Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji
TCHRD Update
31 października 1998

 

 

Rodzice sprowadzają dzieci z Indii

 

 

Wiarygodne źródło w Tybecie informuje, że władze zmuszają mieszkańców Lhasy do sprowadzenia do kraju dzieci, które uczęszczały do szkół w Indiach. Polecenie wydano 22 października 1994 roku. Do tej pory z nauki w palcówkach prowadzonych przez tybetański rząd emigracyjny musiało zrezygnować – wbrew woli samych uczniów i ich bliskich – 37 dzieci.

Troje rodziców pracujących w lhaskiej szkoły średniej pojawiło się niedawno w Dharamsali, by zabrać dzieci, które uczęszczały do szkoły w Tybetańskiej Wiosce Dziecięcej (TWD).

Liceum w Lhasie znalazło się na liście tysiąca najlepszych szkół w Chinach. Dyrekcja, próbując poprawić wizerunek placówki, postanowiła sprawdzić, czy wszyscy pracownicy zastosowali się do polecenia z 1994 roku. Okazało się, że dzieci trojga spośród 200 zatrudnionych (w tym 160 nauczycieli) nadal uczą się za granicą. Pracownicy szkoły muszą być “politycznie czyści, co między innymi wymaga sprowadzenia do kraju dzieci uczęszczających do szkół w Indiach.

Szkoła średnia w Lhasie, którą powołano w 1955 roku, znajduje się na tyłach pałacu Potala. Ta największa i uchodząca za najlepszą szkoła w Tybecie przyjmuje dzieci ze wszystkich regionów. Podobnie jak Uniwersytet Tybetański podlega bezpośrednio administracji “Tybetańskiego Regionu Autonomicznego”. Połowa z 3000 uczniów – to Chińczycy.

20 marca 1998 roku dyrektor szkoły kazał trojgu rodziców wypełnić polecenie w ciągu sześciu miesięcy. Nie mogąc uzyskać niezbędnych dokumentów i obawiając się podróży w czasie upałów, nie sprowadzili jednak dzieci na czas.

We wrześniu dyrekcja wezwała ich ponownie, pytając, dlaczego nie udali się do Indii po dzieci. Jednocześnie zawieszono ich w pracy do czasu wykonania polecenia i cofnięto premię za ubiegły rok.

Kiedy okazało się, że rodzice nie mogą wyjechać za granicę, Biuro Bezpieczeństwa Publicznego natychmiast wydało im dokumenty podróży. Wszyscy musieli wpłacić 1000 yuanów (ok. 125 USD) kaucji, która zostanie im zwrócona po przywiezieniu dzieci. Wszystko wskazuje na to, że jeśli nie sprowadzą dzieci, stracą pracę.

Z innych raportów wynika, że różne komórki administracyjne TRA prześcigają się w dowodzeniu “politycznej czystości” personelu. Akcje wydziałów zatrudniających osoby, o których wiadomo, że mają dzieci w Indiach, idą w dół. Zwierzchnicy robią więc wszystko, by oczyścić personel.

Kwestia dzieci pojawiła się po raz pierwszy w “Dokumencie nr 58 Komitetu ds. Działań Dyscyplinujących TRA”, który w punkcie trzecim stanowi, że: “członkom partii i kadrom nie wolno wysyłać dzieci do szkół prowadzonych przez administrację dezerterów. Ci, którzy już to zrobili, muszą sprowadzić je z powrotem w określonym terminie”. I dalej: “Osoby, które po ogłoszeniu tego polecenia nie sprowadzą dzieci i pozwolą im na dalsze studiowanie w szkołach prowadzonych przez separatystów i uciekinierów, zostaną ukarane stosownie do rangi wykroczenia według procedur partyjnych i politycznych”.

Uczeń z TWD, który wyjechał do Tybetu w kwietniu 1998 i wrócić do Indii w lipcu, powiedział TCPCD, że “powracający uczniowie, którzy nie ukończyli 15 roku życia, przyjmowani są do bardzo słabo wyposażonych szkół podstawowych. Młodzież starszą zatrudnia się w biurach turystycznych lub innych placówkach państwowych. Poddaje się ich jednak ciągłej obserwacji i często dyskryminuje. Podejrzewani o działalność polityczną lub kontakty zagraniczne mogą w każdej chwili stracić pracę.

Kilku spotkałem na Barkhor (np. Ngałanga Seldona i Jesze Cogjal z TWD w Dharamsali), gdzie robią drobne interesy – sprzedają kadzidła i flagi modlitewne, czyszczą buty, wyplatają maty itd. Ci, którzy stracili pracę, żyją z reguły w bardzo trudnych warunkach. Wielu pije. W maju opowiadano mi o chłopaku, który, kompletnie pijany, popełnił samobójstwo. Wszyscy mówili mi, że władze są wobec nich bardzo podejrzliwe”.

 

 

Czternastolatka skazana na trzy lata
 

Cering Czoekji, mniszka z klasztoru Szugseb w okręgu Toelung Deczen, przybyła do Dharamsali 22 października 1998 roku. Trzy lata temu aresztowali ją Chińczycy. Miała wówczas czternaście lat.

 

Cering Czoekji wstąpiła do klasztoru Szugseb w wieku ośmiu lat. W świątyni mieszkało wtedy dziewięćdziesiąt mniszek. 12 grudnia 1993 roku czternastoletnia Cering, dwudziestoletnia Jesze Cundue i czternastoletnia Cering Tharczin zorganizowały demonstrację na lhaskim rynku Barkhor. Dziewczęta szły przez plac krzycząc: “Tybet jest niepodległym krajem”, “Chińczycy precz z Tybetu”, “Niech żyje Jego Świątobliwość Dalajlama”. Po dziesięciu minutach zostały aresztowane przez tajniaków z Biura Bezpieczeństwa Publicznego.

Zabrano je na komisariat, z którego zostały przewiezione do aresztu Guca. Pierwsze przesłuchanie odbyło się na komisariacie. “Powiedziałam im, że demonstracja to był mój pomysł. Bili mnie po twarzy. Bili elektrycznymi pałkami i deską z gwoździami”, mówi Cering. “Pytali: kto za tobą stoi? Kto wydaje wam polecenia? Dalajlama? Co zrobił dla was Dalajlama?”. Całej trójce powiedziano, że jeśli się przyznają i okażą skruchę, to zostaną zwolnione. “Przesłuchanie trwało trzy, może cztery godziny. Potem przewieziono nas do Guca. Przez godzinę stałyśmy pod bramą – kazali nam czytać wywieszone tam obwieszczenie. Rozdzielili nas. W mojej celi nie było nic – żadnej maty, koca, tylko wiadro. Do tej celi trafiły potem Dziampa Czoekji (21), którą skazano na sześć lat, i skazana na cztery lata Jesze Czosang (25).

Jesze Cundue skazano na pięć lat, a Cultrim Tharczin na trzy lata więzienia. Przewieziono je do Drapczi.

Przez miesiąc Cering wzywano na przesłuchania codziennie; przez kolejne dwa miesiące raz lub dwa razy w tygodniu.

Cering spędziła w areszcie Guca rok. Przez trzy miesiące nie miała prawa do przyjmowania odwiedzin; później krewni mogli przynosić jej paczki dwa razy w miesiącu, ale nie dostała zgody na widzenia.

Choć młodociana, siedziała w celi z dorosłymi i tak jak oni musiała codziennie pracować. Rano dostawała bułkę i kubek gotowanej wody, o 13 – ryż z warzywami. “Ponieważ nie miałam osiemnastu lat, formalnie skazano mnie na trzy lata reedukacji przez pracę (laojiao)”. Tydzień później przeniesiono ją do więzienia Trisam.

Jeden z trzech bloków tego więzienia zajmowały kobiety. Znów zaczęły się przesłuchania. “Od 6 do 8 rano – obowiązkowa gimnastyka i musztra. Od 9:30 do południa sprzątanie. Od 15 zbieranie żarcia dla świń, przez trzy godziny. W zimie przez miesiąc miałyśmy zajęcia szkolne. Uczyli chińskiego, tybetańskiego i matematyki”, wspomina Cering.

Mówi, że wzięła udział w demonstracji, bo jej kraj jest okupowany przez Chińczyków, którzy odebrali Tybetańczykom wszelkie prawa.


[powrót]