Muzyka na niebie

Dzieciństwo, pierwsze nauki i wiersze XVII Karmapy

Michele Martin

© Snow Lion Publications
Wersja robocza
Książka ukaże się nakładem wydawnictwa DAZER – Księżycowy Promień

(...)
Rozdział V
Ucieczka
Nenang Lama zadzwonił do czternastoletniego Karmapy 26 grudnia. “I jak, zdecydowałeś się? – spytał. – Pożyczysz mu pieniądze?”. “Nie martw się – odparł Karmapa. – Mam już całą kwotę. Owinięta w sukno czeka na odbiór”. A więc wszystko było gotowe. 

Karmapa obwieścił, że przez dwadzieścia jeden dni będzie medytował w ścisłym odosobnieniu. 27 grudnia zamknął się w swoich pokojach. Lama Tsultrim sprowadził dżipa do Tsurphu, wyjaśniając, że rodziny sponsorów z zachodniego Tybetu pilnie proszą o modlitwy i że musi tam wracać. Nenang Lama powiedział swoim współpracownikom, że znalazł w Chinach sponsorach, który chce się z nim widzieć. Prowadząc biuro podróży w Lhasie, nawiązał rozległe kontakty w Tybecie, Chinach i za granicą. Wszyscy wiedzieli, że klasztory nie utrzymałyby się bez darczyńców, i doskonale rozumieli znaczenie takich wyjazdów. 

Zgodnie z planem kucharz, Thubten, jak gdyby nigdy nic miał przynosić posiłki Karmapie. Lama Nima z reguły spał w celi Karmapy i towarzyszył mu przez cały dzień, jego obecność nie mogła więc budzić żadnych podejrzeń. W ciągu dnia, udając Karmapę, miał grać na dzwonku i damaru, rytualnym bębenku. Podczas odosobnień przez długi czas nie gra się na żadnych instrumentach, spoczywając po prostu w medytacji. Cisza była więc również czymś zupełnie naturalnym. Lama Nima miał też odbierać wstęgi i thangki do pobłogosławienia, prośby o modlitwy i rytuały, jak gdyby nadal przekazywał je Karmapie. Kucharz i nauczyciel znali się od lat i byli dobrymi przyjaciółmi.

Ta pora roku należy do najzimniejszych w środkowym Tybecie. Rankiem 28 grudnia dolinę ściął arktyczny mróz. Górskie szczyty lśniły bielą, rzekę skuł lód, wiał porywisty wiatr. Lama Tsultrim wrócił do Tsurphu przed wschodem słońca. Dżip utknął na zlodowaciałej wąskiej ścieżce i trzeba było wezwać pomoc z klasztoru. Samochodem, który miał wyciągnąć dżipa z pułapki, przyjechała też dobra wiadomość. Phurphu, szef strażników, wybierał się na trzydniowy urlop do Jangpaczen, jak gdyby chciał pomóc im w ucieczce.

O dziewiątej rano Lama Tsultrim podał jednemu z asystentów dokładnie zapakowane ubranie, które kupili dla Karmapy: “To rzeczy Lamy Nimy. Proszę, zanieś mu je”. W ten sposób nowy strój bezpiecznie dotarł do jego komnaty. Potem poszedł do administracji. “Musimy wybrukować dziedziniec przed nową świątynią Tsurphu Lhaczen – wszyscy doskonale pamiętali, czym się zajmował przez trzy lata. – Spodziewam się datków w Nagczu”. Odebrawszy zezwolenie na wyjazd, wrócił do swojej celi. Był tak zdenerwowany, że nie mógł jeść. Zaczęli schodzić się przyjaciele, którzy usłyszeli, że wybiera się w daleką podróż. Ktoś zaproponował, że pomoże mu zanieść rzeczy do samochodu. “Poczekajmy z tym – podziękował. – Jeszcze nie wiem, czy wyjadę dziś w nocy, czy jutro rano”. W końcu wszyscy się rozeszli, życząc mu powodzenia i dobrej drogi.

* * *

Lama Nima zadzwonił z Tsurphu do Nenang Lamy, który czekał na sygnał w Lhasie. “Dziś wieczorem, o wpół do jedenastej – rzucił – Chińczycy nadają ciekawy program w telewizji. Może go obejrzysz?”. “Z przyjemnością”, odpowiedział. W ten sposób powiadomiono go, że strażnicy będą oglądać telewizję, co stwarzało możliwość ucieczki.

Po południu Lama Nima i Thubten poszli do Dargje. “Wyprowadź samochód – powiedzieli. – Wybierzemy się na przejażdżkę”. Pojechali do Dolnego Parku, pięknego zakątka z letnią rezydencją Karmapy i jego ulubionym jelonkiem. Zostawili samochód przy drodze i weszli do parku. “Usiądźmy – poprosili. – Musimy porozmawiać. Jego Świątobliwość wyjeżdża do Indii. Uznał, że będziesz najlepszym kierowcą. Masz doświadczenie, doskonale znasz ten samochód. Jeżeli nie chcesz jechać, trudno. Do niczego cię nie zmuszamy. Wszystko zależy od ciebie. Zdołasz opuścić rodziców i krewnych? Przemyśl to dobrze. Jeśli się zdecydujesz, ruszamy dziś o pół do jedenastej. Zechcesz jechać, wspaniale. Jeśli nie, trudno, ale nie wolno ci o tym z nikim rozmawiać”. “Mam w Tybecie wielu krewnych i przyjaciół – pomyślał Dargje – ale któregoś dnia przyjdzie mi umrzeć i rozstać się z nimi wszystkimi. Jego Świątobliwość jest, i był od pokoleń, wielkim mistrzem Tybetu. Jeżeli mam jakieś ważne zobowiązania, to właśnie wobec niego”. “Pojadę z wami – odparł. – Nie martwcie się”.

Około siedemnastej Lama Nima przyszedł do Lamy Tsultrima, żeby potwierdzić godzinę ucieczki. Dał mu też naszyjnik z korali i kamieni zi dla Karmapy: “Kiedy wróci do Rumteku, przyda się do tańców lamów”. Poprosił, by byli ostrożni, opiekowali się Karmapą, omijali policjantów i bezpiecznie dowieźli go do Indii. “Jeżeli Jego Świątobliwość dotrze do Indii, spotka Situ Rinpocze, Gjaltsaba Rinpocze i Dziamgona Rinpocze i wróci do Rumteku – nie będę niczego żałował, nawet jeśli stracę życie”, powiedział.

* * *

Przez cały dzień Nenang Lama dzwonił z Lhasy, sprawdzając sytuację: “Jak przygotowania do występu? Kiedy zaczynacie?”. Sam też się przygotowywał, pakował worki z zapasami, umawiał samochód, który miał zawieźć go na umówione miejsce przy skrzyżowaniu dróg do Szigatse i doliny Tolung.

Wieczorem wezwał swego kierowcę, byłego mnicha Nenangu, dwudziestokilkuletniego Tsełanga Taszi: “Mam do załatwienia ważną sprawę. Będę cię potrzebował”. Wynajęta taksówka dowiozła ich na skrzyżowanie około dziesiątej wieczorem. Wypakowali worki i odprawili samochód. Kiedy usiedli na poboczu, Nenang Lama powiedział: “Słuchaj uważnie. Miałeś wielkie szczęście, uzyskując drogocenne ludzkie odrodzenie. Gdy nadarza się sposobność, powinieneś nadać mu prawdziwy sens. Dziś w nocy Jego Świątobliwość ucieka do Indii i będzie potrzebować pomocy. Przemyśl wszystko, bo to bardzo ważna decyzja. Jeżeli czujesz, że nie możesz mu służyć, w porządku. Wybór należy do ciebie i sam musisz go dokonać. Jeżeli nie pojedziesz, trudno, nie mów tylko nikomu o naszych planach”. Tsełang Taszi osłupiał, ale zgodził się bez wahania. “Taka sposobność przydania się do czegoś Karmapie jest czymś zupełnie wyjątkowym”, pomyślał. Ta myśl zdawała się rozpraszać nawet niepokój o matkę i czworo rodzeństwa, z którymi rozstał się bez słowa pożegnania. Tsełang Taszi pamięta, że przepełniła go szczęściem. I tak znaleźli drugiego kierowcę.

* * *

Tymczasem w Tsurphu Dargje poszedł do Lamy Tsultrima i dowiedział się, że zna on dwóch z sześciu strażników tej zmiany. Istniała więc szansa, że będzie mógł ich czymś zająć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dwóch, trzech strażników robiło nieregularne obchody wszystkich pomieszczeń raz co godzinę, innym razem – co pięć. “Musimy ich jakość zmylić – wyszeptał Lama Tsultrim. – Zaparkuj za ołtarzami opiekunów i ukryj się gdzieś. Pójdę do strażnika na tyłach i poproszę go, żeby cię znalazł, bo musimy natychmiast wyjeżdżać. Kiedy sobie pójdzie, Jego Świątobliwość będzie mógł wskoczyć do samochodu”. Dargje zaniósł do dżipa wszystkie bagaże, termosy ze świeżą herbatą i trzy drewniane miseczki, z których lubił jeść Karmapa, zostawiając Tsultrimowi jedną torbę. Zabrali z sobą tylko jedną księgę oficjalny rejestr dokonań Karmapy, prowadzony przez administrację klasztoru.

Potem pojawił się kucharz Thubten i powiedział: “Najlepiej by było, gdyby mnie nie złapali. Wtedy ucieknę do Indii. Jeśli mnie zatrzymają, może być bardzo źle. Tak wyglądają moje perspektywy. Poproś Karmapę, żeby się za mnie modlił”. Lama Tsultrim poczuł, że do oczu napływają mu łzy.

Około ósmej Lama Tsultrim odwiedził pięć ołtarzy opiekunów: Mahakali, Jonten Gynkhang, Sangtik Phurby, Dordże Drollo i Tseringmy. Przed każdym modlił się o powodzenie ucieczki, ofiarowywał maślane lampki i khata, prosząc o odprawienie pudż. “Bóstwa, opiekunowie i strażnicy – szeptał bezgłośnie – nadszedł czas, byście użyli całej swej mocy. Dziś ucieka Jego Świątobliwość. Błagam, udzielcie wszelkiej pomocy”.

Wieczorem w ciepłej, przytulnej kuchni pojawił się wypożyczony przez Lamę Nimę telewizor i trzy kasety z filmami kung-fu. Thubten przyrządził herbatę i tłustą zupę, która miała zwabić ziębnących na nocnym mrozie strażników. Trzech z pięciu siedzących w kuchni mnichów uchodziło za chińskich kolaborantów. O ucieczce wiedział tylko kucharz. Inni mnisi siedzieli w swoich celach, studiując księgi przy migotliwym świetle żarówek, zasilanych turbiną na pobliskiej rzece. Strażnicy, pozbawieni dozoru przełożonego, który wybrał się dziś na urlop, nie wykazywali wielkiego entuzjazmu do pracy. Późna pora i siarczysty mróz skutecznie odstraszały innych amatorów spacerów.

Zaparkowawszy samochód na tyłach szeregu ołtarzy opiekunów, około dziewiątej Dargje wrócił do Lamy Tsultrima. Nie powinno to wzbudzić niczyich podejrzeń, bo cały dzień gdzieś jeździł, zostawiając dżipa w różnych miejscach. Na dziesięć minut przed godziną zero opuścili pokój i wąskimi alejkami, które wiją się między kamiennymi ścianami kwater mnichów, doszli do ścieżki, okrążającej główną część klasztornego kompleksu. Rozdzielili się przy głównej nawie. Lama Tsultrim skręcił do dżipa, a Dargje poszedł dalej do świątyni Tsurphu Lhaczen, w której stał niegdyś słynny posąg Buddy. Na wszelki wypadek przywarł do ściany, by nie dostrzegł go żaden strażnik.

* * *

Młody Karmapa też był już gotowy. Napisał list, w którym wyjaśniał powody opuszczenia klasztoru. “Napisałem – wspomina – że wyjeżdżam po Dharmę moich rdzennych nauczycieli. Wielokrotnie prosiłem o zgodę na spotkanie z nimi, ale zawsze mi odmawiano. Podkreśliłem, iż nie występuję przeciwko państwu i nie wyjeżdżam dlatego, że nie lubię Chińczyków. Napisałem też, że wrócę do Tybetu”. Karmapa nie napisał, że udaje się do Rumteku po Czarną Koronę, którą nakłada podczas specjalnej ceremonii, ani skarby Dharmy, takie jak unikalne posągi i rytualne atrybuty poprzednich Karmapów. “W pierwszej wersji listu wspomniałem o Czarnej Koronie i skarbach Dharmy, ale uznałem, że to zbyt błahy powód, i wyrzuciłem tę kartkę. Nie to sprowadzało mnie do Indii. Przede wszystkim musiałem odebrać niezbędne nauki, by móc przynosić pożytek Dharmie. Powrót do Rumteku i kontakty z licznymi zagranicznymi uczniami były na drugim miejscu”.

Obok tego listu Karmapa położył drugi, od Dalajlamy. “Przed kilku laty napisałem do Jego Świątobliwości Dalajlamy i otrzymałem od niego odpowiedź. Pisał, że cieszy się z mojego listu, prosił, bym pilnie studiował i służył naukom w Tybecie. Uznałem, że powinien go tam zostawić wraz z moim”.

Nadszedł czas. Cicho zamykając za sobą drzwi, Karmapa, Lama Nima i asystent Drubngak wyśliznęli się pokoju i tonącym w ciemnościach korytarzem zeszli na drugie piętro głównego budynku. Bezszelestnie minęli salę, w której Karmapa udzielił tylu błogosławieństw, i rząd okien w głównej nawie z majaczącym w oddali ołtarzem. Płomyki maślanych lampek przeglądały się w złotym posągu XVI Karmapy Rangdziunga Rikpi Dordże. Weszli do magazynu – przylegającego do kuchni, w której strażnicy oglądali filmy – i przez okno wydostali się na dach ołtarza Tseringmy.

Tuż pod nimi Lama Tsultrim obchodził posterunki strażników. Za głównym budynkiem, gdzie zwykle stało ich dwóch, nie było nikogo. Wiedział, że jeden ogląda telewizję w swoim pokoju. Uznawszy, że nic im nie grozi, przywołał gestem kierowcę. Potem podniósł kamyk i cisnął go na dach. “Jesteś?”, usłyszał szept Lamy Nimy. Ledwie zdążył odpowiedzieć “tak”, zza rogu wystrzelił snop światła latarki. Lama Tsultrim natychmiast ruszył naprzeciw zbliżającemu się strażnikowi, a Dargje przycupnął za samochodem i powoli, ostrożnie wśliznął się do środka. Za późno – strażnik zdążył go zauważyć. “Gdzie jest Dargje? – wykrzyknął Lama Tsultrim. – Musimy już ruszać”. “W samochodzie”, rzucił strażnik, podnosząc latarkę. “Faktycznie”, powiedział mnich, udając zdziwienie. Dargje robił wszystko, by wyglądać na zaspanego. W ostatniej chwili pokrzyżowano im plany. Fortel się nie udał.

W tej samej chwili pojawił się Thubten, kucharz. Widząc, co się święci, szybkim krokiem podszedł do strażnika. Otoczywszy go ramieniem, powiedział z uśmiechem: “Słuchaj, muszę od ciebie pożyczyć ten film, o którym mi mówiłeś”. “Przecież widzisz, że mam służbę – odburknął tamten. – Nie mogę ci go teraz dać”. “Nie żartuj – przymilał się dalej Thubten. – Przecież to zajmie tylko chwilę, a ja muszę go dziś obejrzeć”. “Nie mogę się stąd ruszyć – odparł stanowczo strażnik. – Jestem dziś sam”. “Jak to? – zdziwił się kucharz. – A Lama Tsultrim i Dargje? Chodźmy, nie ma się czego bać”. Strażnik pokręcił głową i ruszył za Thubtenem. Po chwili zginęli w mroku.

Ukryci na dachu uciekinierzy widzieli oddalający się krąg światła. Lama Tsultrim odczekał chwilę, a potem poszedł sprawdzić, czy strażnik nie zmienił zdania. Uspokojony, cisnął drugi kamyk. Karmapa zwinnie zeskoczył na ziemię, w ułamku sekundy zostawiając za sobą całe dotychczasowe życie. Po raz pierwszy od siódmego roku życia miał na sobie świeckie ubranie. Lama Nima pomógł opuścić się Drubngakowi, którego od dołu podtrzymywali Lama Tsultrim i Dargje.

Natychmiast odjechali boczną drogą, omijającą główną bramę. Ten podjazd wytyczono dla samochodów, przywożących materiały budowlane do oddalonego od głównego kompleksu klasztoru Zuri. Minęli frontową ścianę Tsurphu. Nawet jeśli przyglądali się im strażnicy z wystawionego tam posterunku, zobaczyli co najwyżej dach dżipa i krawędzie przyciemnionych okien. Nie mogli nabrać żadnych podejrzeń, bo poinformowano ich, że samochód wyjedzie przed jedenastą. Lama Tsultrim bał się za siebie obejrzeć. W zupełnej ciszy przejechali przez znajomy most na rzece Tolung i minęli skałę z wizerunkiem srogiego opiekuna Bernakczen.

Gdy zbliżali się do krańca doliny, zadzwonił zdenerwowany opóźnieniem Nenang Lama: “Szybko! Czekam”. Chwilę później odezwał się jego telefon. “Załatwione – mówił z Tsurphu Lama Nima. – Wszystko poszło po naszej myśli”. Na przedmieściach Tolungu zatankowali dżipa. Stacja benzynowa, jak wszystkie w Tybecie, była otwarta całą dobę i należała do Chińczyków. Ich zainteresowanie wzbudził tylko siedzący na przednim siedzeniu Lama Tsultrim, którego dobrze znali. Pół godziny po opuszczeniu klasztoru wyjechali z doliny i zatrzymali się przed skrzyżowaniem, na którym czekał na nich Nenang Lama. Dwaj mężczyźni błyskawicznie wrzucili do samochodu przywiezione z Lhasy tobołki i dżip ruszył dalej z piskiem opon.
(...)


[powrót]