Pamiętam, więc jesteśmy
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Pamiętam, więc jesteśmy

Oser

 

Milan Kundera (Europa Środkowa) powiedział kiedyś, że zmagania człowieka z władzą są walką pamięci z zapomnieniem. Nie „człowiek", wyjaśnijmy dla pewności, chce tu zapomnieć - to „władza" zmusza go do tego, by utkane przez nią kłamstwa stały się pamięcią zbiorową. Po drodze wymazane zostają wspomnienia prawdziwe.

 

Do tej pory Tybetańczycy zdawali ten trudny egzamin, snując wspomnienia w kraju i na obczyźnie, jak choćby Nakcang Nulo, Jego Świątobliwość Dalajlama czy Dała Cering (w końcu i ja szukałam prawdy o rewolucji kulturalnej w „Zakazanej pamięci" czy o dramacie dwa tysiące ósmego w „Ryku śnieżnego lwa w roku myszy").

 

Na dzieje kraju składać się muszą historie jednostek. Milczący przez tyle lat świadek i ocalały czasu, gdy „niebo i ziemia zamieniły się miejscami", spisał w końcu nie tyle wspomnienia, co najważniejszy rozdział historii naszej kultury. Marzę, że pewnego dnia powstanie muzeum takich opowieści, a Nakcang Nulo zostanie jego patronem. Filozof z cudzej historii powiedział „myślę, więc jestem"; na murach naszego muzeum wyryjemy „pamiętam, zatem jesteśmy". Sklecimy je ze wszystkich tych „ja", które składają się na Tybet, są jego historią, spłodziły mu dzieci, wnuki i następne pokolenia.

 

„Czy to moja karma, czy to duch dziejów - pisze we wstępie Nakcang Nulo - sprawiły, że przyszło mi zaznać i zobaczyć morze cierpienia. Nie mnie jednemu, tysiącom. Każdy prowadzi w sercu własny rachunek tych wydarzeń, wszystkie klany i rody odciskają historię wzlotów i upadków. Spisywanie ich ma złe strony, jeśli jednak nie zachowamy tego w druku, ci co przyjdą po nas, wiedzieć nie będą niczego, a prawda pozostanie wyłączną własnością tych, którym wypisano ją na skórze. Jeżeli chcecie, by dzieci coś o was wiedziały - i w dodatku przelały to we wnuki - musicie im wszystko powiedzieć. Piszę zatem, wiem bowiem, że bez tej książki z mojej historii nie zostanie nic. To uniwersalne prawo, które nie tyczy mnie tylko, lecz każdej rodziny i narodu".

 

Wspomnienia takie łatwo zbyć. Jak ktoś, komu śmierć zabrała matkę w dzieciństwie, pamiętać może rodzinę? Czy malec, którego ojciec niesie na pielgrzymkę do Lhasy, zdoła zapamiętać majestat ośnieżonego szczytu czy barwę wody mijanego jeziora? Sama zasypywałam autora takimi pytaniami, a on niezmiennie udzielał jednej, prostej odpowiedzi: pewne rzeczy odciskają się w sercu na zawsze. Dzień w dzień, noc w noc, on, jego brat i ziomkowie wracali do tamtych wspomnień, rozdrapując lata starych ran. W rzeczy samej to, co przyszło później, wydaje się, w zestawieniu z najpierwszym, blade.

 

Bez pamięci nie byłoby Nakcanga, jego ojca zgładzonego kulą „wyzwolenia" ani tysięcy tysiąców braci. Pamięć nie mnoży kłamstw oprawców, opowiadając tylko dzieje jednego, prostego ocalałego. Tu niebo i ziemia stają na głowie, masakrując po drodze nasz naród i równając z ziemią klasztorne skarbce jego kultury, ale i koczownicy Krainy Śniegu wiodą swe niepowtarzalne i fascynujące życie. Cały ich świat zdaje się oddychać buddyzmem, a każda o nim wzmianka wyciska mi z oczu łzę.

 

„Słońce! Słońce! - wykrzyknął naraz jeden z michów. - Wszyscy pielgrzymi popędzili ku przełęczy i w jasnej aureoli brzasku ujrzeli nagle złote dachy lhaskich świątyń i lśniące zwieńczenie Dżokhangu. Jak jeden, wszyscy wyciągnęliśmy się na ziemi w pokłonie i zaraz posłaliśmy ku niebu wonny dym kadzidła. Każdy oddychał szczęściem. We mnie niewytłumaczalna radość wezbrała z taką mocą, że zanosiłem się płaczem. »O Trzy Klejnoty! O spełniający wszystkie życzenia darze Buddy! Lhasa! Dotarłem!«".

 

 

 

14 marca 2011

 

 

 

 

Autobiografia Nakcanga została opublikowana na Tajwanie.

 

 

 

Za High Peaks Pure Earth