Modlitwa
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Modlitwa

Dolkar Co

 

Posiedzenie sądu zakończyło się o jedenastej w nocy. Mąż odwrócił głowę i spojrzał na salę. Chwilę później wyprowadzili go drugimi drzwiami, znowu nas rozdzielając.

 

Rano byłam taka zbolała, że czułam tylko rozpacz, która od południa do wieczora zmieniała się w narastającą furię i wściekłość na tę ich sprawiedliwość-niesprawiedliwość. Teraz, po odsłuchaniu wiadomości i przeczytaniu wszystkich esemesów z prośbami o informacje, sama już nie wiem, co czuję.

 

Kiedy koło dziewiątej trzydzieści podjechał policyjny samochód, pomyślałam, że może być w środku. Gdy wyszli z niego ludzie, niemal go nie zauważyłam. Dokładniej: nie poznałam. Jak jego wysoka, potężna sylwetka mogła nagle stać się krucha i drobna? Mijający mnie człowiek wyglądał jak zabiedzony student.

 

Rozpłakałam się, nim zdążyłam wejść do budynku sądu. Krewni i przyjaciele milczeli jak zaklęci. Co mieliby powiedzieć? Kiedy wstał i zaczął mówić - twarzą do sądu, plecami do nas - żal stał się nie do zniesienia. Zauważyłam, że wszyscy zamykamy oczy. Nie chcieliśmy patrzeć na tę zjawę, tylko słuchać tak dobrze znanego głosu. Dopiero wtedy stał się sobą, zmieniając udręczony, wychudzony cień w mężczyznę z naszych wspomnień.

 

Nigdy bym nie pomyślała, że ma tak wysokie kości policzkowe i wąską brodę. Z potężnych ramion i wielkiego brzuszyska nie zostało nic. W dodatku mówi sądowi, że od dwudziestu dni dochodzi do siebie: regularnie je i nie jest maltretowany.

 

Wtedy przerwał nagle i powiedział spokojnie: „Są tu dziś moi bliscy i przyjaciele, którym należy się kilka słów wyjaśnienia". To, co potem usłyszeliśmy, przeszło nasze najgorsze wyobrażenia. Setki metod torturowania i dręczenia dwadzieścia cztery godziny na dobę, wyrafinowane narzędzia do zadawania bólu, narkotyki, „dobrzy" i „źli" śledczy oraz zaprzęgnięci w proces wymuszania „zeznań" współwięźniowie. Myślę, że zwariowałby, gdyby tego z siebie nie wyrzucił. Kiedy chciał jeść lub skorzystać z toalety, musiał wypisywać „weksle". Uzbierało się tego już sześćset sześćdziesiąt tysięcy yuanów. „Zakupione" w ten sposób jedzenie deptano, zanim je dostał. Pobicia bez powodu. Tak częste, że nie da się ich zliczyć. Powiedział ze smutkiem, że przygotował się już na śmierć i napisał do nas list pożegnalny. Para niemłodych tłumaczy, którzy zapewne słyszeli niejedno, zaczęła głośno szlochać.

 

Płakał też adwokat. Po południu zaczęli przedstawiać dowody. Każde słowo było tłumaczone, więc ciągnęło się to w nieskończoność, ale i było niezwykle pouczające. Wszystkie, o ile dobrze zrozumiałam, „czasowo oddalone" dowody przeczyły sobie i nie miały żadnego sensu. Nawet prawnicy doszli do wniosku, iż w śledztwie dopuszczono się tylu nieprawidłowości, że po prostu nie da się tego ukryć. I tylko ta rozpacz, gdy sąd orzekał, że coś „nie ma związku ze sprawą" lub „zostało już wyjaśnione". Ale z drugiej strony na sali byli jeszcze dwaj adwokaci i oskarżony - niezwykli ludzie. Sprawiedliwość daje poczucie upajającej władzy. Na moment zapomniałam nawet o wszystkich nieszczęściach, jakie na nas spadły, zanurzając się w tej krzepiącej mądrości i cieple życzliwych serc. Mam nadzieję, że on też to czuł. Kiedy odwracał głowę i na nas patrzył, śmiały mu się oczy. A może po prostu należymy do garstki wybrańców: mało kto może dziś liczyć na takie błogosławieństwo.

 

Nie mam pojęcia, co przyniesie następny dzień. Wiemy tylko jedno - nasz Karma Samdup jest niewinnym, twardym, wielkim człowiekiem, który przetrwa każdą burzę. Wszyscy mamy pewność, że nie dopuścił się żadnego przestępstwa. Jeżeli sąd będzie uczciwy i sprawiedliwy, mąż wróci do nas bardzo szybko. Wejdzie do domu, przytuli dwie córeczki i zachłyśnie się wolnością. Tak powinno wyglądać nasze życie. Proszę, wysłuchajcie modlitwy, którą zanosi ta wycieńczona, udręczona, ale i pełna nadziei kobieta. Skutek każe myśleć o przyczynie. Buddo, chroń nas.

 

 

Xinjiang, 22 czerwca 2010



Wpis z bloga Dolkar Co, żony Karmy Samdupa, biznesmena, kolekcjonera sztuki tybetańskiej, ekologa i społecznika, którego władze najpierw nagradzały i stawiały Tybetańczykom za wzór, a w styczniu 2010 roku aresztowały i postawiły przed sądem. Proces rozpoczął się 22 czerwca. Według niezależnych, wiarygodnych źródeł w tej sprawie ofiar jest znacznie więcej. Za kratami są dwaj bracia Karmy (również działacze ekologiczni), kilku dalszych krewnych oraz kilkudziesięciu ziomków, którzy próbowali apelować do władz wyższego szczebla po pierwszych zatrzymaniach w sierpniu 2009 roku. Wszystkich bito i torturowano. Katalizatorem tragedii było oskarżenie przez braci Karmy urzędników lokalnych z Czamdo o organizowanie nielegalnych polowań na zwierzęta należące do gatunków zagrożonych wyginięciem. Wiele wskazuje na to, że władze zemściły się, korzystając z bezkarności, jaką zapewnia im bezprecedensowa kampania wymierzona nawet w tych przedstawicieli tybetańskiej elity, którzy unikali drażliwych kwestii politycznych. 660 tysięcy yuanów to 320 tysięcy PLN.