Chiny tłumią protesty przy pomocy czołgów
Według niepotwierdzonych informacji chińska policja zabiła około stu Tybetańczyków; wielu innych uczestników pokojowych demonstracji odniosło rany. Protesty, coraz intensywniej i na coraz większą skalę, rozlewają się z Lhasy na cały Tybet.
Jego Świątobliwość Dalajlama wystosował dziś następujące oświadczenie: „Jestem głęboko zaniepokojony rozwojem wypadków w Tybecie po pokojowych protestach, do których doszło w ostatnich dniach w wielu regionach kraju, w tym w Lhasie. Owe protesty są wyrazem sprzeciwu Tybetańczyków wobec obecnego sposobu sprawowania władzy.
Jak nieodmiennie powtarzam, jedność i stabilność wymuszone brutalnością i siłą mogą być co najwyżej chwilowe. Oczekiwanie jedności i stabilności pod takimi rządami jest nierealistyczne, nie sprzyja więc wypracowaniu pokojowego, trwałego rozwiązania.
Wzywam władze chińskie do zaprzestania stosowania siły i rozwiązania problemu narastającej od dawna niechęci Tybetańczyków na drodze dialogu z nimi. Apeluję też do moich rodaków o nieuciekanie się do przemocy",
Kaszag (tybetańska rada ministrów) stwierdza natomiast: „Poczynając od 10 marca Tybetańczycy ze wszystkich regionów kraju organizują pokojowe demonstracje, aby wyrazić niezadowolenie z polityki Chin. Kaszag miał nadzieję, że protesty te ustaną.
Niemniej, po części za sprawą brutalnej reakcji władz na owe pokojowe manifestacje, protesty rozprzestrzeniają się i sytuacja staje się coraz gorsza.
Wyrażamy nasze głębokie zaniepokojenie i wzywamy Chińską Republikę Ludową do poważnego namysłu nad owymi incydentami oraz do wycofania się z polityki represji. Sytuacja wymaga natychmiastowej reakcji rządów, parlamentów i społeczności międzynarodowej, aby przekonać przywódców Chińskiej Republiki Ludowej do rezygnacji z rozwiązań siłowych i przywrócenia spokoju środkami pokojowymi".
Kalon Tipa (premier) wystosował też apel do chińskich władz: „Od 10 marca tego roku Tybetańczycy z różnych regionów kraju (w Tybetańskim Regionie Autonomicznym i poza jego granicami) pokojowo demonstrują swoje niezadowolenie z obecnej sytuacji. Manifestacje te są oczywistym wyrazem niezadowolenia narodu tybetańskiego z prowadzonej wobec niego polityki.
Obserwując to z coraz większym niepokojem, wzywamy centralne i lokalne władze Chińskiej Republiki Ludowej do potraktowania tych wydarzeń z największą powagą i poniechania jakichkolwiek działań odwetowych. Jednocześnie apelujemy o przywrócenie spokoju na drodze dialogu i zrozumienia aspiracji narodu tybetańskiego".
Sytuacja w stolicy Tybetu uległa pogorszeniu, ponieważ władze chińskie wyprowadziły samochody pancerne i czołgi na Barkhor oraz zaczęły strzelać do protestujących tłumów. Demonstracje trwają już w całym kraju, a chińska policja odcina od świata męskie i żeńskie klasztory w Lhasie oraz jej okolicach.
Jak wynika z raportów, chińscy policjanci przebrani za mnichów prowokowali protestujących, atakując pokojowo nastawionych demonstrantów, co doprowadziło do podpalenia przez tłum policyjnych samochodów. Inne doniesienia mówią, że w manifestacjach w stolicy Tybetu uczestniczyło od 10 do 20 tysięcy Tybetańczyków.
W północno-wschodnim Tybecie tysiące osób przyłączyły się do demonstracji mnichów z klasztoru Labrang Taszikjil. Do największej w historii tego regionu manifestacji doszło w okręgu Sangczu Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej Kanlho prowincji Gansu.