Żebracy w Lhasie
Dziampa Łangczuk i jego brat dotarli do Lhasy w lipcu 2000 roku. Nie mieli pieniędzy ani pracy, musieli więc żebrać. Według Dziampy, żebracy wychodzą co rano na trasę pielgrzymkową wokół pałacu Potala. Około jedenastej patrole policyjne przeganiają wszystkich żebrzących, którzy wracają na swoje stanowiska około szesnastej. Z wyjątkiem kilku chińskich inwalidów, wszyscy pochodzą z odległych regionów Tybetu.
Liczba żebraków rośnie w okresie religijnych uroczystości. Na przykład piętnastego dnia miesiąca kalendarza tybetańskiego (uznawanego, z perspektywy duchowej, za najważniejszy) na trasy pielgrzymkowe wylegają setki żebraków, którym udaje się zebrać średnio po sto yuanów. W inne dni ich dochody nie przekraczają zwykle dziesięciu yuanów.
Wszyscy pochodzący spoza Lhasy – również żebracy – muszą rejestrować się w lokalnym biurze. Kosztuje to 60 yuanów. Raz na dziesięć dni chińscy urzędnicy sprawdzają wszystkie domy, nakładając grzywny na nie zarejestrowanych. Od żebraków biuro pobiera dodatkowo dziesięć yuanów na “zachowanie czystości”.
Dziampa i jego brat – pochodzący ze wsi Czoego (okręg Derge, Kham), w której nie ma bitej drogi, elektryczności ani placówki służby zdrowia – przedostali się do Nepalu we wrześniu 2001.
Aresztowanie uciekinierów
1 kwietnia 1999 policja zatrzymała grupę 72 uciekinierów w okręgu Nima prefektury Nagczu TRA. 25 osób – w wieku od sześciu do 40 lat – pochodziło z okolic Lhasy, reszta ze wschodnich regionów Tybetu. Wszyscy próbowali przedostać się do Nepalu. Był wśród nich Samdup, któremu udało się w końcu przekroczyć granicę i przekazać TCPCD te informacje.
Po ośmiu dniach, które spędzili w areszcie śledczym Nagczu, zatrzymanych przewieziono na intensywne przesłuchania do lhaskiego Biura Bezpieczeństwa Publicznego. Później wszyscy trafili do aresztu śledczego Guca, gdzie przez trzy miesiące i trzy dni nadal wypytywano ich o powód ucieczki do Indii i plany na przyszłość.
64 zatrzymanych zwolniono po czterech miesiącach za kratami. Osiem osób skazano na “reedukację przez pracę”. Karę tę wymierza się, teoretycznie, za drobne wykroczenia, w praktyce często jednak represjonuje się w ten sposób osoby podejrzewane o działalność polityczną. Na “reedukację” skazują komitety administracyjne, a nie sądy. Wszyscy skazani na reedukację byli byłymi więźniami politycznymi lub duchownymi, wydalonymi z klasztorów przez “grupy robocze”. Dałę, byłego mnicha z klasztoru Gaden w okręgu Meldrogongkar, Phuncoka Czoedona i Nimę Dordże z okręgu Phenpo Lhundrup, Lhakpę Dordże z Njemo i Samdupa z okręgu Czuszul skazano na dwa lata, a Jangkji, mniszkę z okręgu Njemo, Pasanga Norbu i Rinzina z Lhasy – na rok “reedukacji przez pracę”.
Całą ósemkę przewieziono do więzienia Trisam, jednego z największych obozów pracy w oddalonym o 10 kilometrów od Lhasy okręgu Toelung Deczen. (Tę utworzoną w 1992 roku placówkę nazywa się także “Brygadą Toelung” lub “Brygadą Toelung Deczen”.)
Samdup twierdzi, że gdy przywieziono ich do obozu, przebywało w nim około 300 więźniów. Kiedy zwalniano go 31 marca 2001, ich liczba była już dwukrotnie wyższa. Większość skazanych stanowili Tybetańczycy. W więzieniu panują straszne warunki. Brakuje żywności, wielu skazanych – których zmusza się do nawożenia pól ludzkimi ekskrementami – choruje.
Kiedy Samdup ukończył dziewięć lat, wstąpił do klasztoru Ratoe w Njethang (okręg Czuszul miasta Lhasa). Choć klasztor miał zgodę na utrzymywanie 90 mnichów, częste wizyty “grup roboczych” zredukowały ich liczbę do 50.
W 1995 roku na bramie głównej świątyni pojawiła się tybetańska flaga. Władze mianowały wówczas opatem Rabgjala, znanego kolaboranta, który skutecznie położył kres niepodległościowym “incydentom”. Od 1997 roku funkcjonariusze policji i lokalnego departamentu ds. religii odwiedzali klasztor co tydzień, “reedukując” mnichów i obrzucając błotem Dalajlamę.
Samdup dotarł do Nepalu w październiku 2001.
Chiński monopol w Lhasie
Dzięki sponsorowanej przez Pekin polityce przenoszenia ludności, Chińczycy zdominowali życie w Lhasie. Napływ osadników, mający zmienić kulturę i tożsamość Tybetu, potęguje dyskryminację i odbiera Tybetańczykom środki do życia.
Z relacji nowych uchodźców wynika, że Chińczycy – w przeciwieństwie do Tybetańczyków – dzięki znajomościom i protekcji błyskawicznie załatwiają zezwolenia na prowadzenie działalności gospodarczej. Większość sklepów, restauracji, fabryk, taksówek i firm w Lhasie należy do Chińczyków, którym władze chętnie przyznają kredyty i dotacje.
“Harujemy jak woły – mówi kobieta, która uciekła z Tybetu tą samą drogą, co Karmapa, głowa szkoły kagju, i jego mnisi – a i tak ledwie starcza na jedzenie. Rujnują nas podatkami. W gruncie rzeczy, pracowaliśmy na Chińczyków. I dlatego podjęłam decyzję o ucieczce do Indii”.
Inne źródła donoszą o dyskryminowaniu tybetańskich
uchodźców, którzy zdecydowali się na powrót do Tybetu i podjęli pracę jako
tłumacze lub przewodnicy (każdy z nich musi np. wykupić dowód osobisty
za 1.000 yuanów; nie przysługują im kartki na żywność). Mówi się, że władze
przygotowują tysiące chińskich tłumaczy i przewodników, którzy ostatecznie
odbiorą chleb Tybetańczykom.