Raport Trójki UE
strona główna

Prezydencja Unii Europejskiej

1-07-1998

 

Raport Trójki UE
Prawa człowieka, Misja w Tybecie, 1-10 maja 1998

Tło

Geneza

Idea zbadania stanu przestrzegania praw człowieka w Tybecie pojawiła się po raz pierwszy w związku z rozmowami na temat praw człowieka między Unią Europejską a Chinami. Podczas pierwszej rundy nawiązanych ponownie rozmów, które toczyły się w Luksemburgu w październiku 1997 roku, Trójka i przedstawiciele Komisji zaproponowali stronie chińskiej zbadanie sytuacji w dziedzinie praw człowieka w Tybecie przez przedstawicieli ambasad Trójki w Pekinie. Strona chińska zgodziła się rozważyć tę propozycję. Podczas drugiego spotkania, które odbyło się w Pekinie w dniach 1-2 grudnia 1997 roku, Chińczycy formalnie zgodzili się na tę wizytę. Podczas nieformalnego spotkania poświęconego dialogowi na temat praw człowieka (Pekin, luty 1998) UE zasugerowała, aby do wizyty doszło na początku maja i by delegatami byli ambasadorowie (oraz po jednym urzędniku z państw Trójki). UE zaproponowała również, aby delegacja zbadała problemy takie jak wolność religii, równowaga etniczna w Tybecie oraz gospodarcza i społeczna sytuacja różnych grup etnicznych. Strona chińska przyjęła te sugestie do wiadomości i zobowiązała się do przekazania ich władzom tybetańskim.

Przygotowania

Zgodnie z tym porozumieniem, praktyczne przygotowania do wizyty negocjowało ministerstwo spraw zagranicznych [ChRL] z ambasadą Prezydencji w Chinach. Prezydencja przedstawiła wstępne propozycje dotyczące programu i terminu wizyty; w odpowiedzi MSZ przekazało szkic programu wizyty, przygotowany przez władze Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (TRA). Dalsze negocjacje przyniosły rozszerzenie wstępnego programu o - ważne dla UE - odwiedziny w instytucjach religijnych położonych dalej od głównych dróg oraz w szkole podstawowej w Szol, z którą związana jest Austria. Większość próśb UE rozpatrzono pozytywnie; skreślenie pewnych miejsc z programu wiązało się głównie z trudnościami komunikacyjnymi.

Na tym etapie jedyny poważny problem wiązał się z życzeniem UE, by delegacji towarzyszył tybetański tłumacz. Początkowo MSZ powiadomiło nas, że władze TRA nie zgodzą się na [obecność naszego] tłumacza, gdyż mogą zapewnić doskonałe tłumaczenie z tybetańskiego i chińskiego. UE podkreślała, że zgodnie z międzynarodowymi zwyczajami delegacja odwiedzająca, jeśli ma takie życzenie, przywozi ze sobą własnego tłumacza. Po interwencjach ambasadora Prezydencji Chińczycy poinformowali nas w końcu, że TRA zgodził się na włączenie [w skład delegacji naszego] tłumacza.

Członkowie delegacji

Ostatecznie w skład delegacji UE weszli ambasadorowie Trójki: Anthony Galsworthy (Wielka Brytania, Prezydencja), Pierre-Louis Lorenz (Luksemburg), dr Gerhard Ziegler (Austria) oraz Endymion Wilkinson (Komisja). Towarzyszyli im Roderic Wye (pierwszy sekretarz ambasady Wielkiej Brytanii) oraz Peter Roberts (uniwersytet oksfordzki), tłumacz. Trzech członków delegacji znało język chiński.

Zakres kompetencji

W trakcie dyskusji zdecydowano, że delegacja powinna się skupić na następujących zagadnieniach, które dadzą w miarę przejrzysty obraz sytuacji w dziedzinie praw człowieka w Tybecie:

- poszanowanie podstawowych wolności słowa, gromadzenia się i zrzeszania, prawo do wolności od arbitralnego zatrzymania;

- przypadki poszczególnych więźniów; warunki panujące w więzieniach;

- kwestie religijne, ze szczególnym uwzględnieniem polityki kontrolowania klasztorów i miejsc kultu, wolności wyznania itd.

- kwestie społeczno-gospodarcze, w tym rozwój gospodarczy TRA, polityka imigracyjna, sytuacja gospodarcza Tybetańczyków;

- polityka kontroli urodzeń; porównanie z sytuacją w innych regionach Chin;

- środowisko naturalne; w tym karczowanie lasów, przemysł wydobywczy, elektrownie wodne.

Program

Ostateczna wersja programu uwzględniała większość próśb delegacji. Składały się nań:

- Rozmowy z przedstawicielami 14 departamentów rządu i innych instytucji Tybetańskiego Regionu Autonomicznego: Regionalnego Komitetu ds. Reformy Instytucji Gospodarczych i Handlowych, Izby Handlowej, Regionalnego Biura Sądownictwa, Regionalnego Biura Bezpieczeństwa Publicznego, Regionalnego Wyższego Sądu Ludowego, Regionalnego Biura ds. Kultury, Regionalnego Biura ds. Cywilnych, Regionalnej Komisji Edukacyjnej, Regionalnej Komisji ds. Planowania Rodziny, Regionalnej Komisji ds. Narodowości i Religii, Regionalnej Komisji Planowania Gospodarczego, Regionalnego Departamentu Handlu Zagranicznego i Współpracy Gospodarczej, Regionalnego Zrzeszenia Buddyjskiego oraz Regionalnych Archiwów. Delegacja spotkała się również z przewodniczącym i wiceprzewodniczącym TRA oraz z dostojnikami prefektury Szigace.

- Odwiedziny w dziewięciu klasztorach męskich i żeńskich oraz w innych miejscach kultu.

- Podróż do Szigace połączona z wizytą w wiosce.

- Odwiedziny w placówkach edukacyjnych i opieki zdrowotnej (szkoły podstawowa i średnia w Lhasie, lhaski Szpital Matki i Dziecka, Uniwersytet Tybetański).

- Rozmowy z przedstawicielami tybetańskich i zagranicznych organizacji pozarządowych, działających na terenie Tybetu, m.in. Tibet Development Fund i Tibet Assistance Remote Areas. Delegacja odwiedziła też siedzibę Panam Project.

- Wizyta w więzieniu Drapczi.

- Delegaci odwiedzili również lhaską giełdę i fabrykę dywanów.

Personel towarzyszący

Delegacji towarzyszyli trzej członkowie Departamentu ds. Europy Zachodniej Ministerstwa Spraw Zagranicznych z zastępcą dyrektora generalnego na czele. Biuro Spraw Zagranicznych (BSZ) Tybetańskiego Regionu Autonomicznego wyznaczyło doskonałą tłumaczkę z chińskiego i tybetańskiego, panią Ba Sang. Delegacji towarzyszyło również kilkunastu urzędników regionalnego BSZ, w tym zwykle dyrektor generalny, pani Sonam, oraz przedstawiciele wizytowanych placówek lub regionów. Wszystkie punkty programu były ściśle nadzorowane; formalne wywiady, zgodnie z chińskim zwyczajem, odbywały się w obecności całej grupy. Delegaci byli świadomi, iż pozostają pod nieustanną obserwacją; nikt jednak nie próbował zakłócać ustalonego programu.

Zmiany w programie

Wkrótce po przybyciu delegacji do Tybetu władze tybetańskie przedstawiły nowy program, z którego wykreślono wizytę w więzieniu Drapczi. Zaplanowany na nią czas zastąpiono wpisem: “Do ustalenia”. Delegaci natychmiast interweniowali w tej sprawie w BSZ TRA, a następnie u wiceprzewodniczącego regionu. Program zmieniono; do wizyty doszło natychmiast po spotkaniu z wiceprzewodniczącym (4 maja).

Przed rozpoczęciem misji i w trakcie jej trwania delegacja wielokrotnie prosiła o umożliwienie kontaktu z Gedhunem Czokji Nimą, chłopcem uznanym przez Dalajlamę za reinkarnację Panczenlamy. Delagacja wyjaśniała, że prośba ta ma charakter czysto humanitarny, a jej celem jest uzyskanie niezależnego potwierdzenia zapewnień władz, że chłopiec prowadzi normalne życie. Delegaci wyjaśnili, że nie zajmują żadnego stanowiska w sprawie statusu chłopca jako inkarnacji - dlatego też proponowali, by wizytę złożyli mu niżsi rangą członkowie delegacji, a nie sami ambasadorowie. Prośbę odrzucono, wyjaśniając, że tak chłopiec, jak jego rodzice chcą prowadzić normalne życie, co kłóci się z przyjmowaniem zagranicznych gości. Odmowie towarzyszyły ciągłe zapewnienia, że chłopiec cieszy się dobrym zdrowiem i prowadzi normalne życie.

Warunki w Tybecie

Mimo formalnego charakteru wizyty oraz trudności w nawiązywaniu niezależnych, wolnych od dozoru kontaktów z osobami świeckimi i duchownymi, delegaci byli w stanie uzyskać wiele informacji. Mimo wspomnianych trudności, udało się im również nawiązać kilka nieformalnych, nienadzorowanych kontaktów. Delegacja chciałaby zamieścić tu podziękowanie dla chińskich i tybetańskich organizatorów wizyty za udzielenie dostępu do niemal wszystkich instytucji, o odwiedzenie których prosiła, a także za kontakt z przedstawicielami urzędów i instytucji, w których delegaci szukali odpowiedzi na swoje pytania.

Raport podzielono tematycznie, a nie chronologicznie.

Religia i polityka wobec religii

Religia była jednym z najważniejszych zagadnień dla delegatów, którzy poprosili o zorganizowanie spotkań z urzędnikami odpowiedzialnymi za politykę religijną oraz wizyt w instytucjach religijnych, by zbadać panujące w nich warunki. Delegaci prosili również, tak przed przyjazdem do Tybetu, jak w trakcie pobytu, o umożliwienie im rozmów - bez dozoru - z mnichami i mniszkami. Jednak na miejscu (jak już wspomniano) bezustannie towarzyszyła im duża grupa chińskich i tybetańskich urzędników. Charakter wizyty całkowicie wykluczał możliwość przeprowadzenia takich rozmów: delegatów przyjmowali zawsze wysocy urzędnicy Komitetów Demokratycznego Zarządzania, którym z reguły towarzyszył świecki urzędnik Biura ds. Religii (BR).

Podczas wizyt w miejscach kultu delegaci mogli obserwować aktywności religijne na bardzo małą skalę. Jedynym wyjątkiem była włączona do programu w ostatniej chwili wizyta w niewielkiej świątyni (Cepag Lhakang) w pobliżu Ramocze, gdzie było bardzo wielu pielgrzymów i wiernych. Nieobecność mnichów i mniszek wyjaśniano na wiele sposobów - między innymi wakacjami lub przygotowaniami do zbliżających się ważnych uroczystości religijnych. Niemniej delegaci odnieśli wrażenie, że praktyki religijne odbywały się bez przeszkód we wszystkich odwiedzanych przez nich świątyniach. Głębokie oddanie Tybetańczyków dla religii i ścisła więź między religią a kulturą tybetańską są oczywiste. Zwracali na to uwagę nawet [lokalni] urzędnicy, w tym wiceprzewodniczący TRA.

Delegaci skupili się na trzech zagadnieniach: środkach, jakimi posługują się władze, by kontrolować działalność religijną; grupach edukacji patriotycznej; pracach Komitetów Demokratycznego Zarządzania.

Postawa i polityka władz

Delegaci odbyli długą rozmowę z urzędnikami Departamentu ds. Mniejszości i Religii (DMR) rządu Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, czyli organu rządowego, odpowiedzialnego za politykę wobec religii, oraz z Tybetańskim Zrzeszeniem Buddyjskim, określanym jako “patriotyczna” grupa, [reprezentująca] pięć głównych sekt buddyzmu tybetańskiego, wspierająca rząd w realizacji jego polityki religijnej i stanowiąca pomost między wiernymi a władzami. Delegatów poinformowano, że w Tybecie istnieje obecnie około 1,7 tys. klasztorów i innych instytucji religijnych, [skupiających] 46 tys. lamów, mnichów i mniszek. Było jasne, że władze uznają tę liczbę za stosowny limit dla personelu religijnego (por. pkt 15). Ogólnie rzecz biorąc, [władze] starają się nadzorować i kontrolować działalność religijną. Zdecydowana większość populacji tybetańskiej nadal wyznaje buddyzm tybetański (ponad 96 procent). W Tybecie istnieje również jeden kościół katolicki i cztery muzułmańskie meczety.

Delegację poinformowano, że rząd w pełni popiera normalne praktyki religijne i zezwala na obchodzenie świąt religijnych. Nie istnieją restrykcje, utrudniające praktykowanie buddyzmu urzędnikom państwowym. Wiary religijnej nie da się jednak pogodzić z przynależnością do partii, [zakaz ten] nie rozciąga się jednak na krewnych [członka partii]. Najważniejszym obowiązkiem DMR jest wdrażanie polityki religijnej centrum. Departament odpowiada również za wyznaczanie liczby mnichów i mniszek. Zdaniem departamentu obecna liczba duchownych w pełni zaspokaja potrzeby religijne - tak pod względem odprawiania ceremonii w klasztorach, jak odwiedzania wiernych w celu udzielania nauk i recytowania ksiąg. Ustalając limity liczbowe, departament bierze pod uwagę wiele czynników. Po pierwsze, trzeba było narzucić pewne ograniczenia, by zapewnić ogólną jakość mnichów i mniszek. Część z nich dopuściła się pogwałceń ustaw i przepisów, wywołując problemy społeczne. Władze nie mogły tolerować nielegalnej działalności tego rodzaju. Po drugie, wytyczne rządu mówią, że klasztory powinny utrzymywać się same; [zdobycie] funduszy stanowiło ogromny problem dla wielu klasztorów, gdzie mnisi i mniszki uzależnieni byli od wsparcia krewnych. Zbyt wielu mnichów oznacza zbyt duże obciążenie dla ludu.

Od początku lat 80. rząd przeznacza ogromne środki na odbudowę budynków religijnych. Departament szacuje tę kwotę na 300 milionów yuanów i dodaje, że zwrócono ponad 100 tys. przybytków religijnych. Podkreśla jednak, że, tak jak w przypadku mnichów i mniszek, kontrolowanie liczby instytucji religijnych uznaje się za sprawę najwyższej wagi. Władze dają do zrozumienia, że są bardzo stanowcze wobec instytucji religijnych, [które pojawiają się] bez odpowiednich zezwoleń. Delegatom udzielono później informacji w związku z raportami, mówiącymi o zniszczeniu przez władze przed miesiącem świątyń i jaskiń medytacyjnych w pustelni Drak Jerpa w okręgu Dakce.

Dalajlama i Panczenlama

Delegację poinformowano, że lokalny przepis zabrania wystawiania na widok publiczny zdjęć Dalajlamy. W odwiedzanych miejscach - w tym związanych z osobą Dalajlamy tak blisko jak pałac Potala - delegaci nie zauważyli żadnej takiej fotografii (choć zdarzały się one w mieszkaniach prywatnych). Widziano natomiast zdjęcia nauczyciela Dalajlamy i wiele zdjęć poprzedniego Panczenlamy w licznych klasztorach i świątyniach.

Jedynym miejscem, w którym delegaci widzieli zdjęcia młodego człowieka, uznanego za reinkarnację Panczenlamy w procesie, jaki zyskał aprobatę Chińczyków, była jego formalna siedziba w klasztorze Taszilhunpo. Rzucający się w oczy brak zdjęć chłopca wskazuje na poważne wątpliwości wobec jego statusu w Tybecie - podejrzenia te znajdują potwierdzenie w prywatnych rozmowach. Delegatów poinformowano, że chłopiec dwukrotnie odwiedził Taszilhunpo - po raz pierwszy z okazji intronizacji, później zaś w związku z religijną ceremonią w 1997 roku. Mnich, który oprowadzał delegatów po Taszilhunpo, był zdania, że chłopiec przebywa obecnie w Pekinie, gdzie otrzymuje edukację buddyjską. Twierdził, że jego nauczyciele pochodzą z Taszilhunpo.

Delegatów informowano, że zwykli ludzie, jeśli chcą, mogą mieć w domach zdjęcia Dalajlamy - to kwestia ich prywatnego życia duchowego. Delegaci widzieli zdjęcia Dalajlamy w wiejskich domostwach. Nie wywoływały one żadnych komentarzy ze strony towarzyszących delegacji urzędników; wszystko wskazuje na to, że uznawano je za coś normalnego. Dzięki krótkim, nienadzorowanym rozmowom delegaci odnieśli wrażenie, że Dalajlama wciąż cieszy się w Lhasie powszechnym szacunkiem i to nie tylko jako przywódca duchowy, ale i polityczny. Nie musi to jednak odnosić się do całego Tybetu. Władze w Szigace przypisywały bardziej, ich zdaniem, stabilną sytuację pod względem bezpieczeństwa [wewnętrznego] nie tak silnym wpływom Dalajlamy w tym regionie.

Grupy Robocze do spraw Edukacji Patriotycznej

Grupy Edukacji Patriotycznej są dla władz podstawowym instrumentem kontroli groźnych, ich zdaniem, przejawów aktywności politycznej w klasztorach. DMR wyjaśnia, że polityka wolności wyznania obowiązuje od III Plenum (1979 rok); jeśli idzie o samo kierowanie polityką religijną, w przeszłości dochodziło jednak do zaniedbań. Liczba klasztorów, mnichów i mniszek urosła ponad miarę. Departament nie był w stanie roztoczyć nad nimi właściwej kontroli, co sprawiło, że część poddała się niszczącym wpływom kliki Dalajlamy. W niektórych klasztorach znaleźli nawet schronienie stronnicy Dalajlamy, którzy prowadzili działalność separatystyczną i wzniecali rozruchy na ulicach Lhasy. W przeszłości część mnichów nie rozumiała prawa i sytuacji Tybetu, ślepo podążając za Dalajlamą i jego wezwaniami do niepodległości. Konieczna była więc edukacja patriotyczna i prawna.

Aby zapewnić właściwy przebieg edukacji patriotycznej, władze skierowały do klasztorów Grupy Robocze. Najpierw, eksperymentalnie, na początku 1996 roku wysłano je do głównych klasztorów z okolic Lhasy - Sera, Gandenu i Drepungu. Na zasadzie eksperymentu, [do programu] wytypowano również placówki monastyczne w najważniejszych okręgach administracyjnych Tybetu. Ponieważ eksperyment zakończył się sukcesem, w 1997 roku programem [edukacji] objęto cały region. Średni pobyt [Grupy Roboczej w klasztorze] wynosi kilka miesięcy. Większość Grup zakończyła już pracę, choć niektóre kontynuują ją nadal - z reguły w mniejszych, odległych klasztorach. [Urzędnicy] zakładają, że zakończą one działalność w tym roku.

Zasadniczym celem Grup Roboczych było edukowanie mnichów w zakresie patriotyzmu i prawa. Nauczano ich o narodowej jedności i historycznych stosunkach między Chinami a Tybetem, o sposobach przeciwstawiania się tendencjom separatystycznym i strzeżenia jedności macierzy, o prawie i konstytucji, a zwłaszcza o przepisach dotyczących religii; o obecnej linii i polityce partii. Po okresie edukacji mnisi i mniszki musieli zaliczyć test (mogli przy tym powtarzać go aż do skutku). Od wszystkich mnichów i mniszek wymagano patriotyzmu, poddania się edukacji oraz przestrzegania ustaw i przepisów. Jak poinformowano [delegację], nie stawiano im żadnych innych wymagań. Z tego, co mówiono delegatom, wynikało, iż największe problemy pojawiały się, gdy na zakończenie kursu mnichom i mniszkom kazano podpisywać dokument, w którym wyrzekali się oni Dalajlamy. Delegaci korzystali z każdej sposobności, by drążyć ten temat. DMR twierdził, iż “odgórnie” nie wymagano od mnichów podpisywania jakichkolwiek dokumentów, dodawał jednak, że niektóre Grupy mogły stosować takie techniki, gdyż pozostawiono im dużą swobodę. Z odpowiedzi na pytania [delegatów] wynikało, że na przykład w klasztorze Ganden wszyscy mnisi musieli podpisać dokument. W innych instytucjach nie podpisywano żadnych [deklaracji].

Działalność Grup Roboczych przyniosła, jak poinformowano delegację, powrót do normalnych praktyk religijnych. Skorygowano wszelkie wcześniejsze wypaczenia. Praca Grup nie wywołała żadnych poważniejszych problemów. (Z informacji uzyskanych z innych źródeł wynika, że nie było to regułą. Choć jakość Grup kierowanych do głównych ośrodków była raczej wysoka, te, które trafiały do mniejszych, odległych świątyń, miały często bardzo ciężką rękę. Jak wynika z raportów, w klasztorze w pobliżu Szigace użyto wobec mniszek siły. W zeszłym roku w prefekturze Nagqu ludność powstała w obronie lokalnego klasztoru, w którym znalazła się szczególnie zła Grupa Robocza. W walkach straciło życie kilka osób.) Według oficjalnych danych, Grupy zajęły się tymi członkami instytucji religijnych, którzy pogwałcili prawo lub regulaminy świątyń. Na skutek działalności Grup z klasztorów usunięto w sumie 3754 osoby. 1115 z nich to odesłani do domów nowicjusze, którzy nie ukończyli - wymaganego - osiemnastego roku życia. Pozostałych usunięto za niewłaściwe postępowanie. 20 osób uznano winnymi przestępstw kryminalnych. Po wyjeździe Grup Roboczych kontynuowano, choć na mniejszą skalę, edukację patriotyczną i polityczną - zwykle raz w miesiącu, z udziałem przedstawicieli lokalnego Biura ds. Religii.

Innym ważnym zadaniem Grup Roboczych było ustalenie limitów liczby mnichów i mniszek dla każdej instytucji. Nie ulega wątpliwości, że stanowczo egzekwowano przepis dotyczący pełnoletniości. Niemniej delegaci widzieli w wielu klasztorach młodych ludzi, którzy z pewnością nie ukończyli osiemnastego roku życia. Kiedy o to pytali, z reguły odpowiadano im, że osoby te są tu z wizytą. Obowiązujące obecnie limity są z pewnością wynikiem działalności Grup Roboczych. We wszystkich odwiedzanych klasztorach (z wyjątkiem Drepungu, gdzie sytuacja wydaje się najbardziej chaotyczna) limity były w pełni wykorzystane.

Komitety Demokratycznego Zarządzania

We wszystkich wizytowanych klasztorach i świątyniach działały Komitety Demokratycznego Zarządzania (KDZ), które odpowiadają za administrację i inne niereligijne aktywności. Sprawami czysto religijnymi zajmuje się odrębna komórka. Opat i najważniejsi dostojnicy religijni są z reguły członkami Komitetu, choć nie zawsze stoją na jego czele. W KDZ zasiada zawsze co najmniej jeden urzędnik lokalnego BR lub administracji. Po wyjeździe Grup Roboczych KDZ obarczono również odpowiedzialnością za kontynuowanie edukacji politycznej i patriotycznej. Komitety są podstawowym narzędziem kontroli w klasztorach. W jednej z wizytowanych instytucji delegaci widzieli regulamin KDZ, z którego wynikało jasno, że podstawowym zadaniem Komitetów jest nadzór i praca polityczna.

Departament informował, że ogólnie rzecz biorąc mianowanie członków Komitetu jest procesem demokratycznym. W istocie w większości odwiedzanych instytucji proces ten miał raczej charakter selekcji, a nie wyborów, choć co najmniej w jednym żeńskim klasztorze odbyło się referendum. Niektóre klasztory nie widzą sensu takich działań i wolą po prostu mianować opata i innych dostojników, którzy stoją najwyżej w tradycyjnej hierarchii. Uważa się, że osoby takie powinny zasiadać w Komitecie, gdyż w przeciwnym razie nie cieszyłby się on właściwym szacunkiem. Muszą też znaleźć się w nim urzędnicy lokalnego Biura ds. Religii lub rządu. KDZ odpowiada za codzienną administrację klasztoru, przyjmowanie i wydalanie mnichów. Decyzje tego rodzaju podejmuje wyłącznie KDZ.

Sprawy religijne nie podlegają KDZ, lecz komitetowi do spraw religijnych, buddyjskich. Delegaci nie słyszeli, by władze ingerowały w jego prerogatywy.

Nabór i trening

Narzucenie limitu wiekowego podkopie z czasem tradycyjne metody rekrutacji i przekazywania wiedzy religijnej w klasztorach. W większości wizytowanych instytucji nie prowadzono niemal naboru, gdyż wykorzystały one ustalone przez władze limity. W najbliższej przyszłości nie będzie się więc przyjmować nowicjuszy, chyba że zwolni się miejsce po śmierci któregoś z mnichów lub mniszek. Urzędnicy podkreślali w rozmowach z delegatami, że nabór musi mieć charakter dobrowolny - tak ze strony nowicjuszy, jak ich rodzin. Zdarzało się, że rodzice pragnęli wysłać dziecko do klasztoru, ale ono tego nie chciało. Z reguły nowicjat trwa sześć miesięcy - w tym czasie klasztor decyduje, czy kandydat jest odpowiedni. W wizytowanych przez nas instytucjach mówiono, że przed wstąpieniem do klasztoru chętni muszą również uzyskać zgodę lokalnych władz.

Różnie ocenia się jakość, wiedzę oraz znajomość rytuałów i pism współczesnych mnichów. Pewna stara opatka powiedziała, że przez ostatnich pięćdziesiąt lat nie zauważyła pod tym względem żadnych zmian. Większość [rozmówców] zwracała przecież uwagę na ciosy zadane tradycji w okresie rewolucji kulturalnej. Zrobiono wiele, by naprawić szkody, nadal trudno jednak znaleźć nauczycieli biegle znających pisma i księgi. W 1984 roku Zrzeszenie Buddyjskie powołało Uniwersytet Buddyjski, w którym naucza się mnichów buddyjskiej wiedzy i kultury. Początkowo przyjęto 200 osób (na dziesięcioletnie studia), które zakończyły już naukę; z uwagi na trudności finansowe w tej chwili uniwersytet nie działa i nie przyjmuje nowych uczniów.

Edukacja

Dostęp do edukacji jest sprawą najwyższej wagi, jeśli Tybetańczycy mają być w stanie rozwiązywać, na własnych warunkach, problemy i wyzwania, przed jakimi stają - zwłaszcza w obliczu modernizacji. Bez edukacji nie może też być mowy o zachowaniu tożsamości kulturowej. Jeżeli edukacja ma być dostępna dla przeciętnego Tybetańczyka, musi, zwłaszcza na poziomie podstawowym, być prowadzona w języku tybetańskim. Urzędnicy Komisji Edukacji twierdzili, że celem realizowanej przez nich polityki jest właśnie pomaganie Tybetańczykom. Mówią oni, że na edukację przeznacza się 20 procent całego budżetu Regionu. Głównym celem jest utworzenie szkoły podstawowej w każdej wiosce i szkoły średniej w każdym okręgu do końca przyszłego roku. Nauką na poziomie podstawowym objętych jest obecnie około 78 procent dzieci (303453 uczniów w 4251 szkołach). Trudno powiedzieć, ile lat trwa ich nauka. Około 16 procent absolwentów szkół podstawowych trafia do szkół średnich niższego szczebla, a połowa z nich - do wyższych szkół średnich.

Odsetek analfabetów w Tybecie szacuje się na 52 procent. Władze mówią, że stoją przed dwoma poważnymi problemami: objęciem nowoczesną edukacją całego regionu oraz dostosowaniem się do szczególnych warunków w Tybecie. Obecny plan polega na zapewnieniu trzyletniej edukacji mieszkańcom terenów pasterskich, sześcioletniej na wsi i dziewięcioletniej w miastach. Edukacja na poziomie podstawowym jest bezpłatna na wsi i w miastach dla wszystkich z wyjątkiem dzieci pracowników instytucji rządowych. Opłat nie ma także w wyższych szkołach średnich, a studiujący na uniwersytetach dostają pomoc w formie stypendiów. Polityka jest łagodniejsza niż w Chinach, gdzie pobiera się opłaty. Z drugiej strony, dzięki programom realizowanym przez organizacje pozarządowe wiadomo, że istnieje ogromne zapotrzebowanie na szerszy dostęp do szkolnictwa. Delegaci otrzymali raporty, z których wynika, że mieszkańcy regionów oddalonych od centrum, wbrew zapewnieniom władz, nie mają właściwie żadnych możliwości kształcenia. W położonej w pobliżu klasztoru Ganden wiosce, którą odwiedzili delegaci, wiele dzieci w wieku szkolnym nie uczęszczało do szkoły. Może być to kwestią wyboru, gdyż, jak w innych biednych regionach, dzieci potrzebne są do pomocy w rodzinnym gospodarstwie.

Władze utrzymują, że wszyscy tybetańscy uczniowie szkół podstawowych pobierają obecnie naukę w języku tybetańskim. W prefekturze Szigace realizowano pilotażowe programy nauczania po tybetańsku w szkole średniej, które okazały się ogromnym sukcesem. [Władze] mają nadzieję na rozbudowanie tego projektu (zapewnienia te kłócą się z informacjami uzyskanymi ze źródeł nieoficjalnych, wedle których poniechano eksperymentów z nauczaniem po tybetańsku w szkołach średnich). Problem polega na braku wykwalifikowanych nauczycieli, którzy mogliby nauczać w języku tybetańskim. Innym problemem jest brak odpowiednich tybetańskich podręczników. W szkołach podstawowych pracuje ponad 13 tys. nauczycieli - w 98 procent Tybetańczyków. Z innych uzyskanych przez delegatów informacji wynika, że w szkołach ogranicza się używanie tybetańskiego i że coraz częściej naucza się po chińsku. Ukazuje to prawdziwy dylemat systemu oświaty w Tybecie. Z jednej strony, w dającej się przewidzieć przyszłości niemal na pewno nie pojawi się możliwość zdobycia specjalistycznego wykształcenia wyższego w języku tybetańskim. Dostęp Tybetańczyków do takiego wykształcenia zależy więc od dobrej znajomości chińskiego, bez której nie są oni w stanie współzawodniczyć ze studentami chińskimi. Jednocześnie, aby zachować własną tożsamość kulturową, Tybetańczycy muszą uczyć się tybetańskiego i studiować swoją kulturę przynajmniej do poziomu wyższej szkoły średniej. Dylemat ów najlepiej ilustruje fakt, że delegaci słyszeli krytyczne wypowiedzi na temat tak nauczania po chińsku małych dzieci, co zagraża tybetańskiej tożsamości kulturowej, jak i zapewniania im zbyt małego dostępu do edukacji w języku chińskim, co utrudnia im zdobycie wyższego wykształcenia. W istocie nie widzieliśmy właściwie żadnych dowodów na istnienie silnej tradycji nauczania w języku tybetańskim. Z uwagi na docierające do nas wcześniej pogłoski, zaraz po przyjeździe poprosiliśmy o zorganizowanie wizyty na wydziale filologii tybetańskiej Uniwersytetu Tybetańskiego. Po naciskach z naszej strony wyszło w końcu na jaw, że w bieżącym roku akademickim nie przyjmowano studentów, gdyż kadra wydziału zajęta była pisaniem na nowo podręczników. Choć utrzymywano, że było to konieczne, gdyż stare podręczniki były złe i przestarzałe, nie ulega wątpliwości, że przeredagowywanie materiałów edukacyjnych służyć miało wyplenieniu niepożądanych uczuć narodowych. Stanowczo zaprzeczano, iż decyzję tę wymusiły na uniwersytecie władze. Nie przekonało to delegatów, którzy są zdania, że sytuacja na wydziale jest elementem kampanii walki z “separatyzmem”.

Delegaci odwiedzili dwie lhaskie szkoły: podstawową i średnią. Obie sprawiały wrażenie dobrze zorganizowanych i prowadzonych; większość uczniów stanowili Tybetańczycy. W obu nauczano i po tybetańsku, i po chińsku. Delegaci nie widzieli żadnych innych szkół, które mogliby porównać z tymi dwoma, nie ulega jednak wątpliwości, że należą one do najlepszych w kraju. Szkoła Szol, podstawowa, ma od dawna związki z Austrią. Delegaci byli szczególnie zainteresowani losem poprzedniego dyrektora, Dragpy Łangdu. Poinformowano ich, że został aresztowany w czerwcu 1997 roku pod zarzutem działalności “separatystycznej”.

Sprawą wielkiej wagi jest również sposób przedstawiania kultury tybetańskiej w szkołach. Urzędnicy państwowi traktowali pytania tego rodzaju bardzo dosłownie i wyjaśniali sposoby nauczania tradycyjnego rzemiosła czy sztuki. Wykładając historię Tybetu, szczególny nacisk kładzie się na związki z Chinami (podobny charakter miała wycieczka do pałacu Potala i tybetańskich archiwów, gdzie ekspozycje poświęcone są niemal wyłącznie więzom z Chinami). Urzędnicy odpowiedzialni tak za sprawy religijne, jak za edukację, stwierdzali z naciskiem, że religia i oświata powinny być od siebie oddzielone. Mówili, że kultura była w Tybecie przed religią, która jest do niej wyłącznie dodatkiem. Religii wolno uczyć jedynie w klasztorach, nie w szkołach. Jeśli ludzie chcą się czegoś dowiedzieć o religii, droga wolna - muszą jednak udać się w tym celu do klasztoru lub zaprosić nauczyciela duchowego do swego domu.

Opieka zdrowotna

Władze twierdzą, że przywiązują do tej kwestii ogromną wagę. Mówił o tym wiceprzewodniczący TRA podczas spotkania z delegacją. Twierdził, że rząd robi bardzo wiele, by promować tradycyjną medycynę tybetańską. W Lhasie jest szkoła nauczająca tej medycyny; w większości prefektur działają tybetańskie szpitale, a w większości okręgów - kliniki. Biuro ds. Zdrowia informuje, że jego celem jest zapewnienie opieki medycznej na terenie każdego okręgu, miasta i wioski. Opieka zdrowotna jest bezpłatna dla wszystkich z wyjątkiem placówek rządowych, ludzi zachęca się jednak do korzystania z systemu spółdzielczego, gdyż środki rządowe są bardzo ograniczone. Delegacja otrzymała raporty, z których wynikało, że opieka medyczna na wsi jest znacznie gorsza niż w miastach. Rolnik, z którym rozmawiali delegaci, z pewnością musiał płacić za opiekę medyczną. Wydaje się, że opiekę bezpłatną świadczy się na bardzo ograniczoną skalę. Biuro ds. Zdrowia przyznaje, że ludzie wolą medycynę tybetańską, gdyż jest ona tańsza, zwłaszcza w przypadku chorób przewlekłych. Średnia długość życia Tybetańczyków wynosi obecnie ponad 60 lat (znaczny postęp), nadal jest jednak o wiele niższa niż w większości [regionów] Chin.

Warunki gospodarcze i społeczne

Jednym z głównych tematów poruszanych przez najwyższych dostojników był gwałtowny rozwój Tybetu w ostatnich latach oraz długofalowe plany rządu dotyczące dalszego rozwoju i podnoszenia stopy życiowej Tybetańczyków. Statystyki są imponujące i sam fakt rozwoju nie budzi żadnych wątpliwości. Duże miasta, takie jak Lhasa i Szigace, zmieniają się błyskawicznie; wszędzie widać nowe place budowy. Większa część starej Lhasy zmieniła się w ciągu ostatnich lat nie do poznania; nowe dzielnice właściwie niczym się nie różnią od gwałtownie rozbudowywanych chińskich miast w Chinach. Powstaje wiele nowych budynków, często jednak krytykuje się ich jakość; szczególnie niski jest standard mieszkań dla Tybetańczyków. Wokół Lhasy pojawiły się liczne nowe fabryki. Prace budowlane - głównie przy budynkach mieszkalnych - prowadzono również w niektórych regionach wiejskich odwiedzanych przez delegatów. Te domy miały charakter tybetański - budowle w stylu chińskim wznoszone są bowiem przede wszystkim w miastach lub na ich obrzeżach.

Urzędnicy i przywódcy zwracali również uwagę na pokaźne inwestycje w infrastrukturę. Komunikacja, lotnicza i kołowa, poprawia się, choć jakość dróg, nawet między Lhasą a Szigace, jest nadal bardzo skromna. Wiceprzewodniczący wspomniał, że w Regionie są obecnie 23 tys. kilometry dróg, które dochodzą do większości miast. Szybko rozwija się telekomunikacja, powstają nowe linie łączące Region z Chinami; wszystkie prefektury Tybetu, z wyjątkiem jednej, obejmuje sieć telefonii komórkowej (choć w praktyce nie jest ona zbyt wydolna). Wszystko to musi odcisnąć się na życiu Tybetańczyków; gospodarka, która do tej pory nastawiona była na samowystarczalność [rodzin], zmienia się bowiem, rozbudowuje i unowocześnia.

Rząd centralny nadal na dużą skalę subsydiuje gospodarkę tybetańską. 3,4 miliarda z 3,9 miliarda yuanów budżetu Regionu pochodzi od rządu centralnego. Rząd centralny oraz inne prowincje realizują liczne projekty w Tybecie. Przyjęto również wiele preferencyjnych rozwiązań (np. niższe stawki VAT, specjalne oprocentowanie kredytów itd.), mające zachęcić do inwestowania w Tybecie. Delegaci ciągle pytali, czy opracowuje się preferencyjne rozwiązania przeznaczone wyłącznie dla Tybetańczyków i nie ściągające do Regionu licznych imigrantów z sąsiednich prowincji (przede wszystkim Hanów, ale także Ujghurów i muzułmanów). Odpowiedź brzmiała “nie”, co więcej, urzędnicy często podkreślali, że rozwój Tybetu wymaga potężnego napływu wykwalifikowanej siły roboczej spoza Regionu. Polityka [wspierania] rozwoju dotyczy więc w tym samym stopniu każdej osoby, pracującej na terenie Tybetu. Nie ulega wątpliwości, że ten pozorny egalitaryzm musi stawiać Tybetańczyków w gorszej sytuacji, gdyż większości z nich brak wykształcenia i umiejętności, które pozwoliłyby im na pełne uczestniczenie w bardziej nowoczesnej, rozwiniętej gospodarce. Urzędnicy wskazywali natomiast na promowany przez władze rozwój rzemiosła w Tybecie, które zdominowane jest przez Tybetańczyków. Napływ pokaźnych funduszy spoza Regionu przyczynia się więc do zwiększania liczby imigrantów. Trudno stwierdzić, do jakiego stopnia władze kontrolują [wykorzystanie środków, które przesyłają do Regionu]; delegaci słyszeli skargi na nieudolność i korupcję. Oczywiście, nie byli w stanie ich sprawdzić, biorąc jednak pod uwagę sytuację w innych regionach Chin, trudno wyobrazić sobie, by choć część nie była prawdziwa.

Preferencje dotyczą również rolnictwa. Rolnicy i pasterze w Tybecie zwolnieni są od podatków. To przynosi większy pożytek Tybetańczykom, gdyż stosunkowo niewielu Chińczyków zajmuje się tu rolnictwem. Delegaci otrzymali jednak raporty, z których wynika, że chłopi, jak niegdyś, zmuszani są na przykład do stosowania nawozów, które zupełnie nie sprawdzają się w warunkach tybetańskich.

Niezależne źródła zwracały uwagę na zaangażowanie Armii Ludowo-Wyzwoleńczej w przemysł wydobywczy i inne projekty, związane z korzystaniem z zasobów naturalnych Tybetu. Krytykowano wywożenie z Tybetu ogromnych ilości surowców naturalnych, bez żadnych korzyści dla mieszkańców Regionu. Władze TRA poinformowały delegatów kategorycznym tonem, że AL-W nie jest zaangażowana w żadną działalność gospodarczą na terenie Tybetu; prowadzi tu wyłącznie kilka farm. Sugerowano, że takie pogłoski, o których słyszeli już wcześniej, biorą się z rzucającego się w oczy udziału AL-W w pracach budowlanych (drogi, elektrownie itd.). [Żołnierze] pomagają w takich projektach na dużą skalę i uznaje się to za ważny wkład w gospodarkę Tybetu. W pobliżu drogi łączącej Lhasę z Gjance delegaci widzieli wielka elektrownię wodną budowaną przez oddział AL-W.

Planowanie rodziny

Delegaci spotkali się z przedstawicielami Regionalnej Komisji ds. Planowania Rodziny. Ponformowano ich stanowczo, że nie stosuje się żadnych środków przymusu. Od 1992 roku obowiązują następujące wytyczne:

- Chińczycy Han muszą stosować się do normalnych reguł polityki planowania rodziny;

- Tybetańczycy, którzy pracują dla rządu, mogą mieć dwoje dzieci, pod warunkiem, że między narodzinami jest trzyletni odstęp;

- W okręgach wiejskich i pasterskich rząd zachęca ludzi do nieposiadania więcej jak trojga dzieci, nie wiążą się z tym jednak żadne restrykcje.

Komisja Planowania Rodziny zaprzeczała jakoby w Tybecie prowadzono przymusowe aborcje lub by istniał ogólny limit urodzeń dla Regionu. Twierdzili, że nie stosuje się żadnych środków przymusu, a planowanie rodziny ma charakter całkowicie dobrowolny. Nie wykluczali zastosowania siły w jednym, dwóch przypadkach indywidualnych, nie mieli jednak na ten temat żadnych informacji. Podkreślali, że za równie niewłaściwe uważają też stosowanie kar i nagród. Zdarzały się przecież przypadki wymierzania grzywn. Podali przykład wiosek w prefekturze Szigace, gdzie rodziców więcej niż czworga dzieci ukarano grzywną w wysokości 500 yuanów, a tych, którzy mieli tylko jednego potomka, wynagrodzono w gotówce. Działania te były złe i zostały skorygowane.

Wybory lokalne

Departament spraw cywilnych poinformował, że popiera narodową politykę bezpośrednich wyborów sołtysów i komitetów w wioskach. Wybory takie odbyły się już w 30 procent wiosek, przyczyniając się do zwiększenia demokratycznej kontroli i zarządzania oraz do wzmocnienia procesu demokratycznego podejmowania decyzji w Regionie. Wskaźnik ten jest znacznie niższy od średniej krajowej.

Polityka bezpieczeństwa

Tybetańscy urzędnicy, z którymi rozmawiali delegaci, mówili, że jeśli idzie o bezpieczeństwo, sytuacja jest stabilna. Ich zdaniem poprawiła się w ciągu ostatnich dwóch lat. Stwierdzali jednak wyraźnie, że należy bronić się przed tendencjami separatystycznymi i że jest to najważniejszy aspekt ich pracy. Często wspominali o działalności wywrotowej ruchu uchodźczego. Lhasa i Szigace sprawiały wrażenie spokojnych; w obu miastach nie zauważono natrętnej obecności policji. Na niektórych mostach stali uzbrojeni strażnicy, ale jest to codzienny widok również w innych regionach Chin. Przed przyjazdem do Tybetu niezależne źródła informowały delegację o zakrojonych na dużą skalę działaniach, których celem było oczyszczenie ulic Lhasy z żebraków i elementów niepożądanych. Mogło być to związane również z sesją Regionalnego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, która miała rozpocząć się zaraz po wyjeździe delegatów. Niemniej nie ma żadnych wątpliwości, że policja bardzo zdecydowanie i ściśle kontroluje sytuację. W przeszłości władze błyskawicznie i stanowczo rozprawiały się z każdym przejawem otwartego sprzeciwu. Więzień, z którym [delegaci] rozmawiali w więzieniu Drapczi został skazany na 13 lat za wznoszenie okrzyków i powiewanie flagą. Jest to wyrok znacznie wyższy od tych, jakie otrzymywali najważniejsi działacze z [okresu protestów na] Tiananmen w 1989 roku.

Mimo wszystko nadal pojawiają się problemy. Władze potwierdziły wybuchy bomb, o których mowa poniżej, nieodmiennie przypisywały je jednak działalności sił zewnętrznych, a nie niezadowoleniu w kraju. Za granice Tybetu przedostaje się bardzo niewiele informacji na ten temat, wynika z nich jednak, że działalność dysydencka trwa nadal, a sprzeciwy wybuchają z ogromną siłą.

Więzienie i system penitencjarny Tybetu

Przedstawiciel Biura Sprawiedliwości powiedział, że w Tybecie działają trzy więzienia: regionalne o nazwie Drapczi, miejskie w Lhasie i trzecie, Pomi, w prefekturze Linzhi. Największe z nich jest Drapczi. We wszystkich odbywa kary około 1,8 tys. więźniów.

[Urzędnik] mówił, że Reedukacja przez Pracę (laojiao) jest dla osób, które dopuściły się drobnych wykroczeń. [W obozach tego typu] dyscyplina nie jest surowa. Nie zamyka się drzwi, ukarani pracują bez dozoru. Do takich instytucji kieruje Komitet ds. Reformy przez Pracę, często na prośbę sąsiadów, lokalnej policji czy nawet krewnych winnego. Wyroki wahają się od sześciu miesięcy do trzech lat. Za dobre sprawowanie można uzyskać przedterminowe zwolnienie. “Uczniowie” tych instytucji nie są uznawani za przestępców. W Lhasie istnieje jedna placówka Reedukacji, w której przebywa około 100 [“podopiecznych”]. Druga znajduje się w prefekturze Ngari; władze zamierzają zbudować trzecią w prefekturze Czamdo. System Reformy przez Pracę (laogai) już nie istnieje. Ludzie, którzy trafiali do takich [obozów], wysyłani są dziś do więzień.

Biuro Bezpieczeństwa Publicznego prowadzi też lokalne areszty dla osób, które nie trafiły jeszcze do sądu. [Placówki takie] istnieją też w każdej prefekturze i okręgu. W zeszłym roku przebywało w nich około 1,3 tys. osób. Działanie aresztów szczegółowo regulują przepisy ogólnokrajowe.

Delegatów poinformowano, że funkcjonariuszy straży więziennej obowiązuje specjalny kodeks postępowania. Jeżeli złamią prawo, bijąc lub obrażając więźnia, zostaną zgodnie z prawem ukarani. Jeśli idzie o Drapczi, komendant zapewniał, że jest zadowolony ze stanu przestrzegania tam przepisów więziennych. Mówił też delegatom, że w więzieniu nie miały miejsca żadne zgony z niewłaściwych przyczyn. Nie było też przypadków nieprawidłowego postępowania strażników. Praca więzienia jest dodatkowo ściśle nadzorowana. Lokalna prokuratura założyła skrzynkę na skargi więźniów, a Komisja Prawna Regionalnego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych przeprowadziła wiele szczegółowych dochodzeń w sprawie właściwego realizowania ustawy o więziennictwie.

Więźniowie polityczni i edukacja polityczna

Delegacja pytała o liczbę więźniów politycznych w Tybecie. Urzędnik Regionalnego Biura Sprawiedliwości poinformował, że w Tybecie jest w sumie 1,8 tys. więźniów, w tym 200 skazanych za, jak się to obecnie określa, przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu państwa (w 1997 roku znowelizowano kodeks karny, usuwając zeń kategorię “przestępstw kontrrewolucyjnych”; większość więźniów otrzymała jednak wyroki przed nowelizacją). Liczba takich więźniów zmniejsza się, co zgadzałoby się z twierdzeniami o poprawie sytuacji w Regionie oraz z niezależnymi raportami, które mówią o mniejszej liczbie takich wyroków w ostatnich latach (zwłaszcza w porównaniu z latami 1987-88, kiedy to dochodziło do największych demonstracji). W samym więzieniu Drapczi, powiedział komendant, przebywa obecnie ponad 90 takich więźniów. Wydaje się to kłócić z wypowiedziami urzędnika Biura Sprawiedliwości, utrzymującego, że wszyscy uwięzieni duchowni, mnisi i mniszki, którzy, jak wiadomo, stanowią zdecydowaną większość wśród skazanych za takie przestępstwa, osadzeni są w Drapczi. Mają jakoby stanowić odrębną społeczność, której zezwala się na kontynuowanie normalnych praktyk religijnych w więzieniu, o ile nie są one sprzeczne z regulaminem.

Przedstawiciel Departamentu Sprawiedliwości mówił, że w ostatnich latach przywiązywano wielką wagę do pracy propagandowej, gdyż uznano, że najważniejszą przyczyną fali demonstracji w latach 1987-88 były niedostatki w tej właśnie dziedzinie. Ludzie nie rozumieli prawa. Należałoby z tego wnosić, że propagowanie jego znajomości przyczyniło się do rozwiązania problemu. Wydaje się, że [w Tybecie] stworzono system wzajemnie wspierających się zabezpieczeń. Nieoficjalnie mówiono delegatom, że grupy robocze podobne do tych, które kierowano do klasztorów, rozesłano do wszystkich instytucji w Tybecie. Wszyscy musieli uczestniczyć w edukacji patriotycznej. Kiedy delegaci pytali o to urzędników TRA, powiedziano im, że grupy takie nie istniały, niemniej wszystkie szczeble administracji, aż do wiosek, podpisały dokumenty, w których gwarantują właściwe przeprowadzenie edukacji politycznej w podlegających im placówkach. Podobne wymagania postawiono instytucjom religijnym. Regulamin Komitetu Demokratycznego Zarządzania, który delegaci widzieli w jednym z klasztorów, stanowił jasno, że KDZ odpowiada za patriotyzm personelu. Wydaje się, że całe społeczeństwo w TRA poddaje się intensywnej edukacji politycznej w starym stylu, której celem jest wywołanie “uczuć patriotycznych”, czyli walka z separatyzmem. Kampanie edukacji patriotycznej prowadzi się również w Chinach, jednak w TRA mają one z pewnością szczególne znaczenie.

Przypadki indywidualne

Delegaci pytali o kilka konkretnych osób, prosząc o kontakt z nimi podczas wizyty w więzieniu Drapczi. Prośbę tę odrzucono, a komendant więzienia Drapczi odmówił udzielenia odpowiedzi na jakiekolwiek pytania dotyczące owych osób. Później jednak, podczas zaaranżowanego ad hoc spotkania, przedstawiciel Biura Sprawiedliwości dostarczył pewnych informacji na temat tych więźniów. Podkreślał, że czasem trudno ich zidentyfikować, zwłaszcza gdy [publicznie] znani są pod imionami zakonnymi. Stwierdził też, że wszyscy więźniowie traktowani są zgodnie z prawem i że władze troszczą się o zapewnienie im odpowiedniej opieki medycznej i wyżywienia.

Ngałang Sangdrol

Mniszka z Lhasy, urodzona w 1973 roku. Imię świeckie: Ren Chue lub Renzin Czodron. 16 października 1992 roku skazana przez sąd w Lhasie na trzy lata więzienia za działalność kontrrewolucyjną. 4 grudnia 1992 wysłana do więzienia Drapczi, gdzie jej wyrok został podniesiony za nowe przestępstwa. Nie przekazano żadnych informacji na temat dodatkowych wyroków.

Dziampa Ngodrup

Lekarz z Lhasy, urodzony w 1945 roku. 25 grudnia 1990 roku skazany na 13 lat więzienia za szpiegostwo. Wyrok zmniejszano dwa razy za dobre sprawowanie w więzieniu. Cieszy się dobrym zdrowiem. Nie powiedziano jednak, o ile zmniejszono karę.

Phuncog Njidrol

Mniszka, imię świeckie Cedan, urodzona w 1969 roku w okręgu Linzhou. Nie umie czytać i pisać. 21 listopada 1989 roku skazana na dziewięć lat więzienia za działalność kontrrewolucyjną. Jest zdrowa, przebywa w więzieniu Drapczi. Urzędnik, pytany, czy zostanie zwolniona po zakończeniu wyroku, odpowiedział, że decyzja ta zostanie podjęta w odpowiednim czasie.

Tanka Dzigme Sangpo

Urodzony w 1926 roku w lhaskim okręgu Czuszu. Wykształcenie podstawowe. Opisywany jako osoba zatrudniona w systemie reformy przez pracę. We wrześniu 1983 roku rozdawał kontrrewolucyjne ulotki przed świątynią Dżokhang. 24 listopada 1983 roku skazany na 15 lat więzienia. W więzieniu dopuścił się kolejnego przestępstwa, za które otrzymał nowy wyrok, którego wysokości nie określono. Powiedziano, że jest dość zdrowy.

Ngałang Czoephel

Trzydziestoletni absolwent uniwersytetu, urodzony w prefekturze Ngari. Przed aresztowaniem mieszkał w Indiach. Zatrzymany jako podejrzany o szpiegostwo. Osądzony 6 września 1995 roku, 13 listopada 1966 skazany na 15 lat więzienia za szpiegostwo oraz, dodatkowo, na trzy lata za kontrrewolucyjną propagandę o podżeganie - w sumie na 18 lat. Obecnie przebywa w więzieniu Drapczi.

Podczas wizyty w Szigace delegaci pytali również o Czadrela Rinpocze. Powiedziano im, że został skazany na sześć lat więzienia. Jego sprawę przywołał później przewodniczący TRA jako przykład nowej, łagodniejszej polityki, jaką prowadzi się dziś w Tybecie. [Czadrel Rinpocze] ujawnił tajemnicę państwową i został skazany tylko na sześć lat.

Wizyta w więzieniu Drapczi

Delegaci złożyli wizytę w Drapczi 4 maja. Przede wszystkim interesował ich sposób traktowania więźniów politycznych. Później pojawiły się raporty, mówiące o poważnych rozruchach w więzieniu 1 maja. Podczas wizyty delegaci doniesień tych nie znali. Władze tybetańskie wyrażały pewne wątpliwości co do tej wizyty (pkt 8), o których później już nie wspominano; delegaci odnieśli wrażenie, że była to tylko taktyka negocjacyjna. Delegacja wysłuchała pogadanki - co uznała za dziwne - przed wewnętrzną bramą więzienia, zanim weszła na jego teren. Niemniej na terenie więzienia delegaci nie zauważyli śladów zamieszek, a władze więzienia oczywiście nie wspomniały o żadnym incydencie. Delegaci odnieśli wrażenie, że straże nie są wzmocnione i że nie podjęto specjalnych środków bezpieczeństwa.

Drapczi jest więzieniem o średnim rygorze. Przebywa w nim około 800 więźniów - 75 procent stanowią Tybetańczycy, 20 procent Hanowie, a resztę inne mniejszości. Większość więźniów to analfabeci, pochodzący z rodzin rolniczych lub pasterskich. W więzieniu mogą się uczyć, po tybetańsku i po chińsku, aż do poziomu szkoły średniej. Przez pięć dni w tygodniu pracują, dwa dni odpoczywają. Trzy z pięciu dni roboczych poświęcone są pracy fizycznej, dwa - nauce i polityce.

Delegacji pokazano jeden z czterech [lub] pięciu bloków mieszkalnych. Panowały w nim stosunkowo dobre warunki; każdy z 12 więźniów na sali miał własną pryczę. Warunki są spartańskie, podobnie wyglądają jednak chińskie baraki czy akademiki. W czasie wizyty w bloku nie było żadnych więźniów. Delegatom pokazano dwie klasy (po około 30 więźniów) w, wyglądającym na nowy, bloku edukacyjnym oraz grupę około dziesięciu więźniów uczących się rzemiosła w tkalni. Poza kilkoma osobami, stojącymi w kuchni obok garnków z mięsem i warzywami, które, mimo wygaszonego paleniska, przeznaczone były zapewne do gotowania, delegaci nie widzieli żadnych innych więźniów. Delegatom nie zezwolono na przeprowadzenie rozmów z więźniami, z którymi chcieli mieć kontakt bez nadzoru. Po naleganiach z ich strony, zezwolono im w końcu na rozmowę z więźniem na korytarzu bloku edukacyjnego. Sytuacja ta wywołała w więźniu najwyższy niepokój i początkowo nie chciał on odpowiadać na żadne pytania. Zgodził się mówić, dopiero gdy oficer kazał mu udzielić odpowiedzi i zapewnił, że nie spotka go za to żadna kara. Nazywał się Cering Pingcuo. Powiedział, że był nowicjuszem w klasztorze, ale nie zdążył przyjąć pełnych święceń. Oskarżono go o zbrodnię narażenia na szwank bezpieczeństwa państwa poprzez wznoszenie okrzyków w centrum Lhasy i powiewanie flagą. Miał wówczas 19 lat. Skazano go na 13 lat więzienia. Sprawiał wrażenie stosunkowo zdrowego. Ponieważ sprawiał wrażenie przerażonego całą sytuacją, delegaci nie chcieli jej przedłużać.

Delegatów poinformowano, że więźniowie skazani za przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu państwa traktowani są tak samo jak inni. W więzieniu było około 90 takich osób. Przebywały w tych samych blokach, co inni więźniowie, i nie były separowane. Liczba tych więźniów spadała; nie zdarzyło się też, by osoba skazana za takie przestępstwa, wróciła do więzienia po odbyciu wyroku. Wiceprzewodniczący Wyższego Sądu Ludowego poinformował delegatów, że w Tybecie nie było przypadku skazania na karę śmierci za zbrodnie przeciwko bezpieczeństwu państwa.

Wszyscy więźniowie, których widzieli delegaci, sprawiali wrażenie stosunkowo zdrowych. Delegację poinformowano, że więźniów dzieli się trzy grupy na podstawie ich zachowania. Osobom przypisanym do kategorii najwyższej przysługują specjalne przywileje, podczas gdy zakwalifikowanie do kategorii najniższej wiąże się z ograniczeniem przywilejów. Dzięki pracy, uprawie warzyw i hodowli świń więźniowie mogą zarobić około dwóch tysięcy yuanów rocznie. Zachowanie oraz postawa w pracy oceniane są co miesiąc; rezultaty zapisuje się na skomplikowanej planszy, która wisi na ścianie. Za dobre sprawowanie i pracę nagradza się złagodzeniem wyroku; taki przegląd odbywa się dwa razy w roku. Pełnego złagodzenia (maksymalnie: trzecia część wyroku) nigdy nie udziela się za jednym razem, gdyż, zdaniem władz, nie służy to właściwej reedukacji. Większość skazanych poddaje się reformie. Odsetek recydywy jest bardzo niski, zaledwie trzy procent.

Prawo i porządek

Zastępca dyrektora Biura Bezpieczeństwa Publicznego powiedział, że przestępczość w Tybecie należy do najniższych w Chinach. W 1997 roku miało miejsce 2075 przestępstw kryminalnych; roczna średnia wynosi około dwóch tysięcy. Przypisuje się to z jednej strony wspominanej już edukacji w dziedzinie prawa, z drugiej zaś - podniesieniu stopy życiowej w Tybecie i otwarciu [Regionu] na świat. W przeciwieństwie do innych regionów Chin, Biuro Bezpieczeństwa Publicznego nie przypisuje wzrostu liczby drobnych przestępstw napływowi “ruchomej populacji”. Przeciwnie, witano ich tu serdecznie, gdyż, jak nam powiedziano, [ludzie ci] pomagają w rozwoju i przyczyniają się do zachowania stabilizacji.

Informowano, że nadal są problemy z działaniami “separatystycznymi”. W 1996 i na początku 1997 roku wybuchło w Lhasie siedem bomb. Zamach, którego dokonano przed siedzibą partii, miał niewątpliwie charakter polityczny, a dochodzenie wykazało, że za wszystkimi stała klika Dalajlamy. Władze wciąż prowadziły śledztwo w tych sprawach.

Wiceprzewodniczący Regionalnego Wyższego Sądu Ludowego, odpowiedzialny za wydział karny, powiedział delegatom, że obowiązkiem sądów jest niezależne stosowanie prawa. Nie zgodził się z delegatami, którzy sugerowali, że wyroki w sprawach dotyczących bezpieczeństwa państwa są w Tybecie znacznie surowsze niż gdzie indziej. Wyrok uzależniony jest wyłącznie od wagi przestępstwa.

W Tybecie nie ma zbyt wielu prawników. Delegatów poinformowano, że w Lhasie działa pięć kancelarii, zatrudniających 28 osób. Każda prefektura ma biuro prawne - w sumie 48 prawników. Pomocy prawnej udziela się tym, którzy spełniają wymagania prawne.

Działalność AL-W

Nie zauważono dużej aktywności AL-W. Ulic Lhasy ani innych większych miast nie patrolowało wojsko, aczkolwiek na obrzeżach Lhasy, a także, choć w mniejszym stopniu, Szigace, znajdują się ogromne koszary. Na szosach również nie widziano wzmożonej aktywności AL-W, niemniej gdy delegaci wracali z Szigace do Lhasy, mijał ich gigantyczny konwój wyładowanych węglem ciężarówek - najprawdopodobniej z kopalń północnego Tybetu.

Migracja do Tybetu

Delegaci wielokrotnie podnosili kwestię migracji do Tybetu. Większość przyjeżdżających to Chińczycy Han, choć są wśród nich również przedstawiciele innych narodowości: Ujghurowie z Xinjiangu i inni muzułmanie. Większość urzędnik, z którymi rozmawiali delegaci, wyraźnie popierała migrację Hanów. Zastępca dyrektora BBP cieszył się z migracji Hanów, mówiąc, że przyczyniają się do zachowania stabilizacji w Regionie. Inni mówili o korzyściach gospodarczych i wysokich kwalifikacjach przyjeżdżających. Większość ma przebywać w Tybecie tylko przez krótki czas. Przyjeżdżają zrobić interes albo wykonać jakieś krótkoterminowe zlecenie, a następnie wracają do domu. Przyciąga ich preferencyjna polityka gospodarcza oraz spore nakłady rządu centralnego i innych [prowincji] na rozwój Regionu. Oficjalnie migrantom nie udziela się zezwoleń na stały pobyt w Tybecie; w najlepszym przypadku mogą uzyskać zameldowanie czasowe. Liczba stałych mieszkańców narodowości Han jest bardzo niewielka; stanowią oni zaledwie trzy procent populacji. Wielu migrantów to robotnicy, choć władze utrzymują, że podejmując budowę zawsze starają się zatrudniać przede wszystkim Tybetańczyków. Trudno o wiarygodne dane. Z oficjalnych statystyk wynika, że 95 procent populacji stanowią Tybetańczycy, a resztę Hanowie i inne mniejszości. Nie ulega wątpliwości, że w Lhasie jest znacznie więcej Hanów, niż wynikałoby ze statystyk. Urzędnicy wyjaśniali, że może być to spowodowane faktem, że trzecia część mieszkańców Lhasy zameldowana jest tu na pobyt czasowy.

Na tyle, na ile to możliwe, delegaci zauważyli, że migracja dotyczy przede wszystkim miast i miasteczek. Nie widziano oznak masowego osiedlania na wsiach; delegaci są zdania, że niewielu Hanów chciałoby mieszkać w regionach wiejskich. Większość budynków na wsi utrzymanych jest w stylu tybetańskim. Na podstawie obserwacji chińskich dzielnic i osiedli można stwierdzić, że Hanowie nie lubią tybetańskich domów i warunków. Wszystko wskazuje na faktyczną segregację społeczności w miastach i, w jeszcze większym stopniu, na wsi.

Nowoczesne usługi w miastach, poczynając od taksówek, przez małe firmy i restauracje, na nocnych klubach kończąc, zdominowane są przez Hanów. Dziesięć lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej; usługi tego rodzaju była niemal zupełnie niedostępne nawet w Lhasie. Równie gwałtowne zmiany zaszły także w Szigace. Na ulicach Lhasy i Szigace rzuca się w oczy prostytucja, którą też zdają się kierować głównie imigranci.

Podsumowanie

Ogólnie rzecz biorąc, delegacji udało się zrealizować główne elementy programu przy współpracy władz chińskich i tybetańskich. Delegaci rozmawiali z wieloma urzędnikami, w tym z przewodniczącym rządu Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, którzy w miarę bezpośrednio odpowiadali na większość zadawanych im pytań. Część pytań dotyczyła kwestii drażliwych, a rozmówcy rzeczywiście starali się udzielić na nie odpowiedzi. Czasem delegaci uzyskiwali więcej informacji, niż oczekiwali, na przykład na temat konkretnych osób, o które pytali. Niemniej pewne części programu podlegały ścisłej kontroli. Delegatom, mimo wielu próśb, nie umożliwiono wolnych od dozoru spotkań z mnichami, mniszkami i więźniami. Kontakty ze zwykłymi Tybetańczykami ograniczono do minimum, a spotkania z przedstawicielami organizacji pozarządowych miały charakter czysto ceremonialny. Przez cały czas delegatom towarzyszył cały orszak przedstawicieli Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Tybetańskiego Biura Spraw Zagranicznych. Choć w dużym stopniu udało się zrealizować program, to to, co delegaci widzieli, i z kim rozmawiali, wyraźnie poddane było ścisłej kontroli. Część programu miała charakter odwiedzin w potiomkinowskiej wiosce - na przykład odwiedziny w niezwykle zamożnym tybetańskim domostwie na przedmieściach Lhasy, z którego w chwili przybycia delegatów wyszło sześciu policjantów.

Urzędnicy, z którymi rozmawiali delegaci, jak można się było spodziewać, przedstawiali różowy obraz swoich dokonań i planów. Brak statystyk sprawia, że bardzo trudno orzec, jak owe twierdzenia mają się do rzeczywistości, zwłaszcza w dziedzinach takich jak oświata.

Delegaci słyszeli pogłoski, że ludziom zabraniano mówić do nich po tybetańsku i że kazano im posługiwać się wyłącznie chińskim. Tak jednak nie było. W większości klasztorów i instytucji religijnych mnisi i mniszki mówili głównie po tybetańsku. Charakter tych rozmów zależał od miejsca. Wszyscy mnisi i mniszki bardzo starannie dobierali słowa. Niektóre wywiady były niemal zupełnie bezwartościowe; na przykład w klasztorze Taszilhunpo, gdzie główny rozmówca nie miał niemal żadnego pojęcia o [panujących tam] warunkach, a jego odpowiedzi były albo wykrętne, albo kłamliwe. Większość urzędników, nawet Tybetańczycy, rozmawiała [z delegatami] po chińsku. Delegaci zwrócili uwagę, że urzędnicy [z biur] sprawiedliwości i bezpieczeństwa publicznego byli w zdecydowanej większości Hanami. W innych sektorach sytuacja wyglądała odmiennie.

Mimo wszystko, dzięki tym wywiadom delegaci uzyskali wiele informacji. Część z nich była wcześniej publikowana, inne - nie; starano się również, choć w oczywistych granicach, odpowiadać na zadawane pytania. Informacje ze źródeł oficjalnych traktować trzeba ostrożnie, ale i cenić je za to, że są. Informacji nieoficjalnych, z których z reguły wyłania się obraz zupełnie inny od oficjalnego, również nie należy przyjmować bezkrytycznie. Na różne wersje wydarzeń zwrócono uwagę również w niniejszym raporcie. Fakt, iż mówi się tu głównie o wersjach oficjalnych, wynika stąd, że tylko to widzieli i słyszeli delegaci. Nie znaczy to przecież, że zgadzają się z tym w całej rozciągłości. Niemniej nawet wersja oficjalna mówi wiele o warunkach w Tybecie.

Delegaci opuszczali TRA z przejmującym wrażeniem, że władze poddają niebywale ścisłej kontroli najważniejsze aspekty tybetańskiej religii i kultury. Nie wydaje się im jednak, by było to powodowane wrogością wobec religii i kultury jako takich. Delegaci otrzymywali raporty, z których wynika, że władze znacznie łagodniej traktują tybetańską religię i kulturę poza granicami TRA (a więc tam, gdzie żyje dziś większość Tybetańczyków). Większość urzędników, z którymi rozmawiano, to Tybetańczycy, często okazujący dumę ze swego pochodzenia. Jeśli idzie o stosunek do buddyzmu tybetańskiego, władze wydają się zmierzać obecnie ku etapowi nadzorowanej rekonstrukcji po zniszczeniach i spustoszeniu, [jakiego dokonano podczas] rewolucji kulturalnej. Najważniejszym celem władz jest walka z politycznymi przejawami tybetańskiego nacjonalizmu i ruchem niepodległościowym. Ich zdaniem jest on najsilniejszy w instytucjach religijnych i takich ośrodkach kultury tybetańskiej, jak uniwersytet - co wywołuje ich natrętne zainteresowanie.

Drugim czynnikiem jest sprzeczność, o której wspominano wcześniej, między tradycyjnym społeczeństwem tybetańskim a potrzebami nowoczesnego rozwoju gospodarczego. Naszym zdaniem nie jest to przyczyną mieszania się władz do wspomnianych wyżej instytucji, niemniej często wywołuje widoczne zniecierpliwienie urzędników tradycyjnym życiem Tybetańczyków i sprawia, że patrzą na nie mniej niż bez wrażliwości.

Na zakończenie delegaci spotkali się z przewodniczącym TRA, Gyaincainem Norbu. Korzystając z okazji, jak wielokrotnie wcześniej, podnieśli kwestię więźniów politycznych, sugerując, że skoro władze widzą tak ewidentną poprawę w dziedzinie bezpieczeństwa wewnętrznego, jest to najlepszy moment na wprowadzenie łagodnej, wyrozumiałej polityki. Mówili również, że należy przywiązywać większą wagę do zapewnienia Tybetańczykom, a nie chińskim migrantom [narodowości] Han, korzyści z programów, których celem jest rozwój gospodarki Tybetu. Przede wszystkim zadbać trzeba o ich zawodowe wyszkolenie.