Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji
TCHRD Update
9 lipca 2003
 


Ucieczka ucznia Tulku Tenzina Delka

Locze Drime (imię świeckie: Lobsang Damcze), trzydziestotrzyletni mnich, jeden z przełożonych klasztoru Kham Nalenda Thakczen Czangczub Czeling w okręgu Njagczu prowincji Sichuan – jednej z ośmiu świątyń założonych przez Tulku Tenzina Delka – uciekł do Indii, gdy powiedziano mu, że szuka go okręgowe Biuro Bezpieczeństwa Publicznego (BBP).

“Urodziłem się w wiosce Othok w Njagczu- powiedział TCHRD. – Moi rodzice, koczownicy, mieli czworo dzieci. Ja byłem najstarszy. Kiedy skończyłem jedenaście lat, wstąpiłem do klasztoru Othok. W 1988 roku przeniosłem się do nowo powstałego Kham Nalenda Thakczen Czangczub Czeling. Przez dwa lata byłem tam geko, mistrzem dyscypliny, przez następne cztery umdze, mistrzem recytacji. Przez pewien czas studiowałem również w klasztorze Taszi Kjil w prowincji Gansu.

Nasz nauczyciel Tenzin Delek Rinpocze walczył o sprawy ludzi. Był wielkim działaczem społecznym. Sprawiało to, że często wchodził w drogę chińskim urzędnikom, którzy widzieli w nim zagrożenie dla swojej władzy. Doprowadzał ich do furii. Dwa razy musiał uciekać w góry, bo chcieli go aresztować. Chyba w sierpniu 2001 roku napisałem z Thuptenem Khenrabem petycję w jego obronie. Dowodziliśmy jego niewinności, opisywaliśmy odczucia ludzi i wyrażaliśmy pełne poparcie dla wysiłków Tulku.

Prosiliśmy też władze, by nie przeszkadzały w jego pracy społecznej, która przynosi ogromne korzyści biednym i nieszczęśliwym. Pod tą petycją podpisało się i złożyło odciski kciuków 40 tysięcy Tybetańczyków z okręgów Lithang, Darcedo i Njagczu. Przerodziło się to w coś na kształt powszechnego ruchu poparcia i troski o bezpieczeństwo Rinpocze.

Siedem osób – imiona wykreślone pojechało z petycją do Pekinu. Udało im się dotrzeć do wielu dygnitarzy Departamentu Pracy Frontu Jedności i ministerstwa religii, ale nie uzyskali żadnej wiążącej odpowiedzi. Pięć osób – imiona wykreślone zawiozło więc naszą petycję do stolicy prowincji Sichuan. Z tym samym skutkiem.

Pod koniec marca 2002 roku opuściłem klasztor wraz z dwoma innymi mnichami, by studiować literaturę tybetańską w klasztorze Taszi Kjil w sąsiedniej prowincji Gansu. Przejeżdżaliśmy przez Czengdu, stolicę Sichuanu, gdzie przypadkiem wpadliśmy na Lobsanga Dhondupa. Robił tam jakieś interesy. Znałem go od roku, był bardzo miłym, dobrym człowiekiem. Zaraz po przybyciu do Taszi Kjil dowiedzieliśmy się z radia o aresztowaniu Rinpocze. Natychmiast zadzwoniłem do klasztoru, aby to potwierdzić.

Wkrótce potem dowiedzieliśmy się, że szuka nas BBP z Njagczu. Doszliśmy do wniosku, że zostaje nam tylko ucieczka, bo nigdy nie przekonamy ich o naszej niewinności. Tam nie ma miejsca na sens i logikę. BBP zmusiło naszego najbliższego przyjaciela, Tenzina Drime, żeby pojechał z ubekami do Gansu. Wiemy, że wrócił po miesiącu. Do nikogo się nie odzywa, nikt nie wie, co się z nim działo. Pewnie go zastraszyli.

Już w drodze dowiedzieliśmy się, że policja przeszukała moją celę w klasztorze. Później ją zapieczętowano i zamknięto całe skrzydło budynku. Z Taszi Kjil uciekłem do odległego o jakieś dziesięć kilometrów Sangkol. Stamtąd dostałem się Xilingu i wreszcie, przez Golmud, do Lhasy. W sumie ukrywałem się przez dziewięć miesięcy. Czasami było ciężko. Brakowało żywności, dachu nad głową.

W Lhasie zapłaciłem 1.500 yuanów za przeprowadzenie do Nepalu. W okolicach Szigace zatrzymała nas policja, chcieli zobaczyć nasze shenfenzheng (dowody). W grupie, prócz mnie, było pięć osób spoza TRA. Spędziłem w areszcie miesiąc i 18 dni. Za najmniejsze uchybienie kopali, bili i ciągnęli za włosy.

Po zwolnieniu wróciłem do Lhasy i znów zacząłem przygotowywać się do ucieczki. Tym razem było nas 21 osób. Szliśmy przez przełęcz Nangpa-la. Po drodze ktoś powiedział nam o aresztowaniu grupy Tybetańczyków” [z których 18 deportowano później do Chin].

Locze przekroczył granicę Nepalu 4 maja 2003 roku. W połowie czerwca dotarł do Dharamsali. Nie wiadomo, jaki los spotkał jego dwóch towarzyszy.

Locze o Tulku Tenzinie Delku:

“Oskarżanie go o to, że stał za zamachami bombowymi, do których doszło w kwietniu 2002 roku, jest jakimś koszmarnym absurdem. Znaleźli pretekst, żeby aresztować jego i innych. Tulku jest ikoną. Kojarzy się wszystkim z walką o zachowanie kultury i tożsamości Tybetu. Dla mnie uosabia wszystkie bóstwa. Ludzie czcili go za pracę społeczną. Udało mu się osiągnąć tak wiele w tak krótkim czasie. Szanowano go za to i kochano. To bezsensowne oskarżenie i okrutny wyrok są zamachem na wszystkich Tybetańczyków. Tulku nie przyjmował żadnej pomocy z zagranicy, choć byli chętni. Nigdy nie wziął grosza od chińskiego rządu. Na to, co robił, przeznaczał wszystkie datki od uczniów i wiernych. Na szkoły, na domy starców, na sierocińce, na kliniki, w których każdy mógł otrzymać bezpłatną pomoc. Najbardziej troszczył się o biednych. Tulku Tenzin Delek i Lobsang Dhondup byli absolutnie niewinni. Chińczycy nie chcą odrodzenia tybetańskiej kultury. I tylko dlatego ich zniszczyli. Nie było innych powodów”.


[powrót]