Marzec w lhaskim więzieniu
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Marzec w lhaskim więzieniu

***

 

Nocą 18 marca wyłamali drzwi i przeszukali mieszkanie, bijąc przy okazji wszystkich domowników. Zostałem aresztowany i wyprowadzony ze skutymi na plecach kciukami. Tak ciasno, że przez trzy miesiące nie miałem w nich czucia. Myślałem, że chcą mnie zabić. Bili ciągle, w głowę, a głowa jest delikatna, nie to, co reszta ciała.

 

Po przewiezieniu do więzienia przez cztery dni nikt o nic nie pytał. Po prostu trzymali nas w celi. Dawali codziennie po kawałku chleba, tyle co nic. I żadnej wody. Wszyscy byli bardzo spragnieni, niektórzy pili własny mocz. Nie mieliśmy kurtek, koców, materacy - nic, tylko betonową podłogę, a było bardzo zimno. Przez cztery dni nawet się do nas nie odzywali.

 

Za to ludzie w celi mówili straszne rzeczy. Wielu miało rany postrzałowe, połamane ręce, nogi, ale nie udzielano im żadnej pomocy. Siedzieli zamknięci jak cała reszta. To było straszne. Trudno uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się w XXI wieku. Jeden chłopiec dostał trzy kule - w plecy, lewy nadgarstek i prawą rękę. Inni mieli połamane żebra, powybijane zęby. Oka starszego mężczyzny nie było widać spod czarnego sińca. Trudno to wszystko opisać.

 

Ludzie byli tak głodni, że tracili przytomność. Pewien chłopiec zasłabł przy kiblu i zranił się w głowę. Wiele osób załamywało się psychicznie. Chłopiec z (...) miał problem z sercem, był strasznie chudy. Mdlał kilka razy dziennie, ale nikogo to nie obchodziło.

 

Później zaczęli przychodzić, najpierw po mnichów. Zakładali im worki na głowy i wyprowadzali. Żaden nie wrócił. Nie wiem, mogli ich nawet zabić.

 

Siedziałem ze starszym mężczyzną, który miał połamane żebra. Nie mógł chodzić ani się wyprostować. Umierał. Zabrali go do Szpitala Ludowego, w którym codziennie umierały co najmniej dwie osoby. Do lekarza zabierali tylko postrzelonych i najciężej pobitych, więc większość umierała.

 

Były też i dzieci ze szkoły (...). Z jednego zdarli ubranie, związali ręce, przewrócili na ziemię. Torturowali na wszelkie sposoby. Nawet nie był na ulicy 14 marca, ale przyznał się do niestworzonych rzeczy. Zdarzało się to bardzo często. Ludzie przyznawali się do czegoś, czego nigdy nie zrobili.

 

Najgorzej traktowali i najbardziej bili mnichów. Szczególnie boję się o (...). Kiedy widziałem go po raz ostatni, miał wyłamany palec i wybite oko. Wypuścili mnie w kwietniu. Nie rozumiem, dlaczego robią takie rzeczy. I to mnichom. Straszne, straszne.

 

Zamknęli nas tylko dlatego, że byliśmy Tybetańczykami. Trzymali ludzi w więzieniach i w najrozmaitszych miejscach, żeby nikt się nie dowiedział. Nie wiemy na przykład, co się stało z mnichami z klasztoru (...). Szukają ich krewni i przyjaciele. Chciałbym napisać więcej, ale wszędzie roi się od tajniaków. Mówią, że w Lhasie nie ma wojska, ale przebrali ich tylko w cywilne ubrania. Legitymują wszystkich.

 

 

 

Relacja - z oczywistych względów anonimowa - przypadkowo zatrzymanego po lhaskich protestach.