Opat wywieziony ze świątyni;
największe zniszczenia od czasów rewolucji kulturalnej
Khenpo Dzigme Phuncog Rinpocze, opat kompleksu monastycznego Larung
Gar we wschodnim Tybecie, został wbrew swojej woli wywieziony z klasztoru
i jest przetrzymywany w szpitalu wojskowym w Barkham (chiń. Maerkang).
Tybetańskie źródła podają, że służby bezpieczeństwa nie dopuszczają do
niego najbliższych uczniów i innych nauczycieli z Larung Gar. W Barkham
zatrzymano również Dziecyn Munco, jego siostrzenicę i główną nauczycielkę
mniszek.
Khenpo cierpi na cukrzycę, nadciśnienie i nie może chodzić o własnych
siłach. Pod koniec czerwca, po pojawieniu się w Larung Gar komunistycznych
aparatczyków, jego stan bardzo się pogorszył, odmówił jednak opuszczenia
świątyni, mówiąc, że woli pozostać pod opieką swego tybetańskiego lekarza,
który studiował również medycynę alopatyczną i chińską.
Wydaje się, że Khenpo nie został formalnie aresztowany, niemniej wiele
źródeł utrzymuje, że nie pozwolono mu na powrót do Larung Gar. Jego wywiezienie
z kompleksu było kluczowym elementem kampanii władz, usiłujących rozproszyć
tysiące adeptów, uczniów i wiernych, których przyciągała do Larung Gar
sława i charyzma Khenpo (tyb. „czcigodny nauczyciel”).
„Usunięcie z klasztoru Khenpo, jednego z najwybitniejszych współczesnych
mistrzów buddyjskich, jest ciosem dla religii w Tybecie – uważa John Ackerly,
prezes ICT. – Jego aresztowanie byłoby dla Tybetańczyków stratą, porównywalną
jedynie z uwięzieniem nowego Panczenlamy i ucieczką Karmapy”.
Sytuacja w Larung Gar
28 czerwca zespoły robocze zaczęły burzyć tradycyjne domki duchownych
w Larung Gar. Skala zniszczeń przywodzi na myśl rewolucję kulturalną. Do
tej pory zrównano z ziemią ponad dwa tysiące kwater – głównie mniszek.
Pod koniec sierpnia „oczyszczano” północną część rozległego kompleksu.
Rumowisko ogrodzono płotem.
Na wszystkich drogach do Larung Gar wystawiono posterunki Armii Ludowo-Wyzwoleńczej,
odcinając kompleks od oddalonej o 15 kilometrów stolicy Serthar, Gohentang
i Drango (chiń. Luhou).
Chatki burzą specjalnie sprowadzeni chińscy robotnicy, którzy mają
dostawać 250 yuanów (32 USD) za każdy zniszczony dom. Tybetańskie źródła
utrzymują, że władze pozwoliły robotnikom na „swobodne rozporządzanie”
materiałami budowlanymi i dobytkiem duchownych. Cały kompleks obstawili
funkcjonariusze Ludowej Policji Zbrojnej (LPZ), choć wszystko wskazuje
na to, że mnisi i mniszki nie próbowali stawiać czynnego oporu.
Kampanię nadzoruje Wang, przewodniczący Frontu Jedności prowincji Sichuan
– Tybetańczycy mówią o nim Wang Putrang (Wang „Główny”) – któremu podlegają
wszyscy ściągnięci do Larung Gar dygnitarze, w tym aparatczycy Frontu Jedności
z Pekinu, żołnierze AL-W, funkcjonariusze LPZ i zespoły robocze, wydalające
duchownych i burzące ich kwatery.
„Kazali mi wracać do domu i trzymać się z daleka od innych klasztorów
– mówi mniszka ze środkowego Tybetu, której polecono opuścić kompleks.
– Powiedziałam im, że nie chcę stąd odchodzić. Wtedy do mojej chatki wtargnęło
dwóch uzbrojonych policjantów. Zrzucili na ziemię posążek Buddy. Wywlekli
mnie za drzwi; jeden chwycił księgi, z których się modliłam, i wrzucił
je do pieca. Zupełnie jak pod koniec lat sześćdziesiątych [w czasach rewolucji
kulturalnej]”.
Większość mniszek z Larung Gar, które pobierały nauki od Khenpo, Dziecyn
Munco i innych mistrzów, nie ma właściwie żadnego dobytku. Władze obiecywały
im po 200 yuanów (około 25 USD) – na przejazd i „przesiedlenie” – jeśli
dobrowolnie opuszczą kompleks. Nie wiadomo, czy któraś rzeczywiście otrzymała
tę „rekompensatę”.
Świadkowie, którzy byli w Larung Gar w tym miesiącu, twierdzą, że wiele
mniszek schroniło się w górach, o kilka dni marszu od Larung Gar. „Od ponad
miesiąca żyją w tej dziczy, niemal bez żywności – pisze tybetański mnich.
– Inne błąkają się po wioskach, śpią na przystankach autobusowych, nie
bardzo wiedząc, co z sobą począć. Partyjniacy powiedzieli im, że mają wracać
do domów, zabraniając przy tym wstępować do lokalnych klasztorów. I dlatego
nie wracają”.
„Od Xiningu (prowincja Qinghai) po Lhasę widzi się wiele grupek wędrujących
mniszek – powiedziała ICT zachodnia turystka, która podróżowała po Khamie
i Amdo. – Mówiły mi, że nie mogą zostać w górach w pobliżu Larung Gar,
bo zrobiło się za zimno, i że nie mają dokąd iść”.
Buddyjskie ślubowania monastyczne obejmują „opuszczenie domu”, symbolizujące
przecięcie więzów z poprzednim, „światowym” życiem. Dla tybetańskich mniszek
oznacza to dokonanie wyboru między medytacją, kontemplacją i studiami religijnymi
a prowadzeniem domu, wychowywaniem dzieci, uprawianiem ziemi itd.
„Nie widziałem żadnego miejsca (w Tybecie, w Nepalu i w Indiach), które
można by porównać z Larung Gar – powiedział ICT zachodni uczony. – Mnisi
i mniszki rzeczywiście żyli tu tylko studiami i medytacją. Najwyższy khenpo
[Dzigme Phuncog] kładł ogromny nacisk na przestrzeganie ślubowań i zakonną
dyscyplinę. Zewnętrzną i, przede wszystkim, wewnętrzną”.
Tybetańskie źródło twierdzi, że sędziwym mniszkom, mającym kłopoty
z chodzeniem, pozwolono zostać w południowej części kompleksu. „Teraz mogą
tu być – powiedział ICT pewien mnich. – Ale Chińczycy postawili sprawę
jasno: potem mają stąd zniknąć”.