Deportowani Tybetańczycy nadal w więzieniu
Siedmiu z 18 Tybetańczyków, których władze Nepalu wydały w maju Chinom, było więzionych jeszcze pod koniec września – twierdzą byli więźniowie z tego samego, nowego zakładu karnego w Szigace. Do nowego więzienia, nazywanego „Tybetańskim ośrodkiem recepcyjnym”, trafiają Tybetańczycy złapani na próbie ucieczki przez granicę oraz powracający do kraju z Nepalu i Indii.
Majowa deportacja 18 Tybetańczyków trafiła na czołówki gazet i wywołała ostrą krytykę rządu Nepalu. W sierpniu władze tego kraju oświadczyły, że nie będą wydawać Tybetańczyków Chinom.
Więzienie Njalam
Deportowani spędzili 11 dni w więzieniu Njalam przy granicy nepalsko-chińskiej; 10 czerwca 2003 przewieziono ich do „ośrodka recepcyjnego” w Szigace. Byli więźniowie z Njalamu twierdzą, że 18 zawróconych brutalnie bito i torturowano pałkami elektrycznymi. Niektórych traktowano jeszcze gorzej – jednego z niedoszłych uchodźców „cucono”, wbijając mu igły pod paznokcie.
Byli więźniowie z Szigace twierdzą, że siedmiu z 18 deportowanych było za kratami jeszcze pod koniec września. Ironicznie, oficjalna nazwa więzienia w Szigace – jak głosi tablica przy bramie: „Nowy ośrodek recepcyjny w Krainie Śniegu” (tyb. khangdziong nelenkhang sarpa) – przypomina nazwę działającego pod auspicjami Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) ośrodka tranzytowego dla tybetańskich uchodźców w Katmandu.
„Nowy ośrodek recepcyjny” znajduje się moczarach na południowo-zachodnich przedmieściach Szigace. Tybetańczycy nazywają to miejsce Deczen Podrang. Dawniej było ono letnią rezydencją panczenlamów; organizowano tu ceremonie religijne i udzielano błogosławieństw wiernym. W ostatnich latach tereny te przejęła chińska firma budowlana. Urzędnicy z Szigace twierdzą, że podczas epidemii SARS w jednym z budynków kompleksu działała „stacja epidemiologiczna”.
„Nowy ośrodek recepcyjny” w Szigace
Według byłych w więźniów w czerwcu 2003 roku w „ośrodku” przetrzymywano około 300 osób; w listopadzie ich liczba wzrosła do 450-500. Więźniowie to niemal wyłącznie Tybetańczycy, których schwytano na przełęczy Nangpa-la lub w okolicy granicznego „Mostu przyjaźni” w Dramie.
Każdego roku z Tybetu ucieka około 2.500 osób. Większość wędruje przez Nepal do Indii. Informacje o aresztowaniach i deportowaniu uchodźców przez władze Nepalu z reguły pochodzą od Tybetańczyków, którzy podejmują kolejną, udaną próbę ucieczki.
Byli więźniowie twierdzą, że władze chińskie gorzej od niedoszłych uciekinierów traktują Tybetańczyków, którzy wracają w rodzinne strony z Indii lub Nepalu. Otrzymują też oni wyższe wyroki. Większość skazywana jest na kary od trzech do pięciu miesięcy więzienia. Wszyscy są regularnie bici i torturowani (pałkami elektrycznymi) oraz zmuszani do pracy, która z reguły polega na budowaniu dróg w okolicach Szigace.
Większość Tybetańczyków złapanych na próbie ucieczki bez odpowiednich dokumentów nie staje przed żadnym sądem. Według byłych więźniów z Szigace obowiązujące tam „procedury” nie mają nic wspólnego z prawem. Teoretycznie zwolnienie następuje po trzech lub pięciu miesiącach i uiszczeniu grzywny w wysokości 1.700-5.000 yuanów (212-625 USD). Wielu krewnych zmusza się jednak do zapłacenia kwoty znacznie wyższej lub wręczenia łapówki. Pewien Tybetańczyk poinformował ICT, że musiał odwiedzać więzienie siedem razy, wręczając funkcjonariuszom butelki alkoholu i fundując im obiady, zanim zgodzono się na uiszczenie grzywny.
Każdy więzień musi też podpisać oświadczenie, w którym zobowiązuje się, że nigdy nie będzie próbować przedostać się do Indii. Podobne „gwarancje” podpisują też krewni niedoszłych uciekinierów.
„Jeżeli teraz ucieknę, posadzą kogoś z mojej rodziny”, powiedział ICT były więzień z „ośrodka”.
Biuro Bezpieczeństwa Publicznego rutynowo żąda takich gwarancji od krewnych byłych więźniów politycznych, aby zmusić ich o przestrzegania zasad „okresu próbnego” i zapobiec ucieczce za granicę.
Komendantem „ośrodka” w Szigace jest Chińczyk, który rzadko bywa w placówce. Zastępuje go Tybetańczyk z Dege. W ośrodku – poza funkcjonariuszami policji, wojska i jednostek paramilitarnych – pracuje około 160 osób. Tybetańczycy nie stanowią nawet 20 procent personelu.