Trzęsienie ziemi i problem Tybetu
strona główna

Teksty. Z perspektywy Chińczyków

 

Trzęsienie ziemi i problem Tybetu

Wang Xianchang

 

Po trzęsieniu ziemi w Sichuanie zastanawiałem się nad stratami poniesionymi przez Tybetańczyków. W końcu epicentrum znajdowało się w Wenchuanie, w prefekturze Aba, która ma status autonomii dwóch grup etnicznych: ich właśnie i Qiangów. Każdy pamięta, że po marcowym lhaskim incydencie stłumiono tam wiele masowych protestów. Innymi słowy, w Abie nałożyły się na siebie dwa najważniejsze wydarzenia ostatnich miesięcy, jednak niemal nikt ich z sobą nie łączył, choć na miejscu był tłum dziennikarzy. Zdumiewające!

 

Odczekawszy swoje, znalazłem w końcu moją historię 1 czerwca w Ming Pao. Uderzył mnie nagłówek z trzycentymetrowymi słowami: „Uzbrojone tybetańskie elementy niepodległościowe rabują dary dla ofiar kataklizmu". O sprawie pierwsi dowiedzieli się dziennikarze z kontynentu, ale hongkoński reporter uzyskał niezależne potwierdzenie. Nie wyjaśnił jednak, dlaczego uznał uzbrojonych rabusiów za „elementy niepodległościowe".

 

W czasie takich katastrof dochodzi do rabunków. Często bandyci okazują się ofiarami, które nie otrzymały żadnej pomocy. Wszyscy znamy podobne incydenty z gazet. Skoro do trzęsienia doszło w regionie zamieszkiwanym przez Tybetańczyków i Qiangów, trudno się dziwić, że złodzieje przypominali tych pierwszych (drudzy wyglądają jak Hanowie). Gazeta słowem nie wspomniała, że rzecz dzieje się w prefekturze tybetańskiej, więc nieświadomy czytelnik mógł dojść do wniosku, że „elementy niepodległościowe" zrzucono tam na spadochronach.

 

Gdyby w Abie działała tybetańska partyzantka albo złodzieje krzyczeli „Wolny Tybet", nagłówek miałby jakiś sens. Tyle że autor o niczym takim nie wspomina.

 

Jak już mówiłem, po trzęsieniu naczytaliśmy się o wielu złodziejstwach. Gdyby pomoc rozkradał jakiś Han, a dziennikarz napisał: „Urzędnik rasy Han przywłaszczył koce przeznaczone dla ofiar narodowości tybetańskiej", uznano by, że gazeta jest uprzedzona lub próbuje podsycać konflikty na tle etnicznym, choć w sumie wszystko by się zgadzało - w końcu Han skradł coś, co miało trafić do Tybetańczyków i Qiangów. Jednak nie, nie wszystko. Hanowie stanowią 92 procent populacji Chin, a więc i większość urzędników. Nie ma jednak dowodów, że ich krajanie nieuczciwie wykorzystują swoją władzę. Pojedynczy przypadek może być tylko wyjątkiem od reguły. Co znacznie ważniejsze - nie istnieje żadna relacja przyczynowa między pochodzeniem złodzieja a jego występkiem. Na nadużycia stać też kadry narodowości tybetańskiej i każdej innej.

 

Każdy człowiek ma wiele tożsamości. Często niesłusznie łączymy jedną z nich z nagannym postępowaniem - najlepszy przykład to wiara w islam i bliskowschodni terroryzm. Równie głupie byłoby twierdzenie, że Han kradnie, bo jest Hanem, a wyglądający na Tybetańczyka rabuś walczy o niepodległość Tybetu. Rzecznik niepodległości może równie dobrze chcieć sięgnąć po broń, jak być orędownikiem pacyfizmu. Mahatma Gandhi walczył o wolność Indii, jednocześnie przeciwstawiając się stosowaniu przemocy. Nie podoba mi się idea niepodległego Tybetu, mierzi mnie jednak również stygmatyzowanie nieistniejących „terrorystów", ponieważ nie tylko nie ma nic wspólnego z faktami, ale i nie pomaga w rozładowaniu napięcia między Hanami a Tybetańczykami.

 

 

 

 

czerwiec 2008

 

 

 

Wang Xianchang - niezależny chiński dziennikarz i bloger.