Ostatnie słowa idących w ogień
Oser
Pomiędzy dwudziestym siódmym lutego 2009 a siódmym sierpnia 2012 roku podpaliło się czterdzieścioro ośmioro Tybetańczyków w kraju i trzech na obczyźnie. W sumie pięćdziesiąt jeden osób, pośród nich dziewięć kobiet. Nie żyje co najmniej trzydzieści osiem.
Wielu zdaje się uważać, że ludzie ci idą kolejno w ogień powodowani poczuciem bezradności wobec otaczającego ich świata. Z kolei kalon tipa Lobsang Senge stwierdził w jednym ze swoich przemówień, że samospalenia mają związek z wyborami przywódców politycznych w Dharamsali w 2011 roku - sugerując, że Tybetańczycy podpalają się w ojczyźnie, aby dać wyraz swemu wsparciu i jedności.
Niemniej samospaleń tylu Tybetańczyków w żadnym razie nie można sprowadzać do nadziei czy beznadziei, zamykać w tym albo innym uproszczeniu tudzież odnosić do przyjętych aksjomatów. A już z całą pewnością nie wolno traktować ich jako narzędzia do zbijania własnego kapitału, bo to byłoby policzkiem dla tych, którzy poszli w ogień. Co więcej, mamy przecież odpowiedzi wiążące, pochodzące bowiem z pierwszej ręki. Dotychczas pozostawiono nam - ściślej: upubliczniono - dwanaście spisanych lub nagranych testamentów. Są to dowody bezcenne, nawet jeśli pochodzą tylko od co czwartego z tych ludzi.
Tenzin Phuncog, który zginął, podpaliwszy się pierwszego grudnia 2011 roku, zostawił cztery ulotne listy. W jednym pytał: „Jak mamy ufać dyktaturze, która zabrania nam praktykowania buddyzmu?", w innym mówił: „Nie mogę spokojnie czekać i żyć, rozmyślając o cierpieniach, jakie tylko w tym roku zadano całemu Tybetowi i naszemu klasztorowi Karma".
Lama Sopa dokonał samospalenia i zginął pierwszego sierpnia 2012 roku, nagrawszy kilkuminutowe posłanie, w którym precyzyjnie wyjaśnia: „Czynię to nie dla siebie, nie dla zaspokojenia własnych pragnień ani nie dla zaszczytów. Składam w ofierze ciało z niewzruszonym przekonaniem i czystym sercem - tak jak Budda, który mężnie oddał swe ciało wygłodniałej tygrysicy. Podobna intencja przyświecała wszystkim tybetańskim bohaterom".
Z kolei Dziampel Jesze, który podpalił się dwudziestego szóstego marca 2012 roku w New Delhi, zostawił list z pięcioma jasnymi żądaniami. Pisał w nim: „Tybetańczycy dokonują samospaleń w XXI wieku, aby powiedzieć światu o swoim cierpieniu, o tym, że odmawia się im podstawowych praw człowieka. Jeśli jest w was współczucie, stańcie za naszym narodem".
Jeszcze młodsi Nangdrol oraz Czopak Kjab i Sonam także nie zostawili żadnych niedomówień: „Nie jesteśmy w stanie żyć w tym jarzmie i dłużej znosić tortur, które nie zostawiają blizn" - „męczarnia życia bez żadnych praw jest wiele większa od bólu spłonięcia w ogniu".
Spisuję słowa każdego rodaka, który się podpalił. I powtarzam wszystkim dziennikarzom zagranicznych mediów: samospalenia Tybetańczyków to nie samobójstwo, tylko poświęcenie! Nieludzki kolonializm i nikczemna władza pchają w ogień mnichów buddyjskich i świeckich, zmuszając ich do protestów i ofiary. Chiny, Zachód, świat patrzą na ten szalejący pożar, na płonący stos praw człowieka w milczeniu. I zostaje tylko głos, co mówi, że żadna fala samospaleń o charakterze politycznym nie była tak wielka, jak ta tybetańska.
Trudno przecież nie dostrzec w tej formie protestu bezmiaru goryczy i rozpaczy. Mieszkający dziś w Ameryce Agja Rinpocze, Gade Cering, poeta z Kanlho w Amdo, i ja wystosowaliśmy siódmego marca 2012 roku apel o przerwanie samospaleń, prosząc: „strzeżcie swego życia w obliczu prześladowań". Nasze wołanie nie zdało się na nic. Wiedziałam, że tak będzie. Samospalenia nie ustaną, póki każdą piędź naszej ziemi deptać będą żołdacy z paramilitarnej policji z gaśnicami na plecach, prowokując co dzień swoją podłością. To fakt, po prostu fakt.
Choć apelowaliśmy na próżno, będę powtarzać dalej, że jest wiele sposobów stawiania oporu. W naszym przypadku muszą one wyrastać z rodzimej religii, tradycji i kultury. Jak tych czterdzieści tysięcy mnichów, niosących pomoc po katastrofalnym trzęsieniu ziemi w Juszu w 2010 roku - oto siła, którą można stawić czoło wszystkiemu.
sierpień 2012
Modlę się o pokój i szczęście na świecie.
Przyczyńcie się do powrotu Jego Świątobliwości do Tybetu:
Nie zabijajcie zwierząt i nie handlujcie nimi,
Nie kradnijcie, mówcie po tybetańsku,
Nie kłóćcie się.
Biorąc na siebie wszelkie cierpienia każdej istoty,
Proszę, nie walczcie, jeśli dostanę się w chińskie ręce,
Bądźcie jednością, zgłębiajcie tybetańską kulturę.
Płonę w ogniu, nie niepokójcie mojej rodziny.
Rikjo, trzydziestokilkuletnia matka trojga dzieci, dokonała samospalenia 30 maja 2012 roku przed klasztorem w Dzamthangu (chiń. Rangtang), w prefekturze Ngaba (chiń. Aba) prowincji Sichuan. Zginęła na miejscu. W jej kremacji wzięły udział tysiące Tybetańczyków; testament udało się przekazać za granicę dopiero trzy miesiące później.