Igrzyska polityczno-plemienne
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Igrzyska polityczno-plemienne

Oser

 

Z powodów historycznych w wielu regionach Amdo rytm świąt religijnych i ludowych wyznacza kalendarz chiński. Dzień rozpoczęcia igrzysk, 8 sierpnia, był tam więc ósmym dniem siódmego miesiąca kalendarza księżycowego - w którym, jak chce tradycja, rozpoczynają się (rytualnymi tańcami mnichów przed tłumem wiernych) uroczystości buddyjskie w wielkim klasztorze Labrang. To znaczy rozpoczynały się przez jakieś dwieście lat, bo w tym roku, za sprawą zbiegu z olimpiadą, zostały przez władze odwołane.

 

„Rząd zakazuje nam mnóstwa rzeczy - rzekł mi pewien przygnębiony mnich. - Nie wolno wychodzić z klasztoru, gromadzić się i mieć za złe. Dzień w dzień świątynię zadeptuje setka tajniaków przebranych za turystów. Każdy zakład pracy w okolicy musiał wydelegować do nas co najmniej jednego szpicla. Wierni mogą podejść do ołtarza tylko po okazaniu dowodu osobistego. Ai! Mają te swoje igrzyska, czemu nie zostawią w spokoju naszych?".

 

Znajomi mówią mi, że w dniu inauguracji Tybetańczycy z Xiahe na znak protestu zamknęli niemal wszystkie sklepy i restauracje. Co starsi płakali, obracając klasztorne młyny modlitewne.

 

Licząc po nowemu, 12 sierpnia powinny zacząć się (modlitwą lamów) wielkie wyścigi (drobne dziesięć, dwadzieścia tysięcy jeźdźców) na łąkach Sang Khok w południowym Gansu. W ostatnich latach partycypowały w nich także władze lokalne, biegające z wywieszonym językiem za „promowaniem turystyki", „rozwojem biznesu" itd. Ale nie w tym roku, choć wielu koczowników zdążyło rozbić namioty, czekając na pradawne święto. Starczyło jedno obwieszczenie: cyt, iskierka zgasła.

 

Powodu nie podano, ale i nie było trzeba. Dziś każdy Tybetańczyk jest potencjalnym terrorystą. Zbiegowisko dziesiątków tysięcy musiało zatem przyprawić o palpitację każdego aparatczyka, zwłaszcza w czasie igrzysk. Pomni dictum Deng Xiaopinga, każącego dusić w zarodku każde źródło destabilizacji (i świadomi potencjalnej odpowiedzialności za jakąkolwiek wpadkę), urzędnicy lokalni po prostu nie mogli dopuścić do tybetańskiego święta. Co, ma się rozumieć, doprowadza do furii ludzi i jeszcze bardziej usztywnia aparat. I tak, na wszelki wypadek, miasto Xiahe odcięto od świata. Nikt tu nie wjedzie, nikt nie wyjedzie, a Tybetańczycy z okolic mogą zapomnieć nawet o odpaleniu motocykla. Jakby tego było mało, wyścigowe łąki otoczono kordonem uzbrojonego po zęby wojska.

 

Wypytywałam mieszkańców Amdo, co sądzą o pekińskich igrzyskach.

 

Sędziwy chłop, ojciec dzieciom (uznany za „element wywrotowy" w 1958 roku i w związku z tym „reedukowany przez pracę") powiedział mi tak: „Zgodzili się rozmawiać z wysłannikami Dalajlamy tylko dlatego, że chcieli spokojnej olimpiady. Pogadali raz, pogadali drugi, coraz to mniej ochoczo, aż mają to z głowy. W ich słowa nie można wierzyć. Raz tak, raz siak, popatrzcie tylko na te igrzyska".

 

Dobrze wykształcony Tybetańczyk (dziś w biznesie) ma dwójkę dzieci, które dorastały w chińskich miastach i nigdy nie przyszło im do głowy dumać o swoim pochodzeniu. Ale po „incydencie 3.14" koledzy z klasy widzą w nich „separatystów". To przeżycie zmieniło je nie do poznania. W czasie igrzysk kibicują wyłącznie cudzoziemcom, a zwycięstwa Chin doprowadzają je do szału. Ojciec, nietrudno zgadnąć, odchodzi od zmysłów: na dziś i na przyszłość.

 

„Olimpiada przeraża wielu, nie tylko Tybetańczyków - powiada mnich, którego zamknęli i skatowali w marcu. - Urzędnicy zachowują się jak żołnierze, mierzący we wroga. Nasi boją się jednak bardziej, bo wszyscy na dzień dobry widzą w nich nieprzyjaciół. Te igrzyska są nie tylko polityczne, ale i plemienne. Co to ma wspólnego z duchem olimpizmu? A upokorzenia pozostaną na zawsze w pamięci tych, którym je zafundowano".

 

 

Golmud, 16 sierpnia 2008