Fatalny błąd
strona główna

Teksty. Z perspektywy Chińczyków

 

Fatalny błąd

Zeng Renquan

Kiedy dyrektor Qu z Biura Upraw i Hodowli przechodził na emeryturę, koledzy i podwładni żegnali się z nim z prawdziwym smutkiem. Uczucia te podzielali nawet niektórzy przełożeni. Dla tych z najniższych i najwyższych szczebli Qu był uosobieniem skromności, uczciwości, pokory i uprzejmości, a przy tym nikt nigdy nie słyszał o żadnym skandalu korupcyjnym w Biurze Upraw i Hodowli, co zjednywało mu powszechny szacunek.

Przez całe dziesięciolecia, jakie spędził w Biurze – od pierwszych dni na stanowisku zastępcy kierownika po ostatnie na fotelu dyrektora – największe wrażenie robił jego strój: wytarta, poplamiona bluza, pamiętające rewolucję buty oraz usiany łatami, znoszony wojskowy waciak. Rower, którym codziennie dojeżdżał do pracy, też należał do maszyn, których nie widywano w XXI wieku.

Na pożegnalnym przyjęciu, które wydali dyrektor Feng z Departamentu Rolnictwa i Produkcji oraz nadzorujący Biuro Upraw i Hodowli wicedyrektor okręgu Ding, pojawiła się tajemnicza paczka.

– Stary Qu – rzekł Feng – my, dyrektorzy, kupiliśmy ci garnitur, parę skórzanych butów i krawat. Od jutra nie wolno ci już chodzić w tych łachmanach. Mamy XXI wiek, a ty ciągle nosisz się jak przedpotopowy robociarz.

– Ubierałem się tak w latach roboty rewolucyjnej – odparł Qu, zmuszając się do uśmiechu – i dziwnie bym się czuł w innym stroju.

– Stary Qu, ciężko pracowałeś i żyłeś skromnie, całkowicie poświęcając się służbie publicznej – powiedział z uroczystą powagą wicedyrektor Ding. – Miejsce twojego starego roweru jest w muzeum. Kupiliśmy ci nowy.

– Mam wrażenie – wyjąkał coraz bardziej zakłopotany Qu – mam wrażenie, że w ten sposób wyrzekłbym się części siebie.

Następnego dnia Qu zaproszono na kolejne przyjęcie, którego gospodarzem był jego wychowanek, obecny dyrektor Biura Upraw i Hodowli. Honorowy gość z bólem zrezygnował z wyblakłej bluzy i połatanej kurty, zamieniając je na ubranie, które dostał od dyrektorów. Prezentował się, rzecz jasna, wspaniale i wyglądał jak nowy człowiek.

Jego następca, dyrektor Gui, był zdumiony tym przeobrażeniem.

– Podwładni – powiedział – też kupili wam nowe ubranie. Nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że się przebierzecie na tę okazję.

– Myślicie, że zrobiłem to z własnej woli? – ciężko westchnął dyrektor Qu. – Dostałem te rzeczy od Fenga i innych dyrektorów. Przez całe dekady byłem pochłonięty rewolucyjną robotą i codziennie towarzyszyło mi w niej stare ubranie. Ledwie przeszedłem na emeryturę, wszyscy zachowują się tak, jakby nie mogli znieść mojego widoku. Nawet żona chce, żebym się przebrał. Kiedy wczoraj wieczorem wróciłem do domu, natychmiast wyniosła gdzieś moje stare łachy i wyciągnęła to.

– Tylko nie wyrzucajcie starego ubrania – pół żartem powiedział wicedyrektor Hua. – Kto wie, pewnego dnia może się o nie upomnieć muzeum rewolucji. Skoro Komitet Prowincji uznał was za wzorowego członka partii i przodownika pracy, powinny o was wiedzieć i pamiętać następne pokolenia!

– Wszystko zmieniło się w jeden wieczór – smutno pokręcił głową dyrektor Qu. – Kiedy umrę i staną przed Marksem i Przewodniczącym Mao, nie będę wiedział, co mam im powiedzieć.

Jak każe obyczaj, podwładni żegnali emerytowanego dyrektora, wznosząc niezliczone toasty. W rezultacie wracał do domu niepewnym krokiem, a żona szybko nalała mu gorącej herbaty, żeby trochę wytrzeźwiał. Ucieszyła się też bardzo, widząc, że dostał więcej nowych ubrań. Kiedy dyrektor Qu doszedł do siebie, zauważył, że ma wysprzątany pokój, a jego stary waciak, buty i czapka gdzieś zniknęły.

– Kobieto – ryknął – gdzie są moje ubrania i książki?!

– Jesteś już na emeryturze, to po co ci te stare łachy. Nie brakuje nam przecież pieniędzy – dodała z dumą. – Jak tylko wyszedłeś zawołałam szmaciarza i sprzedałam mu te rupiecie. Dostałam za nie ponad dwadzieścia yuanów!

– Oddałaś mu i waciak? – zapytał drżącym głosem nagle zupełnie trzeźwy dyrektor Qu.

– Oczywiście, na co on nam teraz?! – fuknęła żona. – Ale zostawiłam twoje zaświadczenia i wszystkie dyplomy.

– To koniec – jęknął Qu, osuwając się na ziemię. – Straciliśmy setki tysięcy yuanów...

– Jakie znów setki tysięcy? – wykrztusiła oszołomiona kobieta.

– Z waciaka – odparł ledwie słyszalnym głosem dyrektor Qu. – Miałem w nim ponad dwieście tysięcy yuanów.

– Skąd miałbyś mieć tyle pieniędzy? Przecież zawsze oddawałeś mi całą pensję – uśmiechnęła się z niedowierzaniem żona. – Lepiej się prześpij, za dużo wypiłeś.

– Jestem zupełnie trzeźwy – powiedział słabym głosem dyrektor Qu. – Zaszywałem w waciaku wszystkie prezenty i zawyżane koszty. Zebrało się tego ponad dwieście tysięcy yuanów. Nie mogłem zostawić pieniędzy w domu, żeby nikt ich nie ukradł, ani wpłacić do banku, bo pochodziły z nielegalnego źródła. Jedynym bezpiecznym miejscem był mój stary waciak.

– Przecież słyniesz z uczciwości. Kto miałby ci dać dwieście tysięcy?

– Nie rozumiesz, nieszczęsna – wykrzyknął dyrektor Qu, po którego policzkach zaczynały płynąć łzy – że wóz jedzie prosto, gdy konie ciągną na boki, a tłusty mnich siedzi w zrujnowanej świątyni?! Nic ci to nie mówi? Mój stary waciak był symbolem urzędniczej uczciwości, a teraz wszystko przepadło w jednej chwili.

– Stary durniu! – krzyknęła żona, potrząsając pięścią i tupiąc nogą z bezsilnej wściekłości. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?! Całe życie byłeś taki sprytny, żeby na koniec wszystko zepsuć.

Opowiadanie to pojawiło się na chińskim portalu internetowym:

http://www.boxun.com/hero/zengrenquan/57_1.shtml

China Rights Forum, nr 1, 2005.