|
Mniszki z więzienia Drapczi Steven D. Marshall
|
W czerwcu 1998 roku w Drapczi, więzieniu nr 1 TRA, zmarło pięć maltretowanych od ponad miesiąca mniszek. Miały one popełnić samobójstwo w magazynie bloku mieszkalnego, wieszając się lub dusząc. Wszystkie były bliskimi przyjaciółkami, miały po dwadzieścia parę lat i odbywały wyroki za udział w pokojowych protestach. Do wyjścia na wolność nie pozostało im wiele – gdyby przeżyły, ostatnia opuściłaby mury więzienia w lutym 2000 roku.
Ich śmierć można uznać za kulminację dekady brutalności wobec politycznych więźniarek rukhagu (oddziału) 3 Drapczi. Raport ten dokumentuje mechanizmy oporu i represji w latach 1992-1999 w dwóch częściach rukhagu 3, w których osadzone są same kobiety, głównie więźniarki polityczne. Zebrane przez TIN relacje naocznych świadków rzucają nowe światło na okoliczności, w jakich doszło do śmierci mniszek po protestach z maja 1998, i inne akty oporu w Drapczi.
Władze chińskie robiły wszystko, by świat nie dowiedział się o sytuacji w Drapczi. W maju 1998 roku odizolowano więźniów nie tylko po to, by ich ukarać, ale i przeciąć przepływ informacji. Przez ponad rok skazani nie opuszczali cel; przez wiele miesięcy nie mogli przyjmować odwiedzin, władze starały się ograniczyć do minimum nawet kontakty między samymi więźniami. Mimo tej blokady, z Tybetu nadal napływają nowe informacje o majowym proteście i jego konsekwencjach.
Następstwa indywidualnych i zbiorowych protestów, o których mówi ten raport, świadczą o gotowości władz do systematycznego stosowania najbrutalniejszych represji. Ofiarą owego mechanizmu padły niemal wszystkie więźniarki rukhagu 3. Wszystko wskazuje na to, że od 1987 roku okrutne tortury i podnoszenie wyroków są metodą karania jednostek i zastraszania społeczności w więzieniu i poza jego murami.
Przypadki maltretowania więźniów nie są wybrykami niezdyscyplinowanego personelu, któremu brakuje przeszkolenia lub nadzoru przełożonych. Pema Butri, oddziałowa (tyb. tutrang; chiń. duizhang) rukhagu 3 kierowała znęcaniem się nad więźniami – jako aktywna uczestniczka i przykład dla podwładnych. Szkoleni w sztukach walki policjanci i funkcjonariusze służby bezpieczeństwa najczęściej biją w głowy i nerki. Elektryczne pałki służą nie tylko do kontrolowania więźniów, ale i zadawania tortur. Prądem razi się najwrażliwsze części ciała: język, uszy, a w przypadku kobiet – przede wszystkim narządy płciowe.
Bije się wtedy, gdy chce się zadać poważne lub trwałe obrażenia. Często na oczach innych więźniów – karząc w ten sposób i bitego, i obserwujących. Mniszka, która była w Drapczi od 1994 do 1998 roku, powiedziała TIN: „Jeszcze gorsze od samego bicia był moment, kiedy przychodzili po koleżankę. Jeśli cierpiała jedna z nas, inne krzyczały. I tak zaczynały się kłopoty”.
Cytowane tu relacje świadczą o duchu wspólnoty wśród mniszek rukhagu 3. Ten raport nie powstałby bez poczucia solidarności i szczegółowych relacji mniszek z Drapczi, którym udało się uciec z Tybetu.
Zgony więźniów w rukhagu 3
Liczba więźniów Drapczi zwiększyła się dramatycznie po fali niepodległościowych protestów, do których dochodziło w Lhasie w latach 1987-1989. Pierwsze polityczne więźniarki tego okresu pojawiły się w Drapczi w marcu 1989 roku, po ogłoszeniu w mieście stanu wojennego. W roku następnym stworzono oddział trzeci, w którym osadzono dwadzieścia kobiet. Cztery lata później było ich już ponad 160, a rukhag 3 podzielono na dwie części: „starą” i „nową”. W maju 1998 roku w oddziale przebywało 130 więźniarek politycznych. Od tego czasu zwolniono około stu, które odbyły swoje wyroki. Pozostały 32 – trzy świeckie i 29 mniszek. Z danych TIN wynika, że dwie z nich trafiły do więzienia w 1997 i jedna w 1999 roku; żadna w 1998.
Z raportu opublikowanego przez TIN w zeszłym roku („Wrogie elementy: Studium politycznych uwięzień w Tybecie w latach 1987-1998”) wynika, że w Drapczi ginie jedna na dwadzieścia więźniarek politycznych. Za wystarczająco pełne i wiarygodne uznano informacje dotyczące ośmiu zgonów na 164 skazane. Z nowych raportów wynika, że Czoekji Łangmo udało się przeżyć. Mamy więc do czynienia z siedmioma zgonami na około 190 osadzonych: jeden do 27. Jeżeli ten trend się utrzyma, jedna z pozostałych w Drapczi 32 kobiet zginie na skutek tortur.
Nie można kategorycznie stwierdzić, że śmierć pięciu mniszek, które zginęły w czerwcu 1998 roku, była skutkiem wyłącznie brutalnych tortur, jakim poddawano je do przedostatniego dnia życia. Po proteście, do którego doszło miesiąc wcześniej, każda z nich była bita, przesłuchiwana i rażona prądem. Choć zwykle ciała zmarłych więźniów wydawane są krewnym, ich szczątki spalono, by zapobiec ustaleniu przyczyny zgonów.
Brutalność funkcjonariuszy kosztowała życie nie tylko pięciu mniszek, ale i trzech mnichów oraz więźnia kryminalnego. Z niektórych raportów wynika, że zginęła jeszcze jedna osoba, ale tych doniesień nie udało się jeszcze potwierdzić. Za udział w majowym proteście ukarano podniesieniem wyroków – od 18 miesięcy do sześciu lat; średnio o trzy lata i dziewięć miesięcy – co najmniej jedenaścioro więźniów: pięć mniszek i sześciu mnichów.
Rukhag 3 i rukhag 5 więzienia Drapczi
Więźniowie mówią o dwóch częściach oddziału trzeciego: „starej” i „nowej”
(idzie tu o staż więźniów, a nie wiek budynków). Nowszą, większą strukturę
wznoszono od początku 1995; rok później osadzono tu pierwszych więźniów.
Po proteście, do którego doszło wiosną 1996 roku, „stare” więźniarki, odbywające
dłuższe wyroki, przeniesiono do nowego bloku. W starszym, mniejszym budynku
osadzono świeżo skazane mniszki. Gdy więźniarki zamieniły się miejscami,
„zabrały” ze sobą nazwy bloków. TIN zdaje sobie sprawę, że nazywanie nowego
bloku „starym”, a starego „nowym rukhagiem 3”, może wprowadzać pewne zamieszanie,
ale w raporcie zachowano tę terminologię, ponieważ takimi określeniami
posługują się byli więźniowie.
Dzięki nowym doniesieniom TIN może przedstawić szczegółowy raport na
temat oddziału trzeciego, niemniej nadal brakuje informacji o rukhagu 5,
w którym przebywa większość więźniów politycznych. Nie będziemy więc omawiać
tu protestów – i ich konsekwencji – do których dochodziło w oddziale męskim.
Choć więźniów politycznych, głównie mnichów, jest niemal dwa razy więcej
niż więźniarek, o ich losie wiadomo niewiele. W 1996 roku rukhag ten również
podzielono na dwie części. Po majowych protestach więźniowie polityczni
nie opuszczali cel przez ponad rok. Choć wymaga to czasu i wiąże się z
ogromnym ryzykiem, z pewnością świat uzyska szczegółowe informacje i o
sytuacji w rukhagu 5.
WIĘŹNIARKI POLITYCZNE W DRAPCZI: POWSTANIE RUKHAGU 3
1990: Powołanie rukhagu 3
Niepodległościowe protesty z lat 1987-1989, na czele których stali z
reguły młodzi mnisi i mniszki, rozpoczęły nową erę politycznych sprzeciwów
w Tybecie. Władze musiały się jakoś uporać z rosnącą liczbą więźniów politycznych
– na początku 1990 roku było ich już około stu, głównie mężczyzn. W Drapczi
powstały dwa nowe bloki (oddziały): rukhag 3 dla więźniarek i rukhag 5
dla więźniów politycznych. Władze wyciągnęły wnioski z lekcji, jaką odebrały
pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to do inicjowanych przez mnichów
demonstracji natychmiast dołączali świeccy, i odseparowały więźniów, rozpowszechniających
„kontrrewolucyjną propagandę”. Nie wystarczyło zabrać z ulic dysydentów
i protestujących – trzeba ich było jeszcze oddzielić od więźniów kryminalnych.
Jednym z celów chińskiego systemu penitencjarnego jest „reforma zachowania
przestępczego”, co nastręcza pewnych trudności, gdy zbrodnia polega na
wyznawaniu poglądów, które nie podobają się partii i państwu. Przepełnienie
i trudne warunki w więzieniu mogły sprzyjać szerzeniu antychińskich i niepodległościowych
nastrojów. Z danych TIN wynika, że pod koniec 1990 roku w Drapczi znajdowało
się około 120 więźniów politycznych, w tym 24 kobiety.
Tylko pierwszy z niepodległościowych protestów, jakie przetoczyły się
przez Lhasę między 27 września 1987 a 5 marca 1989, nie zakończył się brutalnym
biciem i mordowaniem demonstrantów. Do największych wystąpień, w których
brało udział wielu świeckich, doszło 1 października 1987, 5 marca 1988,
10 grudnia 1988 i 5 marca 1989. Nie udało się ustalić dokładnej liczby
zabitych, ale z bardzo ostrożnych szacunków wynika, że tylko 5 marca 1989
roku zginęło od 50 do 80 osób. Manifestacja szybko przerodziła się w zamieszki,
niemniej sytuacja powoli uspokajała się. 7 marca ostrzeżono jednak, że
każdy człowiek na ulicy zostanie zastrzelony bez ostrzeżenia. Wieczorem,
gdy miasto opustoszało, w telewizji ogłoszono stan wojenny w Lhasie, który
obowiązywał do 1 maja 1990.
Aresztowane podczas demonstracji kobiety nie trafiały do Drapczi, klasyfikowanego
do marca 1989 jako laogai, „ośrodek reformy przez pracę”. Większość mniszek
przetrzymywano kilka miesięcy bez postawienia im żadnych zarzutów, a następnie
wypuszczano. Te, które otrzymały wyroki, skazywane były w trybie administracyjnym
przez „komitety reedukacji przez pracę” i zsyłane do laojiao. 15 marca
1989 zatrzymano trzydziestoparoletnią Czungdag z lhaskiego Barkhoru i skazano
na siedem lat w Drapczi. Z danych TIN wynika, że była ona pierwszą kobietą,
która trafiła tu po fali niepokojów zapoczątkowanych w 1987 roku. Zwolniono
ją wcześniej, w listopadzie 1994, kiedy to starające się o przystąpienie
do WTO Chiny poprawiały swój wizerunek na arenie międzynarodowej. (ChRL
nie udało się zostać członkiem-założycielem tej organizacji, którą powołano
do życia 31 grudnia 1994.) Drugą więźniarką w Drapczi była Ngałang Judron,
czterdziestoparoletnia gospodyni domowa, aresztowana dwa tygodnie po Czungdag
i skazana na sześć lat więzienia.
Nawet represje stanu wojennego nie powstrzymały małych grup mniszek
z lhaskich klasztorów. Wiadomo o niemal 30 mniszkach, aresztowanych za
organizowanie demonstracji i rozlepianie plakatów niepodległościowych w
czasie obowiązywania przepisów o stanie wojennym. Niemal wszystkie skazano
na więzienie. Pierwszą grupę – z klasztoru Czubsang na północnych rubieżach
Lhasy – zatrzymano na początku września 1989 i skazano w trybie administracyjnym
na dwa do trzech lat więzienia. Niektóre przewieziono do Guca, aresztu
śledczego Biura Bezpieczeństwa Publicznego Miasta Lhasa (chiń. shi), położonego
o sześć kilometrów na wschód od centrum miasta. Te, które skazano na trzy
lata, kończyły wyroki w więzieniu Trisam (potoczna nazwa Centrum Reedukacji
Przez Pracę TRA), oddalonym o 14 kilometrów (na zachód) od centrum Lhasy.
(Trisam uzyskało status laojiao w 1992 roku.)
Trzy tygodnie później demonstrowała na Barkhorze grupa mniszek z klasztoru
Szugsib, położonego w okręgu Czuszur. Wszystkie – z wyjątkiem Rinczen Czoenji,
skazanej na siedem lat w Drapczi, gdzie była trzecią więźniarką polityczną
i pierwszą duchowną – wysłano w trybie administracyjnym do Trisam. Trzy
tygodnie później, w połowie października 1989, demonstrację zorganizowały
mniszki z klasztoru Miczungri, położonego na północno-wschodnich przedmieściach
Lhasy. Cztery zesłano do Trisam. Dwie otrzymały wyższe wyroki i trafiły
do Drapczi. Jedna z nich, Phuncog Pema, została zwolniona w 1997 roku,
ale druga, Phuncog Njidrol, nadal przebywa w Drapczi, gdzie odbywa wyrok
podniesiony do 17 lat w 1993 roku. Jako czwarta skazana – i druga mniszka
– w Drapczi po 1987 roku jest najdłużej więzioną kobietą w Tybecie. Ma
wyjść na wolność w 2006; jedyna więźniarka, która opuści Drapczi po niej
– to Ngałang Sangdrol.
Stan wojenny zniesiono po 14 miesiącach, 1 maja 1990. Nieco wcześniej
utworzono w Drapczi rukhagi 3 i 5. Władzom udało się powstrzymać falę protestów
– ale tylko w 1991 roku. (Potem, do 1995 roku, było ich całkiem sporo,
zmienił się tylko mechanizm uczestnictwa.) Doniesienia mediów o lhaskich
demonstracjach w marcu 1989 i ogłoszeniu stanu wojennego pokazały światu,
jak ryzykowne jest rzucenie rękawicy partii i państwu, na trzy miesiące
przed stłumieniem studenckich protestów na Tiananmen. W Lhasie miało nie
być już wielkich demonstracji, prowadzonych przez mnichów i mniszki. Do
masowych protestów dochodziło później tylko w małych, prowincjonalnych
miastach. Obywały się tam bez rozlewu krwi i fali aresztowań, towarzyszących
wcześniejszym wystąpieniom w stolicy.
W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych mnisi i mniszki organizowali
niewielkie, krótkie demonstracje lub rozlepiali plakaty w klasztorach albo
na bramach i murach budynków rządowych i partyjnych. Drukowano i rozpowszechniano
ulotki, niemal nieodmiennie mówiące o oddaniu dla Dalajlamy, niepodległości
i powrocie Chińczyków tam, skąd przyszli. Zapewne zainteresowanie świata
sprawą Tybetu sprawiło, że zaczęto domagać się również praw człowieka i
ochrony środowiska naturalnego. Demonstracje pozostawały pokojowe – nigdy
nie atakowano ludzi, mienie niszczono sporadycznie i właściwie tylko wtedy,
gdy w klasztorze pojawiały się oddziały policji lub urzędnicy, prowadzący
kampanię edukacji politycznej. Po zwykłych protestach rutynowo wymierzano
wyroki od trzech do pięciu lat Drapczi za „kontrrewolucyjne podżeganie”.
Osoby uznane za prowodyrów skazywano na siedem-osiem lat i więcej.
Precedensy: Protest i kara
1987-1991: Protesty więźniów w Drapczi i Sitru
Izolowanie więźniów politycznych w oddziałach 3 i 5 oraz poddawanie
ich reedukacji politycznej nie zdało się na wiele. Ograniczono wpływ „politycznych”
na innych skazanych, ale nie zmieniono ich poglądów – nawet jeśli nie dawali
im wyrazu. Do protestów politycznych doszło w Drapczi wkrótce po osadzeniu
uczestników manifestacji z końca lat osiemdziesiątych. Pierwszy miał miejsce
w grudniu 1989 w rukhagu 5, w którym przebywało wówczas ponad 90 więźniów.
Siedemnastoletni Lhakpa Cering, zatrzymany w październiku 1989, został
oskarżony – wraz z czterema innymi uczniami – o „spiskowanie w celu utworzenia
grupy kontrrewolucyjnej”. Uczniowie założyli „Młodzieżową Organizację Śnieżnego
Lwa”, drukowali ulotki, plakaty i flagi niepodległego Tybetu. Skazany na
trzy lata Lhakpa, bity i torturowany, zmarł w więzieniu 15 grudnia 1990.
Więźniowie zaczęli protestować tego samego dnia; władze wezwały oddział
Ludowej Policji Zbrojnej (LPZ) i zaczęło się bicie. Jeden ze skazanych,
Sonam Łangdu, trafił do szpitala. Ludzie, którzy następnego dni przyszli
do Drapczi na widzenia, zostali, ku ich zdumieniu, poczęstowani herbatą
i poproszeni o nierozmawianie na temat „sińców i spuchniętych twarzy”,
jakie zobaczyli. Sonam Łangdu został zwolniony, z paraplegią, w 1993 roku;
zmarł w marcu 1999.
A więc już w 1990 roku władze Drapczi pokazały, że są zdolne do brutalnego
pobicia całej grupy więźniów, by ukarać i zastraszyć osoby, nadal okazujące
opór, za który trafiły do więzienia.
Podnoszono również wyroki. Tanak Dzigme Sangpo, pięćdziesięciosiedmioletni
nauczyciel, który w 1983 roku po raz trzeci trafił do więzienia za działalność
kontrrewolucyjną, w ciągu dziewięciu lat był w ten sposób karany – za indywidualne
protesty – dwukrotnie. W 1983 roku skazano go na 15 lat więzienia również
za działalność indywidualną. Wyrok mówił o „ostentacyjnym nalepieniu własnoręcznie
napisanego plakatu, krytykującego władze kraju, na południowej ścianie
Cuglhakhangu [świątynia Dżokhang]”. Z sentencji wyroku wynika, że władze
przywiązywały większą wagę do konsekwentnego oporu, niż tego akurat wydarzenia,
podkreślając, iż Dzigme Sangpo „odbył już dwa wyroki za kontrrewolucyjne
zbrodnie, ale nigdy ich nie przemyślał”. „Podejrzany propagował reakcyjne
poglądy nawet po aresztowaniu – napisali sędziowie. – Wznosił reakcyjne
hasła, śpiewał hymn Tybetu i w dodatku twierdził, że nadal będzie walczyć
o niepodległość”.
Wyrok Dzigme Sangpo podniesiono o pięć lat 30 listopada 1988 – ponad
rok po incydencie z 5 października 1987, kiedy to więźniowie dowiedzieli
się o demonstracji w centrum Lhasy, zaledwie o dwa kilometry na południe
od Drapczi. Dzigme Sangpo postanowił najwyraźniej poprzeć demonstrantów,
organizując własny protest, który tak opisano w sentencji wyroku: „Rankiem
5 października 1987 podsądny Dzigme Sangpo zaczął wznosić reakcyjne okrzyki,
gdy więźniowie ustawili się po jedzenie. Biegnąć wzdłuż kolejki skazanych,
odczytywał następujące slogany z trzymanego w rękach plakatu: Komunistyczna
Partia Chin uciska Tybet, Komunistyczna Chińska Armia Okupacyjna musi wrócić
do domu”. Sędzia zauważył, że skazany nie odbył jeszcze wyroku, „a już
ponownie pogwałcił i przeciwstawił się socjalistycznemu systemowi demokratycznemu,
dyktaturze proletariatu i jej terytorialnej integralności, próbując podzielić
macierz”. Na drugie podniesienie wyroku nie musiał czekać tak długo – ukarano
go już w cztery miesiące po incydencie z 6 grudnia 1991, kiedy to wizytę
w Drapczi składała szwajcarska delegacja z ambasadorem na czele. Dzigme
Sangpo zaczął skandować hasła ze swojej celi. Delegaci usłyszeli krzyki.
Dzigme Sangpo został potem pobity i zamknięty w karcerze. Ta sentencja
świadczy o irytacji władz: „Sąd stwierdza, że oskarżony Dzigme Sangpo zawsze
podążał reakcyjną ścieżką, bezustannie podżegając i szerząc kontrrewolucyjną
propagandę. Wznosząc reakcyjne okrzyki, takie jak „Tybet jest niepodległy”
oraz „Chińskie siły okupacyjne precz z Tybetu”, okazał się niebezpiecznym
kontrrewolucjonistą”. Wyrok odsłania znacznie poważniejsze zagrożenie dla
systemu, które kryje się za pozornie błahym wystąpieniem: „Co więcej, uznaje
się go winnym ciężkiej zbrodni długotrwałej opozycji wobec socjalistycznego
systemu demokratycznego i dyktatury proletariatu, uważania socjalizmu za
wroga oraz podważania jedności narodowości i macierzy”.
Kara, wymierzona Dzigme Sangpo za indywidualne wypowiedzi, które mniej
zalękniona administracja uznałaby za zupełnie nieszkodliwe, świadczy o
determinacji, z jaką chińskie władze próbują uciszyć niepokornych, nie
poddających się resocjalizacji ideologicznej. Dzigme Sangpo odbywa obecnie
łączny wyrok 28 lat więzienia, który po raz ostatni podniesiono, gdy miał
66 lat. Władze dały przykład czytelny dla innych skazanych.
Kara Dzigme Sangpo za incydent z października 1987 była pierwszym podniesieniem
wyroku za protest w więzieniu. 28 września 1991 podniesiono wyroki czterem
kolejnym więźniom Drapczi. 20 maja 1991, trzy dni przed 40. rocznicą podpisania
„Siedemnastopunktowej Ugody”, gdy służby bezpieczeństwa w Lhasie postawiono
w stan podwyższonej gotowości, grupa co najmniej dwunastu więźniów politycznych
z Seitru przekazała komendanturze petycję, w której dowodziła, że Ugoda,
dokument o kluczowym znaczeniu dla legitymizacji chińskich roszczeń wobec
Tybetu, została narzucona Tybetańczykom siłą, a więc nie może być wiążąca.
Wszyscy protestujący, odbywający trzyletnie wyroki administracyjne, zostali
pobici i zamknięci na trzy tygodnie w karcerach. Dziesięciu otrzymało wyroki
od roku do sześciu lat więzienia. Czterech, ukaranych podniesieniem wyroku
o dwanaście i osiemnaście miesięcy, przeniesiono do Trisam. Sześciu, skazanych
za cztery-sześć lat, przewieziono do Drapczi. Wydaje się, że wszystkich
zwolniono po odbyciu kar.
Pierwsze protesty w rukhagu 3: Losar 1992 i czerwiec 1993
Więźniarki polityczne, jako grupa, zetknęły się z brutalnością władz
podczas obchodów losaru, Nowego Roku kalendarza tybetańskiego, w 1992 roku.
Pierwszy dzień trzydniowych uroczystości, związanych z kalendarzem księżycowym,
przypadał w tym roku 5 marca – w trzecią rocznicę lhaskich demonstracji
z 1989 roku, które zakończyły się ogłoszeniem stanu wojennego, i czwartą
rocznicę manifestacji z 1988, podczas której oddziały LPZ wtargnęły do
Dżokhangu, najbardziej czczonej świątyni w sercu Lhasy. Do tej pory skazanym
pozwalano na obchodzenie losaru – zmianę więziennych uniformów na tradycyjne
ubranie i spożywanie specjalnych potraw, przynoszonych przez krewnych.
W 1992 roku w oddziale 3 pojawili się funkcjonariusze i kazali więźniarkom
przebrać się w nowe więzienne drelichy, które tak opisuje Rinczen Czoenji
z klasztoru Szugsib, pierwsza mniszka w Drapczi po 1987 roku: „Strażnicy
weszli nagle do cel z nowymi, niebieskimi uniformami. Na rękawach i nogawkach
były żółte pasy. Przyszli 5 marca, bo dokładnie rok wcześniej Tybetańczycy
zorganizowali w Lhasie wielką manifestację. Chcieli nas upokorzyć, przynieśli
więc te ubrania”.
Więźniarki uznały to polecenie za prowokację; rozżalone odebraniem
im jednego z nielicznych przywilejów, odmówiły nałożenia nowych drelichów.
Wezwano funkcjonariuszy LPZ – kobiety były bite pięściami, kopane, rażone
pałkami elektrycznymi i okładane sprzączkami wojskowych pasów. Rinczen
Czoenji, której złamano wtedy nogę, powiedziała później TIN: „Każdą mniszkę
biło pięciu żołnierzy [LPZ]. Nic nie czułyśmy i nic nie widziałyśmy przez
zalewającą oczy krew. To był najgorszy dzień z siedmiu lat, jakie spędziłam
w więzieniu”.
Podobną relację zdała Czungdag, pierwsza polityczna więźniarka Drapczi
tego okresu. Po noworocznym biciu przewieziono ją do pobliskiego więzienia
Utritru i na kilka dni zamknięto w karcerze. Kiedy pojawił się strażnik,
zaczęła protestować przeciwko brutalnej, niesprawiedliwej karze, gdyż skazane
„niczego nie ukradły ani nikogo nie zabiły”. Kazano ją skuć, a potem bito
elektryczną pałką, dopóki nie straciła przytomności. Ocucono ją, podano
leki i zamknięto w izolatce na jedenaście dni. Później opisywała te wydarzenia
jako „niewyobrażalne”.
Według Rinczen Czoenji, w 1992 roku w Drapczi przebywały 23 więźniarki
polityczne. Jej relacja jest bardzo zbliżona do danych TIN, z których wynika,
że przed losarem 1992 wysłano do Drapczi trzy świeckie i 22 mniszki (średnia
wieku wynosiła 23 lata, a przeciętny wyrok –pięć lat i dwa miesiące).
Choć z relacji pobitych więźniarek wynika, że incydent z 1992 roku
był dla nich wielkim wstrząsem, z całą pewnością nie złamał ich ducha.
W czerwcu 1993 czternaście mniszek, czwarta część rosnącej grupy więźniarek
politycznych Drapczi, podjęło bezprecedensowa próbę przekazania światu
przesłania nadziei, a nie rozpaczy, z rukhagu 3. Każda z nich nagrała na
taśmę magnetofonową pieśń i krótki apel. Taśmę przeszmuglowano za mury
więzienia; kopia trafiła do TIN. Mniszki, mimo trudnych warunków, starały
się uśmiechać, dedykując swoje pieśni krewnym lub przyjaciołom. Odwołując
się do tradycyjnej pieśni ze wschodniej części kraju, porównującej Dalajlamę
do wody, w której żyją ryby, jedna z mniszek śpiewała:
Karmią nas gorzej niż świnie
I brutalnie biją,
Ale to nigdy nie złamie
Ducha narodu tybetańskiego.
Pozostaniemy nieugięte.
Inna melancholijnie spoglądała za kraty:
Patrząc w okno,
Widzę tylko niebo
I płynące po nim obłoki.
Chciałabym, żeby były moimi rodzicami,
Zniewolone bratnie dusze,
Moglibyśmy wspólnie zdobyć klejnot.
Nieważne, jak bardzo biją,
Nic nie rozłączy naszych splecionych dłoni.
Chmura ze wschodu
Nie jest z kamienia.
Nadejdzie czas,
Gdy zza chmur wyjdzie Słońce.
Władze dowiedziały się o taśmie i w październiku 1993 podniesiono wyroki
wszystkich kobiet. Do pierwotnych wyroków – od trzech do dziewięciu lat
– dodano nowe: od pięciu do dziewięciu lat. Łączne wyroki wynosiły od ośmiu
do siedemnastu lat; najwyższy otrzymała Phuncog Njidrol z klasztoru Miczungri.
Władze chińskie mogły uznać ją za prowodyrkę, gdyż w klasztorze pełniła
funkcję mistrza recytacji. Jak już wspomniano, z wyrokiem kończącym się
w 2006 roku, powinna opuścić Drapczi jako przedostatnia mniszka. Dłużej
przebywać będzie za kratami tylko Ngałang Sangdrol, której wyrok podniesiono
w 1993 roku z trzech do dziewięciu lat. Jej wyrok, podnoszony później dwukrotnie,
w 1996 i 1998 roku, opiewa łącznie na 21 lat. Wyrok Gjalcen Czoezom podniesiono
do dziewięciu, Gjalcen Drolkar – do dwunastu, Dzigme Jangczen – do dwunastu,
Lhundrup Sangmo – do dziewięciu, Namdrol Lhamo – do dwunastu, Ngałang Czoekji
– do trzynastu, Ngałang Czoezom – do jedenastu, Ngałang Loczoe – do dziesięciu,
Ngałang Camdrol – do dziesięciu, Palden Czoedron – do ośmiu, Rigzin Czoenji
– do dwunastu, i Tenzin Thubten – do czternastu lat.
Palden Czoedron z klasztoru Szugsib, którą zwolniono jako pierwszą
z tej grupy w październiku 1998, została zatrzymana kilka miesięcy później
za próbę ucieczki z Tybetu. Z napływających do TIN informacji wynika, że
obecnie odbywa trzyletni wyrok administracyjny w Trisam. Gjalcen Czoezom
z klasztoru Garu i Lhundrup Sangmo z Miczungri zostały zwolnione po odbyciu
wyroków w 1999 roku. Zdążyły wziąć udział w strajku głodowym w kwietniu
1996. Jedenaście pozostałych mniszek nadal przebywa w „starym rukhagu 3”.
Napływ nowych więźniarek, wojskowy dryl, podział rukhagu 3 i strajki głodowe
1994: LPZ wprowadza wojskową musztrę
W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych liczba więźniarek politycznych
gwałtownie rosła. W 1995 roku kary w Drapczi odbywało już ponad sto kobiet,
skazanych za przestępstwa polityczne – cztery razy więcej niż przed trzema
laty, gdy LPZ biła 25 więźniarek rukhagu 3. Władze szukały nowych metod
nakłonienia kobiet do „resocjalizacji”. Z napływających do TIN raportów
wyłania się obraz wycieńczających musztr, nadzorowanych przez więzienny
oddział LPZ. Wymagania instruktorów były bardzo wysokie – często nieosiągalne
dla osłabionych więźniarek. Rinczen Czoenji tłumaczy złudną prostotę tych
zajęć: „Podczas ćwiczeń więźniowie mieli wiernie naśladować prowadzących
zajęcia żołnierzy. Ci, którzy nie potrafili dokładnie powtórzyć ich ruchów,
byli brutalnie bici”.
Większość takich doniesień dotyczy okresu po 1995 roku, ale z relacji
Trinlej Czoedron z klasztoru Miczungri, którą aresztowano podczas demonstracji
w 1992 i zwolniono z Drapczi w 1996 roku, wynika, że musztry rozpoczęły
się w roku 1994: „Potem przyszli ci z Ludowej Policji Zbrojnej i powiedzieli,
że nauczą nas wojskowych ćwiczeń. Bardzo bili, nawet bardziej niż w śledztwie.
Zimą musiałyśmy pracować, a latem, mniej więcej od czwartego do dziewiątego
miesiąca kalendarza tybetańskiego [od czerwca do listopada], były te ćwiczenia.
Zaczęły się jakoś w 1994 roku. (...) Wstawałyśmy o szóstej rano i od razu
były trzy obowiązkowe okrążenia, nie zaliczane jednak do formalnych ćwiczeń,
które zaczynały się po śniadaniu, czyli około siódmej, i trwały do południa.
O dwunastej dawali obiad i była chwila wytchnienia. Druga runda ćwiczeń
zaczynał się o czternastej i mogła się wlec w nieskończoność. Raz kończyła
się o zmroku, innym razem o drugiej w nocy”.
We wszystkich doniesieniach na temat ćwiczeń pojawiają się te same
elementy: po długich okresach wzmożonego wysiłku następuje długotrwały,
wymuszony bezruch – często połączony ze staniem w słońcu, deszczu lub na
mrozie. „Kiedy miałyśmy stać prosto, wkładali nam pod pachy gazety – wspomina
była więźniarka. – Potem kazali wyciągnąć przed siebie ręce. Jeśli któraś
się poruszyła, była bita. Czasem podchodzili od tyłu i kopali w nerki albo
w nogi. Jeżeli się upadło lub zachwiało – bicie. Musiałyśmy też stać na
słońcu, jakieś dwie godziny, z książkami na głowach. Gdy padał grad, wyganiali
nas na dziedziniec i kazali podnosić głowy. Stałyśmy tak, póki nie przestało
padać. Kiedy któraś zemdlała albo zasłabła, próżno wołałyśmy o pomoc. Żadna
z nas też nie mogła pomóc. Często bili jedną, dwie osoby. Bardzo mocno.
To LPZ, oni wiedzą, jak bić. Czasem bita wymiotowała krwią, a oni i tak
nie udzielali pomocy. Podczas ćwiczeń naprawdę zmuszali do biegania. Nawet
mocne buty starczały ledwie na pięć dni”.
Osłabienie, choroby i obrażenia nie zwalniały z udziału w ćwiczeniach:
„Gdy kończyła się sesja, mniszki odnosiły do cel te, które zasłabły lub
zostały pobite do nieprzytomności. Nie było żadnej opieki lekarskiej. Następnego
ranka LPZ wywlekała mniszki z prycz i zmuszała do kolejnych ćwiczeń”.
Norzin Łangmo, mniszka z Szugsib, aresztowana w grudniu 1993 za udział
w demonstracji na lhaskim Barkhorze, została skazana na pięć lat i przeniesiona
z Guca do Drapczi we wrześniu 1994. „Musiałyśmy ćwiczyć od piętnastego
dnia czwartego miesiąca [początek lata] do miesiąca dwunastego [koniec
zimy] kalendarza tybetańskiego – wspomina. – Kazali nam biegać, biegać
bez końca, a sami jeździli obok na rowerach. Mówili, że to dla naszego
zdrowia, ale to była kara. Zdawałyśmy sobie z tego sprawę, nie jesteśmy
głupie. W ten sposób chcieli nas ukarać. Traciłyśmy przez to zmysły. Każda
padała, puchły nam nogi i całe ciała. A oni kazali wstawać i bili. Byli
strasznie brutalni. Przez dwie godziny nie można było prosić o zgodę na
pójście do toalety, nawet gdy pękał pęcherz i żołądek. Żyłyśmy w bólu.
Zmuszali nas do stania w słońcu, w śniegu, na deszczu. Kiedy lało, wypędzali
nas na dwór. Gdy prażyło słońce, kazali stać, stać i stać. A i tak byłyśmy
osłabione, bo dostawałyśmy tylko kapustę i wrzątek”. LPZ nie brakowało
wyobraźni. „Jak padał grad, kazali nam otwierać usta. Bardzo bolało. Kiedy
świeciło słońce, miałyśmy stać bez ruchu. Dwie godziny i więcej. Z wyciągniętymi
rękoma, z książkami na dłoniach i głowie. Wszystkie od tego puchłyśmy.
Bili w twarz, żeby sprawdzić, czy nabrzmiały żyły. Wtedy nie mogłyśmy poruszyć
rękoma, nawet jeśli chciałyśmy. Potem bili i zostawiali na słońcu. Byłam
strasznie słaba. Dwa razy krwawiłam”.
Podobnie opisuje ćwiczenia kobieta zatrzymana w 1993 roku i skazana
za rozprowadzanie niepodległościowych ulotek: „Żołnierze [LPZ] torturowali
nas również ćwiczeniami. Mówili zagranicznym delegacjom, że uczą więźniów
politycznych ćwiczeń, by byli zdrowi. W gruncie rzeczy nie szło tu jednak
o zdrowie, a o wyrafinowane tortury. Jeżeli nie udawało się nam naśladować
żołnierzy, bili nas bambusowymi kijami i swoimi ciężkimi pasami. Kazali
godzinami siedzieć w palącym słońcu. Wielu więźniom szła krew z nosów i
z ust. Niektórzy padali nieprzytomni. (...) Nie wolno nam było nikomu pomagać.
Groziło za to bicie”.
Śmierć dwudziestopięcioletniej Gjalcen Kelsang, mniszki z klasztoru
Garu, łączy się właśnie z owymi ćwiczeniami. Aresztowano ją w czerwcu 1993
i skazano – wyjątkowo łagodnie – na dwa lata więzienia. Pod koniec 1994
upadła w trakcie musztry. Według mniszki, która brała udział w tej samej
demonstracji, ale nie została skazana, Gjalcen Kelsang trafiła do szpitala
ze sparaliżowanymi nogami. Zwolniono ją warunkowo, ze względów zdrowotnych;
zmarła w rodzinnym domu w lutym 1995 roku.
Wydaje się, że „ćwiczenia” w Drapczi wprowadzono najpierw na oddziale
3. LPZ stawiała kobietom takie same wymagania, jak mężczyznom. Phuncog
Gompo, mnich z Drepungu, został zwolniony z Drapczi we wrześniu 1996 po
odbyciu pięcioletniego wyroku. „Od 1992 do 1995 roku więźniowie musieli
ćwiczyć tylko wczesnym rankiem – powiedział TIN. – Biegali albo maszerowali
wokół dziedzińca. Ale w 1995 roku zaczęły się znacznie cięższe i bardziej
skomplikowane ćwiczenia. (...) Przez niemal cały 1996 rok musieliśmy ćwiczyć
od dziewiątej do dwunastej i po obiedzie, od drugiej do szóstej”.
Wydaje się, że zaostrzony tryb ćwiczeń obowiązywał również więźniarki,
których liczba była najwyższa właśnie w 1995 roku.
Sierpień 1995: podział rukhagu 3
Z danych TIN wynika, że w 1996 roku przebywało w Drapczi około 460 więźniów
politycznych (kobiet i mężczyzn). Nie wszyscy spędzili tu cały rok, niemniej
w tym właśnie czasie liczba więźniów politycznych była najwyższa. W roku
1995 przez Drapczi przewinęło się 440 więźniów politycznych, a w 1997 –
430. Później ich liczba zaczęła gwałtownie spadać.
28 procent więźniarek z Drapczi – w sumie 53, same mniszki – ujętych
w bazie TIN, trafiło za kraty w pierwszym kwartale 1995 roku. 43 z nich
zatrzymano w lutym. W tym okresie największą polityczną aktywność wykazywały
dwa klasztory: Gjabdrag (dziewiętnaście) i Szar Bumpa (siedem aresztowanych)
z dystryktu Phenpo w okręgu Lhundrup. Nowa fala protestów i aresztowań
miała zmienić oblicze Drapczi.
Rosnąca liczba więźniów zmusiła władze do zbudowania dwóch nowych bloków
mieszkalnych w Drapczi: dla mężczyzn i dla kobiet. Latem 1995 roku przewieziono
z Guca do Drapczi około sześćdziesięciu więźniarek politycznych. Transport
przekładano miesiącami, czekając na wykończenie nowego budynku, który stanął
przy południowej ścianie starego oddziału. (Nowy blok męski wzniesiono
obok starego rukhagu 5.)
Przed transportem z Guca w Drapczi przebywało około stu więźniarek
politycznych. 160 było liczbą najwyższą, która utrzymywała się przez cały
1996 rok i zaczęła spadać w roku 1997.
Pierwsze więźniarki „nowego rukhagu 3”; więcej ćwiczeń
Czoejing Gjalcen, mniszka, którą przeniesiono z Guca do Drapczi jeszcze
przed głównym transportem, na początku 1995 roku, powiedziała TIN: „Kiedy
trafiłam do Drapczi był tu tylko rukhag 3, jeszcze nie podzielony. Nowy
budynek dopiero wznoszono. Później przywieziono wiele mniszek i oddział
podzielono na dwie części: starą i nową”.
Kiedy „nowy blok rukhagu 3” przyjmował pierwsze więźniarki, brakowało
w nim podstawowych rzeczy. Jedna z mniszek tak opowiada o stopniu „wykończenia”
budynku: „Na nowym bloku nie było żadnej toalety. Wieczorem opróżniałyśmy
wiadra, które przynoszono nam codziennie, w toaletach starego rukhagu”.
Te braki okazały się niczym w porównaniu z innymi problemami, przed
którymi stanęły nowe więźniarki. Mieszkanki „starego” bloku miały już doświadczenia
z „ćwiczeniami”, ale kobiety, które miesiącami słabły, chudły i chorowały
w Guca, nie były przygotowane na spotkanie z LPZ.
TIN otrzymał niedawno relacje, które rzucają nowe światło na los pierwszych
mieszkanek drugiego bloku rukhagu 3. Do Drapczi przewieziono je 31
lipca 1995. Następnego dnia był Bayi, 1 sierpnia, Święto Armii Ludowo-Wyzwoleńczej,
którą utworzono 1 sierpnia 1949. Tę rocznicę uczczono specjalnymi „ćwiczeniami”
dla nowo przybyłych. „Kazali nam stać przez cały dzień, od rana do wieczora
– wspomina jedna z nich, Czoejing Kunsang z klasztoru Szar Bumpa, zatrzymana
w lutym 1995 za udział w demonstracji na lhaskim Barkhorze. – W południe
pozwolono nam raz pójść do toalety. Musiałyśmy trzymać papiery pod pachami
i między kolanami. Powiedzieli nam: „Nie pracowałyście w Guca, więc wasze
żyły zesztywniały. Musicie postać, żeby odzyskać sprawność”. Niektóre padały,
bo były słabe – wcześniej pobrano od nich krew. Nie mogłyśmy pomagać upadającym.
Jeśli któraś podtrzymywała albo podnosiła koleżankę, bito obie. Krzyczeli,
że symulujemy. Stawiali nam na głowach szklanki wody. Tym, które padały,
przywiązywali do nóg deski [wzdłuż nogi, od biodra do stopy], żeby stały.
Mówili, że nauczą je stać, jak należy”.
Takie „zajęcia” trwały przez trzy miesiące, do listopada, kiedy to
instruktorzy LPZ zaczęli wprowadzać nowe „ćwiczenia”. Komendy wykrzykiwano
po chińsku – większość więźniarek, pochodzących z regionów wiejskich i
nie uczęszczających do żadnych szkół, nie mówiła jednak po chińsku i nie
rozumiała poleceń. Karano je za to biciem – elektrycznymi pałkami lub wojskowymi
pasami. Raz rozdrażnieni instruktorzy ukarali je długotrwałym bieganiem
po skopanej ziemi – „tam, gdzie rosną kwiaty”. Następnego dnia mniszki
również spodziewały się wyczerpujących biegów, nałożyły więc lekkie ubrania.
Funkcjonariusze kazali im zdjąć buty, polali beton wodą i zmusili je do
stania bez ruchu na mrozie.
W styczniu, pięć miesięcy po przeprowadzce do nowego rukhagu, zapowiedziano
zawody z Więzieniem Lhaskim, nazywanym przez Tybetańczyków Utritru (chiń.
wuzhidui) i oddalonym o jakiś kilometr od Drapczi. Więźniowie mieli popisywać
się znajomością musztry. Rytm ćwiczeń wyznaczał czterosylabowy chiński
slogan. W pierwszej chwili mniszki wykrzykiwały podane im hasło, ale szybko
zorientowały się, co znaczy: „wyznaję moje zbrodnie i pracuję nad sobą,
by wrócić do społeczeństwa jako nowy człowiek”. I wszystkie zamilkły.
Instruktorzy LPZ wpadli w furię. Uznali, że kobiety kłamały, twierdząc,
iż nie znają chińskiego. Kazali więźniarkom biegać i zagrozili, że nie
zatrzymają się, póki nie zaczną recytować. Mniszki odmówiły – nie popełniły
żadnych przestępstw, a więc nie miały się do czego przyznawać. „Wymyślali
coraz to nowe kary – powiedziała TIN jedna z nich. – Kazali stać na polewanym
wodą betonie, kładli na stopach cegły, zmuszali do biegania. Przesłuchiwali
i bili każdą z osobna. Mimo to żadna nie powtórzyła ich sloganu”.
Później więźniarki albo pracowały w gręplarni, będącej częścią więziennej
fabryki dywanów, albo ćwiczyły. Podział był prosty: latem wełna, zimą musztra.
Byli więźniowie zgodnie twierdzą, że najgorzej znosili ćwiczenia. Czoekji
Łangmo, mniszka z klasztoru Szar Bumpa, którą zwolniono w grudniu 1999
po odbyciu wyroku, podniesionego za udział w proteście w maju 1998, jest
w bardzo złym stanie na skutek obrażeń, jakich doznała podczas owych „ćwiczeń”.
„Bicie i kary, jakie wymierzają więźniom, są najczęściej związane z ćwiczeniami
– mówi Czoejing Kunsang. – Musztra jest najgorszą częścią więziennego życia.
Idziesz do więzienia zupełnie zdrowa, wychodzisz chora na wszystko”.
Kwiecień 1996: strajk głodowy „starych” więźniarek
Po miesiącach ćwiczeń i zawodach z Utritru nowe więźniarki zaczęły pracę
przy wełnie. Nadal mieszkały w nowym bloku oddziału 3. Pierwszy blok zaczęto
nazywać „starym rukhagiem 3”, a drugi – „nowym”. Niemal rok po przybyciu
nowych więźniarek, wiosną 1996, skazane z największym stażem ze „starej”
części oddziału przystąpiły do strajku głodowego. Wtedy też więźniarki
zamieniły się budynkami, a bloki nazwami. Ten incydent i represje, jakimi
się skończył, miały wyznaczyć pewien schemat, który powtórzył się w maju
1998.
TIN informował wcześniej o tych wydarzeniach, ale napływające do tej
pory informacje rzucają na nie nowe światło i wskazują na to, że wszystko
zaczęło się od wizyty partyjnych dygnitarzy. Z pierwszych relacji wynikało,
iż poszło o czystość w celach mniszek i Ngałang Sangdrol, mniszkę z klasztoru
Garu, która nie wstała, gdy do jej celi weszła funkcjonariuszka. Dziś wydaje
się, że nierówno ułożone koce były tylko pretekstem – władze wywierały
na więźniów coraz większą presję, by zmusić ich do spełnienia kluczowych
wymagań kampanii edukacji patriotycznej: wyrzeczenia się Dalajlamy, uznania
mianowanego przez Chiny Panczenlamy i przyznania, że Tybet był od wieków
integralną częścią chińskiej macierzy. Z innych raportów wynika, że podobną
„strategię ideologiczną” realizowano w tym samym czasie na oddziale 5 –
z równie tragicznymi konsekwencjami.
Mniszki, którym udało się uciec z Tybetu, twierdzą, że „1 marca 1996”
(choć niemal na pewno było to 18 kwietnia) stary blok rukhagu 3 odwiedziła
delegacja Komunistycznej Partii Tybetu z sekretarzami Tenzinem, Pasangiem
oraz „Phangme Konczogiem Pemo” na czele. „Kiedy weszli do rukhagu, kazano
nam wstać, by okazać szacunek gościom – powiedziała TIN Czoejing Gjalcen
z klasztoru Szar Bumpa, którą aresztowano w czerwcu 1994. – Powiedziałyśmy,
im że nie możemy wstać, i nie wstałyśmy. Pracowałyśmy wtedy przy wełnie.
Wtedy powiedzieli, że nasze cele są brudne i wezwali wojsko [LPZ]. Bili
nas i mówili, że nie umiemy ułożyć koców. Żołnierze wyprowadzali nas z
cel pojedynczo i każdą strasznie bili”.
Ngałang Sangdrol i Phuncog Pemę (jedną z mniszek z Miczungri, aresztowaną
razem z Phuncog Njidrol w 1989 roku) uznano za winne „podżegania” do manifestowania
lekceważenia wobec przywódców partii i „zbiorowego aktu oporu”, który,
zdaniem władz, symbolizowały źle ułożone koce. Mniszki odpierały oskarżenia,
twierdząc, że odpowiadają tylko za siebie i że nikogo do niczego nie namawiały.
Władze zarządziły bicie i umieszczenie obu kobiet w karcerach, w których
spędziły ponad sześć miesięcy.
TIN otrzymał szczegółową relację z tych wydarzeń w 1997 roku od innej
byłej więźniarki, która była ich naocznym świadkiem. Daty się zgadzają,
ale na ma w niej mowy o delegacji, tylko o edukacji politycznej i źle posłanych
pryczach jako pretekście do wymierzenia surowych kar. Według tej relacji,
20 kwietnia (dwa dni po wspomnianej wizycie) więźniów wezwano na wiec,
na którym powiedziano im, że muszą uznać mianowanego przez Chiny Panczenlamę.
Niektóre skazane miały zacząć krzyczeć, że „Dalajlama wie wszystko i nigdy
nie popełniłby błędu, rozpoznając [chińskiego] Panczenlamę. Powiedziałyśmy,
że uznajemy tylko decyzję Dalajlamy”. Po tym incydencie zarządzono codzienne
inspekcje cel. Mniszkom powiedziano, że źle układają koce, ale skazane
uznały, że wszystko to jest skutkiem odrzucenia przez nie chińskiego Panczenlamy.
Strażnicy ostrzegali, że „jeśli nie zaczną dbać o czystość”, słać prycze
„nauczy” je LPZ.
24 kwietnia 1996 wezwano do oddziałowej „starsze” mniszki, między innymi
Ngałang Sangdrol i Phuncog Pemę, i oskarżono je o to, że nie zadbały o
poprawne ścielenie prycz. Zaczęło się bicie – zwłaszcza Ngałang Sangdrol.
Inne mniszki usłyszały krzyki, przerwały pracę i przybiegły do dyżurki,
protestując przeciwko biciu i mówiąc, że maltretowane nie ponoszą żadnej
odpowiedzialności za wygląd cel. Ich prośby zirytowały oddziałową, która
wezwała innych funkcjonariuszy i kazała im bić dwie mniszki. Lała się krew,
a zebrane kobiety „zaczęły strasznie krzyczeć, protestując przeciwko torturom”.
Wściekła oddziałowa wezwała LPZ i oddział straży [guanzhaoke]. Uzbrojeni
żołnierze, w hełmach, wyprowadzili Ngałang Sangdrol, Phuncog Pemę i Norzin
Łangmo i zamknęli je w karcerach. Według tej relacji, dwie pierwsze miały
pozostać w izolatkach sześć i pół miesiąca. W lipcu Ngałang Sangdrol zawieziono
do Pośredniego Sądu Ludowego w Lhasie, gdzie jej wyrok podniesiono po raz
drugi – o osiem lat. Łącznie opiewał teraz na 17.
Następnego dnia w starej części oddziału inspekcje cel prowadzili funkcjonariusze
LPZ. „Mieli w rękach bambusowe pałki i pasy – wspomina była więźniarka.
– Prycze były naprawdę dobrze posłane. Duizhang [oddziałowa] pokazała palcem
jedną z prycz i żołnierze zaczęli bić. Bili strasznie mocno”.
Połączone z biciem inspekcje LPZ trwały do 30 kwietnia. Tego dnia kobiety
ze „starego rukhagu 3” postanowiły zaprotestować przeciwko brutalności
władz strajkiem głodowym. W strajku wzięło udział „około 87 więźniarek
politycznych z naszego rukhagu”. Zgadza się to z danymi TIN, z których
wynika również, że przeciętny wiek protestujących wynosił 25 lat, a średni
wyrok – sześć lat.
Następnego dnia, 1 maja, funkcjonariusze LPZ znów prowadzili inspekcję
cel. Była więźniarka wspomina, że „Ani [mniszka] Dekji-la, zajmująca niższą
pryczę, została tak pobita, że krew płynęła jej z nosa, uszu i ust”. Inne
źródła TIN identyfikowały tę mniszkę jako Ngałang Como [imię świeckie:
Dekji] z klasztoru Gjabdrag, która po tym pobiciu straciła władzę w nogach
i miała uszkodzone nerki.
I tak osłabione więźniarki błyskawicznie zapadały na zdrowiu. Zaniepokojone
władze oskarżyły kobiety o „chęć zaszkodzenia Chinom”. „Czwartego dnia
strajku przybyli do Drapczi przedstawiciele administracji i powiedzieli,
że mamy przerwać głodówkę. Mówili, że więźniowie polityczni chcą zniszczyć
swoim strajkiem reputację kraju. Powiedzieli, że mogą zakończyć ten protest
środkami medycznymi. Obiecali, że żołnierze przestaną nas torturować, jeśli
zaczniemy jeść”.
Widząc, że nie mają innego wyjścia, kobiety przerwały strajk.
Relacja Czoejing Gjalcen różni się datami. Mniszka najwyraźniej posługuje
się kalendarzem tybetańskim, mówiąc o wizycie sekretarzy „1 marca 1996”,
biciu „3 marca” i rozpoczęciu strajku dzień później. Według niej strajk
trwał „od czwartego do dziewiątego” – czyli 27 kwietnia kalendarza zachodniego.
Ona również przedstawia w znacznie lepszym świetle urzędników administracji
niż władze więzienne. „Po pięciu dniach zjawili się przywódcy TRA i powiedzieli
komendantom rukhagu, że w przyszłości nie wolno nas tak traktować. To ci
rukhagu pastwili się nad nami. Kiedy mogli, bili nas sami. Jak nie mogli,
wzywali wojsko [LPZ]”.
Skazane tłumaczyły urzędnikom, że protestowały przeciwko brutalnemu
karaniu za błahe naruszenie regulaminu. „Mówiliśmy im, że muszą obiecać,
że w przyszłości nie będziemy tak maltretowane, bo znowu przestaniemy jeść.
Powiedzieli, że nie będą już wzywać armii z powodu źle złożonych koców”.
TIN nie otrzymał żadnych informacji, z których wynikałoby, że do strajku
przyłączyły się więźniarki z nowego bloku. Jedno ze źródeł TIN twierdzi,
iż mogły w ogóle nie wiedzieć, że w „starym” bloku dzieje się coś niezwykłego.
Zamiana bloków mieszkalnych: stare jest nowe, a nowe stare
Kiedy latem 1995 przywieziono do Drapczi około 60 więźniarek politycznych
z Guca, umieszczono je w nowym, nie wykończonym bloku mieszkalnym. Pierwsze
lokatorki Drapczi, do których dołączono kilka kobiet skazanych po 1994,
pozostały w bloku starym. „Stary rukhag 3” był wtedy pierwszym blokiem,
a „nowy rukhag 3” blokiem drugim, w którym osadzono grupę z Guca.
Sytuacja zmieniła się na początku maja 1996, zaraz po strajku głodowym.
Czoejing Gjalcen, która trafiła do Drapczi w styczniu 1995 i została skierowana
do starego bloku, wyjaśnia: „Po tych kłopotach wszystkie mniszki z nowego
rukhagu przeniesiono do rukhagu starego, a mniszki ze starego – do nowego.
To było w 1996 roku”.
Dokładna data przeprowadzki, „24 marca 1996”, odpowiada zapewne 11
maja kalendarza zachodniego. Więźniowie natychmiast zaczęli nazywać nowy
blok, w którym przebywały teraz najstarsze „lokatorki” Drapczi, „starym
rukhagiem 3”, a blok stary, z nowo osadzonymi mniszkami – „nowym rukhagiem
3”. Nagła zmiana nazw może być przyczyną nieporozumień, niemniej od maja
1996 określenia „stary” i „nowy” rukhag 3 odnoszą się do stażu więźniarek,
a nie historii budynków. Pytana o to Czoejing Gjalcen odpowiada jednoznacznie:
„Tak. Stary rukhag jest teraz w nowym budynku, a nowy rukhag w starym”.
Przeprowadzka nie musiała mieć związku ze strajkiem. Nowy blok jest
o połowę większy od starego i lepiej nadawał się dla setki „starych” więźniarek,
przebywających w Drapczi przed podziałem rukhagu, niż dla sześćdziesięciu
nowo przybyłych.
W 1996 roku podzielono również męski oddział 5. Więźniowie także wprowadzili
nazwy „stara” i „nowa”, ale tu nie było żadnych przeprowadzek. Nowi więźniowie
trafiali po prostu do nowego budynku mieszkalnego, a starszy zostali u
siebie.
W 1998 roku „stary” i „nowy” rukhag 3 przemianowano formalnie na „oddział
6” i „oddział 7”, a bloki męskie stały się „oddziałem 8” i „oddziałem 9”.
Nazw tych używa się tylko przy okazji „oficjalnych” wydarzeń, na przykład
„zawodów” między różnymi rukhagami lub więzieniami. Więźniowie polityczni
nieodmiennie posługują się podziałem na oddziały „stary” i „nowy”.
Losar 1997: strajk głodowy w „nowym rukhagu 3”
Wydaje się, że do pierwszej politycznej konfrontacji „nowych” więźniarek
z władzami doszło podczas losaru 1997, pierwszego Nowego Roku kalendarza
tybetańskiego, który przyszło im obchodzić w Drapczi. Jak w 1992 roku,
strażnicy kazali więźniom politycznym śpiewać chińskie pieśni patriotyczne.
Jesze Kunsang, przebywająca dziś w Indiach mniszka z klasztoru Szugsib,
którą przeniesiono do Drapczi latem 1995 i zwolniono w grudniu 1997 roku,
tak wspomina wydarzenia z trzeciego dnia nowego roku kalendarza tybetańskiego
(10 lutego 1997): „Trzy mniszki, które władze uważały za „zreformowane”,
poproszono o zaśpiewanie pieśni ku czci Mao. Obok stały dwie inne mniszki,
osiemnastoletnia Nima z klasztoru Phenpo Phodo w Phenpo Lhundrup Dzong
i dwudziestotrzyletnia Dzamdrol z klasztoru Phenpo Gjabdrag też w Phenpo
Lhundrup Dzong, które w tej samej chwili zaczęły śpiewać tybetańską pieśń
niepodległościową, przekrzykując tamte. Natychmiast je wyprowadzono, przesłuchano
i strasznie zbito. Kiedy zamknęli je w karcerach, wszystkie mniszki zażądały
ich zwolnienia. Wezwano LPZ, bo sytuacja wymykała się spod kontroli. Żołnierze
znów pobili Nimę i Dzamdrol, a resztę zamknęli w celach. Przy okazji kilka
pobito”.
Następnego ranka więźniarki wezwano na poranne ćwiczenia, a następnie
pozwolono im zjeść śniadanie. Wszystkie z wyjątkiem trzech, które śpiewały
maoistowską pieśń, odmówiły jedzenia, dopóki Nima i Dzamdrol nie opuszczą
izolatek. Strażnik powiedział kobietom, że ich koleżanki nie zostaną zwolnione,
ale dostaną – wbrew regulaminowi – pełne porcje jedzenia. Więźniarkom to
nie wystarczyło i ogłosiły strajk głodowy. TIN dysponuje danymi 80 więźniarek
politycznych, przebywających w tym czasie w „nowym rukhagu 3”. Tylko jedna
z nich, Ceten, nie była mniszką; druga świecka, Cering Lhamo uważała się
za mniszkę. Średnia wieku wynosiła 24 lata, przeciętny wyrok – prawie pięć
lat.
Od podobnego protestu mniszek oddziału 3 nie upłynął jeszcze rok. Po
trzech dniach, gdy stan głodujących wyraźnie się już pogorszył, podjął
z nimi negocjacje ten sam funkcjonariusz. Według Jesze Kunsang, miał zapewnić
mniszki: „Zajmiemy się wszystkimi problemami, które popchnęły was do podjęcia
głodówki. Zacznijcie jeść! Jeżeli jesteście niezadowolone z administracji
więziennej, zwrócimy się do wyższych władz”. Kobiety nie były przekonane,
ale piątego dnia obietnice i kleik ryżowy zrobiły swoje. Strajk przerwano.
Dopiero wtedy więźniarki dowiedziały się, że Nima i Dzamdrol nie zostaną
– jak się obawiano – ukarane podniesieniem wyroków, ale że do końca pobytu
w Drapczi nie opuszczą izolatek.
Inna relacja, dziewiętnastoletniej wówczas Lobsang Czoezin z klasztoru
Szar Bumpa, przynosi więcej szczegółów. Kiedy więźniom kazano śpiewać chińskie
pieśni, w rukhagu nie było nikogo spoza Drapczi. „Pieśń niepodległościowa”
mówiła o tym, że „Jego Świątobliwość Dalajlama ma w Tybecie swój dom. Że
powinien tu być, ale Chińczycy zmusili go do ucieczki. Że Tybetańczycy
są panami Tybetu i że jeśli się zjednoczą, odzyskają wolność”. Inne mniszki
przyłączyły się do Nimy i Dzamdrol, ale w karcerach zamknięto tylko dwie
pierwsze. Według Lobsang Czoezin, mniszki miały mówić władzom, że skoro
też śpiewały, to i one powinny trafić do izolatek. Zirytowani funkcjonariusze
zagrozili podniesieniem wyroków Nimy i Dzamdrol. „Dwie z nas zaczęły śpiewać
pieśń wolności, potem wszystkie do nich dołączyłyśmy. Zabrali jednak tylko
te dwie. Pytałyśmy, gdzie są, i mówiłyśmy, że nas też powinni tam zabrać,
bo przecież wszystkie popełniłyśmy to samo przestępstwo. (...) Mówiłyśmy,
że jeśli przedłużą ich wyroki, to muszą podnieść i nasze. I tak zaczęłyśmy
strajk głodowy trzeciego dnia pierwszego miesiąca [kalendarza tybetańskiego].
Musieli obiecać, że nie zmienią wyroków tych dwóch mniszek, albo podnieść
wyroki nam wszystkim. Powiedzieli, że ich los nie powinien nas interesować.
Odparłyśmy, że to nasza sprawa, że razem siedzimy w więzieniu i razem śpiewałyśmy.
I dlatego zaczęłyśmy głodówkę”.
Jesze Kunsang i Lobsang Czoezin mówią, że głównym celem strajku była
walka o wyroki Nimy i Dzamdrol. Funkcjonariusze powiedzieli, że ich wyroki
nie zostaną podwyższone, ale za to pozostaną w izolatkach do końca kary.
Pięcioletni wyrok Nimy kończył się w maju 1999; skazana na siedem lat Dzamdrol
powinna wyjść na wolność w lutym 2002.
Obie mniszki pozostały w karcerach do grudnia 1998 – niemal dwa lata.
Ich zwolnienie zbiegło się z powrotem do cel trzynastu innych mniszek,
które przesiedziały w izolatkach siedem miesięcy za udział w proteście
z 1 maja 1998. Powrót do starych cel nie oznaczał jednak „normalności”.
Do końca 1998 więźniowie oddziałów 3 i 5 nie opuszczali swoich bloków.
Nima została zwolniona po odbyciu wyroku. Dzamdrol nadal przebywa w więzieniu.
RUKHAG 3 I PROTESTY W MAJU 1998
Z napływających do TIN relacji wynika, że w maju 1998 w „starym rukhagu
3” było „ponad 50” więźniarek politycznych, a w „nowym” – „więcej niż 60”.
Zgadza się to z innymi danymi, które mówią, że 3 maja 1998 w Drapczi przebywało
120-130 kobiet, o 30-40 mniej niż w okresie „szczytowym”, czyli pod koniec
1995 i na początku 1996 roku. Tylko dwie z nich nie były buddyjskimi mniszkami.
Trzy skazane z „nowego rukhagu”, zamknięte wcześniej w izolatkach, nie
brały w udziału w majowych protestach.
Jak już wspomniano, większość kobiet ze „starego rukhagu 3” trafiła
do Drapczi przed 1995 rokiem, a znaczna część skazanych z „rukhagu nowego”
– w 1995 lub później. Średni wyrok w bloku „starym” wynosił siedem lat
i miesiąc, a w bloku „nowym” – pięć lat i miesiąc. Czternaście mniszek,
które ukarano podniesieniem wyroków za nagranie pieśni w czerwcu 1993,
przebywało w „rukhagu starym”. Aż 52 kobiety, przebywające w Drapczi w
maju 1998, trafiły za kraty w 1995 roku.
Trzecia część więźniarek politycznych, które trafiły do Drapczi po
1987 roku, odbyła wyroki i opuściła mury więzienia przed majem 1998. W
tej grupie średni wyrok wynosił cztery lata, a więc znacznie mniej niż
w 1998. Do lata 2000 rukhag 3 opuściło kolejnych sto więźniarek. Zostały
trzydzieści dwie. Średni wyrok opiewa obecnie na osiem lat i jedenaście
miesięcy – niemal dwa razy więcej, niż w przypadku kobiet, zwalnianych
przed majem 1998.
1 maja 1998: Międzynarodowe Święto Pracy
Kiedy władze Drapczi pisały scenariusz obchodów Międzynarodowego Święta
Pracy w 1998 roku, wyobrażały sobie tłum więźniów śpiewających hymn ku
czci partii na tle wciąganej na maszt flagi Chińskiej Republiki Ludowej.
Uwaga zebranych miała skupiać się na ogromnym podium, zwieńczonym masztem
flagowym. Owo podium jest najważniejszym elementem wielkiego, betonowego
placu, przy którym wzniesiono trzypiętrowy budynek, przeznaczony na szkołę
dla więźniów kryminalnych. Plac, podium i budynek zbudowano niedawno. Zastąpiły
rząd baraków, które zapewne były kiedyś blokami mieszkalnymi.
Nigdy wcześniej więźniowie polityczni nie uczestniczyli w patriotycznym
wiecu na tym dziedzińcu. Planujący uroczystości funkcjonariusze nie chcieli
żadnych niespodzianek. Więźniowie polityczni z najdłuższym stażem, a zwłaszcza
kobiety ze „starego rukhagu 3”, pokazali już, że stać ich na polityczne
wystąpienia podczas takich imprez. „Stary rukhag 3” i „stary rukhag 5”
miały pozostać w celach, a „nowe” rukhagi 3 i 5 – stawić się na wiecu.
Niektórzy więźniowie polityczni mieli własne obawy. Bali się, że „udane
obchody” staną się precedensem, który przyjdzie im powtarzać. Z niektórych
raportów wynika, iż mówili, że pewne „zakłócenia” skutecznie zniechęciłyby
władze do „zapraszania” więźniów politycznych na podobne imprezy. Jeden
z więźniów pamięta, iż w celi mówiło się, „że jeśli nie będziemy krzyczeć
teraz, przy pierwszym wciągnięciu na maszt chińskiej flagi, to będą nas
zmuszać do udziału w każdym następnym”.
25 kwietnia poinformowano mniszki z „nowego rukhagu 3”, że będą musiały
wziąć udział w uroczystości i że wszyscy więźniowie – polityczni i kryminalni
– odśpiewają chińską pieśń podczas wciągania flagi. Ktoś powiedział im,
że ceremonia będzie również okazją do uczczenia czterdziestolecia Drapczi.
Zmuszanie skazanych do obchodzenia „urodzin” ich więzienia byłoby prowokacją.
Niemniej w 1998 roku Drapczi nie miało jeszcze 40 lat – utworzono je dopiero
po powstaniu z 1959 roku, kiedy to Chińczycy zmienili w więzienie stare
baraki tybetańskiej armii.
Tego samego dnia na placu apelowym „nowego rukhagu 3” rozpoczęły się
ćwiczenia. Kobiety poinformowały instruktorów, że wezmą udział w przygotowaniach,
jeśli nie będą zmuszane do śpiewania „patriotycznych” pieśni. Pema Butri,
oddziałowa rukhagu 3, miała powiedzieć mniszkom, że muszą pokazać się na
ceremonii, ale to nie oznacza śpiewania, o ile „zachowają się przytomnie”.
30 kwietnia odbyła się próba generalna na głównym dziedzińcu. Wydaje się,
że dopiero rozmach planowanej ceremonii przekonał mniszki, że cały ten
spektakl trzeba zepsuć politycznymi hasłami.
1 maja, o dziewiątej trzydzieści lub dziesiątej rano na głównym placu
zebrano więźniów wszystkich oddziałów Drapczi – w tym „nowej rójki” i „nowej
piątki”. Różne źródła szacują, że było ich od kilkuset do tysiąca. Całkiem
prawdopodobna wydaje się liczba najwyższa; niezależni obserwatorzy uważają,
że w Drapczi jest ponad tysiąc więźniów. Z ceremonii wyłączono tylko „stare”
rukhagi 3 i 5, liczące w sumie 150-200 więźniów. Choć oficjalne źródła
chińskie podają znacznie niższe liczby, z danych TIN wynika, że w tym czasie
przebywało w Drapczi około 350 więźniów politycznych.
Z napływających do TIN raportów wynika, że w uroczystości uczestniczyła
większość kobiet z „nowego rukhagu 3”. Trzy mniszki, jak wiadomo, przebywały
w izolatkach. TIN zidentyfikował 67 innych więźniarek tego oddziału, które
musiały wziąć udział w ceremonii, choć nie wiadomo, czy stawiły się wszystkie.
Przed zajęciem miejsc zostały starannie zrewidowane. Szukano zapewne ulotek,
które można by rozrzucić podczas takiego wiecu. Na środku dziedzińca, tuż
przed podium, ustawiono więźniów kryminalnych – kobiety po jednej, mężczyzn
po drugiej stronie. Więźniów politycznych poddano szczególnej kontroli:
„Na każdego z nas przypadał jeden funkcjonariusz BBP; za nami ustawili
się uzbrojeni w karabiny żołnierze LPZ”.
Jeśli idzie o nadzór nad kobietami, źródła TIN nie są zgodne. Były
więzień ze „starego rukhagu 5”, który nie brał udziału w wiecu, mówi, że
„to była rutyna, zwykłe straże. Na dziedziniec nie wyprowadzono żadnych
żołnierzy”.
Czoejing Kunsang twierdzi, że „szyk wyglądał tak: po jednej stronie,
bliżej, męski rukhag polityczny i rukhag kryminalny, po drugiej – kobiecy
polityczny”. Mężczyźni stali więc w zachodniej części dziedzińca, bliżej
bramy i „starego rukhagu 5”. Nie wiadomo, czy więźniowie z tego oddziału
mogli obserwować dziedziniec, ale wydaje się to mało prawdopodobne. Kobiety
stały w części wschodniej, widocznej ze „starego rukhagu 3”, ale nie z
„piątki”. Więźniowie polityczni, oddzieleni od kobiet setkami kryminalistów,
mogli ich w ogóle nie widzieć. Więźniarki musiały jednak przejść obok więźniów
politycznych i kryminalnych, żeby zająć swoje miejsca „po drugiej stronie
dziedzińca”.
Uroczystość rozpoczęła się odśpiewaniem pieśni „Socjalizm jest dobry”;
kilka minut później wciągnięto flagę i odśpiewano hymn ChRL. Wszystkie
źródła są zgodne – pierwsze okrzyki wznieśli więźniowie kryminalni. Dwaj
mężczyźni zaczęli skandować hasła niepodległościowe i popierające Dalajlamę.
Protestowali też przeciwko obecności chińskiej flagi. Jeden lub dwóch więźniów
kryminalnych rozrzuciło ulotki – zapisane ręcznie skrawki papieru, które
musieli ukryć pod ubraniem. Do okrzyków natychmiast przyłączyli się więźniowie
polityczni – mężczyźni i kobiety. Tłum ruszył ku podium, zapewne po to,
by zerwać chińską flagę, ale protest stłumiono zanim do tego doszło.
Ponieważ wszystkie więźniarki polityczne miały indywidualnych „opiekunów”,
ich udział w proteście skończył się w jednej chwili: „Przy każdej stał
funkcjonariusz BBP [strażnik]. Natychmiast rzucili się na nas i zatkali
usta. Po chwili wkroczyła LPZ i zaczęło się straszne bicie”.
LPZ oddała strzały ostrzegawcze. Nie mierzono jednak w tłum więźniów
politycznych, wśród których kłębili się strażnicy. Potencjalne wichrzycielki
ze „starego rukhagu 3” oglądały ceremonię z okien cel, wychodzących na
północną część placu. Czoejing Gjalcen potwierdza, że protest rozpoczęli
więźniowie kryminalni, wznosząc okrzyki i rozrzucając ulotki. Kiedy padły
pierwsze strzały, kobiety skuliły się na ziemi, by ich twarzy nie zarejestrowały
policyjne kamery. Tego dnia na „starej trójce” było spokojnie.
Po stłumieniu protestu służby bezpieczeństwa pognały kobiety na oddział,
ale nie do cel. Według Czoejing Kunsang, ustawiono je na małym placu apelowym,
gdzie funkcjonariusze LPZ lub policji nadal strzelali w powietrze. Ze wszystkich
relacji wynika, że mniszki nie stawiały żadnego oporu – strzały nie były
więc potrzebne. Kobiety bito kolejno, indywidualnie – pałkami elektrycznymi,
plastikowymi rurkami, wypełnionymi piaskiem wężami, sprzączkami pasów i
kolbami. Jedna z uczestniczek powiedziała TIN, że „dostałyśmy wszystkie.
Tyle że przez to bicie i krew nie było wiadomo, kto jest kto”. „To była
poważna sprawa – wspomina Czoejing Kunsang. – Przy bramie zebrało się wielu
żołnierzy [LPZ], podjeżdżały samochody. Wojsko strzelało, ale nie do ludzi,
bo trzymali nas ci z BBP i armii. Strzelali powietrze. Wszędzie walały
się łuski. W końcu zebrali poszczególne rukhagi i popędzili nas do budynku.
Na placu przed oddziałem znów zaczęli strzelać. Też nie do nas, w powietrze.
Kiedy nas prowadzili, bili metalowymi sprzączkami. Z każdej lała się krew.
Jak już byłyśmy na dziedzińcu, zamknęli bramę i zaczęli strasznie bić,
takimi czarnymi, plastikowymi pałkami, wszystkie, po kolei”.
To wstępne bicie trwało trzy godziny; potem szesnaście mniszek zamknięto
w karcerach. Trzy z nich spędziły w izolatkach trzy miesiące. Do cel mieszkalnych
wróciły już z podniesionymi wyrokami. Trzynaście pozostałych trzymano w
karcerach przez siedem miesięcy, do grudnia 1998. Różne źródła podają,
że inne mniszki nie podzieliły ich losu tylko dlatego, że zabrakło dal
nich cel.
Kiedy wyprowadzono tę szesnastkę, reszcie kobiet kazano klęczeć na
betonowym placu. Z danych TIN wynika, że było ich 45 – same mniszki.
Wydaje się, że sześć kobiet uniknęło bicia. Więźniowie polityczni poddawani
są bezustannej presji; po wyroku, już w więzieniu, co pewien czas muszą
powtarzać zeznania, przyznawać się do popełnienia zbrodni politycznych
i zapewniać, że pragną stać się „nowym człowiekiem”. „Współpracujący” nie
są karani wraz z innymi i mogą liczyć na złagodzenie wyroków. Z raportu
opublikowanego w tym roku przez Xinhua wynika, że z Drapczi zwalnia się
przedterminowo 35 procent skazanych. Choć tylko nieliczni tybetańscy więźniowie
polityczni próbują zostać „nowymi ludźmi”, okazują zrozumienie tym, którzy
nie potrafią znieść bicia, karcerów i innych prześladowań.
Na placu pojawiła się Pema Butri, odpowiedzialna za „starą” i „nową”
część oddziału 3, i przejęła inicjatywę. Powiedziała, że mniszki mają siły
na protestowanie tylko dlatego, że w więzieniu jest im za dobrze: „Komunistyczna
Partia Chin daje wam za dużo jedzenia i ubrań. Drzecie się, bo się wam
przelewa”. Zaczęło się bicie klęczących mniszek. Do cel wróciły dopiero
po zmroku. Spały na betonowej podłodze, nie na pryczach.
Wieczorem w nowym rukhagu 3 zjawili się chińscy robotnicy, którzy przez
dwa dni przerabiali „łazienkę”, „sklep” i „salę przesłuchań” na nowe izolatki.
Ze „sklepu” wykrojono siedem cel, a z sali przesłuchań – dwie. Wcześniej
w obu częściach oddziału 3 były cztery izolatki.
Wieczorem, w proteście przeciwko biciu i zamknięciu ich towarzyszek
w karcerach, wycieńczone mniszki postanowiły ogłosić strajk głodowy. Zdenerwowały
je słowa Pemy Butri o szczodrości więzienia i partii, dzięki której miały
mieć siły na wznoszenie niepodległościowych okrzyków. Do 4 maja kontynuowały
normalną pracę przy wełnie, ale nie przyjmowały pożywienia. „Po trzech
dniach – wyjaśnia jedna z nich – wyniosłyśmy z cel wszystko poza kocami.
Talerze, wszystko. Chciałyśmy, żeby wszyscy widzieli, że nasze cele są
puste i że naprawdę prowadzimy strajk głodowy”.
Po pięciu dniach mniszki były już bardzo osłabione. Niektóre wymiotowały
krwią. 5 maja – w dzień po kolejnym proteście w Drapczi – władze znalazły
kobietom dodatkowe zajęcie. „Piątego dnia wszystkie byłyśmy już bardzo
chore i słaniałyśmy się na nogach – wyjaśnia Lobsang Czoezin. – Dali nam
szczotki i kazali zamiatać betonowy dziedziniec. Byłyśmy tak słabe, że
nie mogłyśmy podnieść tych szczotek. Szóstego dnia najbardziej osłabione
nie mogły już utrzymać się na nogach. Wymiotowałyśmy krwią”.
6 maja najsłabsze mniszki dostały kroplówki. Szóstego dnia odwiedził
je wysoki urzędnik, „laogaizhu (tyb. lobsotru) odpowiedzialny za wszystkie
więzienia”, któremu towarzyszyli oficerowie BBP. „Dlaczego nie jecie? –
pytał. – Jeśli nie będziecie jeść, zrobicie sobie krzywdę”. „Powiedziałyśmy
mu – wspomina Czoejing Kunsang – że będziemy strajkować, bo i tak nigdy
nie jesteśmy tu syte, a mówią nam, że partia za dobrze nas karmi i że dlatego
krzyczymy”.
Odpowiedź zaintrygowała dygnitarza, który zaczął wypytywać o szczegóły.
Więźniarki opowiedziały o incydencie z Pemą Butri i faktycznej sytuacji
– minimalnych racjach. Urzędnik przyznał, że władze Drapczi „popełniły
pewne błędy”. „Byli bardzo przyjacielscy – powiedziała TIN jedna z mniszek.
– Wlewali wodę do ust tych, które traciły przytomność. Wieczorem przynieśli
nam lekką zupę z gotowanego ryżu. Zjadłyśmy ją”. Strajk zaczął się więc
i skończył niemal tak samo, jak ten sprzed dwóch lat.
Koniec głodówki nie oznaczał końca problemów mniszek z „nowego rukhagu
3”. 4 maja doszło bowiem w Drapczi do drugiego protestu, który przyniósł
tragiczne konsekwencje.
4 maja 1998: Międzynarodowy Dzień Młodzieży
4 maja władze postanowiły powtórzyć ceremonię wciągnięcia flagi. Wrócono
do scenariusza z 1 maja – w uroczystości mieli uczestniczyć więźniowie
polityczni z nowych rukhagów 3 i 5, a „starzy” pozostać w celach. Władze
były przekonane, że zagrożenie stanowią więźniowie z najdłuższym stażem,
choć trzy dni wcześniej to właśnie „nowi” zaryzykowali zakłócenie ceremonii.
Komendantura postanowiła jednak spróbować jeszcze raz.
„Powiedzieli nam, że musimy iść, nawet jeśli nie chcemy – opowiada
Lobsang Czoezin, mniszka z klasztoru Szar Bumpa, która brała udział w obu
ceremoniach. – Powiedzieli, że będziemy uczestniczyć [w uroczystym wciąganiu
flagi] co tydzień. Wcześniej, przez trzy dni, przesłuchiwali indywidualnie
każdą z nas. Mówili o cotygodniowym wciąganiu flagi i powtarzali, że nie
możemy wtedy wznosić żadnych okrzyków. Mówili, że krzyczałyśmy 1 maja,
bo jest nam za dobrze. Odpowiadałyśmy, że są w błędzie. Kiedy wciągacie
chińską flagę na naszej ziemi, mówiłyśmy, tracimy panowanie nad sobą i
zaczynamy krzyczeć. Nie możemy więc obiecać, że się to nie powtórzy”.
Nowy rukhag 3 opustoszał po zabraniu szesnastu mniszek do karcerów.
4 maja pozostałe kobiety były wycieńczone biciem i głodem. Do udziału w
ceremonii wybrano dwadzieścia z nich. Reszta, około dwudziestu pięciu,
miała pozostać w celach. Uczestniczki zaprowadzono na główny plac między
dziesiątą a dziesiątą trzydzieści.
„4 maja zaprowadzili nas na plac – opowiada Lobsang Czoezin. – Większość
była obolała od bicia, poza tym nic nie jadłyśmy. Właściwie nas tam zawlekli,
dwóch, trzech funkcjonariuszy na każdą. Ze starego rukhagu 3 widać podium
i maszt. Tym razem, kiedy wciągali flagę, zaczęli krzyczeć mnisi. Zobaczyły
to mniszki ze „starej trójki” i dołączyły do nich. My nie wznosiłyśmy żadnych
okrzyków. Nic nie jadłyśmy. Byłyśmy słabe i chore”.
Wydaje się, że władze spodziewały się problemów i podjęły nadzwyczajne
środki bezpieczeństwa. Choć zmniejszono liczbę więźniów politycznych, na
placu był znowu tłum więźniów kryminalnych. „Tym razem – mówi Sonam Cering,
mnich z lhaskiego klasztoru Taszigang, który pozostał w celi na starym
rukhagu 5 – plac otoczyli wcześniej żołnierze z LPZ w pełnym rynsztunku,
z pałkami i karabinami”. Ten protest zainicjowali więźniowie z nowego rukhagu
5. Lobsang Geleg, mnich z klasztoru Khangmar w Damszung, wzniósł pierwsze
niepodległościowe hasło i zaprotestował przeciwko obecności chińskiej flagi.
Natychmiast dołączyli doń inni „delegaci” nowego oddziału 5. Mniszki z
„nowej trójki” były tak osłabione, że stały w milczeniu, natomiast do okrzyków
dołączył tłum więźniów kryminalnych.
Według Sonama Ceringa, służby bezpieczeństwa, w tym LPZ, natychmiast
zaatakowały więźniów politycznych. Milczące więźniarki odprowadzono do
cel, tym razem bez bicia. Zamieszanie na dziedzińcu zauważyły jednak więźniarki
ze starego rukhagu 3. „Kiedy zobaczyły chińską flagę – opowiada Czoejing
Kunsang – wybiły szyby i zaczęły krzyczeć, że nie chcą chińskich sztandarów
na tybetańskiej ziemi”.
Czoejing Gjalcen była zamknięta w celi nr 1. „Z okna miałyśmy doskonały
widok na plac. Widziałyśmy, że strasznie biją więźniów, którzy wznosili
okrzyki. Straciłyśmy panowanie nad sobą i zaczęłyśmy krzyczeć: Zabijają
naszych, Nie chcemy chińskiej flagi na tybetańskiej ziemi, Wolność dla
Tybetu, Niech żyje Jego Świątobliwość Dalajlama. Jak zobaczyłyśmy, że ich
biją, straciłyśmy głowy. Wybiłyśmy szyby i zaczęłyśmy krzyczeć. Na nic
się nie umawiałyśmy. Każda cela zareagowała spontanicznie”.
Strażnicy i LPZ, zajęci tłumieniem demonstracji, odprowadzaniem więźniów
do cel i biciem, w pierwszej chwili nie zareagowali na wybite szyby i okrzyki
ze starego rukhagu 3. Czoejing Gjalcen uważa, że mniszki krzyczały przez
pół godziny: „Zaczęło się o jakiejś dziesiątej trzydzieści, a wojsko [LPZ]
i BBP przyszło po nas o jedenastej. Bili przez półtorej godziny. W tym
czasie było u nas ponad 50 więźniarek politycznych”.
TIN dysponuje danymi 57 kobiet, które odbywały wyroki w starym rukhagu
3 w maju 1998. Nic nie wskazuje na to, by którejś oszczędzono bicia (jak
trzy dni wcześniej na oddziale „nowym”).
Protest z 4 maja miał wiele aspektów. Nie będziemy tu omawiać tych
wydarzeń ani konsekwencji, jakie ponieśli więźniowie na placu oraz w obu
częściach rukhagu 5. Mnisi ze starego rukhagu 5 zaczęli protestować, gdy
zorientowali się, że w nowym bloku bije się ich kolegów – według Sonama
Ceringa, „kilka minut po południu”. „Tego dnia wszyscy więźniowie z wysokimi
wyrokami zostali zamknięci na starym oddziale. Kiedy usłyszeli krzyki,
dobiegające z nowego rukhagu, rzucili się do głównej bramy. Chiński strażnik
Zhu Xiaofeng strzelił bez ostrzeżenia. Trafił Ngałanga Sungraba, mnicha
z Drepungu. W brzuch”.
Z relacji więźniów i więźniarek wynika, że protest ten trwał właściwie
przez cały dzień. W przeciwieństwie do 1 maja, kiedy to koło południa było
już po wszystkim, „tym razem – jak mówi Lobsang Czoezin – rozruchy trwały
cały dzień”. Z relacji Sonama Ceringa wynika, że „starzy” więźniowie rukhagu
5 zorientowali się, że „coś się dzieje” dopiero „po obiedzie”. Strzały
padły później, a indywidualne bicie w celach „starego rukhagu 5” zaczęło
się dopiero wieczorem: „Tuż przed zachodem słońca pojawiło się 12 żołnierzy
[LPZ]. Przesłuchiwali każdego więźnia i potwornie bili. Kopali, okładali
gumowymi rurkami i pałkami elektrycznymi. Tego wieczora pobili nas wszystkich,
co do jednego”.
W tym samym czasie do Drapczi przybyła delegacja Unii Europejskiej.
Ambasadorowie Wielkiej Brytanii (Anthony Galsworthy), Austrii (dr Gerhard
Ziegler) i Luksemburga (Pierre-Louis Lorenz) przyjechali do Tybetu z „misją
praw człowieka” na początku maja. Do więzienia przybyli przed dwunastą,
ale nie zorientowali się, że dzieje się coś niezwykłego.
„Delegaci złożyli wizytę w Drapczi 4 maja. Przede wszystkim interesował
ich sposób traktowania więźniów politycznych. Później pojawiły się raporty,
mówiące o poważnych rozruchach w więzieniu 1 maja [sic]. Podczas wizyty
delegaci tych doniesień nie znali. (...) Delegacja wysłuchała pogadanki,
co uznała za dziwne, przed wewnętrzną bramą więzienia, zanim weszła na
jego teren. Niemniej na terenie więzienia delegaci nie zauważyli śladów
zamieszek, a władze więzienia oczywiście nie wspomniały o żadnym incydencie.
Delegaci odnieśli wrażenie, że straże nie są wzmocnione i że nie podjęto
specjalnych środków bezpieczeństwa” – napisali w swoim raporcie, opublikowanym
przez UE w czerwcu 1998.
Kiedy delegaci „słuchali pogadanki przed bramą”, w starym rukhagu 3
zaczynało się bicie mniszek. Norzin Łangmo, mniszka z Szugsib, mówi, że
kobiety zostały najpierw pobite w celach przez policjantów, nie LPZ, a
następnie wyprowadzone na plac apelowy: „Kiedy zaczął się protest [na głównym
placu], wybiłyśmy wszystkie okna i wyważyłyśmy drzwi. Wszędzie wysyłali
funkcjonariuszy, do nas przyszła tylko policja. Sześciu, siedmiu na celę.
Nie bili na zmianę. Razem brali się za każdą z nas, po kolei. Musiałyśmy
czekać w szeregu. Miałyśmy na sobie lekkie ubrania. Potem wyprowadzili
nas na dziedziniec. Przyszli nowi i znów zaczęło się bicie”.
Czoejing Gjalcen nie wspomina o bijących kobiety policjantach. Twierdzi,
że w jej celi zjawiła się Pema Butri z funkcjonariuszami LPZ, którzy wyprowadzili
mniszki na dziedziniec. Być może okoliczności sprawiły, że zabrakło personelu
i scenariusz nie był taki sam we wszystkich celach. Cela Czoejing Gjalcen,
w której przebywały również Ngałang Sangdrol i Phuncog Njidrol, uważane
za „najgroźniejsze wichrzycielki”, wydaje się logicznym celem dla grupy
Pemy Butri. „Najpierw przyszła nasza oddziałowa Pema Butri i wyprowadziła
nas z cel. „Krzyczycie, bo jest wam za dobrze. Dla zabawy krzyczycie za
murami, dla zabawy krzyczycie w celach”. Była wściekła i kazała nas wyprowadzić.
Przyprowadziła żołnierzy, wujin [LPZ]. To właśnie oni najczęściej nas biją
i prowadzą ćwiczenia. Jeśli któraś zwymyśla urzędnika, natychmiast pędzą
po wujin. Ci zawsze są gotowi”.
Pema Butri powtórzyła więc to, co wcześniej usłyszały od niej więźniarki
nowego rukhagu 3. Z relacji mniszek wynika jasno, że więźniarki polityczne
uważają takie uwagi za prowokację. Te same słowa znajdziemy w relacji Norzin
Łangmo z bicia na placu apelowym: „Potem nas wyprowadzili i zaczęli bić.
Wydawało się, że nigdy nie przestaną. Zakrywałyśmy tylko głowy. Bijąc,
mówili: Krzyczałaś. Rząd Chin i partia dają ci żarcie i ubranie. Czego
jeszcze chcesz?”.
Na placu apelowym biła LPZ. „Wypędzili nas z cel na mały dziedziniec
przed rukhagiem. I tutaj bili. Było ich ponad 20. Bił każdy, kto miał ręce.
(...) Bili tak, że krew była wszędzie. Bryzgała na mury, na ziemię. Wyglądało
to jak rzeźnia. Łoili nas pasami, póki nie popękały. Wtedy wyjęli pałki
elektryczne. (...) Niektóre miały naderwane uszy i rany na głowach. Kiedy
prowadzili mnie do celi, kręciło mi się w głowie. Wszystkie potraktowali
tak samo. Każda była ranna. Kiedy opowiadam o tym teraz, sama nie mogę
w to uwierzyć”.
Bicie pasami i sprzączkami było „modne” w czasach wielkiej proletariackiej
rewolucji kulturalnej; grupy czerwonogwardzistów często wymierzały w ten
sposób „rewolucyjną sprawiedliwość”. „Bili nas sprzączkami pasów – mówi
Norzin Łangmo. – Po całym ciele, ale głównie w głowę. Wszystkie, przez
jakieś dwie godziny. Potem bili każdą po kolei. Przedtem większość z nas
była zdrowa. Po tym biciu niemal każda utykała albo miała rękę na temblaku”.
Według wielu relacji, Pema Butri osobiście uczestniczyła w biciu. Z
początku „na lewo i prawo”, ale później starannie wybierała ofiary. „Biła
każdą z nas, co do jednej – mówi Czoejing Gjalcen. – Kiedy skończyła, zaczęła
sobie wybierać te, których nie lubiła najbardziej”. Inna więźniarka twierdzi,
że Pema Butri osobiście skazała dziesięć mniszek na „dodatkowe bicie”.
Pierwszą z nich była Ngałang Sangdrol. Pema Butri uznała, że to właśnie
ona i Czoekji Łangmo (imię zakonne Lobsang Czoekji) z Szar Bumpa dały hasło
do rozpoczęcia protestu. „Zabrali je i strasznie zbili. Biła i ona, i żołnierze”,
wspomina jedna z ofiar. Ze wszystkich relacji, jakie dotarły do TIN, wynika,
że nikt nie organizował protestu; miał on charakter spontaniczny. „Nie
jesteśmy siostrami. Nie słuchamy cudzych planów. Wykrzykujemy to, co myślimy.
Bo tak chcemy”, komentuje oskarżenia Pemy Butri Czoejing Gjalcen.
W chińskiej kulturze politycznej obowiązuje – często bezzasadny – podział
na przywódców i „resztę”. System, który uzasadnia swoje istnienie reprezentowaniem
„szerokich mas”, nie może być przecież po prostu niepopularny. Masowe ruchy,
postrzegane przez partię jako zagrożenie, rutynowo uznaje się za spisek
„garstki przywódców”, których czekają surowe kary. Ich zwolennicy mogą
natomiast przyznać się do „błędu” i liczyć na wyrozumiałość władz. Rozbite
okna i okrzyki w celach „starego rukhagu 3”, będące wyrazem znacznie szerszego
problemu, problemu Tybetu, musiały zatem zostać uznane za spisek jednego
czy dwóch „wrogów”, którzy pociągnęli za sobą resztę skazanych.
„Ani Sangdrol była w najgorszym stanie – opowiada Norzin Łangmo. –
Straciła przytomność. Przez chwilę myślałam, że nie żyje. Nie mieli przeciwko
niej żadnych dowodów. Bili ją z nienawiści. Wrzeszczeli: Rigczog, wstawaj.
Mówią na nią Rigczog. Ale ona się nie ruszała. Nawet tutrang musiała pomyśleć,
że nie żyje, bo kazała ją zostawić. Ale wtedy podeszła Pema Butri i znów
uderzyła ją pasem. Ani-la nagle odzyskała przytomność, a Pema Butri powiedziała:
Myślałam, że zdechłaś, ale jeszcze żyjesz. Wstawaj! Musiałyśmy stać i na
to patrzeć. Bardzo długo czekałyśmy, aż Ani-la wstanie. Strasznie krwawiła.
Krew płynęła z niej jak woda. Miała trzy albo cztery rany na głowie. Rzucili
się na nią, gdy tylko udało się jej podnieść. Biło ją tyle osób, że nie
widziałyśmy nawet, jak znów upadła. Potem nie mogła nawet podnieść głowy”.
Drugą ofiarą Pemy Butri była Czoekji Łangmo. Byłe więźniarki mówią,
że nie wygląda na swoje dwadzieścia lat i jest „drobniuteńka”. W areszcie
śledczym Guca złamano jej nogę i pobito z taką brutalnością, że została
skierowana na operację brzucha. „Kiedy skończyli ją bić [4 maja], nie wyglądała
jak istota ludzka”, mówi Norzin Łangmo.
Teraz Pema Butri poszła do Ngałang Czoezom (imię świeckie: Pasang Lhamo),
mniszki z Czubsang, której pięcioletni wyrok podniesiono do jedenastu lat
za nagranie kasety w czerwcu 1993. Ngałang Czoezom miała być – zdaniem
kryminalnej więźniarki, jednej z wielu, jakie umieszczono w starym rukhagu
3, by szpiegować mniszki w zamian za zmniejszenie wyroku – przywódcą protestu.
Inne mniszki twierdzą, że oskarżenie to było zupełnie bezpodstawne. Według
Norzin Łangmo, Pema Butri weszła do celi i kazała mniszkom ustawić się
pod ścianą: „Wrzasnęła: Pasang Lhamo, i przewróciła ją na betonową podłogę.
Uderzyła się w głowę, lała się krew. Na chwilę straciła przytomność. Potem
bili ją pasami, a ona próbowała zasłaniać głowę rękoma. Poranili jej dłonie.
Krew była wszędzie”.
Źródła TIN wspominają o innych mniszkach, które biła tego dnia Pema
Butri. Jedną z nich była Phuncog Sangmo (imię świeckie: Jesze Jangga),
mniszka z Garu, dzielące celę z Ngałang Czoezom. Choć Pemie Butri chodziło
przede wszystkim o tę ostatnią, Phuncog Sangmo musiała czymś rozwścieczyć
oddziałową, gdyż została przewrócona na podłogę i zbita pasem. Phuncog
Czoekji (imię świeckie: Dekji) z klasztoru Garu złamano rękę i nie udzielono
żadnej pomocy. Pema Butri pobiła jeszcze Goekji (imię zakonne: Ngałang
Kaldron) z Garu, która trafiła do więzienia w 1993 roku razem z Phuncog
Czoekji, oraz aresztowaną rok później Phuncog Paljang, również z Garu.
Wieczorem LPZ, policja i Pema Butri wycofali się ze starego rukhagu
3, zamykając ranne kobiety w celach. Z raportów wynika, że w najcięższym
stanie była Ngałang Sangdrol. Czoejing Gjalcen, która udzielała jej pierwszej
pomocy, mówi: „Bili ją klamrami po głowie i straciła dużo krwi. Kiedy ją
myłam, jeszcze za trzecim razem woda w misce była zupełnie czerwona”. „Chcieli
ją zamknąć w karcerze – dodaje Norzin Łangmo – ale wszystkie izolatki były
zajęte od 1 maja. Przez trzy dni Ani Sangdrol nie mogła podnieść głowy.
Kiedy prowadziłyśmy ją do toalety, nie mogła nawet podciągnąć koszuli.
Nie wypróżniała się przez 15 dni. Uszkodzili jej coś w środku. Potem dostała
lekarstwa, ale były do niczego. W końcu przynieśli jej mleko w proszku,
rozpuszczone w zimnej wodzie, a że cały czas leżała na betonie, dostała
biegunki”.
Mniszki z nowego i starego rukhagu 3 miały jeszcze przez rok ponosić
konsekwencje protestów z 1 i 4 maja.
Pema Butri, „złe duchy”, kolejne samobójstwo
Pema Butri, oddziałowa rukhagu 3, nie pojawiała się zbyt często we wcześniejszych
relacjach z Drapczi. Ma ponad czterdzieści lat i pochodzi z prefektury
Szigace (chiń. Rigaze). Mieszka w lhaskiej dzielnicy Zhide. Jej mąż, Dziampa,
jest najprawdopodobniej wysokim urzędnikiem w Więzieniu Lhaskim (dawniej
Utritru). Obraz, jaki wyłania się z relacji byłych więźniarek, kłóci się
z „publicznym” wizerunkiem Pemy Butri, która uchodzi za osobę religijną
i często odwiedza pobliską kapliczkę Drapczi Lhamo, nazywaną również Drapczi
Lhakang. Wydaje się, że mnisi z tej świątyni nie wiedzieli o jej „profesjonalnej”
brutalności.
Mniszki z rukhagu 3 nazywa najczęściej „złymi duchami” (tyb. dumo).
Mówi, że mają „serca z kamienia” i nie dbają o swoich krewnych. Jedna z
byłych więźniarek rukhagu 3 powiedziała TIN, że niektórzy wierzą, że Pema
Butri naprawdę jest „złym duchem”. „Jeżeli nie wstanie się, gdy jest w
pobliżu, można trafić do karceru. Niezależnie od tego, co się robi, na
jej widok trzeba wszystko rzucić i „okazać szacunek”. Jakby była lamą.
Kto tego nie robi, jest bity”.
Obwinia się ją o samobójstwo Cejang, sieroty z okręgu Dzajul (chiń.
Chayu) w prefekturze Kongpo (chiń. Gongbu). Cejang trafiła do więzienia
w wieku piętnastu lat. Rzucała dla zabawy kamieniami i przypadkiem trafiła
staruszkę, która zmarła na skutek uderzenia. Choć była młodociana, skazano
ją na sześć lat w Drapczi i skierowano do starego rukhagu 3, by donosiła
na więźniarki polityczne. Nie miała krewnych, nie dostawała więc dodatkowego
jedzenia, ubrań ani lekarstw. Mniszki dzieliły się z nią swoimi rzeczami.
Cejang miała nawet postanowić, że po wyjściu z więzienia sama zostanie
mniszką. Mniszki starały się ją chronić i nie poruszać w jej obecności
tematów politycznych. Rozdrażniona brakiem informacji Pema Butri coraz
częściej przesłuchiwała Cejang i groziła jej podniesieniem wyroku. Choć
więźniarki polityczne starały się ją uspokoić, rosnąca presja wpędziła
ją w końcu w depresję. Cejang powiesiła się na własnej pryczy w 1995 roku.
Po majowych protestach
Nowy rukhag 3: skrajne temperatury, śmierć, karcery, podniesione wyroki
Stanie w letnim słońcu, śmierć pięciu mniszek
Kiedy 4 maja więźniarki starego rukhagu 3 były bite na placu apelowym,
mniszki z rukhagu nowego kontynuowały głodówkę w swoich celach. Tego dnia,
w związku z ceremonią, odwołano normalne zajęcia. Mniszki najprawdopodobniej
nie wiedziały, co dzieje się w starym bloku. Z ich okien nie widać dziedzińca
„starej trójki”. Jak już wspomniano, 6 maja pojawili się urzędnicy, którzy
nakłonili wymiotujące krwią mniszki do zakończenia strajku głodowego, przyznając
się do „pewnych błędów” (szło głównie o uwagi Pemy Butri).
Niedawno opublikowano raporty, z których wynika, że 13 maja, w niedzielę,
w oddziale 3 zginęło pięć mniszek. 13 maja nie wypadał jednak w niedzielę.
Wcześniejsze relacje były zgodne: mniszki zmarły 7 czerwca. I ta data jest
prawdziwa. Pomyłka wzięła się zapewne stąd, że 7 czerwca, niedziela, był
trzynastym dniem czwartego (nie piątego) miesiąca kalendarza tybetańskiego.
Pewne źródła podawały, że problemy zaczęły się „7 maja”, zaraz po przerwaniu
strajku. To kolejna pomyłka. Nie ulega wątpliwości, że mechanizm, który
doprowadziły w końcu do tej tragedii, uruchomiono w środę, dziewiątego
dnia miesiąca w kalendarzu tybetańskim, czyli 3 czerwca. Daty te potwierdzają
zapiski jednaj z byłych więźniarek i inne dowody. Co działo się w ciągu
tych czterech tygodni między 7 maja a 3 czerwca? Czoejing Kunsang i Lobsang
Czoezin z nowego rukhagu 3 nie zapamiętały niczego szczególnego: „Nie mamy
pojęcia. Są tylko te dwa wydarzenia i nic pomiędzy nimi. Ale po biciu wpada
się w coś na kształt szaleństwa. Te w lepszym stanie opiekowały się koleżankami.
Reszta była tak słaba, że po prostu leżała”.
Mgliście pamiętają bicie i przesłuchania, gdyż funkcjonariusze musieli
znaleźć przywódców majowych protestów i strajku głodowego – nawet jeśli
istnieli oni tylko w ich wyobraźni. Do tej pory nie udało się ustalić dokładnej
chronologii wydarzeń, choć kobiety pamiętają, że na oddziale wprowadzono
nadzwyczajne środki bezpieczeństwa.
Sytuacja zmieniła się w środę, 3 czerwca. W nowym rukhagu 3 pojawili
się urzędnicy z dwoma chińskimi śpiewnikami. Jeden został w nowym oddziale,
a drugi powędrował na stary. Do starego rukhagu 3 wchodzi się przez nowy.
Za główną bramą oddziału jest plac apelowy „nowej trójki”. Do starego rukhagu
3 (tzn. budynku nowego) prowadzą podwójne metalowe drzwi, umieszczone między
wielkimi tablicami na tylnej (północnej) ścianie budynku. Place apelowe
obu części rukhagu nie są połączone.
Czoejing Kunsang zapamiętała ten dzień bardzo dokładnie: „Przyszli
do nas z książkami i powiedzieli, że trzeba wreszcie zamknąć sprawę naszej
ostatniej niesubordynacji. A potem kazali nam zaśpiewać dwanaście pieśni
– po chińsku i tybetańsku. Hymn państwowy, hymn partii i tak dalej. Zebrali
nas w dużej sali i kazali śpiewać. Żadna polityczna nie śpiewała. Inne
tak, ale nie polityczne. Skoro nie śpiewacie pieśni chińskich, powiedzieli,
to zaśpiewajcie przynajmniej po tybetańsku. Nie powiecie chyba, że tego
też nie umiecie. Odparłyśmy, że nie zaśpiewamy nawet słowa. Powiedzieli,
że nie dajemy im wyboru, i ustawili nas w szeregu w pełnym słońcu. Potem
prowadzili nas, po kolei, na przesłuchanie i pytali, dlaczego nie chcemy
śpiewać. Bili przy tym elektrycznymi pałkami. Z przesłuchania wracałyśmy
półprzytomne”.
Władze uznały, że „sprawa nie jest zamknięta”, a to mogło oznaczać
tylko dalsze kary, a nawet podniesienie wyroków za udział w majowych protestach.
Spodziewano się więc, że mniszki będą „współpracować” i okażą „skruchę”.
Ich dalszy opór, miesiąc po protestach, rozwścieczył funkcjonariuszy. Kara
była natychmiastowa: znienawidzone ćwiczenia w palącym słońcu.
„Powiedzieli nam, że będziemy tak stały do końca wyroków. Słońce, papier
pod pachą, papier między kolanami, szklanka wody na głowie. Jeżeli ktoś
upadł, bili. Ustawiali nas twarzami do słońca. Miałyśmy dziesięć minut
na jedzenie i ubikację”.
Czoejing Kunsang wyjaśnia, że do śpiewania nie zmuszała ich policja
ani LPZ, ale tutrang, funkcjonariuszki z rukhagu 3: „Wszystkie tutrang
są kobietami. Mówiły: Chcecie śpiewać, wracajcie do sali. Nie chcecie śpiewać,
stójcie tak do końca wyroków. Odparłyśmy, że już dawno podjęłyśmy decyzję
i właśnie dlatego tu jesteśmy. Powiedziałyśmy, że nie boimy się śmierci.
I stałyśmy. Czas mijał. Stałyśmy od rana. Dziesięć minut na obiad i ubikację,
a potem znów stanie, do późnego wieczora. Nie wolno nam było dotykać tych,
które upadły. Leżały obok bez ruchu. Było strasznie gorąco. To samo dzień
po dniu. Wreszcie trzynastego powiedzieli, że mamy wolną niedzielę”.
Kobiety stały na zamkniętym placu przy wschodniej ścianie oddziału
3, koło bramy. Tu właśnie najczęściej „ćwiczyły”. Trwało to od środy do
soboty, 6 czerwca. Lhasa leży na tej samej szerokości geograficznej, co
Kair; wysokość dochodzi do 3700 m n.p.m. Latem promienie słońca naprawdę
palą. Tybetańczycy starają się nie wychodzić z domów bez potrzeby. Dla
odwykłych od świeżego powietrza więźniarek – słabych, niedożywionych, przesłuchiwanych
i bitych elektrycznymi pałkami – musiało to być straszliwe doświadczenie.
Prowadzone na przesłuchania więźniarki starego rukhagu widziały nieruchomy
szereg mniszek z „nowej trójki”.
W niedzielę, 7 czerwca, pozwolono kobietom „załatwić swoje sprawy”.
Miały na to pół dnia – po południu wracały na słońce. „Kiedy powiedzieli,
że możemy zrobić pranie, po obiedzie poszłam umyć włosy – opowiada Czoejing
Kunsang. – Nagle usłyszałam straszne krzyki. Wybiegłam przed rukhag i zobaczyłam,
że strażnicy niosą dwie mniszki do białego samochodu. Mniszki krzyczały:
Gdzie je zabieracie? Zabijacie naszych! Funkcjonariusze powiedzieli: Wasze
koleżanki popełniły samobójstwo w magazynie. Zabieramy je do szpitala.
Będą je reanimować. Ale magazyn jest dalej, a oni nieśli je z dołu. Zaraz
obok jest sala przesłuchań. Może umarły podczas bicia. Może zabrali je
do innej celi i tam zabili. Nie wiemy. Ale trzynastego (kalendarz tybetański)
wywieźli pięć mniszek”.
„Zabrali je po obiedzie – potwierdza Lobsang Czoezin. – Obiad był zawsze
o dwunastej, a więc to musiała być pierwsza albo druga”.
Inna była więźniarka z nowego rukhagu 3 mówi, że ambulans zaparkowano
w pobliżu placu, na którym „ćwiczyły” mniszki: „Stał tam, gdzie trzymali
nas na słońcu. Mniszki wynosili z magazynu, przez bramę”.
Sala przesłuchań jest zapewne w pobliżu karcerów i gabinetów funkcjonariuszy,
tzn. obok bramy oddziału. Magazyn znajduje się po drugiej stronie dziedzińca.
Jeśli mniszki przenoszono z magazynu do „białego samochodu”, po drodze
mijano salę przesłuchań. Obserwatorki, które widziały tylko ostatni odcinek,
mogły zatem uznać, że mniszki są wynoszone z sali przesłuchań, a nie z
magazynu.
Wyjaśnienia funkcjonariuszy, które usłyszała jedna z mniszek – o samobójstwie
i reanimacji – mogły nie być próbą ukrycia zabójstwa. Ze wszystkich relacji
wynika, że mniszki zginęły w „czasie wolnym”, a nie podczas przesłuchań,
bicia czy ćwiczeń. Przez cztery dni maltretowano je za to, że nie chciały
śpiewać chińskich pieśni i powiedziały, że „nie boją się śmierci”. Niedziela
przypadała trzynastego dnia czwartego miesiąca kalendarza tybetańskiego,
Saga Dała – najświętszego miesiąca roku, w którym obchodzi się rocznicę
narodzin i oświecenia Buddy. Dwa dni później przypadała pełnia księżyca
– najważniejszy dzień roku, kiedy to tradycyjnie składa się największe
ofiary. Mniszki miały wszelkie powody, by sądzić, że spędzą ten dzień w
palącym słońcu, starając się nie upuścić wetkniętych pod pachy kartek papieru.
Z napływających od dwóch lat raportów wynika jasno, że zginęło pięć,
a nie, jak sądzono wcześniej, sześć mniszek. Udało się ustalić ich tożsamość,
ale zapewne nigdy nie poznamy przyczyny ich śmierci. Pierwsze informacje,
jakie napłynęły do TIN – podające właściwą datę – mówiły o samobójstwie
przez powieszenie, uduszenie lub „połknięcie szarf”. Dwie mniszki miały
się powiesić, a trzy udusić lub zadławić na śmierć.
Z pierwszych doniesień wynikało również, że władze chciały ukryć obrażenia
mniszek. Choć nic nie wskazuje na to, by zostały pobite przed śmiercią,
wszystkie katowano kilka tygodni wcześniej. Z opisów bicia – sprzączkami,
plastikowymi rurami itd. – można wnosić, że ślady były widoczne nawet po
paru tygodniach. Rany mogły ropieć, mniszki były przecież niedożywione
i nie udzielono im żadnej pomocy lekarskiej. Niektóre źródła twierdzą,
że widziały zwłoki, ale odsłonięte były tylko twarze. Nie przeprowadzono
sekcji i nie zezwolono na tradycyjny tybetański pogrzeb. Zwłoki poddano
kremacji; nie wydano ich krewnym.
Wszystkie mniszki zostały aresztowane w 1994 i 1995 roku. W chwili
zatrzymania miały od 19 do 25 lat, w chwili śmierci – od 22 do 28. Cultrim
Sangmo (imię świeckie: Czoekji) i Lobsang Łangmo (imię świeckie: Camczoe
Drolkar) pochodziły z Phenpo w okręgu Lhundrup (położonego na północny
wschód od Lhasy), a Drugkji Pema (imię świeckie Dekji Jangzom), Khedron
Jonten (imię świeckie: Cering Drolkar) i Taszi Lhamo (imię świeckie: Judron)
– z Njemo, zachodniego okręgu Lhasy. Miały wyjść na wolność między styczniem
1999 a lutym 2000 roku.
Cultrim Sangmo miała też drugie imię zakonne: Ngałang Kunsang. Nazywano
ją również „starszą Czoekji” (tyb. Czoekji Czeła albo Czoekji Genpa). Była
mniszką klasztoru Szar Bumpa. Miała 21 lat, gdy wraz z czterema innymi
mniszkami wzięła udział w krótkiej demonstracji na Barkhorze w połowie
czerwca 1994. Cała piątkę wysłano do Drapczi z wyrokami czterech-pięciu
lat więzienia. Żadna nie składała apelacji. Uważały, że nie ma to sensu
i bały się podniesienia wyroków. Napisały jednak skargę na bicie w Guca.
Władze odpowiedziały tylko, że „zastanowią się nad tym”. Cultrim Sangmo
była jedną z 60 więźniarek, przeniesionych z Guca do Drapczi latem 1995.
Przed transportem pobrano im krew. Funkcjonariusze powiedzieli kobietom,
żeby potraktowały to jako „zapłatę za to, co zżarły w Guca”. Cultrim Sangmo
uczestniczyła w protestacyjnym strajku głodowym w 1997 roku.
Do nowego rukhagu 3 trafiły dwie inne mniszki, które demonstrowały
z nią w Lhasie (w tym Lobsang Czoezin). Pozostałe, Czoejing Gjalcen i,
mylona w pierwszych raportach z Cultrim Sangmo, Lobsang Czoekji (imię świeckie
Lobsang Łangmo) odbywały wyroki w starym rukhagu 3. Czoejing Kunsang pamięta,
że Cultrim Sangmo bardzo źle zniosła cztery dni stania na słońcu: „Cała
była w sińcach. Strasznie spuchły jej nogi. Nie mogłyśmy ze sobą rozmawiać,
bo ciągle prowadzono dochodzenie w sprawie 1 maja. Zamieniłam z nią kilka
słów w drodze do toalety. Bili ją deską z pryczy. Całą prawdę o jej śmierci
– i śmierci innych – poznałyśmy dopiero po zwolnieniu”.
„Rano, kiedy prałyśmy ubrania, widziałyśmy Dekji Jangzom (imię zakonne:
Drugkji Pema) i Cultrim Sangmo, ale nie wolno nam było rozmawiać – opowiada
inna była więźniarka nowego rukhagu 3. – Ledwo szły, opierały się o ścianę.
Podczas obiadu, który jadłyśmy w celach, usłyszałyśmy nagle krzyki mniszek.
Pięć wywożono gdzieś w samochodach. Pytałyśmy potem, gdzie je zabrali,
a strażnik powiedział, że do szpitala, bo popełniły samobójstwo w magazynie.
Później jeszcze kłamali, mówiąc nam, że są leczone”.
Mniszki były więc w złym stanie, choć nie wiadomo, czy z powodu tygodni
maltretowania, czy dlatego, że pobito je tego dnia. Przez cztery dni stały
na słońcu, były indywidualnie przesłuchiwane i bite elektrycznymi pałkami.
Wiele relacji mówi o wywiezieniu – i śmierci – pięciu mniszek, ale żaden
świadek nie widział wszystkich pięciu ciał. Nawet jeśli w pierwszej chwili
kobiety nie wiedziały, kogo zabrano, szybko zorientowały się, czyje prycze
są puste. Strażnicy utrzymywali, że mniszki są hospitalizowane; z czasem
ich koleżanki mogły uznać, że zostały zwolnione ze względów medycznych
i wróciły do rodzinnych domów. Dopiero po zwolnieniu dowiadywały się, że
cała piątka nie żyje.
Drugkji Pema, którą widziano z Cultrim Sangmo rankiem 7 czerwca, była
mniszką klasztoru Njemo Rangdziung, nazywanego też Droła Czorten lub Rico.
Córka lekarza z wioski Rico, należała do grupy czterech mniszek z Rangdziungu,
aresztowanych w lutym 1995 i skazanych na cztery lata więzienia za udział
w demonstracji. W chwili zatrzymania miała 19 lat; najprawdopodobniej znalazła
się w transporcie, który przybył do nowego rukhagu 3 latem 1995. Jak wszystkie
nowo przybyłe mniszki przeszła intensywne „ćwiczenia” i brała udział w
noworocznym strajku głodowym w 1997.
Khedron Jonten i Taszi Lhamo, mniszki z klasztoru Dzeło Thekczokling
(nazywanego również Dziła) w okręgu Njemo, zostały aresztowane w styczniu
1995. Miały wtedy, odpowiednio, 23 i 21 lat. Obie skazano za udział w demonstracji
w Lhasie i najprawdopodobniej znalazły się w grupie, przewiezionej do Drapczi
latem 1995. Jak Cultrim Sangpo i Drugkji Pema, uczestniczyły zapewne w
„powitalnych” ćwiczeniach i strajku głodowym w 1997. Czoejing Kunsang dzieliła
celę z Taszi Lhamo i mówi, że przyjaźniła się ona z Khedron Jonten.
„[Od 7 czerwca] trzymali nas po prostu w celach – wspomina. – Nie widywałyśmy
nikogo z zewnątrz. Nie wiedziałyśmy, co się dzieje, kogo biorą na przesłuchania.
Trzymali nas pod kluczem. Trinlej Drolkar (imię zakonne: Khedron Jonten)
przyjaźniła się z Taszi Lhamo z naszej celi. Były z tego samego klasztoru
i trzymały rzeczy w tej samej części magazynu. [Funkcjonariusze] przyszli
po jej ubrania, mówiąc, że jest w szpitalu i potrzebuje ich. O tym, że
nie żyje, dowiedziałyśmy się dopiero po zwolnieniu w 1999”.
Lobsang Łangmo z Phenpo, mniszka klasztoru Nego Tong w okręgu Lhundrup,
miała 25 lat, gdy aresztowano ją w lutym 1995 za udział w demonstracji.
W tym samym czasie zatrzymano dwie inne mniszki z Nego Tong – dwudziestoczteroletnią
Ngałang Jangdrol (imię świeckie: Zomkji) z okręgu Gjance i dwudziestotrzyletnią
Phuncog Sonam z okręgu Czuszur. Lobsang Łangmo została skazana na pięć,
a jej koleżanki na cztery lata więzienia. Wnosząc z daty aresztowania,
znalazły się zapewne w pierwszym transporcie do nowego rukhagu 3, do końca
roku ćwiczyły pod okiem instruktorów z LPZ, a w 1997 prowadziły głodówkę.
Koleżanki Lobsang Łangmo zwolniono po odbyciu wyroków w lutym 1999. Wypuszczona
w tym samym miesiącu Czoejing Kunsang dowiedziało się o śmierci Lobsang
Łangmo dopiero po opuszczeniu Drapczi, choć pochodziły z tego samego regionu
w Phenpo.
Napływające do TIN raporty potwierdzają zgon pięciu mniszek, ale nie
rzucają nowego światła na okoliczności ich śmierci. To, co działo się w
Drapczi między 1 maja a 6 czerwca, zdaje się zacierać różnice między „śmiercią
na skutek tortur”, „morderstwem” (jak mówią o tym Tybetańczycy) czy, jak
chcą Chińczycy, „samobójstwem”.
Inne kary
Pięć ofiar majowych protestów należało do nowego rukhagu 3. Poza biciem
i „ćwiczeniami”, władze wymierzały też inne, bardziej „wymierne” kary –
podnosiły wyroki i zamykały w izolatkach. Większość spadła na nowy rukhag
3. Z 19 mniszek, zamkniętych w karcerach po majowych protestach, 16 należało
do „nowej trójki”. Wiadomo o pięciu mniszkach, ukaranych podniesieniem
wyroków – trzy z nich pochodziły z nowej części oddziału 3. Władze wymierzyły
więcej formalnych kar więźniarkom z nowego rukhagu 3, ponieważ ich zbiorowy
protest widziały setki innych więźniów podczas „uroczystości patriotycznej”.
Mniszki ze starego rukhagu 3 mogły krzyczeć i spowodować drobne zniszczenia
mienia, ale ich protest był tylko tłem dla tego, co działo się wtedy przy
maszcie flagowym. Czoejing Gjalcen mówi przecież, że pierwszą próbę przywrócenia
porządku na oddziale podjęto dopiero po trzydziestu minutach.
TIN udało się zidentyfikować 67 więźniarek politycznych z nowego rukhagu
3, które brały udział w proteście. Co czwartą ukarano karcerem. Trzem z
nich podniesiono wyroki. Władze chińskie przyznały, że „przestępcom, zgodnie
z prawem, wymierzono dodatkowe kary”, ale nie podały żadnych szczegółów.
Nieoficjalne źródła twierdzą, że dwóm mniszkom podniesiono wyroki do 11
lat. Czogdrub Dolma (imię świeckie: Namdrol) z klasztoru Gjabdrag w Lhundrup
Phenpo miała 23 lata, gdy aresztowano ją w lutym 1995; do jej pierwszego,
pięcioletniego wyroku dodano sześć lat. Dziangczub Drolmę (imię świeckie:
Palkji) z klasztoru Galo w Phenpo ukarano tak samo, aczkolwiek niektóre
źródła podają, że jej łączny wyrok wynosi dziesięć lat. Miała 23 lata,
gdy aresztowano ją w lutym 1995. Cze-cze, mniszka z Gjabdrang, która w
chwili aresztowania (luty 1995) miała 22 lata, dostała dodatkowo dwa lata
– w sumie siedem. Wszystkie trzy były w nowym rukhagu 3 od samego początku.
Ukarane karcerem mniszki, którym nie podniesiono wyroków, wyszły z
izolatek po siedmiu miesiącach, w grudniu. Cztery pochodziły z klasztoru
Czubsang. Sangmo i Khecun Jesze (imię świeckie: Lhagpa) miały po 19 lat,
gdy aresztowano je – w odstępie tygodnia – za udział w małych demonstracjach
w lutym 1995. Sangmo została skazana na sześć, a Khecun Jesze – na pięć
lat więzienia. Pozostałe zatrzymano 6 lipca 1996, w dniu urodzin Dalajlamy.
Dziewiętnastoletnia Cenji dostała cztery, a dwudziestojednoletnia Lobsang
Czoedron – trzy lata więzienia.
Po siedmiu miesiącach wróciły do dwunastoosobowych cel również trzy
mniszki z klasztoru Czimelung w okręgu Toelung Deczen: Ngałang Czoezom
(imię świeckie: Ozer Drolma), Ngałang Dzompa (imię świeckie: Dziangczub
Drolma) i Jesze Czoedron. Biorąc udział w demonstracji 10 marca 1995, w
rocznicę powstania tybetańskiego, miały po 22, 23 lata. Jesze Czoedron
skazano na pięć lat, pozostałe – na cztery lata więzienia. Inną mniszkę
z Czimelung, Ngałang Jesze (imię świeckie: Kalsang Drolma), która brała
udział w tej samej demonstracji i została skazana na cztery lata, zwolniono
przedterminowo, zaraz po spotkaniu z członkami amerykańskiej delegacji,
pracującej nad raportem o swobodach religijnych w Chinach, która złożyła
wizytę w Drapczi 25 lutego 1998.
Siedem miesięcy spędziły w karcerach również Sanggje Czoedron (imię
świeckie: Camczoe Drolkar) z klasztoru Rangdziung – która w lutym 1995
demonstrowała z jedną z zabitych, Drugkji Pemą, i została skazana na sześć
lat więzienia – Damczoe Drolma i Namdrol Łangmo z Szar Bumpa (obie z sześcioletnimi
wyrokami) oraz skazane na pięć lat Rinczen Pema (imię świeckie: Migmar)
z klasztoru Galo i Palczen z klasztoru Gjabdrag. Wszystkie aresztowano
w lutym 1995 za udział w różnych demonstracjach. Ceten Drolkar z klasztoru
Nakar była jedną z kilku więźniarek nowego rukhagu 3, które trafiły za
kraty przed 1995 rokiem. Skazano ją na sześć lat więzienia za udział w
demonstracji na Barkhorze w lipcu 1994.
Pierwsze raporty o wydarzeniach z 1 maja mówiły, że do karcerów trafiło
więcej mniszek. Z analizy danych wynika, że dotyczyły one również kobiet
ukaranych izolatkami wcześniej. Trzy mniszki z nowego rukhagu 3 były w
karcerach już od dłuższego czasu i miały je opuścić dopiero w grudniu 1998.
W maju 1998 w izolatkach przebywało w sumie dziewiętnaście więźniarek politycznych;
tylko jedna z nich nie była mniszką. Po 1 maja do karcerów trafiło szesnaście
kobiet. „Po wydarzeniach z 1 maja w izolatkach siedziało w sumie osiemnaście
mniszek nowego rukhagu – potwierdza była więźniarka. – W tym trzy, które
wyszły z karcerów po trzech miesiącach z podniesionymi wyrokami, oraz dwie,
które śpiewały podczas losaru 1997”.
Stary rukhag 3: brutalne przesłuchania, izolatki, podniesione wyroki
Źródła TIN niewiele mówią o okresie między zakończeniem strajku w nowym
rukhagu (6 maja) i pierwszym dniem stania w słońcu (3 czerwca). Byłe więźniarki
pamiętają, że w tym czasie odbywały się indywidualne przesłuchania. W tym
okresie zaczęto przesłuchiwać również mniszki ze starego rukhagu 3. „Po
4 maja – wspomina jedna z nich – nie pozwolono nam wychodzić na dziedziniec.
Przez pewien czas nie byłyśmy przesłuchiwane, a potem zaczęli nas wywoływać,
jedną po drugiej, cela po celi. Na każdą celę potrzebowali dzień, dwa dni”.
Czoejing Gjalcen twierdzi natomiast, że przesłuchania zaczęły się już
5 maja. Dzieliła celę Ngałang Sangdrol i Phuncog Njidrol, więc przesłuchania
mogły się zacząć właśnie tutaj. Władze szukały przecież „przywódców”. Mniszki
rozbierano i bito elektrycznymi pałkami. „Piątego, szóstego i siódmego
przesłuchiwano nas indywidualnie. Cela za celą. Chcieli wiedzieć, kto zaczął
krzyczeć i kto zaplanował protest. Bili i mówili: Inne już nam wszystko
powiedziały, gadaj i ty. Zdarli z nas ubrania i bili elektrycznymi pałkami.
Wszędzie. I wypełnionymi piaskiem plastikowymi rurkami. Całe byłyśmy w
sińcach. Z przesłuchania każda wracała po ścianie. Bili wszystkie bez wyjątku.
(...) Przy moim przesłuchaniu było sześciu, siedmiu funkcjonariuszy. Nie
wiem, kto mnie bił. W końcu straciłam przytomność. Powiedziałam im, co
robiłam, ale nic więcej. Zbili mnie, zawlekli do celi i wzięli następną.
Trwało to tydzień. Wszystkie mówiłyśmy to samo – że nikt nie zaplanował
protestu”.
Po biciu z 4 maja do karcerów trafiły trzy mniszki ze starego rukhagu.
Z raportów wynika, że Ngałang Sangdrol nie zamknięto w izolatce tylko dlatego,
że nie pozwalał na to jej stan. Ngałang Czoezom (imię świeckie: Pasang
Lhamo) i Lobsang Czoekji (imię świeckie: Czoekji Łangmo) „wytypowała”,
jak już mówiliśmy, Pema Butri. Czoekji Łangmo wysłano do izolatki aresztu
śledczego Guca. Karcery rukhagu 3 były pełne i pospiesznie budowano nowe,
ale odesłanie jej do Guca można potraktować jako „karę dodatkową”. W 1994
roku bito ją tam ze szczególnym okrucieństwem i strażnicy mogli chcieć
uprzykrzyć jej życie. Wróciła do Drapczi po dwóch miesiącach z chorobą
jelit i pęcherza. Trzecią ukaraną była Ngałang Tenzin (imię świeckie: Lhadrol)
z klasztoru Gjabdrag. Nie wiadomo, jak długo przebywała w izolatce.
Wyroki mniszek ze starego rukhagu 3 podnosił Przejściowy Sąd Ludowy
w Lhasie. Do czteroletniego wyroku Czoekji Łangmo dodano półtora roku.
Jej wyrok skończył się 14 grudnia 1999, ale zwolniono ją dwa tygodnie później.
Wiele źródeł mówi o opóźnianiu zwolnień czterech mniszek z Szar Bumpa,
aresztowanych 14 czerwca 1994. Lobsang Czoezin i Gjalcen Szerab z nowego
rukhagu 3 miały wyjść na wolność 14 czerwca 1998 – tydzień po śmierci pięciu
mniszek z oddziału. Jedna ze zmarłych, Cultrim Sangmo, została aresztowana
razem z nimi. Komendantura poinformowała mniszki, że są przetrzymywane
po zakończeniu wyroku, ponieważ władze rozważają jego przedłużenie. Być
może obawiano się zwolnienia mniszek zaraz po śmierci ich koleżanki – o
czym miały się dowiedzieć dopiero za murami więzienia. Władzom spodobał
się chyba ten precedens i zaczęły regularnie opóźniać zwolnienia mniszek.
Czoekji Łangmo zatrzymano do 28 grudnia 1999.
Po raz trzeci podniesiono wyrok Ngałang Sangdrol. Oficjalne źródła
utrzymują, że sąd ludowy podniósł go o trzy lata i określił nową datę zwolnienia
w roku 2013, co w sumie daje 21 lat. Inne źródła twierdzą, że wyrok łączny
opiewa na 22 lata.
Stan zdrowia Ngałang Sangdrol napawał jej koleżanki najwyższym niepokojem.
Czoejing Gjalcen dzieliła z nią celę do połowy 1999 roku. „Ngałang Sangdrol
jest zawsze pierwsza, gdy dochodzi do protestów – mówi. – Często ją biją.
Kiedy nas aresztowali, była bardzo młoda, najmłodsza z nas. Natychmiast
przyłącza się do każdego protestu, a oni podnoszą jej wyrok. Teraz ma 23
lata i 22 lata wyroku. Od tego bicia ma rany na głowie i całym ciele”.
Z wielu relacji wynika, że Ngałang Sangdrol cierpi na wiele chronicznych
dolegliwości, między innymi na powracające, ostre bóle głowy i brzucha.
Ma kłopoty z trawieniem i, jak ujmują to Tybetańczycy, „chorobę serca”,
która może mieć – podobnie jak migreny – związek ze stresem. Przy wszystkich
tych chorobach zadziwia jej stan ducha: „Jest dla nas przykładem. Ma niezwykły
umysł. Pod tym względem niczego jej nie zrobili. Niektóre zaczynały wygadywać
dziwne rzeczy, ale nie ona. Ma straszne migreny od bicia po głowie, ale
zawsze znajdzie wspaniałą odpowiedź na wszystko, co mówi do niej oddziałowa.
Z cała pewnością nie pomieszało się jej w głowie. Jest wykształcona. Kiedy
pytają o coś z książek, które każą nam czytać, udziela świetnych odpowiedzi.
Z nami tak nie było. Ona chodziła do szkoły. My nie panujemy tak nad językiem
i nie umiemy udzielać precyzyjnych odpowiedzi. Ale ona chodziła do dużej
szkoły, więc potrafi. Jak nie masz wykształcenia, nie wiesz, co powiedzieć.
Wiecie, że zadają nam wszystkie te polityczne pytania. Ona umie tak na
nie odpowiedzieć, że zamyka im usta. No i podnoszą jej wyrok”.
Ngałang Sangdrol miała trzynaście lat, gdy w sierpniu 1990 roku po
raz pierwszy skazano ją, administracyjnie, za udział w pokojowym proteście.
Wyszła na wolność po roku. Po raz drugi trafiła za kraty w czerwcu 1992.
Tym razem ze udział w demonstracji skazał ją sąd, choć chińskie prawo nie
pozwala na sądzenie młodocianych w tym trybie. Miała wówczas piętnaście
lat. Czoejing Gjalcen mówi, iż Ngałang Sangdrol nie wierzy, że wyjdzie
z więzienia i że „postanowiła tu umrzeć”. Wszystko wskazuje na to, że nadal
jest maltretowana.
Przecięcie komunikacji: zamknięte cele, zawieszenie odwiedzin
Po zgonach w nowym rukhagu 3 więźniarki całego oddziału zamknięto na
ponad rok w celach. Z niektórych doniesień wynika nawet, że okres ten trwał
dłużej, aż do pierwszych miesięcy 2000, ale nie udało się ich potwierdzić.
Wiarygodne źródła twierdzą, że więźniarki rukhagu 3 oraz więźniowie polityczni
z obu części rukhagu 5 pozostawali w celach do lata 1999.
W starym rukhagu 3 cele zamknięto po proteście z 4 maja. „Dzień i noc
trzymali dwanaście kobiet w tych maleńkich celach. W takim tłoku trudno
się ruszać. Ani razu nie wyprowadzili nas na dwór, nie mogłyśmy chodzić
nawet do toalety. Jadłyśmy, spałyśmy, pracowałyśmy i załatwiałyśmy się
w celach. Nikt nie wyszedł z celi, ani razu. Nie wyprowadzali nas na dziedziniec,
bo nie chcieli, żebyśmy ze sobą rozmawiały. Do cel przynosili pracę, jedzenie
i wiadra. Natychmiast zamykali drzwi. Jedzenie roznosiły więźniarki kryminalne.
Tak długo nie widziałyśmy słońca, że w dniu zwolnienia jego widok odebrał
nam mowę. Niemal nie potrafiłyśmy chodzić”.
Z relacji byłych więźniarek rukhagu 3 wynika, że między 1 a 4 maja
głodujące mniszki „pracowały przy wełnie”. Do 3 czerwca, kiedy zaczęło
się stanie w słońcu, najwyraźniej komunikowały się z koleżankami z innych
cel. Według Czoejing Kunsang, dzień po zakończeniu strajku głodowego (6
maja) „dali nam jedzenie i powiedzieli, że mamy wracać do normalnej pracy”.
W tym samym czasie odbywały się jednak indywidualne przesłuchania, niektóre
mniszki musiały więc czekać w celach na swoją kolej. Czoejing Kunsang jest
pewna, że cele nowego rukhagu 3 zamknięto 7 czerwca, po śmierci pięciu
mniszek. „Od tego dnia trzymali nas pod kluczem; nie widywałyśmy nikogo
z zewnątrz. Nie wiedziałyśmy, co się dzieje i czy kogoś przesłuchują. Przez
rok, aż do zwolnienia, nie widziałam żadnej z koleżanek. Siedziałyśmy po
dwanaście w małych celach. Wiadro przynosiły więźniarki kryminalne. Jadłyśmy
i pracowałyśmy w tej samej celi. Wyszłam w lutym 1999 – do tej pory nie
wróciłyśmy do normalnej pracy”.
Ustała komunikacja między celami. W samych celach nie było lepiej,
bo w rukhagu 3 i 5 umieszcza się również więźniów kryminalnych, których
zadanie polega na obserwowaniu „politycznych” i donoszeniu. Ponieważ nagrodą
jest złagodzenie kary, są oni bardzo gorliwi, często wręcz „twórczy”. „U
nas były cztery informatorki – mówi Czoejing Gjalcen, która dzieliła celę
z Ngałang Sangdrol i Phuncog Njidrol. – Dwie Chinki i dwie Tybetanki. Trzy
złodziejki i morderczyni. Mówiły Pemie Butri o wszystkim, co robimy. Miały
nas obserwować. Powiedziały, że weszłyśmy na okno i krzyczałyśmy. Podawały
różne szczegóły, prawdziwe i zmyślone. Funkcjonariusze upierali się, że
coś zrobiłyśmy, my zaprzeczałyśmy, a donosicielki potwierdzały. Łagodzili
im za to wyroki, więc bardzo się starały. Każdego roku odbywa się wielki
wiec, na którym ogłaszają obniżenie wyroków. Jeżeli przekazują dużo informacji,
mogą im złagodzić karę o trzy lata. Jeśli mniej – o dwa albo o rok. Tym
z naszej celi przyznali rok i półtora”.
Oddziałowe nie zdają się tylko na informatorki. Norzin Łangmo opowiada
o wprowadzeniu nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa. „Przestali nas wysyłać
do pracy, bo mogłybyśmy ze sobą rozmawiać. W celach nie było jak. Założyli
kamery. Tutrang mogła nas obserwować ze swojego biura”.
„Wśród 12 lokatorek celi były zawsze dwie, trzy informatorki – potwierdza
Lobsang Czoezin. – Za donoszenie obniżano im wyroki. Po incydentach z 1998
roku byłyśmy pod ciągłym nadzorem. Pilnowali okien. Założyli w celach coś
czarnego i przez to nas podglądali. To rejestruje wszystko, co się mówi
i robi. Założyli to nad drzwiami w sierpniu 1998. Potem za dnia nikt już
nie stał przy oknie, ale w nocy dalej wystawiali wartowników”.
Nowy reżim stanowił karę i zapobiegał przekazywaniu informacji. Władze
robiły wszystko, by ukryć majowe protesty. Według jednego z pierwszych
raportów, jakie dotarły do TIN (wszystko wskazuje na to, że napisano go
w Drapczi w połowie maja), strażników zatrzymano w kompleksie więziennym
i nie pozwolono im wracać do domów na noc. Nie wiadomo, jak długo obowiązywało
to zarządzenie, ale blokada informacyjna oznaczała również opóźnienia w
zwalnianiu więźniów. Lobsang Czoezin i Gjalcen Szerab miały wyjść na wolność
14 czerwca, ale zatrzymano je w Drapczi jeszcze dwa tygodnie. W czerwcu
miało opuścić więzienie sześć innych więźniarek z rukhagu 3. Nie wiadomo,
czy wstrzymano również te zwolnienia.
Cele pozostały zamknięte znacznie dłużej. Czoejing Kunsang została
zwolniona w lutym 1999, ale o śmierci mniszek dowiedziała się dopiero za
murami Drapczi. „Wypuszczali nas oddzielnie. Za bramą czekali krewni. Urzędnik
powiedział, że po zwolnieniu nie możemy robić wielu rzeczy, ale przede
wszystkim nie wolno nam powiedzieć słowa o więzieniu. Wyrok się skończył
– mówił – ale nadal nie macie praw obywatelskich. Jeżeli będziecie gadać
o tym, co działo się w więzieniu, damy wam dwa razy wyższe wyroki”.
Blokada informacyjna oznaczała również zawieszenie prawa do przyjmowania
odwiedzin. Przepisy pozwalają więźniom na jedno widzenie w miesiącu – w
Drapczi odbywają się one dwudziestego. Po majowych protestach więźniowie
polityczni nie mogli przyjmować gości. W tym okresie wprowadzono dodatkowe
procedury, ale wspominają o nich i raporty z lat 1996-97. Więźniów politycznych
mogli odwiedzać tylko najbliżsi krewni, co oczywiście wykluczało mnichów
i mniszki z macierzystych klasztorów. Dla osób, pochodzących z odległych
regionów, oznaczało to koniec odwiedzin. Była więźniarka polityczna, która
uciekła z Tybetu pod koniec 1998 roku, twierdzi, że na pierwsze widzenia
zezwolono już lipcu 1998. Inne źródła mówią o ostatnich miesiącach 1998,
a nawet lecie 1999. Wydaje się, że prawo do przyjmowania odwiedzin przywracano
kolejno – blok po bloku, cela po celi. Potwierdza to relacja, która dotarła
do TIN w grudniu 1998: „Po majowych incydentach więźniowie nie mieli prawa
do odwiedzin. Trwało to do lipca. W lipcu pozwolono na przyjęcie odwiedzin
20-30 więźniom, ale inni nadal nie mogą”.
Odwiedziny u więźniów politycznych są krótkie i ściśle nadzorowane.
„Przed wizytą dwukrotnie nas przeszukują – mówi Lobsang Czoezin, którą
zwolniono w czerwcu 1998, a zatem opisuje procedury, obowiązujące przed
majowymi protestami. – Mówią, że mamy 50 minut, ale czasu nie starcza nawet
na wypicie herbaty. Po naszej stronie jest dwóch strażników i dwóch strażników
po stronie krewnych”.
Czoejing Kunsang mówi, że okienko jest tak małe, żeby krewni nie widzieli
dokładnie więźnia. „W więzieniu operowali mi wyrostek – wspomina. – Otwór
w ścianie był tak mały, że ledwie mieściła się w nim filiżanka. Widzieli
tylko nasze twarze. Na widzenie z rodzicami musiały mnie prowadzić dwie
osoby. Ojciec nawet nie zauważył, że ktoś mnie podtrzymuje, bo widział
tylko moją twarz”.
Jeszcze w czerwcu 1999 prawa do odwiedzin nie odzyskała Ngałang Sangdrol.
O zwolnieniu ojca, sześćdziesięcioczteroletniego Namgjala Taszi, który
wyszedł z Drapczi 14 czerwca po odbyciu ośmioletniego wyroku, dowiedziała
się od koleżanki z celi, Czoejing Gjalcen, której powiedział o tym, podczas
widzenia, krewny.
Niszczenie sentencji wyroków
Trudno o lepsze źródło informacji o więźniach tybetańskich niż władze
Chińskiej Republiki Ludowej. Dokumenty prokuratury ludowej, ludowych sądów
i biura reedukacji przez pracę dokładnie opisują popełnione przestępstwa,
przyporządkowują im stosowne przepisy prawa karnego i podają karę.
Więźniowie otrzymują kopie dokumentów, a przede wszystkim sentencję
wyroku, którą z reguły noszą przy sobie w więzieniu lub wysyłają krewnym.
Stanowi ona „dowód” postawionych zarzutów, wysokości wyroku i kar dodatkowych,
takich jak „pozbawienie praw politycznych”. Po odbyciu wyroku więźniowie
otrzymują stosowne zaświadczenie, które często określa stopień ich „resocjalizacji”.
Dokument ten okazują w BBP po powrocie do miejsca zameldowania.
TIN ma kopie dokumentów z prokuratury, sądów i biur reedukacji oraz
świadectwa zwolnień ponad 130 więźniów politycznych z Tybetu, którzy trafili
za kraty po 1987 roku. Większość z nich jest już na wolności. Pozwalają
one na identyfikowanie więźniów, rzucają światło na ich działalność, stawiane
im zarzuty i wymierzane wyroki. Informacje te są niezwykle przydatne, gdyż
rządy różnych państw starają się prowadzić z Chinami „dialog na temat praw
człowieka”. Przekazanie chińskim dygnitarzom kopii ich własnych dokumentów
często „pomaga” im w zlokalizowaniu konkretnego więźnia i udzieleniu dalszych
informacji o jego losie.
Kiedy zamknięto w celach więźniarki oddziału 3, zniszczono wiele ważnych
dokumentów. Niszczenie konfiskowanych dokumentów mogło nie być głównym
celem władz. Mniszki pozbawiano po prostu wszystkiego, co można by czytać
lub zapisać.
„W 1998 roku zabrali z naszych cel wszystkie książki, listy i sentencje
wyroków – wspominają Czoejing Gjalcen (rukhag stary) i Czoejing Kunsang
(rukhag nowy). – Potem je spalili. Konfiskowali wszystko, nawet książki
do gramatyki. Zabrali papier i ołówki. Teraz były to przedmioty zakazane.
Podejrzewali, że kontaktowałyśmy się ze sobą podczas majowych protestów.
[Sentencje wyroków] zabrali tym wszystkim, które je miały przy sobie. Dokładnie
przeszukiwali wszystkie cele. Niektóre mniszki trzymały wyroki w poduszkach,
ale je znaleźli. Kierowała nimi Pema Butri. Wszystko spalili w kuchni.
To Pema Butri kazała je spalić. To musiało być w lipcu albo w sierpniu
1998”.
Dokumenty odbierano tylko latem 1998. „Wszystko wtedy zabrali”, wspomina
jedna z więźniarek. Papier i ołówki konfiskowano w tym czasie również na
oddziale 5, nie wiadomo jednak, czy i tam zniszczono sentencje wyroków.
„Wyrok był po tybetańsku. Pisali tam wyraźnie, co kto powiedział itd.
(...) Zabrali nam je (...) i spalili. To bardzo ważne dokumenty, bardzo
potrzebne. Zabierała je trung tutrang, główna tutrang rukhagu, Pema Butri.
A na co wam one, powiedziała, i kazała spalić”.
Zwolnienie: kontrrewolucja, bezpieczeństwo państwa, prawa człowieka
Utraciwszy najważniejsze dokumenty, dotyczące wyroku i kary, byłe więźniarki wracały do domów tylko z „zaświadczeniami zwolnienia”. Ciekawe okazują się nawet te skrawki papieru. Lobsang Czoezin i Czoejing Gjalcen zostały zatrzymane 14 czerwca 1994. Sądzono je razem, w listopadzie, i skazano po dziesięciu dniach – Lobsang na cztery, a Czoejing na pięć lat więzienia. Pierwsza miała wyjść na wolność 14 czerwca 1998, ale jej zwolnienie opóźniono o dwa tygodnie. Na zaświadczeniu umieszczono datę późniejszą, ale nie wspomniano o przedłużeniu kary:
„Zaświadczenie zwolnienia
Nazwisko: Sezhen [Saldron], kobieta, wiek 22, okręg Linzhou [Lhundrup],
Tybet
Ponieważ dopuściła się zbrodni kontrrewolucyjnej propagandy i podżegania,
28 listopada 1994 Przejściowy Sąd Ludowy Miasta Lhasa skazał ją na cztery
lata więzienia i pozbawił na rok (od 29 czerwca 1998 do 28 czerwca 1999)
praw politycznych.
Pieczęć Więzienia TRA
29 czerwca 1998”.
Czoejing Gjalcen (imię świeckie: Czime Jangczen) miała wyjść na wolność dokładnie rok później. Władze uznały chyba, że powinny być konsekwentne, bo i jej zwolnienie zostało opóźnione o dwa tygodnie. Na dokumencie widnieje właściwa data, również bez żadnych wyjaśnień:
„Zaświadczenie zwolnienia
Nazwisko: Qimi Yangjin [Czime Jangczen], kobieta, wiek 26, okręg Linzhou
[Lhundrup], Tybet
Ponieważ dopuściła się zbrodni zagrażających bezpieczeństwu państwa,
28 listopada 1994 Przejściowy Sąd Ludowy Miasta Lhasa skazał ją na pięć
lat więzienia i pozbawił na dwa lata (od 29 czerwca 1999 do 28 czerwca
2001) praw politycznych.
Ponieważ wyrok się skończył, zostaje zwolniona z więzienia, o czym
świadczy ten dokument.
Pieczęć Więzienia TRA
29 czerwca 1999”.
Dokument pierwszej mniszki mówi o „zbrodniach kontrrewolucyjnej propagandy
i podżegania”, a jej zwolnionej rok później koleżanki – „o zbrodniach,
zagrażających bezpieczeństwu państwa”. Zaświadczenia Ngałang Lamdrol (imię
świeckie: Pasang Lhamo) i Czoejing Kunsang (imię świeckie: Cełang Drolma),
zwolnionych w 1999 roku, mówią również o „zagrażaniu bezpieczeństwu państwa”.
„Kontrrewolucja” pojawia się wyłącznie w dokumentach z połowy 1998 roku.
W październiku 1997 – czyli jeszcze przed zwolnieniem Lobsang Czoezin –
znowelizowano chiński kodeks karny: „kontrrewolucję” zastąpiono „zagrażaniem
bezpieczeństwu państwa”. Lhaskie więzienia mogły zmienić nomenklaturę dopiero
w 1999 roku.
„Kontrrewolucja”, jako główne zagrożenie dla rządów partii, jest starsza
od kodeksu karnego. Wszystkie konstytucje ChRL – z 1954, 1975, 1978 i 1982
roku – mówiły, że państwo będzie zwalczać i karać kontrrewolucję. (Nową
terminologię wprowadzono dopiero w marcu 1999.) Artykuł 28, który stanowił:
„Państwo utrzymuje porządek publiczny i tłumi wszelkie wywrotowe oraz inne
kontrrewolucyjne działania; karze za czyny, zagrażające bezpieczeństwu
publicznemu i zakłócające gospodarkę socjalistyczną, a także inne przestępstwa
kryminalne; oraz karze i reformuje przestępców”, uzyskał nowe brzmienie:
„Państwo utrzymuje porządek publiczny i tłumi wszelkie wywrotowe oraz inne
działania przestępcze, zagrażające bezpieczeństwu państwa; karze za czyny,
zagrażające bezpieczeństwu publicznemu i zakłócające gospodarkę socjalistyczną,
a także inne przestępstwa kryminalne; oraz karze i reformuje przestępców”.
Ci, którzy krytykowali Chiny za gwałcenie praw obywatelski, politycznych
i socjalnych, uważali, że nowelizacja kodeksu karnego ma charakter kosmetyczny
i nie wprowadza „prawdziwych rządów prawa”. Do kodeksu wprowadzono po prostu
nowoczesny język, bardziej przystający do standardów państw, w których
od dawna rządzi prawo.
W samych Chinach oznaczało to tylko prostą zamianę słów. Owe „zmiany”
doskonale ilustrują zaświadczenia Lobsang Czoezin i Czoejing Gjalcen.
Dokumenty, wydawane przez sądy i biura reedukacji przez pracę, określają
też kary, jakie czekają skazanych po wyjściu na wolność. „Pozbawienie praw
politycznych” rozpoczyna się po opuszczeniu więzienia i stanowi ważną część
kary. Takie represje – trwające najczęściej od roku do pięciu lat, wedle
zasady: trzy lata więzienia, rok pozbawienia praw politycznych – skłoniły
do ucieczki z Tybetu wielu byłych więźniów politycznych.
Artykuł 52 kodeksu karnego z 1979 roku stanowi: „Element kontrrewolucyjny
zostanie dodatkowo skazany na pozbawienie praw politycznych. Jeśli to konieczne,
element kryminalny, który poważnie zakłócił porządek społeczny, może zostać
dodatkowo skazany na pozbawienie praw politycznych”. Artykuł 35 znowelizowanego
kodeksu karnego brzmi dokładnie tak samo, tyle że wyznacza okres: „od roku
do pięciu lat”.
Jedna z mniszek z Szar Bumpa tak definiuje „pozbawienie praw politycznych”:
„Raz, nie możesz głosować, dwa, nie możesz odwiedzać swojego klasztoru,
trzy, nie możesz odprawiać rytuałów w innych klasztorach i świątyniach,
cztery, nie wolno ci być tam, gdzie gromadzą się ludzie, pięć, nie wolno
ci odwiedzać prywatnych domów i recytować w nich modlitw”.
W punkcie czwartym, dotyczącym „miejsc zgromadzeń” używa słowa szan,
które może również oznaczać klasztor. W każdym razie, władze odbierają
byłym więźniom prawo do gromadzenia się i zrzeszania. Więźniowie dowiadują
się o tych zasadach od urzędników lub policjantów, którzy zwalniają ich
z więzień. Wyliczone tu zakazy obowiązują duchownych i różnią się od formalnego
języka dokumentów, którymi posługują się grupy ds. edukacji patriotycznej,
odwiedzające klasztory TRA od 1996 roku.
PODSUMOWANIE
Statystyczna więźniarka rukhagu 3 ma obecnie trzydzieści lat, a jej
wyrok opiewa na osiem lat i jedenaście miesięcy. Czternaście – średnia
wieku: trzydzieści trzy lata – przebywa w „rukhagu starym”, a osiemnaście
– średnia wieku: dwadzieścia siedem lat – w „rukhagu nowym”. Jedenastu
skazanym z rukhagu starego podwyższono wyroki; przeciętny opiewa na jedenaście
lat i siedem miesięcy. W rukhagu nowym podniesieniem wyroków ukarano trzy
mniszki; średni wyrok wynosi tu teraz sześć lat i dziesięć miesięcy. Na
początku 1989 roku średni wyrok w rukhagu 3 opiewał na pięć lat i cztery
miesiące.
Po szczytowych latach 1995-1996 liczba więźniarek politycznych w Drapczi
spadła do najniższego poziomu od 1992 roku. Żadne doniesienia – poza, ma
się rozumieć, oficjalną i półoficjalną propagandą chińską – nie wskazują,
by Tybetańczycy zmienili poglądy na temat Chin Ludowych i ich polityki.
Z napływających do TIN raportów wynika tylko, że coraz bardziej boją się
otwarcie krytykować Chiny, gdyż jest to surowo karane, a sposób wymierzania
owych kar ma niewiele wspólnego z prawem. Tybetańczycy zdają sobie sprawę,
że na arenie międzynarodowej prawa człowieka przegrywają z ambicjami gospodarczymi
i że Pekin zostawił światu prosty wybór: dostęp do naszego rynku albo „mieszanie
się w wewnętrzne sprawy Chin”.
Z danych TIN nie wynika, by nowelizacja kodeksu postępowania karnego,
który zakazuje obecnie wymuszania zeznań, poprawiła los tybetańskich więźniów
politycznych. Opisywane w tym raporcie tortury zadawano również po maju
1998, kiedy to zaczął obowiązywać nowy kodeks. Chiny nie wprowadziły jeszcze
przepisów, zakazujących stosowania tortur – poza wspomnianym wymuszaniem
zeznań.
Nie podjęto żadnych kroków wobec funkcjonariuszy, maltretujących więźniów
politycznych, a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo. Chińscy dygnitarze
i eksperci nie okazują zbyt wielkiego zainteresowania problemem tortur
w instytucjach penitencjarnych i regularnie zaprzeczają wszystkim raportom,
dotyczącym tybetańskich więźniów politycznych. Po opublikowaniu przez TIN
„Wrogich elementów” w marcu 1999, rzecznik chińskiego MSZ nazwał raport
„stekiem kłamstw” i powiedział: „Chińskie więzienia zarządzane są w sposób
cywilizowany. Treść tego raportu stanowią same wymysły”. W kwietniu 2000
Lobsang Gelek, były strażnik z Drapczi, a obecnie kierownik biura administracji
więziennej TRA, oświadczył: „Zapewniamy więźniom podstawowe prawa. Służy
temu wielopoziomowy nadzór prawny. W ostatnich latach nie odnotowano żadnych
przypadków naruszania praw więźniów”.
Z czasem – i coraz bardziej szczegółowymi raportami różnych organizacji
– władze ChRL zmieniały oficjalne stanowisko wobec protestów z maja 1998.
Początkowo stanowczo im zaprzeczały. 5 maja 2000 delegacja ChRL na sesję
oenzetowskiego Komitetu przeciwko Torturom wydała oświadczenie, w którym
potwierdziła, że doszło do demonstracji i podniesienia wyroków, zaprzeczając
przy tym jakimkolwiek ofiarom śmiertelnym „tłumienia” tych wystąpień. Pekin
ostrożnie ważył słowa. TIN otrzymał wiele doniesień o biciu i ranach postrzałowych,
które okazały się śmiertelne, niemniej nic nie wskazywało na to, by któraś
z ofiar straciła życie „w chwili” tłumienia protestu.
„Na początku maja 1998, kiedy w więzieniu odbywała się ceremonia wciągania
narodowej flagi, stanowiąca część programu edukacji patriotycznej, garstka
przestępców posunęła się do wznoszenia skandalicznych okrzyków separatystycznych,
oraz do znieważania i atakowania oficerów policji więziennej. Niszczono
również mienie, poważnie zakłócając regulaminowy porządek. Policja więzienna,
zgodnie z prawem, położyła temu kres. W trakcie odzyskiwania kontroli nad
sytuacją nie było żadnych zgonów, spowodowanych biciem. Ponieważ czyny
niektórych przestępców stanowiły pogwałcenie regulaminu więziennego oraz
nosiły znamiona podżegania do podzielenia Państwa, winnym wymierzono, zgodnie
z prawem, dodatkowe wyroki”.
Ponad osiemdziesiąt procent więźniarek politycznych, które przewinęły
się przez rukhag 3, powróciło do rodzinnych domów po zakończeniu wyroków.
Przed opuszczeniem Drapczi ostrzegano je, że za mówienie na temat więziennych
doświadczeń spotkają je nowe kary. Byłe więźniarki rozmawiają jednak z
tymi, którym ufają – krewnymi, bliskimi przyjaciółkami, nauczycielami duchowymi.
Dziś wszyscy Tybetańczycy wiedzą już, że wyrok w Drapczi może mieć tragiczne
konsekwencje, które nie mają nic wspólnego z prawem. Bezprawne, nielegalne
kary, takie jak bicie, tortury czy „ćwiczenia”, wymierzane wszystkim więźniom
politycznym, stanowią najlepszą chyba przestrogę przed podejmowaniem działalności
politycznej. Pod tym względem władze Drapczi biją na głowę wszystkie zgromadzenia
ludowe i sądy razem wzięte.