„Jestem w samym środku” – świadkowie
strona główna

Radio Wolna Azja

4-04-2008

 

„Jestem w samym środku” – świadkowie

 

„W Czamdo (chiń. Changdu), w Tybetańskim Regionie Autonomicznym władze chińskie wydały zarządzenie. Kazali ludziom mieć oko na każdego, kto przyjeżdża z Amdo i Kardze (chiń. Ganzi) w Khamie. W naszym mieście nie doszło do żadnych niepokojów. Większość mieszkańców pracuje dla władz, ale po ulicach i tak kręci się mnóstwo uzbrojonych policjantów. W tamtym zarządzeniu napisali, że należy zatrzymać każdego z tamtych regionów. Utrudnia to życie wielu ludziom, którzy robią u nas interesy albo szukają zajęcia". (2 kwietnia)

 

„W pobliżu Gondzio (chiń. Gongjue) w TRA doszło do eksplozji. Stoi tam dom, w którym kwaterują urzędnicy z regionu i okręgu. Ucierpiał w wybuchu, ale nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie do tego doszło. Znaleźli tam cztery ładunki, ale wybuchły tylko dwa. Nikomu nic się nie stało". (2 kwietnia)

 

„28 marca chińska policja zatrzymała Ceringa Dordże, mnicha z klasztoru Njera w okręgu Paszo (chiń. Basu) prefektury Czamdo. Nalepił plakat na siedzibie władz lokalnych. Domagał się swobód religijnych i powrotu Dalajlamy. Wszędzie teraz pełno uzbrojonych policjantów, więc zaraz go znaleźli. Ludzie mówią, że zamknęli go w naszym więzieniu. Ponad stu mnichów ruszyło do miasta żądać jego zwolnienia, ale zatrzymał ich opat". (2 kwietnia)

 

„W Khamie wokół wszystkich większych klasztorów stacjonują potężne oddziały chińskiej Ludowej Policji Zbrojnej. W Paljulu (chiń. Baiyu) mają dwa tysiące osób, pięćset w Tromtaku i tysiąc w Horpo, tuż obok klasztoru Katok. Wchodzą do świątyń, przeszukują cele mnichów i pokoje głównych lamów. Jak znajdą zdjęcie Dalajlamy, konfiskują i zabierają się za duchownych. Mieszkańcom regionu zabroniono wychodzić z domów po dziewiątej wieczorem pod karą trzech miesięcy aresztu. Powiadomili, że każdy, kto stanie na drodze oddziału LPZ, zostanie zastrzelony bez słowa wyjaśnienia i szansy na odszkodowanie. Mnichom Paljulu kazali zatknąć na dachu chińską flagę, ale oni odmówili. Zaczęli kampanię krytyki Dalajlamy, pokazują filmy, które mają dowodzić, że jego „klika" stała za atakami Tybetańczyków na meczety oraz należące do Hanów lhaskie sklepy i restauracje. Najważniejsi lamowie są zmuszani do lżenia Dalajlamy i nie mogą opuszczać swoich klasztorów". (2 kwietnia)

 

„Jestem w samym środku. Nie wiem, co powiedzieć. Jestem Tybetańczykiem, ale pracuję dla władz. W tej sytuacji trudno mi wyrazić własną opinię. (Labrang, Xiahe, 2 kwietnia)

 

„Nie kupuję tego, co mówi telewizja, ale nie mogę rozmawiać przez telefon". (2 kwietnia)

 

„Słowo Dalajlama jest tabu". (Chengdu w Sichuanie, 2 kwietnia)

 

„Zabili ich 14 marca" (kobieta o mnichach z prefektury Kanlho, Gannan w Gansu, 31 marca)

Do Czone (Zhuoni) w Gansu ściągnęli uzbrojone oddziały z Wuhanu w prowincji Hebei. Próbują aresztować Tybetańczyków, którzy jeszcze nie siedzą. Ciągle dochodzi do sporadycznych protestów". (30 marca)

 

„Ciągle żądamy wolności". (mnich z Draggo, Luhuo w Kardze, 30 marca)

 

„Przed kilkoma dniami policja dostała posiłki. Nie wiem, ilu ich jest, teraz mówią, że to LPZ. Są w mieście i na peryferiach. Zamknęli 30, 40 osób, w większości koczowników. Jedni sami do nich poszli, resztę wyłapali. (...) Przed kilkoma dniami nomadzi zaatakowali wojskowy patrol. (...) Kazali mi napisać, co sądzę o rozruchach, i potępić Dalajlamę. Nie tylko mnie, wielu innym biznesmenom. Oczywiście, nie można napisać tego, co się myśli". (Golog, Guoluo w Qinghai, 30 marca)

 

„Ukarali mnie za tamten wywiad". (urzędnik z Kardze, który potwierdził wcześniejsze rozruchy w rozmowie z RFA, 30 marca)

 

„Nie wiemy, co się dzieje. Nie wychodzimy na ulice. Nie rozmawiajmy o tym. Proszę. Błagam". (Chinka, Lhasa, 27 marca)

 

„Będzie dobrze. Kilka dni temu na każdym skrzyżowaniu stało wojsko. Tu było źle, tam spokojnie. Wczoraj wycofali żołnierzy. Ale w klasztorach zostali", (Chinka, Lhasa, 27 marca)

 

„Zamknęli wielu Tybetańczyków. Tych, co popełniali ciężkie przestępstwa. Tych od lżejszych puścili. Aresztowanych wywozili samochodami. Jeden za drugim". (Chinka, Czone w Gansu, 27 marca)

 

„W poniedziałek w Czogri (Draggo, Kardze) protestowało z tysiąc osób, w tym setki mnichów i mniszek. Chińska policja zabiła lamę. Najpierw strzelali do lamów i zabili jednego. Krzyczał „Wolny Tybet". My maszerowaliśmy. Zablokowali ulicę i zaczęli strzelać. W poniedziałek wieczorem aresztowali trzydziestu lamów. We wtorek na ulice wyszło ponad dwustu, z innego klasztoru. Dołączyłem. Skandowaliśmy: „Chcemy wolności". Mieli ze stu żołnierzy, ale do niczego nie doszło. Dziś chyba nikt nie wyszedł, bo nie wolno nam opuszczać domów. Przy bramie klasztoru stoją uzbrojeni funkcjonariusze". (mnich, 26 marca)

 

„Właśnie protestujemy w Colho (chiń. Hainan). Żądamy, żeby chińscy przywódcy zaczęli rozmawiać z Jego Świątobliwością Dalajlamą i pokojowo rozwiązali problem Tybetu. Żądamy, żeby Jego Świątobliwość mógł przyjechać do Tybetu. Protest jest pokojowy. Uczestniczy w nim kilkunastu mnichów z klasztoru Serlho. Idziemy pod siedzibę władz lokalnych, potem pójdziemy do kierownictwa okręgu. Dołączyły do nas setki Tybetańczyków, głównie koczownicy. Przeszliśmy już z dziesięć kilometrów, ale boimy się, że nie dopuszczą nas do biura gubernatora. Nasz marsz jest również wyrazem solidarności z Tybetańczykami, którzy pokojowo protestują w Lhasie i innych miejscach. O, już są służby bezpieczeństwa. Dziękuję. Proszę, powiedzcie światu, co tu robimy". (mnich, 22 marca)

 

„18 marca my, mnisi klasztoru Paljul w Amdo Golog (chiń. Guoluo), ruszyliśmy pod siedzibę lokalnego rządu. Było nas trzystu, dołączali inni Tybetańczycy. Nie mieli jeszcze LPZ, tylko z czterdziestu zwykłych policjantów. Weszliśmy na dziedziniec, zerwaliśmy chińską flagę i wciągnęliśmy tybetańską. Policjanci bali się wtrącać. Przyglądali się tylko z daleka i robili zdjęcia. Przeszliśmy do szkoły i szpitala, zmieniając tam flagi. Wdarliśmy się do aresztu i zażądaliśmy uwolnienia wszystkich więźniów. Zrobili to. Wszystko odbywało się zupełnie pokojowo. Nikomu nie spadł włos z głowy, nie doszło do żadnych zniszczeń. Wieczorem przyjechały cztery ciężarówki pełne uzbrojonych funkcjonariuszy. Aresztowali pięciu, sześciu Tybetańczyków. Może więcej. Teraz w klasztorze zostali już tylko mnisi, którzy nie uczestniczyli w proteście. Reszta ukrywa się w górach. Władze naciskają opatów. Chcą, żeby wydali głównych winowajców. Ogłosili też, że oszczędzą każdego, kto dobrowolnie odda się w ich ręce. Resztę czekają surowe konsekwencje. Świątynię otacza kordon. Proszę, powiedzcie innym, co zrobiliśmy i jak wygląda sytuacja w Tybecie. Dziękuję". (mnich, 22 marca)

 

„Chińskie służby bezpieczeństwa pojawiły się w Kiku, w Sertharze 20 marca. Tysiąc funkcjonariuszy. Próbowali zerwać tybetańską flagę, którą zatknięto na budynku rządowym 17 marca. Kiedy demonstranci zaczęli protestować - pokojowo - tamci otworzyli ogień, zabijając dwóch ludzi. Nazywali się Kjari i Cedo, obaj pochodzili z wioski Ceszul. Osiem osób, w tym Jesze Dordże i Tabke, odniosło ciężkie rany i trafiło do szpitala okręgowego w Sertharze. Był też pochód około tysiąca osób, który poprowadzili mnisi z klasztoru Serthar Sera. Przeszli jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Wtedy policja zastrzeliła dwie osoby. Nieśli tybetańskie flagi i zdjęcia Dalajlamy. Krzyczeli »Niech żyje Dalajlama«, »Prawa człowieka dla Tybetu«, »Tybet jest niepodległy«. Rozdawali też niepodległościowe ulotki. Policjanci grożą i grożą, ale oni zapowiedzieli, że będą kontynuować swój pokojowy marsz. Potem już do nich nie strzelali". (21 marca)

 

„Jestem w Lhasie, u brata, ale nie możemy wyjść na miasto. Wszystko obstawione służbami bezpieczeństwa. Ci, którzy mają meldunek, mogą wychodzić, reszta nie. 15 i 16 marca zamykali każdego Tybetańczyka, który znalazł się na ulicy. Wciąż mamy tu chiński kordon. Funkcjonariusze przynoszą zdjęcia zrobione przez służby bezpieczeństwa, i pytają o ludzi z fotografii. Właśnie się dowiedzieliśmy, że zamknęli jakiegoś mnicha. Zagłuszają Radio Wolna Azja i Głos Ameryki, nic nie słychać". (20 marca)

 

„W klasztorze Serkar w Kham Gapa (Ngaba, chiń. Aba) roiło się od chińskich funkcjonariuszy. Mieli reedukować mnichów, tyle że ci odmówili i zaczęli wołać o wolność religijną, prawa człowieka. Mnichów jest tam pięciuset. Przed wyjazdem wojsko groziło, że wrócą następnego dnia i się z nimi rozprawią. Potem nie miałem już żadnych informacji". (20 marca)

 

„W Qinghai 19 marca protestowali tybetańscy uczniowie z Juszu (chiń. Yushu). Czterystu na mniej więcej ośmiuset. Zerwali i spalili chińskie flagi. Wkroczyły służby bezpieczeństwa, Tybetańczycy zostali otoczeni. Mówili, że mają rozkaz strzelać do każdego, kto będzie robił kłopoty. Uczniom zabroniono rozmawiać z kimkolwiek, bo boją się rozprzestrzeniania protestów". (20 marca)

 

„W Cekhogu (chiń. Zeku), w Amdo dzisiejszy protest zaczęli mnisi. Uczestniczy jakieś dwa tysiące osób, dołączyli świeccy. Wzywają chińskie władze do rozpoczęcia rozmów z Dalajlamą i pokojowego rozwiązania problemu Tybetu. Domagają się prawdziwej autonomii dla wszystkich ziem tybetańskich. W tej chwili nie ma tu służb bezpieczeństwa, ale słyszeliśmy, że już jadą. Nie mamy wolności. Teraz protestujemy przed siedzibą władz. Jest nas dwa tysiące, demonstrujemy pokojowo". (20 marca)

 

„Chińska policja przeszukuje właśnie wszystkie tybetańskie domy w rejonie Amdo Ngaba (chiń. Aba). Konfiskują zdjęcia Dalajlamy i wszystko, co wydaje się im politycznie podejrzane. Aresztują każdego, u kogo coś znajdą. Mówią, że posiedzą do zakończenia igrzysk, a potem zostaną osądzeni". (20 marca)

 

„Ciągle musimy się legitymować. Obowiązuje godzina policyjna, ulice są praktycznie puste. W sklepach nie ma żadnego ruchu. Wszyscy siedzą w domach". (Lhasa, 20 marca)

 

„Aresztują za jedno nieostrożne zdanie. Boję się. Nie mogę wam nic powiedzieć". (Lhasa, 20 marca)

 

„Zamknęli mnóstwo ludzi. Siedzę w domu, nie mogę skontaktować się z przyjaciółmi. Nie mam sygnału. Gdy dzwoni się do mnie, słychać informację, że mam wyłączony telefon, tyle że go nie wyłączam". (Lhasa, 20 marca)

 

„W Lhasie ciągle aresztują ludzi. Dziś widziałem zatrzymanie trzech osób koło rynku Taring. Brutalnie ich pobili, skuli i zabrali. Mówi się, że ściągają posiłki z Chin i z Kongpo. Przeszukują Tybetańczyków na ulicach. Mężczyzn i wyrostków bardzo dokładnie, kobiety oględniej. Tylko torby, nie obmacują. Widok ulic pełnych uzbrojonych żołnierzy jest przerażający. Pojazdy mają zasłonięte tablice, żeby nie dało się zidentyfikować jednostek".

 

„W Kardze ciągle niespokojnie. Wczoraj zabili jedną osobę, dziewięć pobili i zabrali. Krewni nie mają nadziei, że jeszcze ich zobaczą. Czekają tylko na zwłoki. Ale nie ma też żalu. Dobrze zginąć za słuszną sprawę. Aresztowali jeszcze siedem osób. Tybetańczycy nie mogą się zbliżać do budynków rządowych. Wstęp tylko dla LPZ, która przejęła tu całą władzę. Urzędnicy już się nie liczą. Ludzie widzieli czterdzieści nowych ciężarówek i dwa samoloty. Szacujemy, że jest tu w tej chwili dziesięć tysięcy uzbrojonych policjantów".

 

„Nie mogę mówić o sytuacji. Próbuję dodzwonić się do domu, ale ciągle zajęte. Boję się o bliskich. Nic nie wiem, nic nie działa".

 

„Jestem na podsłuchu, nie mogę mówić".

 

„Wszystkie ulice wokół budynków rządowych w Chengdu są obstawione przez oddziały specjalne i policję. Doliczyłem się tam co najmniej sześćdziesięciu samochodów i półciężarówek. Niektóre mają oznakowanie Biura Bezpieczeństwa Publicznego. Zatrzymują każdy pojazd, przeszukują bagażniki. Kierowcy muszą wyjść i pokazać papiery".

 

„Wszedłem do sieci przez Free Gate i widziałem, jak potraktowali protestujących mnichów w Lhasie. Wyprowadzili nawet czołgi. Przesada. Słyszałem, że są zabici. Pracowałem w Tybecie, znam wiele mniejszości, ale najbardziej lubię Tybetańczyków. Jeśli, na przykład, nie masz co pić i co jeść, wystarczy zapukać do pierwszych tybetańskich drzwi. Pomogą. Nakarmią, przenocują. Doświadczyłem tego i ja, i moi przyjaciele. Jeśli naprawdę próbowali wywołać rozruchy, to dlatego, że coś nie gra w naszej polityce. Apeluje do naszych tybetańskich przyjaciół, by nie żywili nienawiści do wszystkich Hanów. Przeraża mnie to, co widzę. Czołgi... Tam, gdzie są czołgi, dzieją się złe rzeczy".

 

„Podczas protestu w Ngabie zginęło w sumie osiemnaście osób. Tylko do klasztoru Kirti przyniesiono piętnaście ciał, żeby odprawić rytuały dla zmarłych. Trzy inne zabrali koczownicy. W okolicy jest wiele klasztorów, do których ludzie mogli zanosić zabitych. Osiemnaście to liczba pewna. Ranni boją się zgłaszać do chińskich szpitali. Leżą w domach".

 

„W tej chwili do klasztoru Kirti przyniesiono zwłoki ośmiu osób".

 

„Snajper zastrzelił czterech Tybetańczyków, którzy szli w kierunku Kirti. Nieco później trzech kolejnych. Wszystkich z dużej odległości. Wcześniej demonstranci wybili okna w dwóch komisariatach. Było pięć, może sześć tysięcy osób".

 

„W lazarecie żeńskiego klasztoru Cangkhug w Lhasie zmarło pięciu Tybetańczyków. Przynoszono tu też wiele zwłok, które później zabierali krewni. Po jedne, młodziutkiego chłopca, nikt jeszcze się nie zgłosił".

 

„Mówiłem o tym, którego zastrzelili. Wczoraj krewni chcieli go pożegnać, ale przyszła policja i odebrała im zwłoki. Powiedzieli, że zabierają wszystkie ciała, żeby przeprowadzić obdukcje. Mówili, że zostaną spalone razem. Rodziny zostaną powiadomione i będą mogły przyjść już po wszystkim".