TIN News Update 
14 czerwca 2004 

Wypadki drogowe w Tybecie; drakońskie kary dla kierowców

W ostatnim czasie znacznie pogorszyła się sytuacja na głównych drogach Tybetu; gwałtownie rośnie liczba wypadków śmiertelnych. Kontrolowane przez rząd media, które w przeszłości – zgodnie z partyjną tradycją głoszenia „xing shi da hao” („sytuacja jest dobra”) – unikały złych wiadomości i przemilczały podobne problemy, zaczynają coraz częściej informować o wypadkach. W owych doniesieniach, w których winą obarcza się nieodmiennie niedoświadczonych, nieostrożnych, w większości tybetańskich kierowców, nie wspomina się jednak, że ich błędy są często skutkiem warunków pracy (przede wszystkim presji pracodawców), na które nie mają oni żadnego wpływu. Raport ten opiera się na przekazanej niedawno TIN szczegółowej relacji z wypadku, do którego doszło 22 kwietnia 2003 roku. Wynika z niej, że wypadki mają ścisły związek z pogonią za zyskiem, ofiary nie mogą liczyć na odpowiednią pomoc medyczną, a władze zrzucają winę na kierowców, wymierzając im surowe kary – z karą śmierci włącznie.

15 stycznia 2004 rządowa agencja Xinhua opublikowała typową informację o wypadku w Tybecie. W okręgu Zayu (lub Chayu; tyb. Dzajul) zginęło siedem osób, a jedna została ciężko ranna, gdy ciężarówka spadła ze stumetrowego zbocza. Według agencji przyczynami wypadku były nadmierna prędkość i nieposiadanie prawa jazdy przez kierowcę. Cztery dni wcześniej Xinhua informowała w podobnym tonie o śmierci 14 osób w tybetańskiej prefekturze Aba prowincji Sichuan. 7 stycznia w Szigace przekoziołkowała ciężarówka, raniąc 19 osób, w tym dwie ciężko. Przyczynami i tego wypadku były nadmierna prędkość oraz brak doświadczenia kierowcy. Według raportu Xinhua z 15 stycznia tylko w 2003 roku w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (TRA) odnotowano 1.317 wypadków drogowych, w których 621 osób straciło życie, a 1.161 odniosło rany. Liczby te są uderzająco wysokie – w TRA jest wciąż niewiele samochodów w stosunku do liczby mieszkańców, a w wielu regionach nadal nie ma przejezdnych dróg. Wypadki „spowodowane nieostrożnością, przeciążeniem i przekraczaniem dozwolonej prędkości” przyniosły straty w wysokości 12,66 miliona yuanów (1.529.540 USD).

Do wypadku, którego opis otrzymał TIN, doszło 23 kwietnia 2003 między Lhasą a jeziorem Jamdrok-co. W minibusie znajdowało się dziewięć osób – tybetański kierowca, przewodnik i siedmioro turystów. Pięcioro turystów zginęło, obaj Tybetańczycy przeżyli; kierowca odniósł tylko lekkie obrażenia biodra. Cała grupa od kilku dni zwiedzała centralny Tybet. Pierwotnie miała podróżować w dwóch dżipach, ale skończyła w jednym minibusie. Pojazdy te nie sprawdzają się na polnych drogach, jednak rozwiązanie takie było bardziej opłacalne dla biura podróży. Kierowca właśnie otrzymał prawo jazdy; brakowało mu więc doświadczenia, zwłaszcza w trudnych warunkach. Pasażerom nie podobał się sposób prowadzenia samochodu. Wielokrotnie, bezskutecznie prosili przewodnika, by powiedział kierowcy, żeby zwolnił.

Około piętnastej minibus nagle wypadł z szosy i zsunął się po stumetrowym zboczu. Niemiecka turystka i jedna z Chinek przeżyły tylko dlatego, że wypadły przez okna spadającego samochodu. Wkrótce potem nadjechało wojskowe auto i samochód, w którym podróżowali włoscy lekarze. Obie kobiety przeniesiono do samochodu wojskowego. Choć Niemka była w tak ciężkim stanie, że powinna natychmiast trafić na OIOM, przewodnik kazał ją zawieźć z powrotem do Lhasy. Zanim odjechały, powiedział Chince, która nie była ranna, żeby nie rozmawiała z policją. Wedle jednej wersji wypadków przewodnik uciekł i ukrywa się do tej pory; według innej – został umieszczony w areszcie domowym i czeka na wyniki śledztwa.

„Opieka”, jaką otoczono ranną Niemkę w Lhasie, mogła doprowadzić do jej śmierci. Kobieta miała złamaną kość udową i obrzęk mózgu. Lhascy lekarze chcieli ją jak najszybciej operować. Planując operację, nie uwzględniono obrzęku i potencjalnego wpływu narkozy. Biuro podróży, które zorganizowało wycieczkę, przysłało do szpitala tłumacza z niemieckiego po 48 godzinach. Personel nie poinformował pracujących w szpitalu zagranicznych lekarzy, że w placówce przebywa ciężko ranna cudzoziemka. 72 godziny po przyjęciu rannej austriacki lekarz, który spędzał w Tybecie urlop, i niemiecki turysta, który przypadkiem dowiedział się o wypadku, skontaktowali się z ojcem ofiary i ostrzegli go, że córka może nie przeżyć operacji, jeśli zostanie ona przeprowadzona w wyznaczonym terminie. Dzięki pomocy ambasady Niemiec w Pekinie ojciec zdołał przekonać personel szpitala do przełożenia operacji. Kobietę poddano zabiegowi, kiedy nie wiązało się to już z tak dużym ryzykiem. Kilka dni później odleciała do Niemiec, gdzie trzeba ją było poddać kolejnej operacji, ponieważ pierwszą wykonano niefachowo.

Tybetański kierowca, który spędził w szpitalu kilka dni, trafił do więzienia. Przyznał się do zaśnięcia za kierownicą. Uznano go za jedynego winnego wypadku i skazano na śmierć.

Biura podróży w Lhasie zwiększają zyski, zatrudniając niedoświadczonych kierowców i używając nieodpowiednich pojazdów. W tej sytuacji kolejne, podobne wypadki wydają się nieuchronne. Kierowcy z reguły nie mają czasu na odpoczynek. Ponieważ jest ich zbyt mało, obsługują jedną grupę po drugiej. Jeżdżą za szybko, gdyż muszą wrócić na czas i przekazać samochód następnej wycieczce. Władze obarczają ich pełną odpowiedzialnością – z karą śmierci włącznie – za wszelkie wypadki, by przekonać opinię publiczną, i zwierzchników, że z całą surowością egzekwują „prawo i porządek”. Drakońskie, niewspółmierne kary nie rozwiążą jednak istoty problemu, którym są warunki pracy kierowców. Tym bardziej, że nie wymierza się ich tym, którzy są za nie odpowiedzialni – garstce ludzi, odnoszących korzyści z gospodarczego rozwoju Tybetu.

Raporty HFPC TCHRD TIN Inne Teksty Strona główna