List otwarty do prezydenta Wen Jiabao
Sandziopa
Witam w Ameryce! Jak piszą, jest to Pańska pierwsza oficjalna wizyta w tym kraju, życzę więc udanej podróży i wielu sukcesów. Jestem przekonany, że ma Pan napięty program i że może brakować Panu czasu na odpoczynek, gdyby jednak go Pan znalazł, radziłbym odwiedzić Nowy Jork i porozmawiać z przechodniami na ulicach. Przekona się Pan, że są – nawet ci najprostsi – bardzo interesujący. Podczas wizyt w Waszyngtonie i Nowym Jorku może też Pan spotkać krytyków i demonstrantów, ale nie powinno to Pana niepokoić. Jeśli będzie Pan miał okazję, proszę spróbować ich wysłuchać – mogą mieć wartościowe sugestie, których nie usłyszy Pan w Pekinie.
Jako obywatel Chińskiej Republiki Ludowej i Tybetańczyk, chciałbym podzielić się z Panem moimi poglądami na temat polityki Chin w Tybecie i poruszyć kilka kwestii, które mogą Pana zainteresować. Gdybym był w kraju, za napisanie tego listu skończyłbym w więzieniu z długoletnim wyrokiem. Jestem Tybetańczykiem, którego interesuje znalezienie wspólnej płaszczyzny między Tybetańczykami i Chińczykami, i dlatego piszę do Pana w sprawie Tybetu i Dalajlamy. Mam nadzieję, że takie listy pomogą Panu w zrozumieniu prawdziwych problemów w Tybecie.
Jestem przekonany, że ma Pan wielu chińskich ekspertów od spraw tybetańskich w Departamencie Frontu Jedności i że od czasu do czasu zasięga Pan ich rad. Zapewne mówili Panu, że w sprawie Tybetu Chiny wygrywają i że Dalajlama zagraża jedności Chin, opowiadając się za niepodległością. Prawda jest jednak inna i znacznie bardziej skomplikowana, niż wydaje się większości chińskich specjalistów. Większość z nich to ludzie starzy, powodowani ideologią i zamknięci na nowoczesność – warto więc chyba czytać takie listy.
Oto powody: przede wszystkim, sprawa Tybetu nie jest sprawą Dalajlamy. Dalajlama to tylko jeden człowiek, ściślej, wielki tybetański przywódca, który głęboko wierzy we współczucie i pokój na świecie. Jako przywódca buddyjski jest oddany swoim przekonaniom i postępuje zgodnie z nimi. Gdyby Dalajlama był sprawą Tybetu, skończyłaby się ona z chwilą jego wygnania w 1959 roku, ale tak się nie stało. Ten problem trwa do dzisiaj i będzie trwał dalej, o ile Tybetańczycy i Chińczycy nie znajdą jego rozwiązania. Jak Pan wie, przed pięćdziesięciu laty Armia Ludowo-Wyzwoleńcza wkroczyła do Tybetu jako „wyzwoliciel”, aby uwolnić tybetańskie masy od rządów arystokracji. Cóż, jestem jednym z wyzwolonych: dorastałem w cieniu czerwonego sztandaru, studiowałem czerwoną książeczkę Mao, uczęszczałem do jednej z założonych przez rząd szkół wyższych i uczestniczyłem w cudzie gospodarczym Denga. Jednak życie w Tybecie i coraz bardziej integrujących się Chinach potęguje w nas tylko poczucie nacjonalizmu i pogłębia świadomość bycia Tybetańczykami. Wynika to z politycznej, gospodarczej i kulturalnej sytuacji w Tybecie. To ona sprawa, że problemy Tybetu wydają się nierozwiązywalne. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że w przyszłości ruch tybetański ulegnie znacznej radykalizacji. Jak wygląda sytuacja w Tybecie? Jako Han, nie ma Pan pojęcia, co to znaczy należeć do mniejszości w Chinach. Bycie mniejszością w tym kraju to znalezienie się na straconej pozycji. Musimy zachowywać się jak Chińczycy, aby być cywilizowanym, musimy śpiewać jak Chińczycy, by nasz głos był słyszalny, i studiować jak Chińczycy, żeby dostać się na uczelnię. Ale że Chińczykami nie jesteśmy, nie możemy udawać ich cały czas.
Kiedy do Tybetu wkroczyli oswobodziciele z Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, dowiedzieliśmy się, że nasze społeczeństwo jest feudalne, naród barbarzyński, a religia to trucizna. AL-W głosiła również, że Ameryka jest papierowym tygrysem i że kapitalizm oznacza piekło dla ludzi, którzy już wkrótce znajdą ukojenie w socjalistycznym raju. Choć Pański rząd zrezygnował teraz z mantry papierowych tygrysów i uznał, że kapitalizm nie jest taki zły, nadal posługuje się tą samą retoryką w sprawie Tybetu. Dla Tybetańczyków to zniewaga.
Może Pan sądzić, że jestem pod wpływem kliki Dalaja, ponieważ wybrałem wygnanie. Wspomniałem już, że należę – jak Pan by to ujął – do pokolenia „wyzwolonego”, które powinno „kochać macierz” i budować w Tybecie „socjalistyczny raj”, ale jak tysiące innych Tybetańczyków w ostatniej dekadzie, postanowiłem wyemigrować tam, gdzie mogę być tym, kim jestem. Indie i Nepal to nie są przecież dobre miejsca dla uchodźców.
Chciałbym również zdradzić Panu tajemnicę historii Tybetu. Wielu Tybetańczyków powiada, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych toczyło z Chińczykami wojnę o niepodległość Tybetu. Kiedy Tybetańczycy chwytali za broń w latach pięćdziesiątych, w gruncie rzeczy nie mieli jednak pojęcia, czym jest niepodległość. Walczyli z Chińczykami, ponieważ niszczono ich świątynie, konfiskowano ich ziemię i mordowano ich przywódców. Pojęcia państwa, narodu i praw człowieka były poza granicami ich wyobraźni. Teraz jednak uległo to zasadniczej zmianie. Tybetańczycy mają głębokie poczucie narodu, państwa, praw i demokracji. Wierzą, że walczą o niepodległość Tybetu. Uważam, że jest to największy problem, z jakim prędzej czy później będzie się musiał zmierzyć Pański lub następny rząd ChRL. Dawniej do tybetańskich klasztorów wstępowało się po to, by praktykować buddyzm i porzucić sprawy doczesne (takie jak polityka, pieniądze czy przywiązanie). Dziś, jak Panu wiadomo, klasztory stają się ośrodkami tybetańskiego ruchu narodowego.
Może Pan sądzić, że rozwój gospodarczy złagodzi oburzenie Tybetańczyków, zawracając ich z drogi niepodległości i radykalizmu. Historia uczy jednak, że gospodarka nie określa woli narodów. Chiny powstały przeciwko Japonii, a Indie walczyły o niepodległość z Wielką Brytanią, choć gospodarczo nie mogły się równać z tymi państwami. W naturze ludzkiej leży żyć z poczuciem misji. Dziś dla Tybetańczyków jest nią wolność polityczna.
I wreszcie, ma Pan wiele powodów, by właśnie teraz spojrzeć realistycznie na problem Tybetu. Dalajlama wciąż żyje i jest gotów do kompromisu w sprawie statusu Tybetu. Cud gospodarczy, wspólna walka z terroryzmem i Korea Północna sprawiają, że nadszedł idealny moment na rozwiązanie kwestii Tybetu. Chiny mogą wykorzystać moralny autorytet Dalajlamy od osłabienia coraz większych niepodległościowych aspiracji Tybetańczyków i wzmocnić swoją pozycję na arenie międzynarodowej. Jeżeli Pekin znajdzie odwagę do faktycznego rozwiązania problemu Tybetu, Chiny staną się przykładem wielkiego, odpowiedzialnego mocarstwa. I łatwiej im będzie doprowadzić do zjednoczenia z Tajwanem.
Z poważaniem,
Sandziopa, jeden z Pańskich obywateli
9 grudnia 2003 roku
Autor ukrywa się pod pseudonimem