nie przeszkadzał
mieszkańcom Lhasy w odwiedzaniu klasztorów i świątyń. Widziałem wielu pielgrzymów
z młynkami modlitewnymi, którzy składali pokłony i recytowali modlitwy”
.
Chinom najbardziej zależy jednak na dziennikarzach, którzy propagowaliby
chińską wersję historii Tybetu. Pod tym akurat względem chińskie dokumenty
są zaskakująco szczere: „Musimy bardziej pracować nad propagandą zagraniczną.
(...) Powinniśmy podejść do tego z wyobraźnią. Zapraszajmy do Tybetu zagranicznych
gości i dziennikarzy i starajmy się, by to oni wykonywali za nas propagandową
robotę za granicą, delikatnie zmieniając ich zdanie na temat tego, co zobaczyli
na własne oczy w Tybecie” .
W tej chwili Chiny z coraz większym wigorem realizują strategię z 1993
roku. 3 września 2000 Dziennik Ludowy, oficjalny organ Pekinu, informował
o wizycie zagranicznych dziennikarzy w Lhasie. Artykuł nosił tytuł: „Tybet
wita obiektywnych dziennikarzy zagranicznych” i cytuje Raidiego: „Dalajlama
pod płaszczykiem religii prowadzi działalność separatystyczną. Jego kłamstwa
i hipokryzja kłócą się z doktryną buddyzmu”. Tajscy dziennikarze, jak się
dowiadujemy, mieli zgodzić się z lhaskim aparatczykiem. Tulaya Sirikulpipatana
odpowiedział: „Celem Dalajlamy jest powrót do systemu niewodniczego [sic],
a więc idzie on pod prąd historii”.
W lipcu 2000 Chiny zaprosiły N. Rama, redaktora tygodnika Frontline
z Chennai w Indiach, do spędzenia tygodnia w Tybecie. Wizyta zaowocowała
trzydziestosześciostronicowym streszczeniem chińskich materiałów propagandowych,
które opublikował w numerze z 15 września. W sposób dość nietypowy dla
zawodowych dziennikarzy swoją stronniczość ujawnia już w pierwszym zdaniu,
w którym przedstawia się jako Hindus, „nie mający cienia sympatii dla separatystycznych,
rewanżystowskich i przestarzałych poglądów Dalajlamy” .
7 września 2000 China News Agency z Tajpej poinformowała o wyjeździe
siedemnastoosobowej „misji dziennikarskiej” do Tybetu. W Czengdu, stolicy
Sichuanu, dołączyli do niej dziennikarze z Chin Ludowych. Ponad czterdziestu
reporterów z różnych agencji, stacji telewizyjnych i radiowych „z obu stron
Cieśniny Tajwańskiej” miało spędzić w Tybecie dziesięć dni.
Agencja podała, że po raz pierwszy pozwolono tajwańskim dziennikarzom
na pracę w Tybecie: „Źródła kontynentalne informują, że wizyta stanowi
część programu Pekinu, którego celem jest nagłaśnianie postępu, jakiego
dokonano na polu kultury, gospodarki i praw człowieka w ciągu półwiecza
komunistycznych rządów w Tybecie”.
W Lhasie dziennikarze spotkali się z Raidim, który wydaje się pełnić
ostatnio rolę rzecznika TRA. Raidi powtórzył stary refren: „Stanowczo sprzeciwiamy
się ludziom, grupom i państwom, które mieszają się w wewnętrzne sprawy
Chin, posługując się kliką Dalaja lub tzw. sprawą Tybetu” .
Ta wycieczka na wrogie w końcu terytorium jest kolejnym rezultatem
burzy mózgów z 1993 roku: „W tym roku, po głębokim namyśle i szczegółowej
analizie, wskażemy odpowiedni moment na zorganizowanie wizyty zagranicznych
dziennikarzy z Hongkongu, Makau i Tajwanu w Tybecie” .
Chiny próbują zdominować światowy rynek informacji. 8 września 2000
pekińskie biuro AFP podało, że Pekin będzie nadawać dwudziestoczterogodzinny
serwis informacyjny w języku angielskim, obejmujący swoim zasięgiem 98
procent powierzchni świata. CCTV 9 rozpocznie nadawanie w wigilię 51. rocznicy
utworzenia ChRL, przypadającej 1 października 2000. Nowy kanał ma być wyzwaniem
dla BBC i CNN.
Mózgiem nowej strategii jest Zhao Qizheng, fizyk z Szanghaju, którego
ściągnięto do Pekinu w 1998 roku i postawiono na czele Biura Informacji
Rady Państwa – a więc główny propagandysta ChRL . Zhao dwukrotnie zwiększył
liczbę konferencji prasowych i wezwał dygnitarzy do lepszej współpracy
z mediami. To on kreował nowy wizerunek prezydenta Jiang Zemina. Podczas
ostatniej wizyty Jianga w Nowym Jorku Zhao wszedł do paszczy lwa i rozmawiał
z ponad setką dziennikarzy w National Press Club, gdzie pytał retorycznie:
„Dlaczego najważniejsze amerykańskie media są przeciw Chinom? Dlaczego
Stany Zjednoczone mieszają się w sprawy, dotyczące chińskiego Tajwanu,
Tybetu i religii?” .
Mimo wysiłków Zhao Qizhenga, który cieszy się poparciem potężnego chińskiego
lobby, prestiżowej firmy Hill and Knowlton oraz Henry Kissingera, Chiny
nie zjednają sobie wolnych mediów, dopóki będą krajem totalitarnym i monopartyjnym.
Zamiast wymyślać nowe strategie propagandowe, Pekin powinien po prostu
poprawić los Tybetańczyków. W ten sposób zbuduje sobie wspaniały wizerunek,
na który zasługuje chiński naród.
PODSUMOWANIE
Pogłębia się przepaść między kampaniami represji w Tybecie a propagandowym
wizerunkiem, jaki malują Chiny, by owe represje ukryć. Im więcej represji,
tym bardziej gorączkowe stają się zabiegi oficjalnej propagandy, której
jedynym celem – w tym kolejnych białych ksiąg – jest odwrócenie uwagi,
w kraju i za granicą, od najważniejszego celu ChRL w Tybecie: zniszczenia
odrębnej tożsamości kulturowej i narodowej Tybetańczyków. Pekin produkuje
setki kłamstw, by ukryć przed światem jedną prostą prawdę.
Innym ważnym elementem polityki Chin, który ujawniają nasze rozważania,
jest absolutny brak zainteresowania negocjacjami z Dharamsalą. Wszelkie
gesty, mające świadczyć o gotowości do podjęcia rozmów, są tylko grą na
zwłokę. Tybetańczykom udało się zdobyć tajny dokument, który nie zostawia
co do tego cienia wątpliwości. Jeden z najwyższych dostojników ChRL powiada:
„Nie potrzebujemy dialogu z Dalajlamą. Jego powrót do Chin oznaczałby wielkie
ryzyko destabilizacji. Utracilibyśmy kontrolę nad Tybetem. Dalajlama jest
już stary. Pożyje najwyżej dziesięć lat. Kiedy umrze, problem Tybetu rozwiąże
się raz na zawsze. Musimy więc zrobić wszystko, by nie dopuścić do jego
powrotu” .
Paranoja chińskich dygnitarzy na punkcie Dalajlamy bierze się niewątpliwie
z jego rosnących wpływów wśród samych Chińczyków. Najlepiej świadczy o
tym reakcja władz na słowa Jego Świątobliwości Dalajlamy, który, podczas
wizyty na Tajwanie w 1997 roku, wyraził pragnienie odbycia pielgrzymki
na chińską Górę Wuati Shan, która dla buddystów jest siedzibą Bodhisattwy
Mandziuśriego, uosobienia mądrości buddów. Pekin odrzucił tę prośbę, stwierdzając,
że nawet jedna, krótka wizyta Dalajlamy „doprowadzi Tybetańczyków i Mongołów
do szaleństwa”. Władze ChRL uznały, że Dalajlama mógłby przyciągnąć działaczy
na rzecz praw człowieka, wyznawców innych religii czy, po prostu, niezadowolonych
i wywołać „podniecenie”, którego nie dałoby się opanować. To zaś miałoby
trudne do przewidzenia konsekwencje polityczne.
Pekin nie chce więc kontaktów z Dalajlamą. Próby rozwiązania problemu
Tybetu bez jego udziału są błędem, wyrastającym ze strachu i paranoi, a
nie rzeczowej analizy sytuacji i uczuć Tybetańczyków. Do tej pory Jego
Świątobliwość Dalajlama potrafił uspakajać radykałów ruchu tybetańskiego.
Ignorując go, Chiny skazują się na stawienie czoła znacznie radykalniejszym
działaczom. „Wszystko sprowadza się do tego – pisał Melvyn C. Goldstein
– że Tybetańczycy nie będą się biernie przyglądać, jak Pekin bezkarnie
zmienia ich ojczyznę. Z połączenia nacjonalizmu, gniewu i rozpaczy powstaje
bardzo wybuchowa mieszanka, a i w Tybecie i poza jego granicami są ludzie,
którzy chętnie sięgną po przemoc. (...) Celem tej strategii nie będzie
wyparcie Chin z Tybetu, ale wymuszenie na Pekinie bardziej pojednawczego
stanowiska. Jeśli się to uda, Chinom grozi destabilizacja, ale nawet sukces
częściowy oznaczać będzie załamanie turystyki i zagranicznych inwestycji,
zagrożenie dla wszystkich nie-Tybetańczyków oraz większe zainteresowanie
światowej opinii publicznej. Innymi słowy, obnaży bezskuteczność polityki
twardej ręki i pokaże, że nie można ignorować Tybetańczyków” .
Nawet jeśli tybetański nacjonalizm nie wymknie się spod kontroli, strategia
przedstawiania Jego Świątobliwości Dalajlamy jako śmiertelnego wroga narodu
chińskiego nie zda się na nic w obliczu narastającego nacjonalizmu chińskiego.
Pekin chce trzymać swych obywateli w klatce systemu jednopartyjnego, podczas
gdy w cyberprzestrzeni uprawiają oni demokrację, korzystając z dobrodziejstw
pluralizmu idei i inspiracji. Władcy ChRL mogą przedstawiać Dalajlamę w
najgorszym świetle i ograniczać dostęp do Internetu, ale nie zapanują już
nad umysłami obywateli.
Widząc w Dalajlamie wroga, Chiny odbierają sobie sympatię świata i
własnych obywateli, która jest niezbędna do utrzymania stabilizacji i rozwoju.
Błędem jest również zakładanie, że czas pracuje dla Pekinu i że należy
odwlekać negocjacje do śmierci Dalajlamy. Uznając, że problem Tybetu sprowadza
się do problemu osoby Dalajlamy, Pekin zamyka oczy na aspiracje całego
narodu i siłę jego wiary, która po śmierci Dalajlamy może eksplodować z
nieprzewidywalną siłą i nieprzewidywalnymi skutkami dla Chin i Tybetu.
Dlatego też „Dalajlama będzie kluczem do każdego kompromisu” . Jiang
Zemin i jego towarzysze muszą być mężami stanu, a nie politykami, rozpaczliwie
utrzymującymi bezkształtną koalicję. Przystępując do poważnych negocjacji
z Dalajlamą znajdą rozwiązanie, które zadowoli obie strony, i zapewnią
Tybetowi miejsce w granicach stabilnych, dostatnich Chin. Przyniesie to
także wiele zysków na arenie międzynarodowej, gdyż mieszkańcy Tajwanu i
Xinjiangu zobaczą Pekin w nowym świetle.