Protest w Lithangu mógł być odpowiedzią na prowokację władz
Po zatrzymaniu Rongje Adraka, który 1 sierpnia zelektryzował tłum Tybetańczyków wołaniem o powrót Dalajlamy, w Lithangu wciąż panuje napięta atmosfera. Urzędnicy mieli powiedzieć zabiegającym o jego zwolnienie koczownikom, że dopuścił się on „ciężkiego przestępstwa".
W Lithangu (chiń. Litang), w Tybetańskiej Prefekturze Autonomicznej Kardze (chiń. Ganzi) prowincji Sichuan wprowadzono nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Większość demonstrantów, którzy zgromadzili się przed budynkami rządowymi, już się rozeszła. Zapowiedzieli jednak powrót, jeżeli pięćdziesięciotrzyletni Rongje Adrak - popularny i szanowany przez swoich ziomków ojciec jedenaściorga dzieci - zostanie potraktowany nieuczciwie. Po jego aresztowaniu wokół komisariatu zgromadziło się ponad dwustu koczowników; kilku weszło do środka i rozmawiało z przedstawicielami władz z Kardze.
Według źródeł ICT przed kilkoma tygodniami władze poleciły mnichom z klasztoru Lithang podpisywać petycję o niewyrażanie zgody na powrót Dalajlamy do Tybetu. „Wiadomość rozeszła się błyskawicznie, wywołując poruszenie i niepokój - mówi Tybetańczyk, który rozmawiał z mnichami z Lithangu. - Ludzie darzą tam Dalajlamę ogromnym szacunkiem; postępowanie Rongje Adraka mogło być reakcję na tę prowokację. Tybetańczycy chcieli jakoś pokazać, że petycja jest kłamstwem i nie ma nic wspólnego z ich prawdziwymi uczuciami".
Z napływających do ICT informacji wynika, że podobne petycje pojawiły się w innych klasztorach regionu, wywołując oburzenie mnichów. Władze organizują też zebrania i wiece, podczas których urzędnicy muszą podpisywać oświadczenia i „odciąć się od poglądów wyrażanych podczas incydentu w Lithangu".