Punktem wyjścia jest autonomia wioski
Oser
Odpowiadając na pytanie „Czy można zrobić coś poza samospaleniem?", Wang Lixiong - cytuję go znowu - pisze:
„Moim zdaniem wyprowadzenie Tybetu z tego kryzysu powinno zacząć się od autonomii wiejskiej.
Choć niespecjalnie tyczy ona kwestii etnicznych, ma ogromne znaczenie w wymiarze praw człowieka, przemysłu wydobywczego, ochrony środowiska, religii i tak dalej, pomagając w ten sposób zapobiegać wybuchowi konfliktów o charakterze narodowościowym, współgrając z ogólnochińskim, powszechnym ruchem praw, stając się jego elementem i zjednując wsparcie chińskiego społeczeństwa.
Ostatnim tego przykładem jest Wukan w Guangdongu. Kiedy wieśniacy powstali, karbowy i sekretarz partii musieli salwować się ucieczką. Wtedy każda rodzina wybrała przedstawiciela, ci zaś wyłonili spomiędzy siebie radę, która nie tylko kierowała wszystkimi sprawami wioski, ale i stała na straży przestrzegania prawa i porządku w obliczu policyjnego oblężenia. Hongkońskie media nazwały ją »pierwszą wybraną przez ludzi strukturą, którą uznał rząd«.
Czy mogłoby się to udać również tybetańskim chłopom? Tybetańskie wioski mają wszystkie atrybuty Wukanu. Jeśli powiedzie się w jednej, Tybet zdobędzie sztandar, na czarnym niebie pojawi się blask brzasku, a po sukcesie stu na horyzoncie zacznie majaczyć prawdziwa autonomia regionalna.
Zdaję sobie sprawę, że zaraz powie ktoś, że to co wolno Hanom, jest dla Tybetańczyków nieosiągalne, że zrobią z nich separatystów, że rozjadą czołgami, i tak dalej. Słuchaliśmy tego bardzo długo, za długo. Na wszystkie te wątpliwości odpowiadam jednym zdaniem: skoro nie boicie się nawet samospalenia, czego możecie się lękać?
Tak właśnie narodowa odwaga staje się magiczną bronią. Bronią dającą zwycięstwo".
Tymczasem amerykański tybetolog Elliot Sperling w ogóle kwestionuje pojęcie „faktycznej autonomii", wskazując, iż próba jej wdrożenia wymagałaby przyznania przez rząd Chin, że „autonomia" obecna prawdziwa nie jest, co spokojnie można włożyć między bajki. Skoro uzyskałby ją Tybet, co z Xinjiangiem albo Mongolią Wewnętrzną? I jak mówić o „rzeczywistej autonomii" bez poszanowania międzynarodowych standardów praw człowieka? Brak wolności słowa wyklucza istnienie poważnych struktur samorządowych. A gdyby miało się okazać, że Tybetańczycy mogą mówić, co myślą, czyż nie wyciągnęliby po to ręki wszyscy Chińczycy? I wreszcie - autonomia żadnego chińskiego miasta nie pociąga za sobą kwestii etnicznego nacjonalizmu.
Na to Wang Lixiong: wiejskiego samorządu, o którym tu mowa, nie musi aprobować nikt - wymaga jedynie zgody mieszkańców. To oni go nabywają. Nie warto ciągle szukać jednego, wielkiego, uniwersalnego rozwiązania: lepiej skupić się na tym, co tu i teraz. Kiedy stawiamy sobie zbyt niejednoznaczne cele, nie wiemy, gdzie zacząć i czym się to skończy. Zdobywszy autonomię kilku wiosek, można próbować łączyć je w grupy... Na tym etapie pojawia się już wiele możliwości.
Sperling zwraca jednak uwagę, że kwestia etniczna będzie miała bezpośredni wpływ na każdy model autonomii w Tybecie, nieuchronnie prowadząc do konfliktów na tym tle. Samorządowych doświadczeń Tybetańczyków i Hanów po prostu nie da się wrzucić do jednego worka. Co więcej, wolność słowa nieuchronnie wywoła kwestię tożsamości narodowej, którą bardzo trudno poddać jakiejkolwiek kontroli, zatem na taką autonomię nie zgodzi się nie tylko obecny rząd centralny, ale nieufne wobec tybetańskich dążeń do samostanowienia będą także Chiny przyszłe, demokratyczne. Mimo to Wang Lixiong ma rację, gdy mówi, że poważne podejście do autonomii na szczeblu wiosek może oznaczać nowe otwarcie. Problem w tym, że moim zdaniem władze chińskie doskonale wiedzą, dokąd prowadzi ta droga w regionach mniejszościowych, i zrobią wszystko, by do tego nie dopuścić.
Ale w ten sposób także wracamy do Wang Lixionga i jego puenty o odwadze, będącej „magiczną bronią".
Zauważyłam, że są Tybetańczycy, którzy publikują artykuł Wanga na portalach społecznościowych. To może być mądra decyzja. W końcu wrót do ziemi obiecanej nie otwiera dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Wędruje się do niej długo, z mozołem.
27 marca 2012