Przemówienie inauguracyjne dla Tybetańczyków
Obama
Drodzy przyjaciele z tybetańskiej sieci!
Jak się macie? Taszi deleg! Cieszę się, że założyłem dziś u was swojego bloga, bo w ten sposób będzie nam łatwiej rozmawiać. Wkrótce wprowadzę się do Białego Domu i przez kilka lat będę jego gospodarzem. Tybetańscy przyjaciele, jeśli chcecie o czymś podyskutować, jestem do dyspozycji, ale dziś chciałbym powiedzieć wam kilka słów od siebie - czytajcie więc, proszę, dalej. Najwyższy czas zapytać, czemu pokładacie wszystkie nadzieje w jednym tylko człowieku i jednym państwie? Rozejrzyjcie się wokół. Mimo represji i tragicznych okoliczności wielu tybetańskich przyjaciół nie straciło ochoty na odwiedzanie dyskotek, barów, burdeli i kasyn, w których trwonią młodość, pieniądze, dobre uczynki i sumienie. Nie umiem tego zrozumieć! Nie mogę tego pojąć! Jak tak dalej pójdzie, nie będzie żadnej nadziei dla wielkiego narodu tybetańskiego.
Tybetańczycy, proszę, obudźcie się. Nie liczcie na innych, weźcie marzenie o zmianie losu we własne ręce. Mniej plotkujcie, więcej róbcie. Jako prezydent mogę tylko przyznać nagrodę waszemu duchowemu przywódcy albo zagrać tybetańską kartą w jakiejś utarczce z Chinami.
Nie jestem pijany. Mówię wam szczerą prawdę, bez taryfy ulgowej. Przestańcie wreszcie spać i poczytajcie sobie o historii Czarnych w Stanach Zjednoczonych. Biały amerykański rząd też traktował moich przodków gorzej od jucznych zwierząt, ale dzięki całym pokoleniom, które nie bały się trudów, walczyły o swoje, ciężko pracowały i posyłały dzieci do szkół, mamy dziś czarnego prezydenta, czarnych uczonych, profesorów, badaczy i literatów, czarne gwiazdy sportu i rozrywki - niemal połowę współczesnej elity Ameryki. Przy okazji, warto tu przypomnieć, że nie tak dawno na Zachodzie traktowano Hanów mniej więcej jak psy, zawieszając tabliczki z napisami „Chińczykom i psom wstęp wzbroniony". Ale i oni wspinają się teraz powoli po tamtejszej drabinie społecznej. Dlaczego? Bo pilnie się uczą i są zdolni, więc nie zostawiają zachodnim elitom wyboru.
Tybetańczycy, przestańcie wreszcie szukać usprawiedliwień i weźcie się do prawdziwej roboty. Rodzice, posyłajcie dzieci do szkół i stwórzcie im najlepsze warunki do nauki, otwierając spadkobiercom Tybetu drzwi do chińskich i światowych elit. Póki nie zdarzy się cud, żaden Tybetańczyk nie wejdzie na chińskie salony polityczne. Jasne, jacyś się tam pętają, ale to tylko chciwe, tchórzliwe marionetki. Wspinajmy się więc, korzystając z własnych talentów, na szczeble innych drabin. Trudniej im będzie wtedy wziąć was pod but i walić w twarz.
Róbcie swoje, na poważnie. Mam szczerą nadzieję, że tu i tam w wielkim świecie dane mi będzie spotykać i słuchać więcej niż tylko jednego Tybetańczyka. Tyle na dziś, muszę jeszcze poszlifować drugą mowę. Do następnego.
Pokoju, rozwagi i ciężkiej pracy,
Obama
styczeń 2009
„Orędzie" tybetańskiego blogera piszącego pod pseudonimem Obama.