TIN News Update
25 marca 2004 wersja do druku
Klepsydra: Cemoling Dała
22 lutego 2004, drugiego dnia Nowego Roku kalendarza tybetańskiego, zmarł w Lhasie były więzień polityczny „Cemonling” Dała. Miał 67 lat. Należał do grupy ludzi, którzy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych organizowali pomoc dla więźniów politycznych i przynosili im żywność. Z oczywistych względów do tej pory nie przekazywano informacji o większości jego działań. Dała urodził się w Cemonlingu w Lhasie. W czasach tak zwanego „starego społeczeństwa” wstąpił do klasztoru Drepung. W przeciwieństwie do większości duchownych, którzy ożenili się, gdy zmuszono ich do opuszczenia świątyń w czasach rewolucji kulturalnej, pozostał mnichem do końca życia.
Tybetańskie źródła twierdzą, że w latach osiemdziesiątych – jeszcze przed masowymi protestami z końca dekady – prowadził działalność polityczną. Wznosił niepodległościowe hasła podczas pierwszej wizyty delegatów tybetańskiego rządu emigracyjnego, którzy przybyli do Tybetu w 1979 roku. Był wówczas przesłuchiwany, ale nie został aresztowany. W połowie dekady spędził sześć miesięcy w areszcie śledczym Guca.
5 marca 1988 roku, gdy nie udało mu się przekonać mnichów Drepungu do zrezygnowania demonstracji (obawiał się o ich bezpieczeństwo), wyszedł z tybetańską flagą na Barkhor – duchowe i kulturalne serce Lhasy. Został aresztowany, osadzony w areszcie Guca, a następnie przewieziony obozu reedukacji przez pracę Trisam, w którym miał odbywać trzyletni wyrok administracyjny. Po dwóch latach został warunkowo zwolniony z powodu choroby. Wkrótce potem przeszedł operację jelit.
W czerwcu 1997 roku zatrzymano go ponownie, najprawdopodobniej za zbieranie żywności dla więźniów politycznych z lhaskich aresztów i zakładów karnych, choć władze mogły go również podejrzewać o próbę zorganizowania protestu z okazji przekazania Chinom Hongkongu lub urodzin Dalajlamy.
Zwolniono go w czerwcu 2000 roku. Trzy lata później przeszedł wylew. Przyjaciele najbardziej zapamiętali jego bezinteresowność. „Nie dbał o dobre imię i sławę. Pomagał wszystkim, znajomym i obcym. Oddawał innym więźniom nawet własne ubrania. Po zwolnieniu znajdowali u niego kąt – i wtedy to oni się nim opiekowali”.
„W 1990 roku siedziałem kilka miesięcy z Genem Dałą w areszcie Guca – wspomina były więzień polityczny. – Przydzielono go do sprzątania i podlewania kwiatów. Kiedy przeniesiono mnie do więzienia Sangjip, Gen Dała-la został zwolniony i zaczął do nas przychodzić z jedzeniem. Przynosił nam gotowane ziemniaki i suszone mięso, a czasem słodki ryż i baca magu, tybetański specjał: gotowane ciasto z topionym masłem i serem. Najpierw przychodził z pożyczonym wózkiem z wielkimi garnkami. Kiedy strażnicy mu tego zabronili, zaczął przynosić ogromne torby pełne plastikowych woreczków z porcjami jedzenia. Odbierali je dwaj lub trzej więźniowie i przekazywali innym. Później, kiedy dostałem wyrok administracyjny i trafiłem do obozu reedukacji przez pracę w Tolung, przyjeżdżał i tam. Nie pomagał tylko nam. Odwiedzał więźniów politycznych we wszystkich więzieniach.
Gen Dała-la był zawsze w doskonałym humorze, dowcipkował, śmiał się, emanował spokojem. W ogóle nie wyglądał na więźnia. To nam naprawdę pomagało. Byliśmy bardzo młodzi, tęskniliśmy za domem. Jego widok i żarty podnosiły nas na duchu. Patrząc na niego, zaczynaliśmy zdawać sobie sprawę, że znajdujemy się w takiej samej sytuacji. Często kpił, że w więzieniu jest nam bardzo dobrze. „Pilnują nas tu strażnicy – mawiał – więc nie mamy się czego bać. Dostajemy rano jedzenie i nie musimy się przejmować problemami społeczeństwa za murami”. Kiedy po zwolnieniu odwiedziłem go w Ramocze, znów tryskał humorem. Powiedział mi, że przygotowuje się do następnego wyroku, choć nie jest pewny, kiedy po niego przyjdą. Miał mnóstwo zajęć. Znała go cała Lhasa. Często proszono go o pomoc przy pogrzebach. Potrafił recytować wszystkie modlitwy, wiedział, jak ustawić ofiary, co należy dać zapraszanym mnichom itd. Wszyscy wiedzieli, że jest w tym najlepszy.
Pomagał też byłym więźniom w znalezieniu pracy i mieszkania. Miał tyle kontaktów, że udawało mu się znaleźć dla nas schronienie.
Z jego odejściem więźniowie polityczni stracili przyjaciela, kogoś, kto dawał im pewność siebie, pomagał znaleźć dach nad głową i pracę. Kogoś, komu mogli naprawdę ufać. Najważniejsza rzecz, jakiej potrzebujesz po zwolnieniu, to człowiek, przed którym możesz otworzyć serce. Ktoś, kogo darzysz pełnym zaufaniem”.
|
|
|
|