Aresztowania za pomoc uciekinierom z Tybetu
strona główna

Radio Wolna Azja

25-10-2006

 

Aresztowania za pomoc uciekinierom z Tybetu

 

Władze chińskie w Lhasie zatrzymały dwóch Tybetańczyków i nepalskiego Szerpę za przeprowadzanie przez granicę tybetańskich uchodźców. Aresztowań dokonano 9 i 10 października - po zastrzeleniu przez chińską straż graniczną dwojga osób na przełęczy Nangpa-la 30 września. Każdego roku do Indii uciekają tysiące Tybetańczyków, którzy liczą, że znajdą tam swobody religijne i wolność słowa.

 

Według niezależnych źródeł RFA 9 października funkcjonariusze chińskiego Biura Bezpieczeństwa Publicznego wtargnęli do domu Lophuka na lhaskim Barkhorze (chiń. Bagojie) i zatrzymali dwóch Tybetańczyków. „Taszi pochodzi z Czamdo (chiń. Changdu) w Tybetańskim Regionie Autonomicznym, a Jedor z Dege Dzomda (chiń. Dege Jiangda), też w TRA" twierdzi zastrzegające anonimowość źródło. Według innego informatora, „następnego dnia zatrzymali na Barkhorze również Szerpę z Nepalu, ale nie wiemy, jak on się nazywa". Jeden z zatrzymanych ma przebywać w lhaskim areszcie śledczym Guca; nie wiadomo co stało się z pozostałymi. „Kiedy wkroczyli do domu, w którym wynajmowali pokój dwaj Tybetańczycy, zabronili o tym mówić. Przed aresztowaniem, kazali wejść do domów sąsiadom, żeby nikt nic nie widział. Chyba nawet właściciel domu nie widział, że to byli przewodnicy".

 

Lhascy urzędnicy, do których udało się dodzwonić RFA, odmówili komentarza.

 

Inne źródła twierdzą, że po wrześniowej strzelaninie zatrzymano już 53 Tybetańczyków, którzy usiłowali uciec do Nepalu. 16 i 28-osobowe grupy pojmano w okolicach Dzongi w prefekturze Ngari (chiń. Ali) oraz w okręgu Lhace (chiń. Lazi) prefektury Szigace. Dwóch mnichów z tej ostatniej zostało zwolnionych, ponieważ przekonali władze, że odbywają pielgrzymkę i nie zamierzają starać się o azyl. Doniesień tych nie udało się jak dotąd potwierdzić.

 

Były przewodnik twierdzi, że Tybetańczycy wolą przekraczać granicę zimą: „Wtedy rzeki są zamarznięte i łatwo je sforsować. [Na przełęcz] trzeba ruszyć o piątej rano, w Nepalu jest się o trzeciej po południu. Przed laty Chińczycy mieli posterunek pod przełęczą, ale go zlikwidowali. Teraz nie ma tam stałej bazy". 30 września uciekinierzy „wpadli na rutynowy chiński patrol albo zostali dostrzeżeni wcześniej, gdy podjechali w okolice granicy dwoma ciężarówkami".

 

Władze chińskie zapowiedziały dochodzenie w sprawie strzelaniny. „Wielu Tybetańczyków obawia się aresztowania. W Lhasie panuje napięta atmosfera". Przebywający w stolicy mieszkańcy Khamu i Amdo opuścili miasto. Wielu uciekinierów do Indii pochodzi właśnie z tych regionów. W Lhasie szukają przewodników, którzy mogliby przeprowadzić ich przez granicę.

 

„Przewodnicy robią to dla pieniędzy. Z reguły liczą sobie tysiąc, dwa tysiące yuanów (390-780 PLN) za dziecko. Inni idą przez Dram (chiń. Zhangmu) i biorą po 15-20 tysięcy nepalskich rupii od głowy (640-850 PLN)", mówi Tybetańczyk z Katmandu, który parał się tym zajęciem.

 

Tybetańczyk, który był w grupie zatrzymanej w Ngari, zdołał potem uciec i dotrzeć do Nepalu. „Przed przełęczą doszliśmy do tybetańskiego domu. Wtedy pojawiły się nagle dwa chińskie samochody i zostaliśmy aresztowani. Wprowadzili nas do domu i zrewidowali. Jeśli ktoś nie stał prosto, bili kolbą karabinu. Skuli nas i trzymali w Ngari przez 13 dni. Byliśmy zawszeni i słabi. Mnie i koledze udało się uciec".