Tybet z perspektywy Europy Środkowo-Wschodniej

Wiesław Walendziak

Parlament Europejski, 15 listopada 2002



Z jednej strony, uderzające podobieństwa historyczne powinny budzić w naszym regionie spontaniczną solidarność z Tybetem. I nie idzie tu tylko o tragiczną historię współczesną. Na przykład Polska, jak Tybet, była kiedyś potężnym królestwem. Jak Tybet buddyzm, tak Polska, kierując się podobnymi przesłankami geopolitycznymi, postanowiła przyjąć chrześcijaństwo, które wkrótce całkowicie przeobraziło i kraj, i naród. Królestwo to rozpadło się potem na prowincje, by zjednoczyć się ponownie, uzyskać jeszcze większą potęgę i wreszcie, pokonane przez sąsiednie mocarstwa, zniknąć z map świata na 150 lat. W tym czasie Polacy doświadczyli germanizacji i rusyfikacji, żywo przypominającej sinizację Tybetu. Polacy, jak Tybetańczycy, mieli rządy na wychodźstwie i prężną społeczność emigracyjną. W rzeczy samej, wiele najważniejszych dzieł literackich, które ukształtowały nowoczesną tożsamość narodową Polaków, powstało na uchodźstwie.

Podczas drugiej wojny światowej Polska zbudowała nie tylko największą podziemną armię, ale i całe podziemne państwo – z niezależnymi sądami, uniwersytetami, szkołami itd. – zażarcie walczące z okupantami. Po wojnie Polacy, jak Tybetańczycy, czuli się zapomniani, zdradzeni i sprzedani przez świat imperium Stalina. Od zaborów po hitlerowskie i sowieckie ludobójstwo Polacy, jak Tybetańczycy, zachowali swą tożsamość, język i kulturę przede wszystkim dzięki głębokiej wierze religijnej. I wreszcie, po morzu przelanej krwi, odzyskali niepodległość, wolność i swe prawa – jak pragnie tego dla Tybetu jego Dalajlama – nie uciekając się do stosowania przemocy i prowadząc dialog.

Dla Polaków najbardziej wymownym symbolem owych historycznych pokrewieństw jest data 4 czerwca 1989 roku. Kiedy szliśmy oddawać głosy w pierwszych od ponad pół wieku częściowo wolnych wyborach, które miały całkowicie zmienić nie tylko nasz kraj, ale i cały region – chińska armia masakrowała studentów i mieszkańców Pekinu.

Z drugiej strony, wspólna perspektywa historyczna niestety nie zrodziła autentycznej pomocy dla Tybetu. Naciski Chin Ludowych połączone z głębokimi, wewnętrznymi problemami gospodarczymi sprawiły, że owa powszechna świadomość i solidarność nie przełożyły się na znaczące poparcie polityczne. Pekin uciekał się do politycznych nacisków, ekonomicznych szantaży a nawet, jak donoszą nasze media, przekupstwa, by uciszyć wszelkie głosy solidarności z Tybetem i krytykę pogwałceń praw człowieka w ChRL. Żaden kraj nie próbował tak jawnie manipulować i wpływać na prace polskiego parlamentu.

Co więcej, często daje o sobie znać dziedzictwo starych nawyków i powiązań. I tak, wraz ze zmianą parlamentarnej większości, partie postkomunistyczne sprzedawały Chinom głos Polski na forum Komisji Praw Człowieka ONZ w Genewie czy blokowały wszelkie protybetańskie inicjatywy w Sejmie, podczas gdy partie postsolidarnościowe przyjmowały deklarację solidarności z narodem tybetańskim, wnosiły projekt rezolucji potępiającej ChRL za gwałcenie praw człowieka albo zapewniały o swym poparciu Tybetańczyków, którzy prowadzili w New Delhi protestacyjny strajk głodowy.

Ze smutkiem stwierdzam, że zaprzepaściliśmy wielką historyczną szansę działania na rzecz wolności Tybetu. Zaraz po rozpoczęciu procesu transformacji głos Polski i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej miał nową, szczególną jakość, a świat wsłuchiwał się weń uważnie. Co gorsza, Pekin najwyraźniej nie wyciągnął żadnych wniosków z naszej historii. Przykład Europy Środkowej świadczy dobitnie, że proces transformacji przebiega znacznie spokojniej i szybciej w państwach, które – jak Czechosłowacja czy Polska – mają silną opozycję demokratyczną, niż tam, gdzie reżimy, np. rumuński, nie tolerują żadnych sprzeciwów. Tam leje się krew. Możemy też stanowczo dziś stwierdzić, że wbrew obawom chińskich przywódców, poszanowanie praw wszystkich obywateli – robotników, mniejszości, grup religijnych itd. – czyni państwo silniejszym, nie słabszym.

Niestety, nie tylko Polska straciła ożywczy optymizm początku lat dziewięćdziesiątych. Wydaje się, że cała społeczność międzynarodowa odwraca się plecami do cierpień Tybetańczyków. Dotyczy to zwłaszcza zachodnich demokracji, które stanowczo domagały się przestrzegania praw człowieka i wspierały demokratyczne przemiany w naszym regionie. Godne pożałowania decyzje administracji Stanów Zjednoczonych (np. rozdzielenie kwestii wymiany handlowej i przestrzegania praw człowieka w Chinach) czy Unii Europejskiej (choćby dyscyplina w sprawie niewnoszenia projektu chińskiej rezolucji w Genewie) uniemożliwiają dziś korzystanie z mechanizmu takiego jak “trzeci koszyk” czy też “wymiar praw człowieka”, który okazał się niezwykle skuteczny w przypadku Związku Radzieckiego. Choć nie ulega wątpliwości, że tak zwany “dialog dwustronny” z Pekinem na temat praw człowieka nie przynosi żadnych rezultatów, prowadzenie go jest dla wielu rządów poręcznym usprawiedliwieniem całkowitej bierności. Co gorsza, państwa Europy Środkowo-Wschodniej, które zabiegały i nadal zabiegają o przystąpienie do struktur Paktu Północnoatlantyckiego oraz Unii Europejskiej, naśladują Zachód i nie bacząc na własną historię, milczą w obliczu tragedii Tybetańczyków, gdyż w tej sytuacji wydaje się to nie tylko wygodne, ale i racjonalne. Tybet płaci bardzo wysoką cenę za naszą wspólną politykę podwójnych standardów.

Uważam, że dziś, po 11 września, uznanie i popieranie sprawy Tybetu ma znacznie szczególne. Nie pokonamy i nie wykorzenimy terroryzmu, uciekając się tylko do stosowania siły. Wszyscy rozpaczliwie potrzebujemy konstruktywnego przykładu skutecznej alternatywy dla terroru i gwałtu. Pokojowe rozwiązanie sprawy Tybetu – na drodze rozmów między Jego Świątobliwością Dalajlamą i chińskimi przywódcami – będzie najlepszym prezentem i nadzieją dla całego świata.

(tłumaczenie – z angielskiego – nieautoryzowane)



[powrót]