Olimpijski sen – opowiadanko SF
strona główna

Teksty. Z perspektywy Chińczyków

 

Olimpijski sen – opowiadanko SF

***

 

Lipiec jest najgorętszym miesiącem w Pekinie. Stary Zhao miał wrażenie, że jego serce jest tak wysuszone jak ziemia w letnim słońcu.

 

- Doktorze Zhang, czekamy na operację od dwunastu dni. Mówił pan przecież, że zrobimy ją w tym tygodniu? - zapytał.

 

Ze wszystkich sił starał się zapanować nad nerwami w obecności lekarza prowadzącego ojca. Ale i tak kurczowo trzymał jego dłoń, jakby ten mógł się w każdej chwili ulotnić niczym mgła.

 

- Posłuchajcie mnie, bądźcie cierpliwi - powiedział doktor Zhang, próbując uwolnić dłoń. Nie zliczyłby wykonanych operacji, medycznych problemów i trudnych krewnych, z jakimi zetknął się w swojej praktyce, ale chyba nigdy wcześniej nie musiał odpowiadać na tak kłopotliwe pytania.

 

Stary Zhao zwolnił uścisk, lecz wciąż stał przed lekarzem, czekając na odpowiedź.

 

- Panujcie nad sobą. Proszę, panujcie nad sobą - powtórzył doktor Zhao, próbując zebrać myśli. - Doskonale znam przypadek waszego ojca. Przełożenie operacji o miesiąc nic nie zmienia. Proszę mi wierzyć. Obiecuję, że będziemy operować dokładnie 25 sierpnia, zaraz po zakończeniu igrzysk.

 

- Co ma do tego olimpiada? - nie mógł pojąć Stary Zhao.

 

- Początkowo nie było związku, ale odkąd rząd ogłosił nowe przepisy, szpitale się do nich stosują. Wszystkie operacje, poza przypadkami nagłymi, zostały zawieszone, żeby zapewnić odpowiednią opiekę lekarską w czasie igrzysk, a jako mieszkańcom Pekinu wszystkim nam chyba powinno zależeć na sukcesie olimpiady, nieprawdaż? - doktor Zhang poklepał Starego Zhao po ramieniu i odwrócił się na pięcie.

 

Faktycznie, od chwili zdobycia ich przed siedmiu laty, wszystko w mieście podporządkowano igrzyskom. Stary Zhao doskonale wiedział, że były one marzeniem Chińczyków od stu lat. Oczywiście, całym sercem życzył sukcesu. Tylko czy z tego powodu trzeba odkładać operację ojca? Te dwie sprawy zdawało się coś łączyć, ale po chwili zastanowienia nie miały z sobą nic wspólnego.

 

Gdy wyszedł ze szpitala, było już po godzinie szczytu. Ulicą jeździło znacznie mniej samochodów niż przed tygodniem. W związku ze zbliżającymi się igrzyskami rząd kazał zmniejszyć ich liczbę o połowę. W dni parzyste dozwolone były tylko tablice z numerami parzystymi i odwrotnie. Powietrze poprawiło się od tego niepomiernie, kiedy jednak urzędnicy MKOl-u stwierdzili, że wciąż nie spełnia ich norm, rząd natychmiast ogłosił nowe restrykcje, redukując liczbę pojazdów o dziewięćdziesiąt procent.

 

Teraz decydowała ostatnia cyfra numeru rejestracyjnego i dnia miesiąca. Stary Zhao miał czwórkę. Jeździł wczoraj, więc musiał jeszcze czekać ponad tydzień. Staremu Zhou, sąsiadowi, dostała się jedynka, więc mógł wyjechać na ulice 31 lipca i 1 sierpnia: dwa dni z rządu. Wprawiło go to w taką euforię, że opowiadał o tym każdemu napotkanemu człowiekowi, jak gdyby przewidział dzisiejsze kłopoty, rejestrując przed rokiem auto.

 

Stary Zhao miał do domu dwanaście przystanków autobusowych. Pedałując ze szpitala pocił się każdym porem skóry. Nawet nie tyle za sprawą upału, co posterunków na każdym skrzyżowaniu. Kontrolowano już od kilku dni ze względu na bezpieczeństwo igrzysk. Przypiął sobie dowód do kołnierza, ale literki były za małe, więc i tak co chwilę schodził z roweru i dreptał do policjantów.

 

Dzielnica wydawała się znacznie spokojniejsza. Żadnych rozmów i psich powarkiwań na zwykle hałaśliwym trawniku. Być może dlatego, że z miasta musiało wyjechać wielu robotników napływowych. Dziwił się, że tylu sąsiadów, których znał od lat, jak gdyby rozpłynęło się w atmosferze olimpiady.

 

W domu czekał już na niego obiad. Żona ugotowała fasolę z wieprzowiną - jedno z jego ulubionych dań. Już po pierwszym kęsie Stary Zhao zauważył jednak, że ziarna są mniejsze niż zwykle, suche i pokryte ciemnymi cętkami.

 

- Kobieto, nie potrafisz kupić dobrej fasoli? Zasługujemy chyba na tyle? - spytał. Przez chwilę miał wrażenie, że w tym świecie wszystko idzie nie tak jak powinno.

 

- Zeszłam cały targ i znalazłam tylko to. Ludzie mówią, że samochody mają problemy z wjazdem do miasta, i dlatego brakuje warzyw. Za kilka dni możemy nie mieć nawet tego - odpowiedziała opryskliwie żona.

 

- Daj spokój, kobieto! Przez igrzyska nie możemy nawet przyzwoicie zjeść? - Stary Zhao czuł, jak wzbiera w nim gniew. Tyle że nie bardzo wiedział na kogo. - A cudzoziemcy, którzy tu zjadą, nie będą jeść warzyw?

 

- Słyszałam, że dla zagranicznych sportowców hodują je specjalnie i podlewają mlekiem krowim albo sojowym, a nie zwykłą wodą.

 

Słysząc to Stary Zhao nagle się udławił. Nie mógł pogryźć ani przełknąć ryżu, który włożył do ust. Miał wrażenie, że olimpijskie koła zmieniły się w jarzma, które jedno po drugim zginają mu kark.

 

W telewizji zaczęły się wiadomości. Mówiono o ekscytacji mieszkańców olimpiadą. Radosne pokrzykiwania poprawiły mu nastrój i Stary Zhao przełknął wreszcie to, co miał w ustach.

 

Zaraz potem podali, że gwiazda telewizji Xu Donge postanowiła na miesiąc opuścić miasto, żeby mieć swój wkład w organizację igrzysk. Jej decyzja spotkała się z powszechnym uznaniem. Odpowiadając na pytania dziennikarzy, ludzie powtarzali, że w tej chwili najważniejszą sprawą dla kraju jest olimpiada i że wszystko inne musi jej ustąpić miejsca.

 

Staremu Zhao zaczęło coś świtać. Rząd chce, by mieszkańcy wyjechali z Pekinu! Miało to sens - w mieście żyje przecież tyle osób i nie każdą da się prześwietlić. Jak w takich okolicznościach można zapobiegać niespodziewanym wydarzeniom? Im mniej osób, tym łatwiej zapewnić bezpieczeństwo podczas igrzysk. Czyż nie byłoby najlepiej, gdyby wyjechali wszyscy poza personelem olimpijskim?

 

Przemyślawszy to sobie, Stary Zhao zakrzyknął:

 

- Szefowo, a może odpowiemy na apel władz i wyjedziemy z miasta? Pewnie mają tam tańsze warzywa, skoro nie mogą ich wwieźć do stolicy?

 

I natychmiast pożałował swoich słów.

 

- Moglibyśmy wybrać się nawet na wycieczkę dookoła świata, gdyby było cię na to stać - wysyczała szyderczo żona. - Twój zakład dawał przecież trzymiesięczne urlopy w ramach walki z zanieczyszczeniem powietrza. Może byś nawet dostał za to premię pod koniec roku.

 

- Dobrze już, dobrze. Udawaj, że nie słyszałaś, co powiedziałem - westchnął ciężko Stary Zhao. W jednej chwili okazało się, że najgorszą rzeczą na świecie nie są igrzyska olimpijskie, tylko gderanie żony. W tej samej chwili ktoś zastukał do drzwi. Pani Zhou z komitetu dzielnicowego.

 

- Witajcie, siostro Zhou - powiedział Stary Zhao. - W samą porę.

 

- Dzień dobry. Już jedliście? Co było na kolację? Stary Zhao bardzo dziś miły - powiedziała jego wybawicielka.

 

- Zacna z was i szanowana osoba - odparł. - Jak tu się nie cieszyć z waszej wizyty?

Pani Zhou spytała jeszcze o zdrowie ojca, a następnie przeszła do rzeczy.

 

- Z każdym dniem zbliżają się igrzyska. Symbol rosnącej potęgi kraju, mogący zmyć hańbę stu lat upokorzeń. Przyszłam zapytać, co o tym myślicie.

 

- Jako mieszkańcy nowego Pekinu, ma się rozumieć, popieramy. I z całego serca życzymy sukcesu. Jak przyznali nam organizację, w jeden wieczór wypiłem trzy butelki białego wina.

 

- O tym lepiej nie mówcie. Przyszłam do was z prośbą - rzekła pani Zhou.

 

- Prawdę powiedziawszy, choć olimpiada jest dobra, nam, zwykłym ludziom, żyje się przez nią coraz trudniej - przerwał Stary Zhao, któremu nadarzyła się wreszcie okazja do ponarzekania. Polało się: przełożona operacja, restrykcje w ruchu drogowym, brak warzyw. Rozkręcił się tak, że aż wstał: - Wszystko stoi. Rząd mógłby jeszcze kazać przestać kręcić się Ziemi i żyć ludziom.

 

- I tu trafiliście w sedno - uśmiechnęła się promiennie pani Zhou, potrząsając fiolką z małymi tabletkami. - Przyniosłam wam na to wszystko lekarstwo.

 

- Chyba nie zamierzacie nas zlikwidować? - przestraszył się nagle Stary Zhao. - Chciałoby się jeszcze trochę pożyć.

 

- Co też wygadujecie - uśmiech nie znikał z warg pani Zhou. - Przeczytajcie ulotkę. To nie trucizna, tylko nowe lekarstwo wynalezione w naszej Akademii Nauk. Po zażyciu jednej tabletki prześpicie cały miesiąc, jak niedźwiedź w zimie. Nie będziecie musieli jeść ani pić. A jak się zbudzicie, będzie już po igrzyskach, ruszą znowu fabryki, nikt nie sprawdzi tablic kierowcom, stragany zaczną się uginać pod warzywami, a ojciec zostanie zoperowany. Czyż to nie wspaniałe?!

 

Staremu Zhao odjęło mowę. Czuł, że coś jest nie tak, jednak z drugiej strony propozycja wydawała się zupełnie sensowna.

 

- Nie ma się czym martwić - uspokoiła go pani Zhou. - Komitet rozdaje lekarstwo od dwóch dni i większość osób, które je otrzymały, już hibernuje. Mój małżonek śpi od przedwczoraj.

 

Stary Zhao myślał tylko o jednym:

 

- Czy może to zażyć również mój ojciec?

 

- Ależ oczywiście, a jego stan w ogóle się nie pogorszy. Stwierdziło to samo Ministerstwo Zdrowia. Mówię, przeczytajcie ulotkę.

 

Wyglądało na to, że tabletka jest panaceum na wszystkie bolączki Starego Zhao. Zabrał ją więc do szpitala i pokazał doktorowi Zhangowi, który wszystko potwierdził. Podawszy lek ojcu, który natychmiast zapadł w sen, wrócił do domu i zażył pigułkę z żoną, niemal natychmiast tracąc świadomość.

 

Miał wrażenie, że ocknął się po kilku sekundach, ale uczucie głodu podpowiadało, że spał bardzo długo. Włączył telewizor i obejrzał wiadomości z 25 sierpnia. Mówili o wszystkim, tylko nie o igrzyskach. Zbudziła się również żona.

 

- Już po olimpiadzie? - spytała.

 

- Tak sądzę - odparł Stary Zhao, zmieniając kanały i nie znajdując żadnej wzmianki o sporcie, jakby stuletnie marzenie narodu chińskiego ziściło się jednej nocy.

Zadzwonił do szpitala i dowiedział się, że ojciec też już nie śpi i z pewnością zostanie nazajutrz zoperowany.

 

- Ugotuj makaronu - poprosił żonę, oddychając z ulgą. - Pobiegnę po kurę i warzywa, zrobimy staruszkowi zupę. On też musi być głodny.

 

Na oddalonym dosłownie o kilka kroków bazarku było mniej osób niż zwykle, za to mnóstwo warzyw. Kiedy w nich przebierał, zauważył sąsiadkę i natychmiast do niej podbiegł:

 

- Cioteczko, już po olimpiadzie?

 

- Słyszałam, że tak - odparła staruszka. - Sama obudziłam się wczoraj.

 

- Skończyła się - rzucił inny sąsiad. - Słyszałem, że była bardzo udana.

 

- Mówią, że Chiny zdobyły najwięcej medali - wtrącił straganiarz.

 

- Tak, też to słyszałem. Ponad czterdzieści - włączył się następny.

 

- Podobno nie doszło do żadnego incydentu.

 

- Ja słyszałam, że powietrze było krystalicznie czyste.

 

- Mówili mi, że reprezentacja Chin zdobyła wszystkie złote medale w ping-pongu i skokach do wody.

 

- Ale podobno nasza drużyna piłkarska znowu nie strzeliła żadnej bramki.

 

- Mówią, że Liu Xiang pobił rekord świata.

 

- Słyszałem, że w Qingdao zakwitły algi, więc musieli przenieść wszystkie konkurencje żeglarskie do Kunmingu.

 

- Ponoć przewodniczący MKOL-u powiedział, że były to najbardziej udane igrzyska w historii.

 

- Dokładnie. My, Chińczycy, pokazaliśmy całemu światu. Słyszałam, że wszyscy cudzoziemcy byli zachwyceni.

 

Stary Zhao zaniósł warzywa do domu. Żona zdążyła ugotować makaron i zaczęła jeść, nie czekając na męża. Widząc w jego oczach łzy, spytała zdumiona:

 

- Czemu chlipiesz? Twoja porcja czeka w woku.

 

Stary Zhao otarł rękawem nos i powiedział drżącym głosem:

 

- Szefowo, jedz szybko i biegnij porozmawiać z ludźmi. Słyszałem... Słyszałem, że nasz kraj stał się wreszcie potęgą.

 

 

 

 

 

 

 

lipiec 2008

 

Anonimowe „opowiadanko SF" robiło furorę w chińskim internecie w lipcu i sierpniu 2008.