Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji
TCHRD Update
Sierpień 2001
 
 

Praca przymusowa w okręgu Drajab



Ngałang Czoedon (imię zmienione), która w tym tygodniu opuściła Tybet, twierdzi, że w Drajab i większości okręgów prefektury Czamdo systematycznie zmusza się Tybetańczyków do pracy, nie wypłacając im żadnych wynagrodzeń.

Władze chińskie narzuciły system pracy przymusowej w imię „prowadzenia biednych i zacofanych Tybetańczyków ku dostatkowi”. Prawda jest jednak taka, że mieszkańców Drajab wpędzono w nędzę. Do pracy zmusza się nawet dwunastoletnie dzieci.
W Drajab mieszka około 500 rodzin; w pracach „obowiązkowych” uczestniczy niemal 700 osób. Pracę – obejmującą wznoszenie domów, ścinanie drzew, ale przede wszystkim budowanie dróg – nadzorują funkcjonariusze Biura Bezpieczeństwa Publicznego. Praca trwa od ósmej rano do szóstej po południu – często jednak znacznie dłużej; robotnikom przysługuje jedna, piętnastominutowa przerwa na obiad.
System pracy przymusowej wprowadzono tu w 1997 roku. Przez sześć pierwszych miesięcy robotnicy otrzymywali symboliczne wynagrodzenie, później nie płacono już jednak nikomu.
Rolnicy muszą przepracować sześć miesięcy w roku. Jest to dla nich ogromne obciążenie, gdyż i tak mają kłopoty z zarobieniem na życie. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, iż nie istnieje stały harmonogram prac przymusowych; ludzi wzywa się z dnia na dzień – zależy to tylko od kaprysu lokalnych kacyków.
Władze chińskie ogłosiły, że w pracach obowiązkowych mają uczestniczyć wszyscy ludzie w wieku od 18 do 60 lat. Czoedon twierdzi jednak, że do pracy zmusza się również znacznie młodsze dzieci.
Dzieci osób, które są chore i nie mogą pozwolić sobie na płacenie co miesiąc 300 yuanów grzywny za „uchylanie” się od „obowiązku”, muszą kłamać, że ukończyły 18 lat, by odciążyć rodziców. Wiele osób wysyła też w zastępstwie dzieci, gdyż ktoś musi przecież zarabiać na utrzymanie rodziny.
Władze nie uznają żadnych wyjątków – nawet dla ciężko chorych. „To proste: pracujesz albo płacisz. Nie ma żadnej alternatywy”, mówi Czoedon. Chińczycy doskonale wiedzą, że wielu robotników to dzieci, ale nie robią nic, by temu przeciwdziałać. Chętnie się na to godzą, bo zdają sobie sprawę, że niemal nikogo nie stać na zapłacenie grzywny, a zwierzchnicy rozliczają ich przecież z wyrobienia normy.
Mieszkańcy Drajab żyją w skrajnej nędzy. Wiele rodzin musiało sprzedać rodową biżuterię i wszystkie wartościowe rzeczy, by uiścić stare grzywny za „uchylanie” się od pracy. Teraz władze odbierają od nich należności w „naturze” – maśle i mleku.
„Po prostu nie możemy stawiać się na każdy gwizdek – mówi Czoedon. – W końcu musimy jakoś zarabiać, żeby włożyć coś do ust”. Wielu zrozpaczonych ludzi wyjechało do Lhasy i zaczęło żebrać. Ponieważ zrobili to bez odpowiedniego zezwolenia, BBP odesłało ich z powrotem do Drajab.
Czoedon twierdzi, że nowe domy i drogi nie będą służyć Tybetańczykom, ale nowym osadnikom z Chin. „Powtarzają nam tylko, że zjedzie do nas wielu ludzi. Tylko nie mówią, kto to będzie”, wyjaśnia Czoedon.


[powrót]