Tybetański mnich zastrzelony przez policję w Nepalu
27 października zmarł w drodze do szpitala w Katmandu tybetański mnich z klasztoru Labrang w Gansu, postrzelony przez policję po przekroczeniu granicy Nepalu. Inny mnich oraz Tybetanka, należący do tej samej, dwudziestodwuosobowej grupy uciekinierów, są hospitalizowani. Dwie osoby zaginęły – nie wiadomo, czy zostały aresztowane, zastrzelone czy nadal wędrują do Katmandu.
Przedstawiciel Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) w
Katmandu powiedział dziś, że nepalskie ministerstwo spraw wewnętrznych
i policja najprawdopodobniej rozpoczną dochodzenie w tej sprawie.
Dwudziestoletni Kunczog Gjaco został postrzelony 27 października
i wykrwawił się w drodze do stołecznego Teaching Hospital. Stan drugiego
mnicha określono jako „stabilny”. Kobieta została postrzelona w nogę i
ma strzaskane kości. Jej stan jest ciężki. Pozostali uciekinierzy odnieśli
lżejsze obrażenia i są leczeni w ośrodku dla uchodźców w Katmandu.
„Rozmawialiśmy o tym incydencie z ministerstwem spraw wewnętrznych
– powiedział TIN Roland Weil z Biura UNHCR w Katmandu. – Czekamy na wyjaśnienie
losu zaginionych. Ministerstwo wykazuje chęć współpracy. Naturalnie, ubolewają
nad tym zajściem. Myślę, że wszyscy się zgadzają, iż niepotrzebnie użyto
siły. Policja otrzymała już specjalną instrukcję, by w przyszłości nie
dochodziło do takich sytuacji. Mamy nadzieję, że śledztwo pozwoli na ustalenie
wszystkich okoliczności tego incydentu”.
Do strzelaniny doszło na drodze z Jiri, jednego z pierwszych
nepalskich miast przy granicy z Tybetem, do Solo Kumbu, Charikotu i Katmandu.
Policjanci aresztowali grupę 22 Tybetańczyków, głównie z Qinghai, i przez
dwa dni przetrzymywali ich na komisariacie w Jiri. Zatrzymani Tybetańczycy
są rutynowo przekazywani departamentowi imigracji, który, we współpracy
z UNHCR, organizuje im bezpieczny przejazd do Indii. Według relacji dwojga
Tybetańczyków, wszyscy uciekinierzy byli bici przez policjantów. Drugiego
dnia wyprowadzono przed posterunek i brutalnie pobito dwóch młodych mężczyzn.
Reszta uznała, że może to oznaczać, iż policjanci wydadzą ich Chińczykom,
i zdecydowała się na opuszczenie komisariatu.
Policjanci próbowali ich zatrzymać. Uciekających obrzucono kamieniami
i bito lathi (długie pałki). Raniono dwie osoby, inni podnieśli je i uciekali
dalej. Ścigało ich kilku policjantów. Drogę zagrodziła im druga grupa funkcjonariuszy,
uzbrojonych w lathi i karabiny. Poinformowali oni Tybetańczyków, że zostaną
przewiezieni do Katmandu. Z wiarygodnych doniesień wynika jednak, że ciężarówka,
do której ich zapakowano, pojechała do Charikot. Uchodźcy bali się, że
zostaną znów pobici lub wydani Chińczykom. Kiedy samochód zatrzymał się
przed komisariatem, rzucili się do ucieczki. Według jednego z Tybetańczyków,
funkcjonariusze namawiali gapiów do ciskania kamieniami w uciekających.
Policjanci otworzyli ogień, raniąc trzy osoby. Dwoje rannych
twierdzi, że Tybetańczycy zaczęli rzucać kamieniami w policjantów dopiero
po oddaniu pierwszych strzałów.
„Myśleliśmy, że policjanci odeślą nas do Chin, ponieważ słyszeliśmy,
że zatrzymanych zwalnia się następnego dnia – powiedział TIN jeden z uchodźców,
który przebywa obecnie w Katmandu. – Nas trzymali dwa dni i dlatego postanowiliśmy
opuścić Jiri. Próbowali nas zatrzymać, doszło do szarpaniny. Bili nas tymi
drewnianymi pałkami. A później zaczęli strzelać. Nie rozumieliśmy, co do
nas mówią. Powtarzaliśmy tylko: „proszę, proszę, Dalajlama”. Uciekaliśmy
we wszystkie strony. To było przerażające”.
Po otworzeniu ognia policjanci zatrzymali 12 Tybetańczyków; reszta
uciekła. Według jednego z uchodźców, funkcjonariusze nadal bili Kunczoga
Gjaco i pozostałych zatrzymanych. Policja zabrała rannych do stołecznego
Teaching Hospital. „Kunczog Gjaco był moim przyjacielem – powiedział TIN
jeden z uchodźców. – Poznaliśmy się, uciekając z Tybetu. Kula weszła pod
uchem; wydaje mi się, że wyszła przez szczękę. Policjanci wrzucili go z
nami do samochodu. Z ust płynęła mu krew, miał potrzaskane zęby. Kiedy
zorientowali się, że jest w ciężkim stanie, przenieśli go do drugiego wozu.
Musiał umrzeć w drodze do szpitala, bo już go nie zobaczyłem”.
Pięcioro uciekinierów, którzy wymknęli się policji, dotarło dziś
do ośrodka dla uchodźców w Katmandu. UNHCR otrzymał informacje, z których
wynika, czworo jest w drodze do stolicy. Nie wiadomo, co stało się z dwoma
osobami. Nikt nie wie, czy zostały ranne podczas strzelaniny. W ośrodku
udzielono pomocy medycznej mnichowi z Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej
Golog (chiń. Guoluo) w Qinghai, świeckiemu z prefektury Haidong i koczownikowi
z TPA Malho (także w prowincji Qinghai, czyli tybetańskim Amdo).
Osiem dni wcześniej również doszło do strzelaniny przy granicy
z Tybetem. Nepalski Szerpa, prowadzący grupę tybetańskich uchodźców, został
postrzelony w ramię przez policjanta. Nic nie wiadomo o okolicznościach
tego incydentu.
Rokrocznie ucieka z Tybetu około dwóch, trzech tysięcy Tybetańczyków,
w większości mnichów, pragnących kontynuować studia monastyczne i praktykę
religijną w tybetańskich klasztorach w Indiach. Inni chcą podjąć naukę
w tybetańskich szkołach, przede wszystkim w Dharamsali. Większość uciekinierów
ze wspomnianej grupy ma 17-21 lat i zapewne trafi do szkół w Indiach.