4 października 1988 roku Chińska Republika Ludowa ratyfikowała Konwencję przeciwko Torturom oraz Innemu Okrutnemu, Nieludzkiemu lub Poniżającemu Traktowaniu lub Karaniu, którą podpisała 12 grudnia 1986. Przedstawiciel Chin w Zgromadzeniu Ogólnym Organizacji Narodów Zjednoczonych oświadczył w listopadzie 1988, że “Chiny w dobrej wierze wywiążą się ze wszystkich zobowiązań wynikających z Konwencji”. Od chwili jej ratyfikowania udokumentowano sześćdziesiąt przypadków zgonów torturowanych więźniów. Dziesiątki innych zabito podczas demonstracji niepodległościowych. Wielu nie wytrzymało presji i odebrało sobie życie.
W 1993 i 1996 roku ONZ-owski Komitet przeciwko Torturom prosił Chiny o ustanowienie prawdziwie niezależnego sądownictwa i wprowadzenie przepisów zakazujących stosowania jakichkolwiek tortur. W maju 1996 roku Komitet stwierdził, że “Chiny nie zdołały wprowadzić do swego systemu prawnego definicji tortur, która byłaby zgodna z postanowieniami Konwencji”. 5 października 1998 roku, dwanaście lat po ratyfikowaniu Konwencji przeciwko Torturom, Chiny podpisały Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych. Chiny podpisały więc już wszystkie ważne dokumenty ONZ dotyczące prawa człowieka, niemniej nic nie wskazuje na to, by władze ChRL zamierzały wywiązywać się z wziętych na siebie zobowiązań.
Relacje pomieszczone w Opowieściach grozy świadczą dobitnie, że władze chińskie wciąż dopuszczają się najbardziej drastycznych naruszeń praw człowieka. TCPCD przeprowadziło wiele wywiadów z byłymi więźniami politycznymi w Indiach i Nepalu, by uzyskać obraz obecnej sytuacji. Owe relacje to zaledwie ułamek tego, co dzieje się naprawdę w Tybecie. Dla celów niniejszej publikacji, termin “tortury” obejmuje, zgodnie z definicją z Konwencji, cierpienia fizyczne i psychiczne.
TCPCD przedstawia tu wyłącznie relacje
osób, które były zatrzymane lub aresztowane, gdyż stosowanie tortur jest
najpowszechniejsze właśnie w tych okolicznościach.
Wprowadzenie
Tybetańczyk może zostać
zatrzymany za działalność “polityczną” lub niepodległościową – na przykład,
za udział w demonstracji, rozdawanie ulotek, rozlepianie plakatów czy wznoszenie
haseł takich jak “Wolny Tybet”. Po zatrzymaniu jest z reguły przewożony
do aresztu, gdzie musi złożyć zeznanie zanim zostanie formalnie
aresztowany. Takie przestępstwa “polityczne” przez lata nazywały się w
Chinach “kontrrewolucyjnymi” – teraz [po nowelizacji kodeksu] stały się
przestępstwami “przeciwko bezpieczeństwu państwa”.
Na tym etapie śledztwo prowadzi zwykle Ludowa Policja Zbrojna (LPZ), która jest organizacją wojskową. Podejrzany może również przebywać w lokalnym komisariacie, nazywanym Biurem Bezpieczeństwa Publicznego (BBP). W celu uzyskania zeznań prowadzi się przesłuchania. Z reguły towarzyszą im tortury. Z niektórych raportów wynika, że tortury stosują też urzędnicy prokuratury lub sądu – Chińczycy i Tybetańczycy.
Oskarżony czeka zwykle na wyrok – wydawany w trybie administracyjnym lub sądowym – od dwóch do sześciu miesięcy. Nie ma zbyt wielu możliwości prowadzenia obrony. Choć sędziowie są zwykle świadomi, że przyznanie się do winy wymuszono biciem lub torturami, z reguły stosują się do zaleceń urzędnika sądowego, który odwiedza oskarżonego przed rozprawą. W trybie sądowym może zapaść wyrok dożywotniego więzienia a nawet kary śmierci. Trybunał administracyjny wymierza wyroki do trzech lat – z możliwością przedłużenia o rok – “reedukacji przez pracę”, czyli laojiao. Wydaje się, że o wyborze trybu postępowania decydują władze.
W areszcie stosuje się rozmaite techniki
zadawania bólu. Z obrazu, jaki wyłania się ze zbieranych latami świadectw,
wynika, że techniki te są coraz bardziej wyrafinowane – wprowadza się np.
nowe modele pałek elektrycznych i stara zadawać obrażenia wewnętrzne, nie
zostawiając widocznych śladów na ciele
ofiary. Kobiety, a przede wszystkim mniszki, są często molestowane seksualnie.
Osobom, które odniosły obrażenia podczas tortur, odmawia się odpowiedniej
opieki medycznej. Często prowadzi to do trwałego kalectwa, a nawet śmierci.
Więźniowie w stanie krytycznym są jednak
z reguły zwalniani lub przewożeni do szpitali, by uwolnić władze od odpowiedzialności
za ich los.
Brutalne represje wobec uczestników pokojowych demonstracji
Większość pomieszczonych
tu relacji pochodzi od osób, które zatrzymano podczas pokojowych demonstracji,
przetaczających się przez Tybet w latach 1987-93. Szacuje się, że podczas
tych sześciu lat – poczynając od 27 września 1987 – doszło do ponad dwustu
protestów. Skalę wrześniowych manifestacji w Lhasie porównać można jedynie
z powstaniem z 1959 roku. Kolejne pokojowe
demonstracje wywoływały brutalne reakcje władz: strzelanie do tłumu, masowe
aresztowania i tortury, przy których akt podpisania przez Chiny Konwencji
przeciwko Torturom wydaje się zupełnie bezwartościowy. W okresie tym aresztowano
około 3,5 tys. osób, w większości uczestników protestów. Uznawano ich za
wrogów politycznych, a rannym często odmawiano prawa do opieki medycznej.
Pierwszą z wielkich demonstracji zaczęła 27 września 1987 grupa mnichów z lhaskiego klasztoru Drepung. Protest sprowokowała publiczna egzekucja dwóch Tybetańczyków i ogłoszenie wyroków dziewięciu innych podczas wiecu, na który trzy dni wcześniej spędzono 15 tys. osób. Tybetańska administracja [na wychodźstwie] stwierdziła, że egzekucja była pretekstem do “publicznego skrytykowania Dalajlamy i poparcia, jakiego udzielono na arenie międzynarodowej jego planowi pokojowemu”. W odpowiedzi grupa 20-30 mnichów Drepung wyszła na Barkhor, główny plac targowy stolicy, gdzie dołączyło do nich ponad stu świeckich z tybetańskimi flagami, wznosząc niepodległościowe hasła. Następnie demonstranci okrążyli katedrę. Wielu aresztowano, torturowano i więziono przez niemal cztery miesiące.
Do drugiej pokojowej manifestacji, na której czele stanęli mnisi z klasztoru Sera, doszło 1 października 1987 roku. Chińczycy natychmiast aresztowali prawie 60 osób. Przed komisariatem zebrał się tłum (około trzy tys. osób) [domagający się uwolnienia zatrzymanych]. Poleciały kamienie, wywracano samochody, komisariat stanął w płomieniach. Policja otworzyła ogień do demonstrantów. Na miejscu zginęło co najmniej dziewiętnaście osób, setki innych odniosły rany. Następnego dnia na ulice miasta wyprowadzono wojsko, a służby bezpieczeństwa wkroczyły do klasztoru Sera i dokonały masowych aresztowań.
6 października 1987 podczas kolejnej demonstracji zginęło najprawdopodobniej dwanaście osób. Przez cały miesiąc dokonywano masowych aresztowań. Przyjmuje się, że zatrzymano wówczas około 600 osób; w raportach pojawiły się informacje o torturowaniu uwięzionych.
5 marca 1988 doszło do najgwałtowniejszych protestów w tym okresie. Ostatniego dnia święta Monlam, gdy [do stolicy] ściągają tysiące pielgrzymów z całego kraju, mnisi klasztoru Ganden zaczęli domagać się od zgromadzonych dygnitarzy uwolnienia więźnia politycznego Julo Dała Ceringa. Trudno ustalić dokładną wersję wydarzeń, wiadomo jednak, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, kiedy chiński funkcjonariusz zastrzelił mężczyznę z Khamu. Policja użyła gazu łzawiącego i otworzyła ogień do tłumu, gdy Tybetańczycy zaczęli wznosić hasła niepodległościowe.
Otoczywszy [trzykrotnie] katedrę, mnisi schronili się w jej wnętrzu. Tam zaatakowała ich chińska policja, uzbrojona w noże i nabijane gwoździami deski. Naoczni świadkowie twierdzą, że mnichów bito i zrzucano z dachu świątyni; użyto gazu łzawiącego. Żołnierze z LPZ zakatowali na śmierć piętnastu mnichów. W mieście aresztowano około tysiąca osób, w tym ponad stu mnichów. Wielu zatrzymanych torturowano.
1 października 1988 ogłoszono Lhasę miastem
zamkniętym. Siły bezpieczeństwa wzmocniono dwunastoma tysiącami żołnierzy,
którzy mieli tłumić ewentualne protesty. Niektóre źródła szacują, że w
tym czasie rozlokowano w mieście i wokół niego niemal dwieście tysięcy
chińskich żołnierzy. Dwa miesiące później,
10 grudnia, doszło do demonstracji upamiętniającej Międzynarodowy Dzień
Praw Człowieka. Policja otworzyła ogień do tłumu, zabijając około osiemnastu
osób.
Ogłoszenie stanu wojennego
W rok po masakrze mnichów
podczas Monlamu, przez Lhasę przetoczyła się nowa fala demonstracji. 5
marca 1989 pokojową demonstrację przed Dżokhangiem zainicjowała grupka
dwunastu mnichów i mniszek. Kiedy dołączyli do nich inni, rozlokowani na
dachach policjanci otworzyli ogień. Większość inicjatorów protestu zginęła
na miejscu. Następnego dnia na ulice
wyszło 1,5 tys. Tybetańczyków. Naoczny świadek, Chińczyk, Tang Daxian,
a za nim Tibet Information Network (TIN), twierdzi, że “władze chińskie
po raz pierwszy otwarcie masakrowały tłum. Zginęło około czterystu osób,
tysiące odniosły rany, a trzy tysiące
trafiły za kraty”.
7 marca 1989, nocą, ogłoszono stan wojenny. Po zmroku do centrum miasta wkroczyły setki uzbrojonych żołnierzy i zaczęły przeszukiwać domy. Polowano na uczestników rozruchów. Setki osób, w tym dzieci, wywieziono na wojskowych ciężarówkach. W ciągu trzech dni zginęło najprawdopodobniej 75 osób. Tylko w marcu ściągnięto do Lhasy 30 tys. żołnierzy. Podczas trzynastu miesięcy stanu wojennego służby bezpieczeństwa miały prawo do nie ograniczonego stosowania przemocy – od brutalnego bicia po strzelanie do bezbronnego tłumu.
Stan wojenny i wszechobecność armii wykluczały
protesty na większą skalę. Dopiero 24 marca 1993 roku doszło do kolejnej
demonstracji, w której uczestniczyło ponad tysiąc osób. Zaczęła się ona
od protestu przeciwko podwyżkom cen i po sześciu godzinach przerodziła
w manifestację niepodległościową. Siły bezpieczeństwa użyły gazów łzawiących.
Wiele osób odniosło rany. W 1993 roku aresztowano 289 więźniów politycznych
– o 150 więcej niż w roku poprzednim.
Ostatni fala
Choć Chiny powinny
być związane instrumentami prawa międzynarodowego, nie słabną prześladowania
kulturowe i religijne w Tybecie. 5 października 1998 roku – w pięć miesięcy
po majowej fali przemocy i tortur w więzieniu Drapczi – ChRL podpisała
Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych. Straż otworzyła
ogień do więźniów 1 i 4 maja – zajścia te kosztowały życie jedenastu osób,
w tym sześciu mniszek, które brały udział w demonstracji. Z raportów TCPCD
i innych organizacji zajmujących się
prawami człowieka wynika, że uczestnicy tych wydarzeń byli torturowani
i osadzani w karcerach. Mimo międzynarodowej presji, Chiny potrzebowały
ponad pięciu miesięcy, by przyznać, że doszło do strzelaniny. W październiku
1998 władze chińskie oświadczyły, że
strażnicy strzelali w powietrze. Nadal zaprzeczają przecież, że były ofiary.
Ogromny niepokój budzą też bezprecedensowe
środki, jakie zastosowały władze, by uniemożliwić przekazanie jakichkolwiek
informacji o tych zajściach. Świat dowiedział się o zabitych i torturowanych
dopiero po kilku miesiącach. TCPCD nadal otrzymuje raporty, z których wynika,
że polityczni więźniowie z Drapczi nie mają prawa do odwiedzin, a strażników
zmienia się bezustannie, by zapobiec przeciekom. Ostatnie wydarzenia
oraz relacje ofiar represji świadczą dobitnie,
że Chiny nie zamierzają stosować się do norm prawa międzynarodowego ani
zaprzestać prześladowań narodu tybetańskiego.
Opowieści grozy
Od chwili podpisania przez Chiny Konwencji przeciwko
Torturom w 1986 roku udokumentowano sześćdziesiąt
zgonów tybetańskich więźniów politycznych w wyniku stosowania tortur w
areszcie lub więzieniu.
Choć tortury mają przede wszystkim charakter fizyczny, pozostawiają trwałe ślady w psychice więźniów. Poniżej przedstawiamy relacje osób, które były torturowane w aresztach lub więzieniach. W areszcie tortury są z reguły elementem przesłuchania. Przybierają rozmaite formy – od zmuszania do stania na mrozie po bicie elektrycznymi pałkami. Na większości ofiar praktykowano wiele technik zadawania bólu.
Tortury w więzieniu wyglądają inaczej – tu najważniejszym elementem jest praca przymusowa. Więźniowie, nawet chorzy i pobici, muszą codziennie wyrabiać wyśrubowane normy. Dla niektórych jest to gorsze niż bicie. Stosuje się też bardziej wyrafinowane techniki, mające głębsze efekty psychologiczne, takie jak przymusowe pobieranie krwi i płynów ustrojowych lub głodzenie, a mnichów i mniszki zmusza się do czynów, które kłócą się z ich religijnymi przekonaniami. Aby złamać ich psychicznie, każe się im, na przykład, nosić ekskrementy na płachtach z religijnych malowideł.
“Najgorzej było, gdy zakuli mi ręce na gorącym kominie i zostawili na cały dzień bez jedzenia i wody. Miałem pęcherze na całym ciele. Bąble pękały, a spływający ze mnie pot potęgował ból. Kiedy nocą przyszli mnie wreszcie rozkuć, miałem buty pełne potu”, mówi Lobsang Dhargaj, mnich z klasztoru Ragja, aresztowany za rozprowadzanie ulotek niepodległościowych. Spędził rok w więzieniu Golok, choć nigdy nie stanął przed sądem. Podczas każdego przesłuchania był kopany i bity po całym ciele prętami, pięściami i pałkami elektrycznymi. Uciekł z Tybetu 2 kwietnia 1997, miesiąc później był w Dharamsali.
Wielu więźniów było wieszanych nad ogniskiem. Często w płomienie rzucano chili, dające gęsty, gryzący dym, które jeszcze bardziej zaogniał rany. “Kiedy wrzucili w ogień chili, miałem potworne wrażenie, że płonie mi całe ciało. Przez wiele godzin nie mogłem otworzyć oczu”, wspomina Dziampel Cultrim, mnich z Gandenu, który odsiedział w Drapczi pięć lat za udział w demonstracji w 1989 roku.
Podczas przesłuchań więźniowie są często wiązani. Najpierw obwiązuje się klatkę piersiową, a potem, spiralnie, ramiona. Na koniec wykręca się ręce i krępuje, za głową, nadgarstki. Koniec sznura przeciąga się pod pachami i przez pętlę na piersi. Po gwałtownym pociągnięciu za sznur ramiona są wyrywane ze stawów. Więzień wije się z bólu, ale nie dusi.
Była to jedna z wielu tortur, jakie zadawano Paldenowi Gjaco podczas trzydziestu trzech lat, które spędził w chińskich więzieniach. “Najpierw zakładali pętlę na szyję i wiązali ręce na karku. Potem, zapierając się nogą o ścianę, zaciskali węzły jakby wiązali worek. Podczas przesłuchań przeciągali linę przez kółko przy suficie i wieszali nas w powietrzu. Jeżeli coś ich zdenerwowało, rozbierali jeszcze do naga i oblewali wrzątkiem”.
Palden Gjaco, który wyszedł z więzienia w 1992 roku i mieszka obecnie w Dharamsali, opisywał również samozaciskające kajdanki, nazywane przez więźniów “żółtymi”: “Wymyślono je i robiono w Chinach. W obręczach mają ząbki, które wysuwają się automatycznie przy każdym ruchu, tnąc nadgarstki ofiary”. Zwykłe kajdanki “zaciskano tak, że na rękach robiły się wrzody i bąble jak przy poparzeniach”.
Trzydziestoletni Lhundup Ganden (imię świeckie Ganden Taszi), mnich z lhaskiego Gandenu, trafił do więzienia w 1989 roku. Wyszedł w 1992 – sparaliżowany po torturach. Brał udział w demonstracji z 5 marca 1988 roku, której uczestnicy domagali się przestrzegania praw człowieka w Tybecie i uwolnienia Julo Dała Ceringa. Lhundup został aresztowany po ostrzelaniu demonstrantów gazem łzawiącym. Policjanci i żołnierze zdarli z mnichów szaty, bijąc ich kołkami, kolbami i, oblewając przy tym – dla “wzmocnienia” efektu – wodą, pałkami elektrycznymi. “Przytomność odzyskałem dopiero w areszcie Guca. Miałem związane ręce. Najgorzej wspominam bicie pałkami elektrycznymi po nagim ciele. Nie mogłem potem spać na plecach ani siadać. Skóra była obrzmiała, zielona, sina, pękała. Ciągle zresztą razili nas prądem – z pałek i z drutów (obwiązywali drutem nadgarstki i puszczali prąd, było to bardzo bolesne). Często mnie wieszali. Na 10, 15 minut. Mają na to wiele sposobów. Najczęściej wiążą ręce, podwieszają pod sufitem i biją”.
Już w Guca policjanci wezwali Lhundupa na przesłuchanie do specjalnej celi, w której było też dwóch innych chłopców i kobieta. Z wszystkich zdarto ubrania i pobito elektrycznymi pałkami. Lhundup dostał w głowę kolbą. Nie mógł chodzić, do celi zanieśli go współwięźniowie. Uraz głowy jeszcze dziś, pięć lat po wyjściu z więzienia, powoduje migreny.
Jedno z najgorszych wspomnień Lhundupa związane jest z przyjazdem do Guca ciężarówki pełnej więźniów politycznych. “Byli tak zmaltretowani, że żaden nie mógł stać o własnych siłach. Chińczycy zrzucali ich na ziemię jak worki, jednego na drugiego. Niektórzy mieli na tyle siły, że próbowali się odczołgać. Podłoga w korytarzu spływała krwią. Trzej rzuceni na tę stertę okazali się martwi. Ich zwłoki wywieziono tą samą ciężarówką”.
W Guca Lhundup widział wiele śmiertelnych
ofiar tortur i głodu. Później, już w więzieniu Outridu, opowiadano mu o
trzech samobójstwach. 34 dni przesiedział tu w karcerze ze skutymi rękoma
i nogami. W pozbawionej celi łóżka była metalowa podłoga. Dostawał dwa
małe posiłki dziennie, ani razu nie wyprowadzono go do toalety.
Śmierć w więzieniu
Zgony ofiar tortur
mają kilka wspólnych cech. Więźniowie, którym grozi śmierć, są z reguły
zwalniani lub przenoszeni do szpitali. Władze, najwyraźniej, czują się
zwolnione z odpowiedzialności, gdy ich ofiara umiera za murami więzienia
lub aresztu. Śmierć bywa też skutkiem braku odpowiedniej opieki medycznej.
Od 1986 roku TCPCD udokumentowało siedemnaście przypadków zgonów, do których
doszło natychmiast po opuszczeniu więzienia – w domu rodzinnym lub szpitalu.
Wszystkie ofiary były torturowane.
Dziampel Thinlej, mnich oskarżony o rozlepianie “kontrrewolucyjnych” plakatów w klasztorze, zmarł w cztery godziny po zwolnieniu z więzienia. W szpitalu zdążył tylko szepnąć przyjaciołom, że przez dziewięć dni nie dostał kropli wody ani nic do jedzenia, a nocami był bity i torturowany. Władze nie podały przyczyny śmierci, jednak mnisi, którzy brali udział w pogrzebie, widzieli na ciele sińce i ślady obrażeń.
Inny mnich z klasztoru Czamdo, Dziamjang Thinlej, zmarł w pięć dni po przedterminowym zwolnieniu z więzienia 13 września 1996. Miał 25 lat. Aresztowano go 30 maja 1996, gdy Chińczycy znaleźli w jego klasztornej celi ulotki polityczne. Przez cztery miesiące był brutalnie bity i torturowany przez strażników z więzienia Czamdo. Kiedy go “zwalniano”, był w stanie krytycznym. Mnich, który widział ciało Dziamjanga przed pogrzebem, mówi: “Całe plecy i kark pokryte były pęcherzami po uderzeniach pałką elektryczną. Bili go tak, że właściwie cała skóra była albo czarna, albo granatowa. Na brzuchu miał grudki zakrzepłej krwi”.
Phurbu Cering (znany także jako Phurce) uczestniczył w pokojowym proteście w Lhasie 5 marca 1989. Tego samego dnia został aresztowany przez funkcjonariusza BBP, który pobił go stalowym prętem na komisariacie przy Dżokhangu. Przewieziono go do lhaskiego Szpitala Ludowego i natychmiast poinformowano krewnych, że musi zostać poddany operacji. Był nieprzytomny przez osiemnaście dni. Potem przewieziono go do domu. Nie wrócił do zdrowia. Częściowo sparaliżowany, coraz częściej miał konwulsje. Zmarł 7 lutego 1996 w wieku 36 lat.
Kalsang Thutop był jednym z czterech założycieli podziemnej grupy niepodległościowej z klasztoru Drepung, która wydała broszurę o demokracji (Drogocenna Konstytucja Demokratyczna Tybetu, 1988) oraz przełożyła na tybetański Powszechną Deklarację Praw Człowieka. Aresztowany wraz z dziewięcioma innymi mnichami Drepungu, 30 listopada 1989 został skazany na 15 lat więzienia i przewieziony do Drapczi. “Rankiem 4 lipca 1996 zabrali go na przesłuchanie. Wrócił po paru godzinach i nie mógł wykrztusić słowa. Podczas bicia musiał odnieść jakieś poważne obrażenia wewnętrzne. Natychmiast skierowano go do więziennego szpitala, w którym zmarł następnego dnia”, opowiada były więzień polityczny Dziampel Cering.
Sześćdziesięciojednoletni Rinzin pochodził
z Mugrum Trehte w okręgu Labrang w Ngari. Skazano go na trzy lata, bez
procesu. “Nie zdjął zdjęcia Dalajlamy ze swojego ołtarza, choć Chińczycy
od dawna surowo tego zabraniali. Kiedy zwrócili mu uwagę, powiedział im:
Skoro i tak nie mogę Go zobaczyć na własne oczy, to co wam przeszkadza
zdjęcie?”. Odwaga kosztowała go życie. Przez miesiąc siedział w więzieniu
miejskim – nie dostał zgody na widzenia, świadkowie twierdzą, że sprawiał
wrażenie wycieńczonego i zagłodzonego
– następnie przewieziono go do więzienia Ngari, gdzie nabawił się gruźlicy.
“Nikt nie wie, przez co przeszedł w więzieniu – mówi nasze źródło. – Przez
miesiąc trzymali go w szpitalu, a potem wypuścili, gdyż uznali, że nie
ma dla niego ratunku. Przeżył jeszcze
miesiąc. Był tak słaby, że nie mógł mówić, nie wstawał z łóżka. Zmarł około
11 lutego 1997”.
Obrażenia wewnętrzne i brak opieki
medycznej
Obrażenia wewnętrzne
są skutkiem stosowania wyrafinowanych metod zadawania bólu, które nie zostawiają
widocznych śladów. Przyczyną zgonów więźniów są najczęściej obrażenia nerek.
Wydaje się, że oprawcy upodobali sobie tę część ciała: tu obrażenia wewnętrzne
są najpoważniejsze, a ryzyko zostawienia śladów – minimalne.
Jak już wspominaliśmy, więźniowie w stanie krytycznym są z reguły zwalniani. Tak też było w przypadku mniszki Rinzin Czoeden, którą aresztowano podczas demonstracji 8 marca 1989, a tydzień później odesłano do klasztoru Szungseb. Miała uszkodzone nerki. Zmarła w 1990 roku w wieku 25 lat. Inny były więzień Lobsang Szakja, mnich, którego aresztowano za to, iż nie chciał uznać mianowanego przez Chińczyków Panczenlamy, mówi, że strażnicy starali się bić go tak, by nie zostawiać śladów. Jeden miał nawet poradzić koledze: “Bij tak, żeby nie było widać. Zepsuj mu coś w środku”.
Wielu więźniom, mimo poważnych obrażeń, odmawia się odpowiedniej opieki medycznej lub udziela jej za późno. Ci, którym udaje się przeżyć, zostają często kalekami. Mniszka Kunczok Como przesiedziała w więzieniu trzy lata ze złamaną ręką (uderzono ją kolbą w chwili aresztowania podczas demonstracji w maju 1993). W więzieniu skierowano ją do płukania i sortowania wełny, co powodowało dotkliwy ból. Kiedy wyszła na wolność, lekarz stwierdził, że wokół złamanej kości narosła tkanka. W 1998 roku nadal była w złym stanie i musiała się leczyć.
Znany w Szigace Taszi Cering został aresztowany 28 listopada 1989 za rozpowszechnianie literatury niepodległościowej i skazany na siedem lat więzienia za “podżeganie i propagandę kontrrewolucyjną”. W kwietniu 1991 trafił do więziennej kliniki, miał problemy z sercem. Zwolniono go we wrześniu 1994 “ze względów medycznych”. Schorowany po torturach, był już w stanie wykluczającym skuteczne leczenie. Wkrótce potem zmarł.
Lhakpa Cering zmarł 15 grudnia 1990 roku. Ostatnich 13 miesięcy życia spędził w więzieniu. Co najmniej trzykrotnie odmawiano mu udzielenia opieki medycznej. Jego sprawa nabrała rozgłosu, a światowa opinia publiczna domagała się od Chin wyjaśnień. W grudniu 1990 roku Lhakpa stanowczo odmówił komendanturze więzienia, która chciały, by powiedział oczekiwanej w Drapczi delegacji zagranicznej, że Tybet nigdy nie był niepodległy i zawsze należał do Chin. Ukarano go serią przesłuchań i brutalnym biciem. Zajmujący sąsiednie cele więźniowie słyszeli, jak krzyczał: “Mamo, ratuj! Chcą mnie zabić!”. W chwili śmierci miał dwadzieścia lat.
Po zgonie Lhakpy 93 więźniów męskiego oddziału Drapczi zorganizowało milczący protest, gdy wyprowadzano ich do pracy. Należący do chłopca koc pocięto na kawałki i zrobiono z nich chorągiewki, poszwa posłużyła za transparent. Manifestacja wywołała bezprecedensową reakcję władz: 16 grudnia ściągnięto do Drapczi oddział AL.-W, który został w więzieniu do następnego ranka. Podczas sekcji stwierdzono, że ciało Lhakpy było pokryte sińcami, wybroczynami i skrzepniętą krwią. Zmarły miał niebieskie paznokcie. Prowadzący sekcję lekarze i urzędnicy mówili, że przyczyną zgonu były spowodowane biciem obrażenia wewnętrzne i brak opieki lekarskiej.
Amnesty International wezwała do przeprowadzenia
szczegółowego śledztwa i opublikowania protokołu sekcji. 10 stycznia 1991
Asia Watch zażądała od premiera Li Penga “wszczęcia dochodzenia i, jeśli
oskarżenia o stosowanie tortur okażą się prawdziwe, osądzenia wszystkich
winnych”. 6 kwietnia 1991 rządowa agencja
Xinhua cytowała Gjalcena Norbu, przewodniczącego “TRA”, który miał powiedzieć
ambasadorowi USA, że Lhakpa Cering “zachorował w październiku 1990 i zmarł
na zapalenie wyrostka”. Nikt nie wyjaśnił, dlaczego chłopiec nigdy nie
trafił do szpitala.
Przymusowe pobieranie krwi i płynów
ustrojowych
Przymusowe pobieranie
krwi jest torturą fizyczną i psychiczną. Po pierwsze, osłabia więźniów
fizycznie. W Tybecie, z uwagi na ogromne wysokości, pobranie krwi wiąże
się z ogromnym osłabieniem u zupełnie zdrowego człowieka. W przypadku głodzonych,
wycieńczonych biciem więźniów może prowadzić nawet do śmierci. Na przykład
Phuncok Zomkji, mniszkę skazaną na trzy lata więzienia w 1989 roku, zmuszano
do oddawania krwi po brutalnych torturach w więzieniu
Trisam.
Krew pobiera się również pod pozorem “badań okresowych”. Thupten Cering, siedemdziesięcioletni mnich, który uciekł z Tybetu w listopadzie 1996, wspomina, że w 1990 roku polityczni więźniowie z Drapczi zostali powiadomieni o badaniach lekarskich. “Lekarze pobrali od każdego krew, ale nikogo nie zbadali”.
Zabiegi takie mogą mieć też głęboki wpływ psychologiczny, zwłaszcza na mnichów i mniszki. Nawet podczas wielkiego głodu w latach 60., gdy Chińczycy proponowali dawcom krwi jedzenie, nie zgłaszał się żaden Tybetańczyk. W czasie wojny chińsko-indyjskiej w 1962 roku oddawanie krwi było już więc obowiązkowe. John Avedon pisze w In Exile from the Land of Snows, że w tym okresie pobierano od tybetańskich dawców (w wieku od 15 do 35 lat) o 50. proc. więcej krwi niż wynosi dopuszczalna norma. Głównymi dawcami byli “wrogowie klasowi”. Kampania zebrała wiele ofiar, gdyż wszyscy byli wycieńczeni głodem.
Dzimpa Lhamo, mniszka, która w 1991 roku spędziła sześć miesięcy w więzieniu Seitru za udział w demonstracji niepodległościowej, mówi, że pewnego dnia zabrano ją do szpitala. “To była placówka wojskowa. Pracowali tam Tybetańczycy. Lekarz powiedział BBP, że moja krew jest niedobra i że nie nadaję się na dawcę. Wtedy przewieźli mnie do chińskiego szpitala więziennego i pobrali dwie buteleczki krwi. Strażnik kazał mi wstać, ale byłam tak słaba, że nie mogłam. Uderzył mnie pałką. Drugi Chińczyk wepchnął mi w usta gumową rurkę i oddał w nią mocz. Bili mnie coraz mocniej. Krzyknęłam, że jeśli chcą, to mogą mnie zabić. Wtedy zawlekli mnie do celi”.
Chińczycy pobierają też od więźniów inne
płyny ustrojowe, z których robią lekarstwa. Chiński lekarz dwukrotnie pobierał
płyn od Phuncok Jangkji, aresztowanej 3 lutego 1992 mniszki z lhaskiego
klasztoru Miczungri, wbijając jej igłę w kark. Tybetańczycy nazywają ten
płyn gejczu – zdaniem Chińczyków
podnosi on siły witalne. Po zabiegu Phuncok straciła przytomność, a jej
paznokcie, język i wargi zrobiły się niebiesko-czarne (symptom zatrucia).
Zmarła 4 czerwca 1994, sześć dni po przewiezieniu do szpitala. Miała dwadzieścia
lat. Władze nie chciały początkowo pozwolić rodzicom na zobaczenie ciała,
potem udzieliły zgody pod warunkiem, że nie będą o tym z nikim rozmawiać.
Zwłoki przekazano topdhenowi,
który – w obecności rodziców Phuncok i Chińczyków z więzienia – nie zgodził
się na odprawienie pogrzebu, gdyż na ciele zmarłej były głębokie rany (tradycyjny
“pogrzeb przez powietrze” odprawia się tylko wtedy, gdy śmierć następuje
z przyczyn naturalnych). Zwłoki Phuncok były czarno-niebieskie,
oczy i usta pokryte zakrzepłą krwią.
Torturowanie młodocianych
Chiny zobowiązały się
formalnie do przestrzegania Konwencji Praw Dziecka 1 kwietnia 1992. Konwencja
ta stanowi, że zatrzymanie lub aresztowanie dziecka “winno być zgodne z
prawem i może być zastosowane wyłącznie jako środek ostateczny”. W 1994
roku Chiny przedstawiły ONZ stosowny raport, w którym napisały, że “konsekwentnie
przestrzegają i bronią praw dziecka”.
Obecnie w chińskich więzieniach na terenie Tybetu przebywa co najmniej 39 młodocianych więźniów politycznych. Wielu innych wtrącono do więzień, gdy nie mieli ukończonego osiemnastego roku życia.
Ci młodzi ludzie zostali uwięzieni za to, że próbowali korzystać z wolności słowa – na przykład, mówiąc publicznie “Wolny Tybet!”. Kary odbywają wraz z dorosłymi, są pozbawieni prawa do obrony i kontaktu z najbliższymi, zmuszani, jak dorośli, do ciężkiej pracy, poddawani torturom i gwałceni. Psychologiczne skutki tortur są w ich przypadku szczególnie głębokie. Okres izolacji, nawet jeśli trwa tylko miesiąc, wydaje się nie mieć końca. Te dzieci często nie wiedzą nawet, dlaczego zostały uwięzione.
Najmłodsza znana nam więźniarka polityczna miała piętnaście lat. Nazywała się Szerab Ngałang i zmarła 17 kwietnia 1995, w dwa miesiące po zwolnieniu z Trisam. Wiemy, że bito ją elektrycznymi pałkami i wypełnionymi piaskiem plastikowymi rurami za to, że wraz z innymi mniszkami śpiewała w więzieniu pieśni niepodległościowe. “Bili ją tak, że trudno było ją poznać” – mówi nasze źródło. Inne podaje, że po trzech dniach w karcerze Szerab miała bóle pleców i problemy z nerkami. Traciła też pamięć i nie mogła jeść. Dwa razy, na prośbę więźniów, kierowano ją do szpitala.
“Kiedy ją wreszcie wypuścili, była tak schorowana od bicia i tortur, że wędrowała od szpitala do szpitala”, informuje źródło z Lhasy. Lekarze postawili diagnozę: uszkodzenie nerek i choroba płuc. 26 lutego 1995 chińska Rada Państwa opublikowała dokument, w którym nazwała łączenie śmierci Szerab z biciem w więzieniu “jawną manipulacją faktami”. “Cierpiała na gruźlicę mózgu”, wyjaśniali dalej Chińczycy, ale nie przekonali Amnesty International.
Szesnastoletniego Luesanga aresztowano
w grudniu 1994 roku za rozlepianie plakatów niepodległościowych. Przesłuchiwano
go przez cztery miesiące. W tym samym czasie zatrzymano również jego dwóch
kolegów, także mnichów z klasztoru Szengnajk – siedemnastoletniego Lobsanga
Dziampę i czternastoletniego Szera Gancena. “Każde przesłuchanie trwało
godzinę – wspomina Luesang. – Uczestniczyli w nich trzej
policjanci; dwaj zadawali pytania, jeden notował. Pytali: Co zrobiłeś?
Skąd wziąłeś plakaty? Kto za tym stoi? Czy znacz kogoś, kto interesuje
się polityką? Ilekroć nie spodobały się im moje odpowiedzi, bili mnie i
kopali”.
Torturowanie kobiet
W chińskich więzieniach
kobiety traktowane są równie brutalnie, jak mężczyźni. W istocie są w znacznie
gorszej sytuacji, gdyż władze uczyniły z gwałtu metodę przesłuchiwania
i karania. Zwłaszcza mniszek. Torturowane są nawet kobiety ciężarne, którym
prawo międzynarodowe nadaje szczególne
przywileje. Często kończy się to poronieniem. Udokumentowane raporty mówią
o gwałceniu kijami i elektrycznymi pałkami, którymi razi się pochwy, odbytnice,
usta. Więźniarki są z reguły torturowane przez kobiety.
Pod koniec 1997 roku co czwarty z 1.216 więźniów politycznych w Tybecie był kobietą. W tym samym roku TCPCD otrzymało i potwierdziło informacje o zamęczeniu na śmierć czterech więźniarek. W 1998 roku po demonstracjach w więzieniu Drapczi (1 i 4 maja) zmarło sześć mniszek.
Przypadek Tenzin Czoeden pozwala uzmysłowić sobie, jaki los zgotowano Tybetankom w chińskich więzieniach. Miała osiemnaście lat, gdy aresztowano ją (wraz z dwunastoma innymi mniszkami) 4 lutego 1988 za udział w pokojowej demonstracji na Barkhorze. Dwa miesiące spędziła w lhaskim areszcie Guca, gdzie codziennie przesłuchiwano ją i torturowano: “Wyprowadzano nas kolejno do celi, w której czekały cztery kobiety. (...) Zdarły ze mnie ubranie i kazały położyć się na podłodze, jak przy pokłonach. Wszystkie miały sznury z supłami, pałki elektryczne i kije”. Wszystkie też nosiły maski i rękawiczki.
Najpierw biły kijami. Po pięciu uderzeniach Tenzin zaczęła tracić przytomność. “Kiedy ją odzyskałam, zobaczyłam, że moje koleżanki z klasztoru są gwałcone, w odbyt, elektrycznymi pałkami. Wtedy zaczęli bić nimi mnie. Czułam się tak, jakby pękało mi serce”.
Potem kazano jej stanąć przy ścianie. “Wcisnęły mi tę pałkę w pochwę, czterokrotnie, z całej siły. Potem w usta. Z całej siły zaciskałam usta. Polała się krew. Omal nie wybiły mi zębów”.
Tenzin nie mogła się już ruszać. Strażniczki zawlekły ją do ciemnej celi. Ból nie słabł przez trzy dni, była bardzo słaba. Miała też problemy z oddawaniem moczu. Jej skóra nabrała zielonkawego koloru.
W 1991 roku, po zwolnieniu z więzienia, Tenzin uciekła do Indii. Lekarze szacują, że na skutek bicia i tortur utraciła 30 proc. sprawności i zdrowia. Niesprawna jest przede wszystkim prawa część ciała. Do dziś cierpi na migreny, ciągle bolą ją plecy.
Cultrim Dolma, mniszka z klasztoru Czubsang, była gwałcona w więzieniu i opuszczeniu jego murów. Aresztowano ją w kwietniu 1998 za udział w demonstracjach niepodległościowych. Pobito ją brutalnie już pierwszego dnia w Guca, ale najgorsze przyszło potem. “Następnego ranka zaprowadzono mnie do pokoju, w którym siedzieli za stołem trzej policjanci. Na blacie leżały pistolety, pałki elektryczne i żelazne pręty. Jeden z nich zapytał: Po co chodzisz na manifestacje? Dlaczego prosisz się o tortury i bicie? Trzęsły mi się kolana ale powiedziałam: Aresztowaliście wielu mnichów, mniszek i świeckich, ale my i tak wiemy, że Tybet należy do Tybetańczyków. Mówicie, że jest wolność religii, ale nie ma żadnej prawdziwej wolności! Te słowa musiały ich zdenerwować, bo wstali zza stołu i zaczęli przebierać wśród rozłożonych na stole przedmiotów. Upadła po pierwszym uderzeniu pałką elektryczną.
“Wrzeszczeli, żebym wstała, ale nie mogłam. Zerwali ze mnie szaty i wcisnęli mi pałkę w pochwę. Myślałam, że nie przeżyję tego bólu i szoku. Zrobili to jeszcze wiele razy, potem bili po całym ciele. Ktoś mnie podniósł, a inni okładali prętami i kopali. Raz po raz upadałam na podłogę. Wtedy znów wcisnęli we mnie tę pałkę i bili”.
Trwało to ponad cztery miesiące. Kiedy
ją zwolniono, próbowała wrócić do klasztoru. “W Czubsang powiedzieli, że
nie mogą mnie przyjąć. Okazało się też, że chińska policja rozbiła obóz
pod klasztorem. Kiedy przechodziłam obok, minęli mnie trzej żołnierze na
rowerach. Zatrzymali się i pojechali za mną. Dogonili i przewrócili na
ziemię. Jeden zdjął koszulę, obwiązał
mi nią głowę, kneblując usta rękawami, żebym nie mogła krzyczeć. Kolejno
mnie zgwałcili, przy samej granicy obozu. Potem po prostu sobie poszli”.
Cultrim nie wróciła już do klasztoru.
Ciężarne
Choć Organizacja Narodów Zjednoczonych
wzięła pod uwagę szczególną sytuację ciężarnych, które przebywają w instytucjach
izolacyjnych, przyjmując Reguły minimalne traktowania więźniów, z Tybetu
docierają informacje o biciu brzemiennych kobiet. ONZ dobitnie zaleca stworzenie
“specjalnych warunków” przed i po porodzie.
Damczoe Pelmo była w czwartym miesiącu ciąży, kiedy aresztowano ją w czerwcu 1993. Choć na skutek bicia straciła dziecko i powiedziała o tym w sądzie, skazano ją na trzy lata więzienia, podejrzewając, że może mieć coś wspólnego z podziemnym, niepodległościowym Zrzeszeniem Młodzieży Krainy Śniegów.
Po aresztowaniu przesłuchiwano ją przez całą noc w przeraźliwie zimnej celi. Strażnicy bili o ścianę jej głową. Damczoe mówiła śledczym, że jest w ciąży i że robi się słabo, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Przesłuchanie trwało nadal. “Następnego ranka, po czternastu godzinach stania bez przerwy, byłam tak przemarznięta i zesztywniała, że nie mogłam się ruszać. Nogi bolały mnie tak, że nie mogłam ich zgiąć ani usiąść”. Następnego dnia zabrano ją do szpitala, lekarze zalecili natychmiastową hospitalizację. Strażnicy nie zgodzili się i zabrali ją z powrotem do więzienia. “Zakręciło mi się w głowie, gdy szłam do toalety. Tracąc przytomność wiedziałam, że tracę dziecko”.
Damczoe trafiła wreszcie do szpitala. Po
tygodniu, choć nie wróciła jeszcze do zdrowia, przewieziono ją do więzienia
na kolejne przesłuchania. “Policjant powiedział mi, że straciłam dziecko
na własne życzenie. Następnym razem dobrze się zastanowisz, zanim zaczniesz
interesować się polityką – powiedział”.
Damczoe poinformowała sąd, że była maltretowana przez strażników i że straciła
dziecko. Nie zrobiło to nikim żadnego wrażenia.
Praca przymusowa i “ćwiczenia” obowiązkowe
Więźniowie są zmuszani
do ciężkiej pracy we wszystkich chińskich więzieniach na terenie Tybetu.
Inne narzędzia osłabiania więźniów – to głodowe racje i ćwiczenia obowiązkowe.
Wspominany już szesnastoletni Luesang przez dwa lata pracował na budowie
w więzieniu Toelung Trisam: “Zdarzało się nam pracować przez 24 godziny,
niemal bez przerwy. Od 8 rano do południa, potem od 13 do 18, od 19 do
1 w nocy i w końcu od 2 do 6 rano. Jedzenie było fatalne: dwie bułki i
wrzątek rano, gotowane warzywa i nie dogotowany ryż na obiad, dwie bułki
i warzywa na kolację i kubek wrzątku w nocy”.
Więźniowie zajmują się również pracą na roli i w kopalniach lub zbierają ludzkie fekalia, które stosuje się jako nawóz. Często zsyła się ich do najbardziej niegościnnych, odludnych zakątków Tybetu. Muszą też uczestniczyć w “zajęciach ideologicznych”. Wszyscy więźniowie, nawet chorzy, muszą wyrabiać wyśrubowane normy. Niemniej niektórzy więźniowie polityczni – a na przykład w Poło Tramo w okręgu Tramo w Njingtri, wszyscy – nie mogą opuszczać terenu więzienia.
Lhundup Monlam, aresztowany 16 lutego 1990, spędził w więzieniu ponad cztery lata. “Przez dwa lata pracowałem w szklarni w Drapczi. Bezustannie wdychaliśmy pestycydy, nie było żadnej wentylacji. Cóż robić, żaden z nas nie miał przecież wyboru. Mam dziś poważne problemy ze zdrowiem. Niedosłyszę, mam artretyzm, trudno mi zebrać myśli”.
Dwudziestoparoletni Ngałang Lhundrup pojechał na roboty z aresztu Guca, gdzie był przesłuchiwany i bity. Ten mnich z klasztoru Szedrupling w Lhogonghar został aresztowany 12 sierpnia 1992 na lhaskim Barkhorze. Niósł ogromne zdjęcie Dalajlamy i flagę Tybetu. Kiedy trafił do Guca, komendantura podpisała właśnie kontrakt na budowę tamy w pobliżu Toelung Trisam. Ngałang znalazł się w grupie więźniów, która miała ją wznieść. “Wieczorem, gdy pozwalali nam wreszcie przerwać, mieliśmy ręce w pęcherzach i ledwie się ruszaliśmy”, wspomina. Zwolniono go 12 sierpnia 1994.
W 1994 roku zaczęły pojawiać się raporty, z których wynikało, że władze poświęcają coraz więcej uwagi wyczerpującym ćwiczeniom fizycznym i zaostrzają więzienne regulaminy. Czasem więźniowie ćwiczą od 8 do 12.30 a potem od 15 do 18; niezależnie od pogody i stanu zdrowia. Tenzin (imię świeckie), mnich z klasztoru Ganden, został kaleką, gdyż zmuszano go do biegania z uszkodzonym kolanem. Zwolniono go, gdy jego stan był już bardzo poważny. Dziś porusza się o kulach.
Czoekji Łangmo, dwudziestoośmioletnia mniszka z Phenpo w “TRA” została skazana na pięć lat więzienia za udział w demonstracji w 1993 roku. Pięć miesięcy spędziła w Guca, gdzie była bita i torturowana. Po ogłoszeniu wyroku przeniesiono ją – już bardzo osłabioną – do Drapczi. Choć ledwie trzymała się na nogach, zmuszano ją do biegania. Z ostatnich informacji wynika, że jest w bardzo ciężkim stanie.
Inna mniszka, dwudziestoczteroletnia Gjalcen Kelsang z klasztoru
Szungseb, musiała uczestniczyć w wyczerpujących biegach w Drapczi, choć
była wcześniej hospitalizowana (lekarze stwierdzili poważną chorobę nerek).
Skazano ją na dwa lata więzienia za udział w demonstracji 14 czerwca 1993.
Zmarła 20 lutego 1995 roku.
Samobójstwa
Zdarzało się, że więźniowie,
którzy nie byli w stanie znosić dłużej fizycznych i psychicznych męczarni,
odbierali sobie życie. Ważnym czynnikiem wydaje się tu zmuszanie ich do
wyrzeczenia się przekonań religijnych. W początkowym okresie okupacji samobójstwa
popełniali ludzie, którzy przeszli przez publiczne upokorzenia thamzingu.
Obecnie władze chińskie lubią przypisywać zgony więźniów “samobójstwom”,
choć przeczą temu relacje naocznych świadków. Ostatnie “samobójstwo”, o
jakim informowali Chińczycy, to śmierć pięciu mniszek w Drapczi w 1998
roku, które jakoby “udusiły się”. Trudno to jednak pogodzić z faktami –
wszystkie mniszki przebywały w karcerach i nie miały ze sobą żadnego kontaktu.
Wszystkie też zmarły tego samego dnia.
Dwudziestosześcioletni Tenczok Tenphel mieszkał w klasztorze Sakja Lhakang w pobliżu Szigace. W 1996 roku do świątyni przybyła “grupa robocza”. Tenczok odmówił krytykowania Dalajlamy, za co został usunięty z klasztoru i aresztowany. W okręgowym więzieniu Sakja był przesłuchiwany, torturowany i zastraszany, nadal nie chciał jednak wyrzec się Dalajlamy. We wrześniu 1997, po piętnastu dniach maltretowania, udusił się pasem. Grupa robocza kazała przewieźć zwłoki do gospody w Szigace i odmówiła wydania ich klasztorowi. Mnichom zabroniono modlić się za zmarłego, a jego ojciec spędził dzień w areszcie zanim uzyskał zgodę na kremację. Grupa robocza wystosowała też oświadczenie, w którym stwierdziła, że “Tenczok odebrał sobie życie z powodu finansowych nadużyć, których dopuścił się w klasztorze”.
Kalsang Dała, dwudziestodziewięcioletni
malarz z Phenpo w centralnym Tybecie, został aresztowany w kwietniu 1993
roku za namalowanie flagi tybetańskiej i rozlepianie plakatów niepodległościowych.
Przewieziony do Sangjip, był torturowany i, jak wynika z naszych informacji,
brutalnie pobity przez pijanego strażnika za “zakłócanie nocnej ciszy”.
Po tym incydencie zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Zasłaniał rękoma
głowę, krzycząc: “Chcą mi wsadzić w ucho pałkę elektryczną!”. Po dziewięciu
miesiącach został skazany na ciężkie roboty i przeniesiony do Trisam. 14
października 1995 powiesił się w celi, stojąc na wiadrze z fekaliami.
Ofiary tortur po 1987 roku
Na liście tej znalazły
się osoby zamęczone na śmierć przez władze chińskie po podpisaniu przez
ChRL Konwencji przeciwko Torturom oraz Innemu Okrutnemu, Nieludzkiemu lub
Poniżającemu Traktowaniu lub Karaniu w 1986 roku. TCPCD udokumentowało
do tej pory 60 takich przypadków – w tym jedenaście śmiertelnych ofiar
dwóch demonstracji w więzieniu Drapczi
w maju 1998 roku. Nie pomieszczono tu nazwisk osób zastrzelonych podczas
demonstracji. Podobny los spotkał wielu innych Tybetańczyków, których imion
nie jesteśmy w stanie potwierdzić. Informacje tego rodzaju otrzymujemy
zwykle od byłych więźniów – często
z kilkumiesięcznym lub nawet kilkuletnim opóźnieniem – gdyż władze chińskie
najwyraźniej nie zamierzają się nimi z nikim dzielić.
Jak już wspominaliśmy, zgony w wyniku tortur
mają wspólne cechy. Z reguły dochodzi do nich poza murami więzienia, choć
nie ulega wątpliwość, że ich bezpośrednią przyczyną było nieludzkie bicie
i, zadawane najczęściej podczas przesłuchań, tortury. Władze starają się
zwalniać umierających więźniów, by uniknąć odpowiedzialności. Wielu więźniów
umiera w wyniku chorób, które są skutkiem
tortur, lub braku odpowiedniej opieki medycznej.
1988
1989
1990
1991
1992
1993
1994
1995
1996
1997
1998
Byli więźniowie mówią, że największy ból
powodują kajdanki, nazywane “żółtymi”, które zaciskają się przy każdym
ruchu ofiary. W obręczach mają ząbki, które wbijają się w skórę i kaleczą
nadgarstki. Według Paldena Gjaco, inny typ kajdanek wywołuje po zaciśnięciu
“pęcherze, które nie chcą się goić i wyglądają jak poparzenie”.
Rażenie prądem
Na początku lat 80.
Władze chińskie wprowadziły nowe narzędzie tortur – pałkę elektryczną.
Pałki takie różnią się rozmiarami i woltażem. Stanowią część wyposażenia
policji, która używa ich podczas rozbijania demonstracji. W więzieniach
i aresztach bije się nimi więźniów po całym ciele, a także gwałci nimi
kobiety.
W czasie przesłuchań pałki te są wpychane w usta więźniów, których odpowiedzi nie znajdują uznania śledczych. Powoduje to przeraźliwy ból, puchnięcie języka, czasem również wypadanie zębów. Więźniowie są też rażeni prądem przez przewody elektryczne, które owija się wokół kciuków, nadgarstków lub innych części ciała. Dla “wzmocnienia” efektu, ofiary bywają polewane wodą.
Elektrowstrząsy powodują poważne obrażenia wewnętrzne i, często, są przyczyną zaburzeń psychicznych.
Lhundup Ganden (znany też jako Ganden Taszi),
były więzień polityczny, uważa bicie pałką elektryczną za najgorszą torturę:
“Zdarli ze mnie ubranie i bili po całym ciele. Nie mogłem potem spać na
plecach ani siadać. Skóra była obrzmiała, zielona, sina, pękała”.
Skrajne temperatury
Zimą zmusza się więźniów
do stania na mrozie, w śniegu, często przez cały dzień, nago lub w bieliźnie.
Zimą temperatura w Lhasie waha się od zera do minus trzynastu stopni Celsjusza.
Na zachodzi i północy kraju temperatury są znacznie niższe. Aby zwiększyć
ból, polewa się więźniów lodowatą wodą. Niektóre karcery i izolatki są
zaprojektowane tak, by było w nich bardzo zimno.
Do zadawania bólu równie często wykorzystuje
się temperatury wysokie. Więźniowie stoją godzinami na słońcu w grubych
ubraniach i futrzanych czapach, przywiązuje się ich do rozpalonych kominów,
gasi na nich papierosy lub zawiesza nad paleniskiem.
Psy
W czasie przesłuchań
szczuje się na więźniów policyjne psy. Pies atakuje przy najmniejszym ruchu
ofiary. Były więzień, mnich, został kaleką po przesłuchaniu, podczas którego
pies odgryzł mu łydkę.
Gwałty
Gwałt jest jedną z
najbardziej barbarzyńskich tortur, jakie stosuje się w więzieniach Tybetu.
Służy przede wszystkim złamaniu ducha i wiary bezbronnych mniszek, które
brały udział w demonstracjach niepodległościowych.
W pochwy i odbytnice wbija się pręty, kije, pałki elektryczne, powodując przeraźliwy ból, obrażenia wewnętrzne, takie jak uszkodzenia nerek, i głęboką traumę.
Rzadziej słyszy się o “zwykłych” gwałtach,
niemniej w kulturze tybetańskiej gwałt zostawia na kobiecie stygmat, łatwo
więc wyobrazić sobie, że zdarzenia takie są często przemilczane.
Gwałtowny ból
Byli więźniowie podają,
że w chińskich więzieniach i aresztach chłostano ich tnącymi skórę pejczami,
kłuto igłami, wbijano pod paznokcie bambusowe drzazgi, bito w stawy, zwłaszcza
w kostki, młotkami, okładano nabitymi gwoździami deskami, drewnianymi pałkami
i stalowymi prętami.
Karcery
Warunki w karcerach
mają być tak nieludzkie, jak to możliwe. Cele są tak małe (zwykle 1,8 na
0,9 metra), że można w nich tylko siedzieć. Nie ma w nich okien ani żadnego
źródła światła; tzw. “zimne” wyłożone są stalowymi płytami. Jedyne wyposażenie
– to mały garnek, który pełni rolę umywalki i toalety.
Ukarany karcerem więzień wychodzi z celi
tylko na przesłuchania; zwykle ma skute ręce i nogi. Zdarzało się, że więźniowie
przebywali w takich warunkach ponad sześć miesięcy.
Wideo
Więźniów zmusza się
czasem do oglądania filmów z zapisem zbrodni popełnionych na narodzie tybetańskim,
takich jak zbiorowe egzekucje. Najczęściej oglądają jednak dokument o torturowaniu
buddyjskiego mnicha, który najpierw jest przybijany gwoździami do deski,
potem strażnik strzela do niego dwukrotnie, by po chwili rzucić go na stos
płonącego drewna i spalić żywcem.
Oddawanie moczu w usta więźniów
Chińscy oprawcy wymyślili
wiele technik, które służyć mają upokorzeniu, złamaniu więźniów. Mogą zmuszać
do picia ogromnych ilości wody i nie wypuszczać do toalety. Mogą też oddawać
mocz w usta więźnia. Zwykle przez gumową rurkę.
Świadectwa ofiar
Wieszany i rażony prądem
Aresztowany za udział w demonstracji 5 marca 1988
Nazywam się Ganden
Taszi, mam 29 lat, pochodzę z Medro Gongkar i jestem mnichem. Aresztowano
mnie 5 marca 1988 we wschodniej części Barkhoru. Byłem jednym z organizatorów
Monlamu, Wielkiego Święta Modlitwy.
Otoczył nas tłum chińskich policjantów i żołnierzy. Był gaz łzawiący, bicie pałkami, kolbami i kijami. Siedmiu z nas rozebrano do naga, bito elektrycznymi pałkami i polewano zimną wodą. Trwało to chyba godzinę. Przytomność odzyskałem dopiero w areszcie Guca. Miałem skute ręce. W celi było nas chyba dwudziestu.
W listopadzie 1988 skazano mnie na trzy lata za “działalność kontrrewolucyjną” i przeniesiono do Drapczi. W więzieniu założyliśmy tajną organizację. 17 maja 1990 mój wyrok podniesiono za to do dwunastu lat. W 1992 roku zwolniono mnie “ze względów medycznych”. Spędziłem w szpitalu rok.
Najgorsze było bicie elektrycznymi pałkami. Kiedy kończyli, nie byłem w stanie wciągnąć spodni i koszuli. Skóra robiła się granatowa, zielona, pękała. Nie mogłem spać na plecach.
W Guca często wieszali mnie pod sufitem. Na 10, 15 minut. Bili elektrycznymi pałkami albo razili prądem z przewodów, które owijali mi wokół nadgarstków. To było bardzo bolesne. W Outridu najbardziej lubili zwykłe pałki, pałki elektryczne i zimną wodę. Polewali wodą i razili prądem. Ale tam woleli nas chyba głodzić niż bić. Miałem wtedy ranę na głowie, którą zrobili mi jeszcze w Guca.
Z Outridu przenieśli mnie do Seitru i zamknęli w karcerze. To bardzo niedobre więzienie. Nigdzie indziej nie bito i nie wieszano mnie tak często. Tu z kolei najgorsze były “żółte kajdanki”. Zakładali je nam, powalali na podłogę i kopali w ręce. Strasznie bolało i bardzo puchło. Do dziś mam po tym blizny.
Pewnego dnia w Drapczi skuli mi ręce, założyli na głowę worek i przewieźli do Outridu. Przesiedziałem w izolatce 34 dni. Ze skutymi nogami. Było tam tak ciemno, że widziałem tylko swoje dłonie. Przy złej pogodzie nie wiedziałem nawet, czy jest dzień czy noc. Wypróżniałem się w celi. Dwa razy dziennie dawali mi dwie małe tingmo i zupę z warzyw. Pod koniec trudno mi było otwierać oczy.
Wróciłem do Drapczi, do celi najbardziej
“politycznie niepewnych”, i do ciężkiej pracy, którą dodatkowo utrudniały
kajdany na nogach. Rok później byłem w szpitalu. Do Indii dotarłem 18 grudnia
1996. Cierpię na migreny i tracę wzrok.
Nie mów o wolności
Organizator demonstracji z 27 września 1987
Nazywam się Dziampel
Cering. Mam 27 lat. Byłem mnichem w klasztorze Drepung. Pierwszy raz aresztowano
mnie 27 września 1987 wraz z 21 innymi mnichami Drepungu za zorganizowanie
demonstracji na Barkhorze. Przez cztery miesiące przewozili mnie z więzienia
do więzienia. Drugi raz trafiłem za kraty 18 lipca 1989 za udział w demonstracji.
Policja przeszukała moją klasztorną celę i znalazła ulotki o prawach człowieka.
Przesiedziałem w Sangjip sześć miesięcy,
potem przenieśli mnie do Drapczi. Dostałem pięć lat i odebrano mi prawa
publiczne na trzy lata.
W Drapczi zabrali mi i spalili wszystko, co miałem – ubrania, księgi religijne. Potem strasznie mnie bili i kopali. Następne dni wyglądały podobnie. Po jakimś czasie stali się mniej brutalni, ale bili właściwie codziennie. Jeden ze strażników wbił mi w usta pałkę elektryczną, krzycząc: “Nie będzie mówił o wolności!”.
W 1991 roku znalazłem się w grupie więźniów, która zażądała od komendantury informacji o losie naszych kolegów, zabranych za próbę przekazania listu zagranicznej delegacji. Za karę zakuli nas w kajdany. Przy okazji pobili mnie kolbami i skopali. Zamknęli nas w karcerach na 12 dni.
W więzieniu spędziłem w sumie pięć i pół roku. Często byłem wieszany nad paleniskiem z chili. Piecze i swędzi od tego całe ciało, przez wiele godzin nie można otworzyć oczu. Wielokrotnie zakuwano mnie w kajdany. Byłem też ciasno wiązany sznurem, co jest bardzo bolesne.
Zwolniono mnie w 1994 roku, ale nie dostałem
zgody na powrót do klasztoru. Uciekłem z Tybetu w październiku 1996.
Przesłuchanie z lufą przy skroni
Organizator demonstracji z 5 marca 1998
Nazywam się Jesze
Togden, mam 31 lat. Aresztowano mnie 5 marca 1988 roku przed Dżokhangiem,
gdzie wraz z kilkoma przyjaciółmi zorganizowałem demonstrację. Policja
aresztowała nas po kilku minutach. Wyglądało to jak jakaś bitwa – było
pełno krwi, wszędzie walały się szaty mnichów.
Zanim dowieźli nas do więzienia, kopali i bili bez opamiętania. 13 dni spędziłem w Guca, przesłuchiwany po 14 godzin dziennie. Czasem zadając pytania przystawiali mi karabin do głowy. Potem przewieziono mnie do Outridu, siedziałem tam sześć miesięcy. Dawali bardzo mało wody i jedzenia. Byliśmy tak głodni, że zjedliśmy mydło i pastę do zębów.
Przesłuchiwano mnie jeszcze przez trzy
miesiące. Zawsze byli dwaj oficerowie – Tybetańczyk i Chińczyk. Bili mnie
elektrycznymi pałkami, wciskali mi je w usta. Szczuto na mnie psy. Po przesłuchaniu
skuwali mi ręce i kciuki.
Wyrok bez procesu
Uczestniczka demonstracji z października
1989
Nazywam się Phuncok
Zomkji. Mam 27 lat, jestem mniszką z lhaskiego klasztoru Toelung. Aresztowano
mnie w październiku 1989 za udział w pokojowej demonstracji, w której uczestniczyło
jeszcze pięć mniszek.
Zostałyśmy aresztowane i przewiezione do więzienia Guca, w którym spędziłam następne dwa i pół roku. A potem jeszcze sześć miesięcy w Trisam. Byłam regularnie przesłuchiwana, bita i torturowana. Dla mnie najgorsze było stanie na rękach przy ścianie. Trwało to ponad godzinę. Myślałam, że pęknie mi głowa. Kiedy padałam, policjant bił mnie, póki nie “wróciłam do postawy”. Pobrali mi raz krew. Moja przyjaciółka umarła po takich trzech zabiegach.
Nigdy nie byłam w sądzie, ale powiedzieli mi, że zostałam skazana na trzy lata więzienia. Wypuścili mnie w październiku 1992, ale nie dali wrócić do klasztoru. Nie miałam po co żyć. We wrześniu 1995 uciekłam do Indii. Mieszkam teraz w klasztorze Dolma Ling w Dharamsali. Jest w nim 20 mniszek, które były w Guca.
Ciągle choruję. Najgorsze są jednak koszmary.
To wszystko ciągle mi się śni.
Gwałt pałką elektryczną
Uczestniczka pokojowej demonstracji z 4 lutego 1988
Nazywam się Tenzin
Czoedon. Mam 28 lat, jestem mniszką. Byłam w Guca dwa miesiące za udział
w demonstracji niepodległościowej, która odbyła się 4 lutego 1988 roku.
Aresztowała nas chińska policja i zawiozła do Guca. Kiedy jedna z mniszek krzyknęła: “Tybet jest niepodległym krajem!”, zaczęli nas tłuc kolbami. Potem pobili nas strażnicy z Guca i natychmiast zaczęły się przesłuchania.
Do mojej celi przyszli trzej z BBP i pytali, kto zaczął demonstrację. Bardzo bili. Nagle przestali i jeden wrzasnął: “Bezwstydne, głupie mniszki! Umiecie tylko małpować mnichów. Gdybym miał przy sobie pistolet, z przyjemnością bym cię zastrzelił”. Poszczuli na mnie psa. Nie ruszałam się, nawet gdy gryzł.
Spędzili nas do dużej sali i kazali rozebrać się do bielizny. Wyprowadzano nas kolejno do celi, w której czekały cztery kobiety. Młoda Chinka i trzy Tybetanki. Zdarły ze mnie ubranie i kazały położyć się na podłodze, jak przy pokłonach. Wszystkie miały sznury z supłami, pałki elektryczne i kije. Nosiły maski i rękawiczki. Najpierw biły mnie kijami po całym ciele. Po pięciu uderzeniach zaczęłam tracić przytomność. Kiedy ją odzyskałam, zobaczyłam, że moje koleżanki z klasztoru są gwałcone, w odbyt, elektrycznymi pałkami. Wtedy zaczęli bić nimi mnie. Czułam się tak, jakby pękało mi serce. Myślałam, że rozerwą mi żołądek.
Kazały mi stanąć przy ścianie. Próbowałam protestować. Złapały mnie i wcisnęły tę pałkę w pochwę, czterokrotnie, z całej siły. Potem w usta. Z całej siły je zaciskałam. Polała się krew. Omal nie wybiły mi zębów. Nie mogłam się ruszać, więc zawlokły mnie do celi. Nie wiedziałem, czy jest dzień, czy noc. Kiedy odzyskałam świadomość, zobaczyłam, że moja skóra nabrała zielonego koloru. Miałam też rany na pośladkach.
Gdy nas wypuszczali, powiedzieli: “Jesteście młode i niedojrzałe. Nie umiecie myśleć. Jeżeli jeszcze kiedyś pojawicie się na demonstracji, zostaniecie stracone”. Byłyśmy pod bezustannym nadzorem BBP.
Wyszłam 27 czerwca 1988. Dwa lata później uciekłam z Tybetu. Zdecydowałam się na to, gdy wyrzucili mnie z klasztoru i kazali wracać do rodzinnego miasta. Nie miałam gdzie pójść. Wiedziałam, że moja ucieczka zaszkodzi krewnym, ale nie miałam wyboru.
Na skutek tortur straciłam 30 procent zdrowia
i sprawności. Dotyczy to głównie prawej części ciała. W więzieniu nigdy
mnie nie badano i nie dawano żadnych lekarstw. Po zwolnieniu nie wstawałam
z łóżka przez dwa miesiące. Nie mogłam nawet iść do lekarza. Wysyłałam
tylko próbki moczu. Codziennie boli mnie głowa i plecy. Mam kłopoty z żyłami.
Nie jestem w stanie czytać ani uczyć się przez dłuższy czas.
“Nie straciłam ducha”
Uczestniczka demonstracji z maja 1988
Nazywam się Rinzin
Kunsang. Jestem mniszką, pochodzę z Njemo. Mam 31 lat. Aresztowano mnie
w maju 1998 za udział w demonstracji i zawieziono do aresztu Guca. Po drodze
bił mnie kolbą funkcjonariusz BBP. W areszcie od razu zaczęło się przesłuchanie.
Podczas przesłuchania bito mnie pałką i kolbą. Potem zamknięto w izolatce. Nie widziałam koleżanek aż do dnia zwolnienia.
Byłam regularnie torturowana. Kiedyś kazano mi rozebrać się do bielizny. Musiałam uklęknąć przy stole, opierając brodę o blat. Przez godzinę tłuczono mnie pałką. Strażnicy robili sobie od czasu do czasu pięciominutową przerwę. Kładli mi wtedy na plecach stołek i mówili, że dowiem się, co to ból, jeśli spadnie na podłogę.
Oficer powtarzał, że to ja zorganizowałam demonstrację i że pójdę siedzieć. Nagle podszedł do mnie strażnik z karabinem i wepchnął mi lufę w usta. Powiedział, że zabije mnie, jeśli nie powiem prawdy. Wykrztusiłam, że nic nie ukrywam i że jeżeli chcą, to mogą mnie zabić.
Poszli na kolację, a gdy wrócili, zabrali mnie do innej celi, w której było cztery osoby z BBP – dwaj mężczyźni i dwie kobiety. Zaprowadzono mnie do korytarza, w którym zdarto ze mnie ubranie na oczach grupy więźniów kryminalnych. Obie kobiety założyły rękawiczki i maski na usta. Powiedziały, że zaraz zorganizują mi wesele z mnichem. Kazały mi położyć się na podłodze. Kopały mnie i skakały po mnie w tych wojskowych butach. Potem musiałam uklęknąć. Biły mnie taką specjalną pałką, która ma uchwyt i spłaszczony koniec nabijany gwoździami. Strasznie bolało, miałam głębokie rany na pośladkach. W końcu oddali mi ubranie. Zabrali tylko pas i sznurówki, żebym się nie powiesiła. W celi nie miałam materaca, a plecy i pośladki bolały mnie tak, że nie mogłam usiąść. Następne przesłuchania wyglądały podobnie.
Po zwolnieniu poszłam do szpitala w Lhasie.
Kiedy wróciłam do klasztoru, była tam już chińska grupa robocza ze swoim
“programem reedukacji”. Wkrótce potem wydalono z klasztorów wszystkich
byłych więźniów politycznych. Sześć lat temu uciekłam do Indii. Wciąż boli
mnie w pasie, mam też kłopoty z żyłami.
Wyobraźnia oprawców
Uczestniczka demonstracji z 22 września 1989
Nazywam się Rinzin
Czoenji i mam 26 lat. W 1988 roku uczestniczyłam w demonstracji wraz z
jedenastoma mnichami i dwoma mniszkami. Nie złapano mnie, ale zostałam
wydalona z klasztoru. 22 września 1989 wzięłam udział w demonstracji o
niepodległość i uwolnienie wszystkich więźniów politycznych. Aresztowano
mnie na Barkhor wraz z pięcioma innymi mniszkami i przewieziono do Guca.
Zatrzymali nas po południu, ale musiałyśmy stać na dworze, bez ruchu, do pierwszej w nocy. Potem zaczęły się przesłuchania. Trwały dwa miesiące. Czasem wzywano mnie nawet trzy razy dziennie. Każde przesłuchanie trwało około dwóch godzin. Zawsze oznaczało bicie pałką elektryczną. Zwykle brało w tym udział trzech, czterech mężczyzn. Skuwali nam ręce na plecach, wieszali i bili. Czasem tłukli też powiązanym w supły sznurem. Nie zliczyłabym tych wszystkich kopniaków i policzków. Zdejmowali nas z żerdzi i znów bili pałkami elektrycznymi. Robili też inne rzeczy. Kazali godzinami stać na słońcu, bili bambusowymi trzcinami, razili prądem przez przewody, które zawiązywali nam na palcach.
5 listopada 1989 skazali mnie na siedem lat za “kontrrewolucję”.
5 marca 1992 przypadał Losar (Nowy Rok tybetańskiego kalendarza). Niektórzy więźniowie – ja również – postanowili założyć tego dnia zwykłe ubrania, żeby uczcić rocznicę poprzednich protestów. Kazano nam się przebrać, ale odmówiliśmy. Zaczęło się bicie. Żołnierzy mieli takie plastikowe rury, grube jak ramię mężczyzny. Od bicia nimi robiły się potworne sińce i następnego dnia dostawało się skurczy. Używali ich przy każdym proteście w więzieniu.
Kiedy zabrali Aczę Czungdak i Dadon, protestowałyśmy przez trzy dni. Trzeciego dnia rano kazali nam wyjść do pracy. Odmówiłyśmy. Powiedziałyśmy, że nie będziemy pracować, póki nie wrócą. 15 strażników zaczęło tłuc nas kolbami. Wtedy zaprotestowali więźniowie kryminalni, a strażnicy pobiegli i do nich. Następnego dnia żadna z nas nie mogła się ruszyć. Bili pasami, więc wiele miało głębokie rany na głowach i twarzach.
W 1994 roku wprowadzili przymusowe ćwiczenia dla więźniów politycznych. To było piekło. Ćwiczenia zaczynały się przed świtem i trwały przez cały dzień. Wiele z nas chorowało, a oni bili, jeśli nie umiało się poprawnie wykonać jakiegoś ćwiczenia. Każdy niewłaściwy ruch oznaczał bicie i kary dodatkowe. Czasem trwało to wszystko do północy, nawet jeśli padało. Strażnicy i tak zresztą stali pod dachem. Z tych ćwiczeń zwolnili mnie tylko raz, gdy byłam po operacji. Musiałam za to iść do pracy.
Widziałam więźniów, dla których bicie i
tortury oznaczały trwałe kalectwo. Wyszłam 9 września 1995.
Bity i rażony prądem
Uczestnik demonstracji z 27 września 1987
Nazywam się Ngałang
Rinczen. Mam 32 lata, jestem mnichem klasztoru Drepung. W chińskich więzieniach
spędziłem w sumie sześć lat i dziesięć miesięcy. Pierwszy raz aresztowano
mnie 27 września 1987 podczas pokojowej demonstracji. Przesiedziałem cztery
miesiące w Guca i Sangjip.
W Sangjip rozdzielono nas i przesłuchiwano przez 20 dni. 1 października była demonstracja, przewieziono nas więc do Guca. Trzymali mnie tam i przesłuchiwali przez miesiąc. Razili prądem, bili, kopali. Najgorsze były jednak przesłuchania. Próbowali z nas przecież wyciągnąć nazwiska, kontakty. Z reguły mieliśmy skute ręce i nogi. Jak już mówiłem, wypuścili nas po czterech miesiącach.
17 lipca 1989 aresztowano mnie ponownie i przewieziono do Sangjip. Skuli mi ręce i zamknęli w karcerze na sześć miesięcy. Siedziałem tam rok, bez procesu, regularnie przesłuchiwany i torturowany. Potem skazali mnie na dziewięć lat – wyrok obniżono do sześciu i pół roku – i pozbawili praw publicznych na pięć.
Wielokrotnie mnie torturowano. Bito (to znaczy kopano, okładano pięściami, kijami, kolbami i batami), rażono prądem, wystawiano na mróz, pobierano krew, grożono śmiercią mnie, moim krewnym i przyjaciołom, pozbawiano snu, jedzenia, wody, prawa do korzystania z toalety, kąpieli i opieki medycznej, zamykano w karcerze, zmuszano do ciężkiej pracy, ćwiczeń fizycznych i stania bez ruchu całymi godzinami.
W 1994 roku władze wymyśliły nową torturę – wyczerpujące ćwiczenia fizyczne, którym towarzyszyła niezwykle surowa dyscyplina. Musieliśmy ustawić się w szeregu i biec. Słońce czy deszcz, ponad siedem godzin, bez posiłku. Głodzonym, chorym więźniom, takie “ćwiczenie” odbierało resztki sił.
Zwolniono mnie 17 stycznia 1996. Nie mogliśmy wrócić do klasztoru, kazano nam jechać do rodzinnych domów. Po sześciu miesiącach zdecydowałem się na ucieczkę do Indii, gdyż w Tybecie nie zostało mi nic. Dotarłem tu 6 listopada 1996.
Mam zespół potraumatyczny, cierpię na chroniczne
bóle głowy i pleców o podłożu psychicznym.
Poparzenia
Aresztowany za udział w proteście 15
listopada 1992
Nazywam się Lobsang
Dhargaj. Mam 31 lat. W 1989 roku wstąpiłem do klasztoru Ragja w pobliżu
Czuwy.
15 października 1992 uroczyście intronizowano Szóstego Szingsę Rinpocze. Podczas ceremonii wraz z trzema przyjaciółmi rozdawałem ulotki, na których były hasła, takie jak “Wolny Tybet” i “Chińczycy precz z Tybetu”, oraz małe, drukowane flagi Tybetu. Na dachu klasztoru zatknęliśmy dużą, prawdziwą flagę. O świcie następnego dnia do klasztoru przyjechali funkcjonariusze BBP i wojsko. Zatrzymali dwudziestu mnichów, których bito i przesłuchiwano, żądając podania nazwisk inicjatorów protestu. Dziesięć dni później aresztowano mnie w Gjugo, gdzie się ukrywałem. Ośmiu policjantów zakuło mnie w kajdanki i wrzuciło do samochodu.
Przez rok siedziałem w więzieniu Golok. Bez procesu. Codziennie byłem przesłuchiwany i torturowany. Bili mnie pięściami, pałkami, kopali, razili prądem. Najgorzej było, gdy zakuli mi ręce na gorącym kominie i zostawili na cały dzień bez jedzenia i wody. Miałem pęcherze na całym ciele. Bąble pękały, a spływający ze mnie pot potęgował ból. Kiedy nocą przyszli mnie wreszcie rozkuć, miałem buty pełne potu.
Ponieważ nadal nie chciałem się “przyznać”, oskarżono mnie o “kontrrewolucyjną propagandę o podżeganie”. Skazano mnie na pięć lat więzienia, ale wypuszczono 25 maja 1995, gdyż moi krewni dali jakiemuś Chińczykowi jaki, owce i tybetańskie leki warte 50 tys. yuanów (ok. 6.150 USD). Musiałem mieszkać w Gjugo (70 km od Ragja), żeby mnie mieli na oku.
2 kwietnia 1997 uciekłem z Tybetu z Szingsą
Rinpocze. 28 kwietnia 1997 byliśmy w Dharamsali.
Torturowana i gwałcona
Uczestniczka protestu po masakrze z 5 marca 1988
Nazywam się Cultrim
Dolma. Mam 28 lat. Kiedy ukończyłam siedemnasty rok życia, zostałam przyjęta
do klasztoru Czubsang. Brałam udział w ogromnej demonstracji w Lhasie 1
października 1987. Policjanci strzelali z dachów do tłumu. Wielu Tybetańczyków
zginęło, wielu odniosło rany.
6 kwietnia 1988, w kilka tygodni po masakrze mnichów podczas Monlamu, sześć mniszek z naszego klasztoru zorganizowało demonstrację na Barkhor, domagając się uwolnienia aresztowanych. Otoczyli nas chińscy żołnierze. Dwóch wykręciło mi ręce i wepchnęło na ciężarówkę. Zabrali nas do aresztu Guca, który leży o jakieś 5 km na wschód od Lhasy.
Na miejscu rozdzielono nas i zrewidowano. Zaprowadzono mnie do drugiego budynku. Przesłuchanie prowadzili kobieta i mężczyzna. W tej celi było wiele instrumentów do zadawania tortur. Podczas przesłuchania kopali mnie i bili elektryczną pałką.
Później rozstawili nas w czterech miejscach na dziedzińcu. Stałam przy bramie. Kopał mnie każdy przechodzący żołnierz.
Miałyśmy skute ręce. Potem każdą wleczono do grupki sześciu chińskich policjantów, którzy bili elektrycznymi pałkami i nogą od stołka. Jeden kopnął mnie w pierś z taką siłą, że nie mogłam zaczerpnąć powietrza.
Potem kazali nam stać z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Co chwila któraś upadała, a wtedy zmuszali ją do wstania.
Ciągle zadawali jakieś pytania, bijąc i kopiąc. Przyprowadzili wielkiego psa i zaczęli go na nas szczuć. Policjant kazał nam biec, ale żadna nie mogła, więc ten pies zostawił nas w spokoju.
O zmierzchu zabrano nas do budynku. Szłyśmy w szpalerze żołnierzy, którzy kopali, bili i z całej siły ciągnęli za uszy. Zamknęli mnie w maleńkiej celi, w której była tylko gliniana miska i wiaderko. Padłam na betonową podłogę i chyba straciłam przytomność.
Następnego ranka zaprowadzono mnie do pokoju, w którym siedzieli za stołem trzej policjanci. Na blacie leżały pistolety, pałki elektryczne i żelazne pręty. Jeden z nich zapytał: “Po co chodzisz na manifestacje? Dlaczego prosisz się o tortury i bicie?” (...) Wstali zza stołu i zaczęli przebierać wśród rozłożonych na stole przedmiotów. Upadłam po pierwszym uderzeniu pałką elektryczną.
Wrzeszczeli, żebym wstała, ale nie mogłam. Zerwali ze mnie szaty i wcisnęli mi pałkę w pochwę. Myślałam, że nie przeżyję tego bólu i szoku. Zrobili to jeszcze wiele razy, potem bili po całym ciele. Ktoś mnie podniósł, a inni okładali prętami i kopali. Raz po raz upadałam na podłogę. Wtedy znów wcisnęli we mnie tę pałkę i bili.
Następne cztery miesiące wyglądały podobnie. Najpierw strasznie się bałam, ale potem zaczęłam myśleć o innych kobietach i mężczyznach, którzy siedzą w więzieniu. Wielu z nich ma przecież rodziny, a więc muszą się bardzo martwić. Zaczęłam uświadamiać sobie, że nie mam nic do stracenia.
Z Guca wypuszczono mnie latem 1988. Wydalono mnie z klasztoru i skierowano do rodzinnej wioski. Nie wolno mi było nosić szat, brać udziału w uroczystościach religijnych i rozmawiać z mieszkańcami wioski. Wieczorem musiałam zgłaszać się na “reedukację”.
Zgodziłam się wtedy na udział w brytyjskim filmie dokumentalnym. Nie chciałam zasłaniać twarzy. Po pewnym czasie zaczęto o tym mówić. Wielu Tybetańczyków uważało, że jestem bardzo odważna, ale byli i kolaboranci... Czułam, że wkrótce po mnie przyjdą. Zaczęłam się bać o rodziców. Pomyślałam, że poproszę o zgodę na powrót do klasztoru, który wydawał mi się najbezpieczniejszym miejscem na Ziemi.
Ale w Czubsang powiedzieli, że nie mogą mnie przyjąć. Okazało się też, że chińska policja rozbiła obóz pod klasztorem. Kiedy przechodziłam obok, minęli mnie trzej żołnierze na rowerach. Zatrzymali się i pojechali za mną. Dogonili i przewrócili na ziemię. Jeden zdjął koszulę, obwiązał mi nią głowę, kneblując usta rękawami, żebym nie mogła krzyczeć. Kolejno mnie zgwałcili, przy samej granicy obozu. Potem po prostu sobie poszli.
Przez dwa miesiące mieszkałam w Lhasie. Opiekowali się mną dobrzy ludzie. Władze chińskie coraz bardziej interesowały się filmem, do którego udzieliłam wywiadu. Coraz bardziej bałam się ponownego aresztowania. Zawsze marzyłam o tym, żeby być mniszką. Ślubowałam czystość, a po tym gwałcie nie mogłam wrócić między moje siostry. Pozostawała tylko ucieczka.
W grudniu 1990 dotarłam do Dharamsali.
Mieszkam teraz w Stanach Zjednoczonych. Jestem osobą świecką.
Torturowany za Panczenlamę
Aresztowany 26 listopada 1995 za odrzucenie chińskiego Panczenlamy
Nazywam się Lobsang
Szakja. Mam 24 lata, pochodzę z Szigace.
W kwietniu 1995 do mojego klasztoru (Taszilhunpo w Szigace, siedziba panczenlamów) wkroczyła trzynastoosobowa “grupa robocza”, która zaczęła nas “reedukować”. Miesiąc później zorganizowano kilkanaście zebrań, podczas których kazano nam wyrazić poparcie dla polityki i strategii władz [w sprawie Panczenlamy]. Wszyscy odmówili. Czterech mnichów napisało w naszym imieniu list, w którym wyjaśniali, że reinkarnacja to sprawa religijna i że właśnie dlatego wierzymy w Panczenlamę, którego wskazał Dalajlama.
25 listopada 1995 do klasztoru przywieziono Gjalcena Norbu, chłopca, którego mianował Panczenlamą chiński rząd. Nie było mnie [podczas uroczystego powitania], więc po północy przyszło po mnie sześciu żołnierzy LPZ. Wywlekli mnie z klasztoru i zawieźli do więzienia Szigace Njari. Założyli mi worek na głowę i skuli ręce. Dosłownie po piętnastu minutach zabrali mnie z Njari do Karthang. Następnego ranka przesłuchiwał mnie komendant lokalnego BBP i szef departamentu spraw wewnętrznych. Skuto mnie, zawieszono na żerdzi i, bijąc i kopiąc, pytano, dlaczego nie krytykowałem Dalajlamy i nie chciałem zaakceptować chińskiego Panczenlamy. Nie odpowiadałem, a oni bili mnie łokciami w brzuch i kopali. Trwało to kilka godzin. Do toalety wyprowadzał mnie strażnik. Za każdym razem zakładali mi na głowę worek.
Przesłuchania trwały sześć dni. Potem powiedzieli mi, że albo się przyznam i dostanę łagodny wyrok, albo będą mnie tam trzymać do końca życia. “Dobrze ci radzimy, więc się zastanów”, powiedzieli. Nie przyznałem się. Znowu były kajdanki, żerdź i bicie. Głównie w brzuch. Krwawiłem i co chwila traciłem przytomność, a oni oblewali mnie wodą. Wtedy też usłyszałem, jak jeden z nich mówi: “Bij tak, żeby nie było widać. Zepsuj mu coś w środku”.
Przesłuchania trwały z reguły od 10 do 15. Po tygodniu robili sobie pięciodniową przerwę.
W tym okresie próbowało odwiedzać mnie wielu krewnych i przyjaciół z Szigace. Przynosili jedzenie i ubrania, których nigdy nawet nie zobaczyłem. Jeden z nich zaczął o tym mówić i spędził w areszcie piętnaście dni. Po miesiącu dano mi zgodę na widzenie z matką, ale nie pozwolono nam rozmawiać.
Przesłuchania – i bicie – ciągnęły się przez następne dwa miesiące. Krewni i znajomi, którzy wiedzieli, w jakim jestem stanie, próbowali poruszyć niebo i ziemię, żeby skierowano mnie do szpitala. Udało się, gdy lekarz stwierdził, że mam problemy z żołądkiem, trzustką i jelitami. Ale przesłuchiwano mnie nawet w szpitalu. Dzięki dyrektorowi Szpitala Ludowego i lekarzowi z Instytutu Medycyny Tybetańskiej, po dwóch miesiącach poczułem się lepiej.
Uciekłem ze szpitala w nocy. Przez dwa
lata ukrywałem się, do Indii dotarłem 10 października 1997.
Ćwiczenia dla młodocianych
Aresztowany w 1994 za rozlepianie plakatów
Nazywam się Luesang.
Mam 16 lat, jestem mnichem z klasztoru Deczen Sangak Ling. 4 grudnia 1994
wraz z trzema innymi mnichami rozlepiałem plakaty niepodległościowe i małe,
drukowane flagi tybetańskie w Takce. Następnego dnia dziesięciu mnichów
z mego klasztoru demonstrowało przed Cuglhakangiem. Po kilku minutach aresztowała
ich policja. Uciec zdołało tylko dwóch. Siedmiu z zatrzymanych
dostało od dwóch do sześciu lat więzienia.
Rankiem 9 grudnia 1994 do klasztoru przyjechało dwudziestu policjantów. Aresztowali Lobsanga Dziampę i mnie. Zabrali mnie do okręgowego więzienia Takce, w którym spędziłem cztery miesiące.
Najbardziej bili przez trzy miesiące, gdy “czekałem na wyrok”. W twarz, po całym ciele. W drugim tygodniu marca 1995 przenieśli mnie do Trisam. Nadal nie wiedziałem, czy mam jakiś wyrok. Urzędnicy sprawdzili w papierach i okazało się, że dostałem dwa lata. Wyrok zaczął się 9 grudnia.
W Trisam więźniowie pracują od 10 do 20, głównie poza murami, w chińskich fabrykach. Ja trafiłem na budowę. Zdarzało się nam harować przez 24 godziny, niemal bez przerw i bez jedzenia. Przy okazji napatrzyłem się na bicie i tortury elektrycznymi pałkami.
Zimą musiałem uczestniczyć w ćwiczeniach wojskowych. W połowie 1995 zacząłem mieć kłopoty ze wzrokiem. Traciłem też władzę w rękach. Kiedy było już ze mną bardzo słabo, pozwolili mi na wizytę u lekarza. W lhaskim szpitalu zapisano mi 11 butelek glukozy. Chorowałem jeszcze przez miesiąc.
Wypuścili mnie, ale nie mogłem wrócić do
klasztoru ani iść do żadnej szkoły. Ilekroć dochodziło do politycznych
niepokojów, byłem zatrzymywany i przesłuchiwany. Na ucieczkę zdecydowałem
się w sierpniu 1997. Po długiej wędrówce dotarłem wreszcie do Katmandu,
ale zostałem aresztowany i spędziłem w więzieniu dwa miesiące. W Indiach
jestem od 25 listopada 1997.
Aresztowanie młodocianej mniszki
Zatrzymana za udział w pokojowej demonstracji w marcu 1992
Nazywam się Lobsang
Czoedon. Mam 21 lat. Pochodzę z centralnego Tybetu.
Miałam szesnaście lat, gdy aresztowano mnie podczas pokojowej demonstracji w Lhasie. Chyba sześciu policjantów wykręcało mi ręce, zakuwało w kajdanki, biło i kopało. Zawieźli mnie do aresztu Guca. Zatrzymano także pięć innych mniszek, które uczestniczyły w tej demonstracji.
W Guca regularnie wzywano mnie na przesłuchania i torturowano. Zawsze uczestniczyło w tym trzech, czterech policjantów. Często posługiwali się pałkami elektrycznymi. Podczas trzeciego przesłuchania zbili mnie strasznie skórzanymi batami i pałkami elektrycznymi. Było nas sześć w bardzo małej celi. Brakowało jedzenia. Trzy razy dziennie dawali nam po kawałku chleba i trochę zupy.
W Guca musiałam sadzić bambusy, sprzątać toalety i prać ubrania strażników. Na moich oczach torturowano wielu więźniów. Wiem, że niektórzy umarli w szpitalu. W Guca zamęczono na śmierć moje dwie przyjaciółki. Jedną z nich była Szerab Ngałang.
Wszystkie musiałyśmy nauczyć się liczyć po chińsku. Od czasu do czasu odpytywali nas strażnicy. Któregoś dnia padło na Szerab. Pomyliła się i zgubiła. Pamiętam, że uśmiechnęła się wtedy. A oni zbili ją strasznie elektrycznymi pałkami. W 1995 zwolnili ją ze względów zdrowotnych. Była tak chora, że musieli ją zabrać do szpitala. Umarła dwa miesiące później. Miała 15 lat. Trzy spędziła w więzieniu.
Druga, Phuncok Jangkji, mniszka z Miczungri, też trafiła do więziennego szpitala po torturach. Umarła sześć dni później, 4 czerwca 1994. Miała 20 lat. Komendantura nie chciała wydać ani nawet sprzedać jej zwłok rodzicom. Powiedzieli tylko, że umarła z przyczyn naturalnych.
Po 18 miesiącach ogłoszono mój wyrok. Nie byłam na żadnym procesie. Kazali mi tylko podpisać kartkę, na której było napisane, że skazuje się mnie na trzy lata za “kontrrewolucję”. Przeniesiono mnie do Trisung, skąd wyszłam w lutym 1995.
Po sześciu miesiącach – dwa miesiące byłam w Lhasie, gdzie szukałam koleżanek z więzienia – uciekłam do Indii.
Od tych tortur mam ciągle problemy z jelitami.
W areszcie Guca jest obecnie ok. 400 więźniów, w tym mnisi i mniszki. Większość ma poranione nogi i ramiona i połamane żebra. Traktują nas nieludzko.
Wielu jest rannych od bicia elektrycznymi pałkami, kijami, pięściami. Takie rany ma 98 proc. więźniów.
Nieprzytomni rozwożeni są do szpitali. I tak, w ciężkim stanie, 9 mnichów z Dżokhangu jest w szpitalu Mencekhang, dwunastu z Drepungu, Gandenu i Neczung w Szpitalu Robotniczym w Norbulingce, a czterech lub pięciu z Kha, którzy chyba już nie żyją, w Kin-yal Yu-yen (szpital BBP).
Między 5 a 25 marca 1988 przywieziono tu
ok. 200 nowych aresztantów.