Tybet
Słowo „Tybet” (tyb. Bod) odnosi się tu
do płaskowyżu, nazywanego obecnie „Tybetańskim Regionem Autonomicznym”
(TRA), oraz części sąsiadujących z nim prowincji Chin – Qinghai, Sichuanu,
Gansu i Yunnanu. Ziemie te są dla zamieszkujących je od wieków Tybetańczyków
Czolka-Sum, „trzema prowincjami” Tybetu (U-Cang, Kham i Amdo). W ten sposób
definiuje się Tybet „etnograficzny”, odpowiadający „Pięciu [tybetańskim]
Obszarom i Regionom Autonomicznym” (chiń. wu shen qu, tyb. zhin-chen dang
rang-skyong-ljongs lnga), które w 1951 roku formalnie przyłączono do Chińskiej
Republiki Ludowej. Władze chińskie określają terminem „Tybet” (chiń. Xizang,
dosł. „Zachodni Skarbiec”) wyłącznie TRA, stanowiący trzecią, zachodnią
część Tybetu etnograficznego.
Wprowadzenie
Choć status „dawnego” Tybetu bywa przedmiotem
ideologicznych dysput i polemik, nie ulega wątpliwości, że w latach 1913-1950
Tybet spełniał wszystkie warunki państwowości uznawane przez prawo międzynarodowe:
posiadał naród, terytorium oraz niezależny od obcych władz rząd, który
sprawował na owym terytorium władzę wewnętrzną i utrzymywał stosunki z
innymi państwami. Po inwazji Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (1949-50) rząd ten
próbował negocjować i układać się z Chińczykami. W odpowiedzi na prześladowania
i represje, towarzyszące wprowadzaniu komunistycznych reform we wschodniej
części kraju, Tybetańczycy chwycili za broń. 10 marca 1959 roku mieszkańcy
Lhasy, obawiając się, że chińscy żołnierze uprowadzą i wywiozą do Pekinu
Dalajlamę – najwyższego przywódcę politycznego i duchowego Tybetu – otoczyli
jego rezydencję. Zgromadzenie przerodziło się w falę antychińskich demonstracji,
te zaś – w powstanie. Kiedy stało się jasne, że nie ma już żadnych szans
na rozmowy i negocjacje, Dalajlama zdołał opuścić Lhasę i dotrzeć do Indii.
W jego ślady poszło ponad osiemdziesiąt tysięcy Tybetańczyków. Powstanie
zostało krwawo stłumione. Rozpoczął się, jak ujmuje to Dalajlama: „Najgorszy
okres w naszej ponaddwutysiącletniej historii. Istnieje niebezpieczeństwo,
że naród tybetański i jego dziedzictwo kulturowe znikną z powierzchni Ziemi.
Sytuacja jest bardzo poważna: to kwestia życia lub śmierci. Jeżeli zatriumfuje
śmierć, nie pozostanie nic”.
Po stłumieniu powstania władze chińskie
przystąpiły do tworzenia „spółdzielni”, a następnie „komun”, niszcząc pozostałości
tradycyjnych struktur politycznych i społecznych. Rozpoczęła się „wojna
klasowa”. Wtrącano do więzień wszystkich przedstawicieli „starego” systemu
i „kontrrewolucjonistów” – hierarchów i mnichów buddyjskich, arystokratów,
przywódców klanów, urzędników państwowych itd. – oraz ich „agentów”. W
1966 roku „wybuchła” rewolucja kulturalna, podczas której bezlitośnie zwalczano
wszelkie przejawy „starego myślenia i obyczajów”, co oznaczało, między
innymi, całkowity zakaz praktykowania i manifestowania wiary religijnej,
noszenia tradycyjnych strojów, a nawet posługiwania się językiem tybetańskim.
Po upadku „bandy czworga” rząd zdecydował
się na bardziej liberalną politykę. W 1980 roku złożył wizytę w Lhasie
pierwszy sekretarz KPCh Hu Yaobang i przeprosił Tybetańczyków za katastrofę,
jaką okazały się dla nich trzy dziesięciolecia chińskich rządów. Przerażony
nędzą i spustoszeniami, zapowiedział „jak najszybsze przywrócenie warunków
bytowych sprzed 1959 roku” oraz wycofanie większości chińskich funkcjonariuszy
i urzędników.
Liberalizacja gospodarcza i polityczna
oznaczała przede wszystkim elementarne poszanowanie dla religijnej, kulturowej
i językowej odrębności Tybetańczyków. Zwolniono większość więźniów politycznych,
wydawano zgody na odbudowę zrównanych z ziemią klasztorów i świątyń, promowano
język tybetański i zakładano szkoły. Władze ChRL nawiązały kontakt z Dalajlamą;
diaspora wysyłała oficjalne delegacje, które miały na własne oczy zobaczyć
„postęp”, jakiego dokonano w Tybecie.
Na podstawie zgromadzonych wtedy dokumentów,
relacji i statystyk źródła emigracyjne szacują, że chińską okupację przypłaciło
życiem ponad milion dwieście tysięcy z sześciu milionów Tybetańczyków –
piąta część narodu. W gruzach legły niemal wszystkie z 6.259 klasztorów,
będących ośrodkami religii, kultury, nauki, medycyny i sztuki tybetańskiej
(wbrew twierdzeniom chińskiej propagandy, osiemdziesiąt procent zniszczono
jeszcze przed wybuchem rewolucji kulturalnej, czyli „wypaczeniem”, za które
obwinia się „bandę czworga”).
Odsunięcie Hu w styczniu 1987 roku oznaczało
koniec liberalizacji politycznej. „Miodowy miesiąc” zamknęła fala potężnych
manifestacji niepodległościowych w Lhasie, które tłumiono, otwierając ogień
do demonstrujących mnichów, mniszek i świeckich. Po trzech latach niepokojów
w marcu 1989 roku ogłoszono stan wojenny.
W tym okresie służby bezpieczeństwa stosowały
strategię „obrotowych drzwi”, polegającą na masowych, stosunkowo krótkich,
z reguły przypadkowych aresztowaniach połączonych z okrutnym biciem. „Prowodyrów”
i „podżegaczy” skazywano na kilkuletnie wyroki więzienia. Ponieważ świadkami
brutalności policji byli zachodni turyści, dla których na początku lat
osiemdziesiątych otworzono największe miasta środkowego Tybetu, władze
zmieniły taktykę, starając się zapobiegać protestom i wystąpieniom niepodległościowym.
Budowano agenturę, zakładano kamery przemysłowe w newralgicznych punktach
miasta, zatrzymanych i więźniów poddawano torturom, by wydobyć informacje
i zastraszyć całą społeczność tybetańską.
Coraz większą wagę przywiązywano do rozwoju
gospodarczego, który miał rozładować niezadowolenie Tybetańczyków oraz
ściślej powiązać Tybet ze strukturami ChRL. Sprowadzono tysiące chińskich
funkcjonariuszy, robotników i osadników, by – wzorem innych „mniejszościowych”
prowincji, takich jak Mandżuria czy Mongolia Wewnętrzna – raz na zawsze
utopić problem „lokalnego separatyzmu” w morzu Hanów. Polityka przenoszenia
ludności szybko zmieniła Tybetańczyków w mniejszość w ich własnym kraju,
a zwłaszcza w jego miastach. Jednocześnie, w ramach polityki „planowania
rodziny”, która ustawowo miała nie stosować się do „mniejszości”, tybetańskie
kobiety poddawano przymusowym aborcjom (nawet w ósmym miesiącu ciąży) i
sterylizacjom.
Ostateczny, instytucjonalny kres polityce
liberalizacji położyło tzw. III Forum Robocze w sprawie Tybetu, które zwołali
najwyżsi przywódcy ChRL w 1994 roku. Stały Komitet Biura Politycznego uznał,
że prawdziwym problemem jest tożsamość Tybetańczyków i wydał jej otwartą
wojnę. W ciągu kilku lat kampaniami „reedukacji patriotycznej” objęto najpierw
urzędników państwowych, potem uznawanych za najgroźniejsze źródło „nacjonalizmu”
duchownych, i wreszcie całe społeczeństwo tybetańskie. Po raz pierwszy
od czasów rewolucji kulturalnej machina propagandowa zaatakowała Dalajlamę
(wcześniej mówiła o „separatystycznej klice Dalaja”).
Konflikt zaostrzyło uwięzienie sześcioletniego
Genduna Czokji Nimy, którego Dalajlama, zgodnie z wiekową tradycją, uznał
w maju 1995 roku za nowe wcielenie Panczenlamy, drugiego hierarchy buddyzmu
tybetańskiego. Ateistyczne – z definicji – władze mianowały innego, „autentycznego”
Panczenlamę i zaczęły zmuszać tybetański kler do jego zaakceptowania i
„odrzucenia” dziecka, wskazanego przez Dalajlamę. (Pekin do tej pory odmawia
niezależnym obserwatorom dostępu do uwięzionego chłopca i jego rodziców,
choć zabiegały o to liczne rządy, parlamenty i organizacje międzynarodowe.)
Protestowali mnisi, gwałtownie nasilały
się represje w klasztorach buddyjskich. Opornych aresztowano lub wydalano
ze świątyń. „Grupy robocze”, tzw. „komitety demokratycznego zarządzania”
oraz lokalne biura ds. religii, które nadzorują działalność klasztorów,
wprowadzały nowe restrykcje, dotyczące np. liczby i wieku duchownych. W
1998 roku władze zaczęły wysyłać na przymusowe emerytury mnichów, którzy
ukończyli sześćdziesiąt lat. (W tradycji buddyjskiej, zasadzającej się
w dużej mierze na bezpośrednim, ustnym przekazie od nauczyciela do ucznia,
starzy mnisi odgrywali zawsze wielką rolę jako wychowawcy, przewodnicy
duchowi i mistrzowie medytacji.) „Reedukowani” musieli zadeklarować lojalność
wobec „macierzy” i potępić Dalajlamę, którego zdjęć nie może dziś posiadać
żaden Tybetańczyk. Do tej pory w ramach owej kampanii usunięto ze świątyń
ponad dwadzieścia tysięcy duchownych. Po spacyfikowaniu klasztorów ogłoszono
„kampanię ateizacji”, która objęła całe społeczeństwo.
W grudniu 1999 roku uciekł do Indii czternastoletni
Ugjen Trinlej Dordże, XVII Karmapa, najwyższy hierarcha buddyjski, przebywający
na terenie Tybetu. (Rząd ChRL zezwolił na intronizowanie tego lamy, wskazanego
wcześniej przez Dalajlamę, w 1992 roku – w ostatnich miesiącach dogasającej
liberalizacji; propaganda nieodmiennie przedstawiała go jako „patriotycznego
duchownego, miłującego politykę partii i jedność macierzy” i żywy dowód
wolności religii w Tybecie.) Władze znów zaostrzyły represje, zakazując
Tybetańczykom obchodzenia świąt buddyjskich, grożąc dymisjami urzędnikom,
którzy będą odwiedzać klasztory, itd. Nowa strategia Pekinu, który zaczął
mówić o „obcości buddyzmu” jako religii przeniesionej przed ponad tysiącem
lat z Indii, kojarzy się Tybetańczykom tylko z represjami rewolucji kulturalnej.
Za ucieczkę Karmapy zapłacił stanowiskiem
Chen Kuiyuan, pierwszy sekretarz KPCh w TRA, odpowiedzialny za prowadzenie
brutalnych kampanii politycznych w latach dziewięćdziesiątych. Mieszkańcy
Lhasy żartują, że młody lama „zabił Chena”, który był dla nich uosobieniem
partyjnego betonu i najokrutniejszych represji. Po mianowaniu nowego sekretarza,
Guo Jinlonga, władze nie zmieniły jednak ani retoryki, ani twardej polityki
antyreligijnej.
Tybetańczyków wtrąca się do więzień za
każdą próbę sprzeciwu wobec komunistycznej władzy – choćby za posiadanie
flagi narodowej czy przekładu Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Wnosząc
z relacji ofiar i raportów organizacji praw człowieka, tortury są jedyną
metodą prowadzenia dochodzeń znaną chińskim śledczym. Od 1986 roku, kiedy
to ChRL podpisała Konwencję przeciwko Torturom oraz Innemu Okrutnemu, Nieludzkiemu
lub Poniżającemu Traktowaniu lub Karaniu, w chińskich więzieniach zginęło
co najmniej 70 Tybetańczyków. W tym aż dziesięcioro na skutek protestów
w Drapczi – więzieniu oddalonym zaledwie o pięć kilometrów od Dżokhangu,
najbardziej czczonego sanktuarium Tybetu – do których doszło w maju 1998
roku podczas wizytacji trzech ambasadorów państw Unii Europejskiej. Dyplomaci
nie mieli pojęcia o tragedii, jaką wywołał ich przyjazd – dowiedzieli się
o niej kilka miesięcy później od organizacji pozarządowych. W roku 2001
udokumentowano zgony dziesięciorga tybetańskich aresztantów i więźniów.
Tybetańczycy są dyskryminowani we wszystkich
sferach życia społecznego – poczynając od edukacji, przez opiekę zdrowotną,
po pracę i warunki mieszkaniowe. Tybet stał się nuklearnym śmietnikiem
chińskiego imperium. Wykarczowano tybetańskie lasy – tak ważne dla równowagi
ekologicznej naszej planety, jak amazońska puszcza. W zlewiskach największych
rzek Azji, które mają swe źródła w Tybecie, mieszka niemal połowa ludzkości.
Gigantyczne, pochłaniające tysiące ofiar powodzie, jakie w ostatnich latach
nawiedzały te regiony, przypisuje się zamuleniu rzek, którego przyczyną
jest właśnie wycinanie tybetańskich lasów.
W 2001 roku Pekin przystąpił do budowy
linii kolejowej, która połączy Tybet centralny z innymi prowincjami ChRL
i bez wątpienia przyspieszy proces sinizacji kraju.
Każdego roku ucieka do Indii około trzech
tysięcy Tybetańczyków. Głównie duchowni oraz młodzież i dzieci, które mogą
otrzymać tybetańskie wykształcenie tylko poza granicami swego kraju. W
roku 2001, po drastycznym zaostrzeniu kontroli na granicy nepalsko-chińskiej,
do Indii dotarło tylko 1.375 uchodźców z Tybetu. Oficjalne źródła chińskie
informowały o zatrzymaniu 2.500 osób, próbujących nielegalnie przekroczyć
granicę.
Według nowojorskiej organizacji Freedom
House, Tybet jest jednym z najgorszych miejsc na naszej planecie pod względem
braku poszanowania podstawowych wolności i praw człowieka.
Tybet w roku 2001
Chińska Republika Ludowa pozostaje państwem,
w którym naruszanie praw człowieka oraz ścisły nadzór i represje wobec
obywateli mają charakter instytucjonalny. A także, jak nieodmiennie rozpoczyna
swoje raporty Departament Stanu USA, „państwem autorytarnym, w którym władzę
sprawuje Komunistyczna Partia Chin (KPCh). Członkowie partii zajmują niemal
wszystkie wysokie stanowiska w administracji cywilnej, wojskowej i policyjnej
na szczeblu krajowym i regionalnym. Władza najwyższa należy do członków
Politbiura”.
W 2001 roku rząd utrwalał stare
i narzucał nowe restrykcje, dotyczące przede wszystkim działalności religijnej
i politycznej: zwiększano kontrolę nad klasztorami, obowiązywał zakaz wystawiania
zdjęć Dalajlamy, inwigilowano tybetańskie kadry, duchownych i zwykłych
obywateli.
Jednocześnie Pekin próbował poprawić
swój wizerunek na arenie międzynarodowej, odnosząc spektakularny sukces,
jakim była decyzja o przyznaniu Chinom organizacji Igrzysk Olimpijskich
w 2008 roku. Rząd wysyłał i przyjmował liczne delegacje oraz wydał kolejną
białą księgę, by przekonać świat, że ChRL dokonała ogromnego postępu w
dziedzinie praw człowieka i ochrony kultury Tybetu.
W minionym roku najsurowszym represjom
poddawano religię. Kontynuowano kampanię „reedukacji patriotycznej”, której
celem jest indoktrynowanie duchownych i całego społeczeństwa przeciwko
Dalajlamie i jego „klice” oraz fundamentom kultury i religii Tybetu. Odpowiedzialne
za tę kampanię „grupy robocze” kierowano nawet do klasztorów położonych
w najodleglejszych i najbardziej odludnych regionach kraju. „Reedukacja”
nie zachwiała jednak wiarą, jaką Tybetańczycy darzą Dalajlamę. Wiele osób,
które protestowały przeciwko kampanii, aresztowano lub wydalono z klasztorów.
1 kwietnia Chiny ponownie ogłosiły zainicjowaną
przez prezydenta Jiang Zemina kampanię „mocnego uderzenia” w „rosnącą przestępczość”.
W jej ramach – jak podały oficjalne media – trzy miesiące później stracono
sześciu Tybetańczyków. W Tybecie wszystkie kampanie „mocnego uderzenia”
mają przede wszystkim charakter polityczny i nie są wymierzone, jak w innych
prowincjach ChRL, w przestępczość pospolitą.
Walka z opozycją polityczną
W 2001 roku udokumentowano kilkadziesiąt
aresztowań, związanych z działalnością polityczną, którą władze uznają
za „zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa” (w znowelizowanym kodeksie postępowania
karnego określeniem tym zastąpiono „działalność kontrrewolucyjną”). W walce
z opozycją Pekin nadal ucieka się do arbitralnych uwięzień. Większość uwięzionych
zatrzymano za udział w symbolicznych, pokojowych protestach lub za posiadanie
zdjęć Dalajlamy albo słuchanie kaset z jego wykładami.
Tortury są codziennością wszystkich
więzień i aresztów Tybetu. Bicie, rażenie i gwałty elektrycznymi pałkami,
krępowanie, skuwanie, zawieszanie za wykręcone kończyny, pozbawianie snu,
głodzenie, szczucie psami, zamykanie w karcerach, wystawianie na ekstremalne
temperatury, zmuszanie do wycieńczających ćwiczeń itd. powodują poważne
urazy fizyczne i psychiczne oraz zgony. Niemal wszyscy zatrzymani są maltretowani
czy to przez funkcjonariuszy Biura Bezpieczeństwa Publicznego i Ludowej
Policji Zbrojnej, czy to przez strażników – najczęściej przez jednych i
drugich.
Środki ochrony prawnej zatrzymanych
i uwięzionych Tybetańczyków są takie same jak w całych Chinach – niewystarczające
tak w teorii, jak i w praktyce. Brak niezależnego dostępu do więźniów i
więzień sprawia, że trudno ocenić zasięg i brutalność pogwałceń praw człowieka
w instytucjach izolacyjnych oraz faktyczną liczbę tybetańskich więźniów
politycznych. Większość sędziów orzekających nie ma żadnego lub prawie
żadnego wykształcenia prawniczego. Sądy nie są niezawisłe i bezstronne.
Krótkie procesy odbywają się niejawnie. Rokrocznie rozpatruje się kilkadziesiąt
spraw dotyczących przestępstw przeciwko bezpieczeństwu państwa. Najwyższa
kara za takie przestępstwo wynosi 15 lat więzienia; wyrok łączny nie może
przekroczyć lat 20. Sprawy te dotyczą zwykle działalności niepodległościowej,
która jest nielegalna, nawet jeśli nie wiąże się z użyciem przemocy.
Według szacunków Tibet Information Network
(TIN), liczba więźniów politycznych w Tybecie zmniejszyła się z 538 w styczniu
1999 do 266 w styczniu 2001 roku. Mnisi i mniszki stanowili około 74 procent
więźniów; kobiety – 20 procent. W 1997 roku zaczęła spadać liczba skazanych
w procesach politycznych. W owym czasie władze wprowadzały i zaostrzały
kampanię edukacji patriotycznej, w ramach której zmuszano mnichów, mniszki
i świeckich do wyrzeczenia się Dalajlamy. Liczba duchownych skazanych za
opieranie się kampanii stanowi jednak zaledwie ułamek liczby mnichów i
mniszek wydalanych za to z klasztorów.
Od 1996 roku spada liczba protestów
i uwięzień w Tybetańskim Regionie Autonomicznym – rośnie jednak, choć powoli,
w tybetańskich regionach, nie należących do TRA. W latach 1996-2000 Tybetańczycy
spoza TRA stanowili trzecią część znanych więźniów politycznych, podczas
gdy w latach 1987-1991 – ledwie sześć procent. Poza TRA wśród skazanych
jest znacznie więcej studentów i nauczycieli; protesty wydają się też bardziej
regionalnie rozproszone, niż w Tybecie środkowym.
Z bardzo ostrożnej analizy danych
TIN wynika, że po 1987 roku na skutek nieludzkiego traktowania zmarło 37
tybetańskich więźniów politycznych – jeden na pięćdziesięciu – w tym dwudziestu
w więzieniu nr 1 TRA, lhaskim Drapczi. Jednym z głównych czynników, odstraszających
Tybetańczyków od udziału w protestach politycznych, może być przerażająca
reputacja tej „słynącej” z maltretowania więźniów placówki. W ostatnich
latach w więzieniu tym wprowadzono również musztry i obowiązkowe ćwiczenia,
które, jak wynika z relacji ofiar, odebrały zdrowie większości skazanych
za przestępstwa polityczne.
Obecnie władze rutynowo podnoszą
kary więźniom, którzy otwarcie manifestują swoje poglądy polityczne. Żadna
kara nie budzi w nich takiego lęku. Tybetańczycy doskonale wiedzą, że w
placówce, w której zabito i okaleczono wielu skazanych, wyższy wyrok oznacza
krótsze życie. Średni wyrok wzrósł do ośmiu lat i ośmiu miesięcy (w 2000:
7,3; w latach 1987-1999: 5,7 roku), a wśród skazanych, którym podwyższano
wymiar kary w więzieniu – do dwunastu lat i sześciu miesięcy. W Drapczi
ukarano w ten sposób około 27 procent więźniów.
Średni wyrok administracyjny wynosi dwa
lata i trzy miesiące.
Dane te z pewnością nie są pełne,
gdyż władze chińskie robią wszystko, by informacje dotyczące naruszeń praw
człowieka nie wydostały się za granice ChRL. Nawet nazwiska więźniów politycznych
uznawane są za „tajemnicę państwową”, a każda próba przekazania ich komukolwiek
– za „szpiegostwo”.
W ostatnich latach rosła liczba więźniów
politycznych, umierających w więzieniach lub – na skutek złego traktowania
za kratami – zaraz po wyjściu na wolność. Według TIN najbardziej zagrożone
są więźniarki polityczne, zwłaszcza z Drapczi. Od 1987 w więzieniu tym
lub zaraz po opuszczeniu jego murów umierała jedna na 22 skazane.
I tak, na przykład, 5 lutego zmarła w
Drapczi, tuż przed zakończeniem dziesięcioletniego wyroku, wielokrotnie
bita i torturowana dwudziestoośmioletnia mniszka Ngałang Loczoe (którą
aresztowano za udział w pokojowej demonstracji w Lhasie w maju 1992 roku
i skazano na pięć lat więzienia za „podżeganie do działalności kontrrewolucyjnej
i rozpowszechnianie kontrrewolucyjnej propagandy”. W czerwcu 1993 roku
wraz trzynastoma innymi mniszkami nagrała słynną kasetę z pieśniami patriotycznymi,
którą przemycono później za mury Drapczi. Kiedy władze dowiedziały się
o istnieniu taśmy, podwyższono kary mniszek – wyrok Ngałang o pięć lat.)
W tym samym miesiącu potwierdzono informacje o zgonach pięciu innych więźniów
politycznych, w tym Lobsanga Szeraba, mnicha z klasztoru Sera, którego
torturowano w areszcie śledczym Guca.
W minionym roku władze wprowadzały
nowe, represyjne środki testowania lojalności tybetańskich kadr wobec pekińskiego
reżimu. Członkom partii i urzędnikom państwowym zakazano posiadania przedmiotów
kultu religijnego i odwiedzania świątyń. Polecono im też odebranie dzieci
z klasztorów oraz z prowadzonych przez administrację Dalajlamy szkół w
Indiach.
Dalsze ograniczanie wolności religii
Rząd ChRL poddaje praktyki religijne
i miejsca kultu ścisłej kontroli. Zezwalając na odprawianie pewnych obrzędów
i rytuałów, nie toleruje niczego, co mogłoby się wiązać z niepodległością
Tybetu lub stanowić przejaw „separatyzmu”. Oficjalne media piętnują „klikę
Dalaja” i kwestionują autorytet duchowy Dalajlamy, który jest dla nich
„separatystą”, usiłującym podzielić Chiny. Rząd centralny i władze lokalne
często powtarzają, że dialog z Dalajlamą jest niemożliwy, gdyż jego czyny
zadają kłam publicznym zapewnieniom, iż nie opowiada się za niepodległością
Tybetu. Niemniej Pekin deklaruje gotowość do rozmawiania z Dalajlamą, o
ile zrezygnuje on z działalności „separatystycznej” i uzna, iż Tybet i
Tajwan stanowią integralną częścią Chin. Kończy się jednak na deklaracjach.
Większość Tybetańczyków praktykuje
buddyzm. Dotyczy to również urzędników i członków partii. Około tysiąca
duchownych piastuje różne funkcje w lokalnych zgromadzeniach ludowych i
komitetach Ogólnochińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej.
Władze wymagają jednak, by członkowie KPCh i osoby pracujące dla rządu
przestrzegały partyjnej zasady ateizmu. Przed dwoma laty ogłoszono kampanię
promowania ateizmu i nauki, która, jak podano, ma podnieść kwalifikacje
urzędników państwowych. W 2001 roku ze szczególną gorliwością wprowadzono
ją w szkołach.
Siedmio-trzynastolatków uczy się dziś,
że praktykowanie buddyzmu jest „wyrazem zacofania” i kłodą na drodze postępu.
W niektórych szkołach więziono i karano grzywnami uczniów, którzy nie przestrzegali
zakazu noszenia tradycyjnych buddyjskich „talizmanów ochronnych” (tyb.
srung mdud). „Władze zaatakowały naturalną wiarę i tradycyjne obyczaje
religijne – takie jak odwiedzanie ołtarzy i świątyń, składanie ofiar, palenie
kadzidła, poranną i wieczorną modlitwę oraz inne manifestacje wiary – które
zaszczepiają dzieciom rodzice. Wszystko to jest teraz zakazane. Dzieci
mają za to pogłębiać miłość do komunizmu i socjalizmu w wydaniu chińskiego
rządu oraz kultywować, jak powiadają, oddanie i lojalność wobec macierzy”,
informowały źródła z Lhasy. Dziennik Ludowy, organ partii w Tybecie, opublikował
wstępniak, w którym wezwał do zaszczepiania dzieciom ateizmu, by „pomóc
im uwolnić się od złych wpływów religii”.
Rząd ściśle kontroluje codzienne życie
większych klasztorów. Choć z reguły dotacje państwa stanowią ułamek budżetu
świątyń, władze kierują klasztorami poprzez kontrolowane przez rząd komitety
demokratycznego zarządzania oraz lokalne biura ds. religii. W kwietniu
1996 roku wydano rozporządzenia, na mocy których w komitetach tych zasiadać
mogą tylko „patriotyczni” duchowni. Każdy kandydat na członka musi uzyskać
aprobatę władz. Mimo ścisłej kontroli, w klasztorach panują silne nastroje
antyrządowe.
W minionym roku rząd centralny ogłaszał
nowe kampanie, których celem jest niewątpliwie unicestwienie odrębnej tożsamości
narodu tybetańskiego. Inwigilowano i kontrolowano nie tylko kadry i instytucje
religijne, ale całą populację. Ponieważ rdzeniem tożsamości Tybetańczyków
jest religia, rząd widzi w niej główną przyczynę „separatyzmu” i „destabilizacji”.
W 2000 roku przeprowadzano rewizje w prywatnych mieszkaniach, konfiskując
wszelkie przedmioty kultu religijnego, takie jak ołtarze, posągi i kadzielnice,
które następnie publicznie niszczono. Władze kategorycznie zakazały obchodzenia
tradycyjnych tybetańskich świąt, szczególnie surowo – urodzin Dalajlamy.
W ramach kampanii „reedukacji patriotycznej”
kierowano do klasztorów „grupy robocze”, indoktrynujące mnichów i mniszki.
Długie, wycieńczające „zajęcia polityczne” nie zostawiały czasu na modlitwę
i studiowanie pism buddyjskich. W minionym roku kampanią objęto nie tylko
klasztory, ale i tradycyjne, często ogromne, obozowiska monastyczne, które
do tej pory funkcjonowały w miarę normalnie.
W czerwcu przystąpiono do rozbijania Instytutu
Studiów Buddyjskich Serthar w prefekturze Kardze (chiń. Ganzi) prowincji
Sichuan – jednego z najważniejszych ośrodków buddyjskich w Tybecie, w którym
studiowało do dziesięciu tysięcy mnichów, mniszek i świeckich z różnych
regionów Tybetu, Chin, Tajwanu i Hongkongu. Władze narzuciły Instytutowi
limit 1.400 duchownych; resztę zmuszono do opuszczenia obozowiska. Wyburzono
tysiące domów, by uniemożliwić im powrót do Serthar. Naoczni świadkowie
informowali o setkach błąkających się, wycieńczonych mniszek, które pozbawiono
środków do życia. Nie mają dokąd pójść, gdyż władze zabroniły im wstępowania
do innych klasztorów. Masowe wydalenia były dla duchownych szokiem. Wielu
trafiło do szpitali; niektórzy odbierali sobie życie.
We wrześniu podobny los spotkał położony
na wschód od Peljul (prowincja Sichuan) Jaczen Gar, gdzie pierwsze „grupy
robocze” pojawiły się w lipcu. Urzędnicy sporządzali szczegółowe notatki
i mapy obozowiska. Na początku września zaczęli malować na ścianach większości
domów chiński znak chai („zniszczyć”). Po kilku dniach duchownych poinformowano,
że w Jaczen będą mogły zostać tylko wybrane osoby, pochodzące z Peljul.
Ci, których domy oznaczono znakiem chai, musieli je własnoręcznie zburzyć.
Naoczni świadkowie podają, że do połowy października zrównano z ziemią
co najmniej 800 kwater mnichów i mniszek.
Dyskryminacja, marginalizacja i ubożenie Tybetańczyków
Podobnie jak 54 innym „mniejszościom
etnicznym”, Tybetańczykom nominalnie przysługują preferencje w dziedzinie
zawierania małżeństw, planowania rodziny oraz, w mniejszym stopniu, dostępie
do uniwersytetów i stanowisk rządowych. Według oficjalnych statystyk, osoby
pochodzenia tybetańskiego stanowią 74 proc. kadr rządowych w Tybecie, niemniej
większość stanowisk związanych z prawdziwą władzą piastują Hanowie i to
oni podejmują kluczowe decyzje. Przepisy stanowią, że dokumenty rządowe
i prawne powinny być sporządzane w języku tybetańskim, jednak w praktyce
większość oficjalnych oświadczeń i dokumentów istnieje tylko w wersjach
chińskojęzycznych.
Choć kilku Tybetańczyków zajmuje
wysokie stanowiska w administracji, w gruncie rzeczy pełnią rolę dekoracji,
nie mając większego wpływu na proces podejmowania decyzji. Ich obecność
ma legitymizować politykę partii i sprawiać wrażenie, iż Tybetańczycy współrządzą
własnym krajem. Najdobitniej świadczy o tym fakt, że nigdy jeszcze nie
powierzono – kluczowego – stanowiska pierwszego sekretarza lokalnej struktury
KPCh Tybetańczykowi.
Tybetańczycy są dyskryminowani w sferze
reprezentacji publicznej, gospodarki, zatrudnienia, edukacji, mieszkalnictwa
i opieki zdrowotnej. Problem pogłębia rozmyślna polityka przenoszenia ludności
chińskiej na teren Tybetu.
Gospodarka, zatrudnienie, mieszkalnictwo
Rząd centralny i inne prowincje Chin
w dużym stopniu subsydiują gospodarkę Tybetu, która w ostatniej dekadzie
rosła o ponad dziesięć procent rocznie. Z górą 90 proc. dochodów budżetowych
Tybetu pochodzi ze źródeł zewnętrznych. Tybet korzysta również z wielu
przywilejów gospodarczych i podatkowych, przyciągają one jednak rzesze
imigrantów narodowości Han i Hui (chińskich muzułmanów), którzy wypierają
z rynku tybetańskich przedsiębiorców i siłę roboczą. Rządowe programy rozwoju
gospodarczego przyczyniły się do podniesienia stopy życiowej Tybetańczyków,
jednak zasadnicze korzyści odnoszą przede wszystkim Chińczycy. Szybki wzrost
gospodarczy, rozwój turystyki i współczesne wpływy kulturowe zakłócają
tradycyjny styl życia i stanowią zagrożenie dla środowiska naturalnego
oraz kultury tybetańskiej.
Pekin uparcie twierdzi, że dokonał
postępów, „rozwijając” Tybet, i w imię owego rozwoju pompuje pieniądze
w chińskich osadników, których obecność – kluczowa dla zintegrowania lokalnej
gospodarki ze strukturami ChRL – stanowi ogromne zagrożenie dla tożsamości
Tybetu. Chińczycy zdominowali życie gospodarcze w całym regionie; należą
do nich właściwie wszystkie lokalne firmy i przedsiębiorstwa. W tej sytuacji
kwestia „rozwoju” budzi poważne kontrowersje i wątpliwości.
Z relacji uchodźców wyłania się
obraz głębokich uprzedzeń rasowych chińskich pracodawców, którzy automatycznie
uznają Tybetańczyków za „niekompetentnych” i „zacofanych”. We wszystkich
instytucjach Tybetańczycy zajmują niższe, a Chińczycy wyższe stanowiska.
Wielu utrzymuje, że jedynym sposobem na zdobycie pracy jest łapówka i guanxi
(„plecy”, układy z dygnitarzami). Podobnie wygląda sytuacja płacowa: z
reguły Tybetańczycy nie zarabiają nawet połowy tego, co dostają Chińczycy
za tę samą pracę.
Z raportów instytucji międzynarodowych
wynika, że ponad 70 proc. Tybetańczyków z TRA żyje poniżej progu ubóstwa.
Ich głównym problemem jest nędza i walka o przetrwanie. Większość głoduje,
nie ma pracy, mieszkań, dostępu do szkół i opieki zdrowotnej. Niedożywienie
jest przyczyną chorób i zaburzeń rozwojowych tysięcy tybetańskich dzieci.
W czerwcu Chiny przystąpiły do budowy
linii kolejowej, która połączy Lhasę z innymi prowincjami ChRL. Spotęgowało
to lęk Tybetańczyków przed całkowitą sinizacją ich kraju. Z wypowiedzi
chińskich przywódców wynika jasno, że kolej służyć ma przede wszystkim
celom politycznym i militarnym.
Choć Pekin zapewnia, że tybetańscy
rolnicy i koczownicy nie płacą podatków, niemal każdy uchodźca – zwłaszcza
chłopi i nomadowie – informuje Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji
(TCHRD) w Dharamsali o drakońskich obciążeniach podatkowych. Władze lokalne
potrafią opodatkować dosłownie wszystko: życie, zwierzęta, plony, trawę,
wodę, skóry, szkoły itd. Nie ma żadnych mechanizmów, które pozwalałyby
na rozliczanie urzędników i odwołanie się od nakładanych arbitralnie, zawyżanych
i dyskryminujących podatków. Co więcej, eksperci są zgodni, że najwyższą
cenę za listopadowe wejście Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO)
zapłacą właśnie chłopi i pasterze – zwłaszcza w Tybecie.
Poważnym problemem pozostaje bezrobocie,
również to ukryte. Wielu Tybetańczyków z regionów wiejskich i pasterskich
uważa się za „zatrudnionych”, krzątając się po rodzinnym obejściu lub podejmując
dorywczą, nisko opłacaną pracę na budowie czy przy wyrębie lasu. Nastawiony
na dyskryminację system skutecznie uniemożliwia im znalezienie innego zatrudnienia.
Problem ukrytego bezrobocia w regionach wiejskich z pewnością zaognią nowe,
ambitne chińskie plany urbanizacyjne.
Tybetańczycy są dyskryminowani w
sferze mieszkalnictwa. Wprowadzono procedury, które gwarantują mieszkania
– lub najwyższe miejsca na listach oczekujących – przybywającym do Tybetu
Chińczykom. Aby zapewnić im „przestrzeń życiową”, eksmituje się Tybetańczyków
z ich starych domów, które są następnie wyburzane. Wysiedlani nie dostają
z reguły żadnych rekompensat i, doczekawszy się wreszcie nowej kwatery,
muszą płacić wygórowane czynsze.
Edukacja
Poważny problem stanowi analfabetyzm
i półanalfabetyzm. Według oficjalnych statystyk 60 proc. Tybetańczyków,
którzy ukończyli piętnasty rok życia, jest analfabetami. W niektórych regionach
odsetek ten może być znacznie wyższy. Od kilku lat chińscy urzędnicy ograniczają
rolę języka tybetańskiego w systemie edukacyjnym, a w 1997 roku ogłosili,
że tybetańskie dzieci będą uczyć się chińskiego już od pierwszej klasy.
Rząd wyjaśnia, iż chce w ten sposób ułatwić Tybetańczykom rywalizację z
chińskimi rówieśnikami, co na dłuższą metę umożliwi im zdobycie lepszego
wykształcenia i pracy. Tybetański pozostaje językiem wykładowym w wiejskich
szkołach podstawowych, ale edukacja trwa w nich z reguły tylko dwa, trzy
lata. Dostęp do nielicznych szkół dodatkowo utrudniają wysokie ceny
i duże odległości. Narzucając klasztorom „limity wiekowe”, władze odbierają
dzieciom szansę na zdobycie wykształcenia w instytucjach monastycznych.
Struktura i finansowanie systemu edukacji
(podobnie jak służby zdrowia) ma również charakter dyskryminacyjny; rząd
łoży niemal wyłącznie na placówki, które znajdują się w regionach zdominowanych
przez chińskich osadników. W niektórych okręgach wiejskich Tybetańczycy
są zmuszani do budowania i utrzymywania szkół z własnej kieszeni. Choć
władze twierdzą, że edukacja na poziomie podstawowym jest bezpłatna, tybetańscy
rodzice i uczniowie muszą wnosić bardzo wysokie opłaty, które nie obowiązują
Chińczyków.
W Tybecie, oficjalnie, uczy się
81 proc. dzieci w wieku szkolnym, większość kończy jednak tylko wiejskie
szkoły podstawowe. Według urzędników lokalnych, tybetański jest głównym
językiem wykładowym w 60 proc. szkół średnich, zwłaszcza w regionach wiejskich,
choć prowadzi się w nich również zajęcia po chińsku. Organizacje pozarządowe
utrzymują, że odsetek ten jest zawyżony. Większość uczniów tych klas, choć
nie wszyscy, to Hanowie. Uczniowie regionalnych szkół średnich uczęszczają
na zajęcia prowadzone w języku tybetańskim, niemniej muszą znać chiński,
gdyż w tym języku wykłada się większość przedmiotów. W kilku regionach
nie należących do TRA działają szkoły średnie, w których wykłada się po
tybetańsku. Od połowy lat osiemdziesiątych fundusze, które miały pomóc
Tybetańczykom w uzyskaniu wyższego wykształcenia, przeznaczane są na kierowanie
ich do szkół w innych prowincjach Chin. Według statystyk rządowych, 13
tys. tybetańskich studentów kształci się obecnie w stu wyższych uczelniach
w różnych prowincjach Chin. Do zdobycia wykształcenia wyższego niezbędna
jest znajomość języka chińskiego.
Uniwersytet Tybetański miał kształcić
około 1,3 tys. tybetańskich studentów – przyszłych nauczycieli dla regionalnego
systemu oświaty. Tybetańczycy patrzą z niechęcią na rosnącą liczbę chińskich
studentów i wykładowców. Według oficjalnych statystyk, Tybetańczycy – teoretycznie
95 proc. mieszkańców regionu – stanowią 80 proc. liczby studentów i zaledwie
30 proc. wszystkich wykładowców akademickich w Tybetańskim Regionie Autonomicznym.
Choć mają uprzywilejowaną pozycję przy zapisach, na egzaminach często wyprzedzają
ich – i zostają przyjęci – Chińczycy, którzy znacznie lepiej znają język
i kończą lepsze szkoły średnie. Władze zmuszają profesorów – zwłaszcza
z wydziału filologii tybetańskiej UT, który uważany jest za potencjalną
wylęgarnię poglądów dysydenckich – do udziału w sesjach edukacji politycznej
i usuwania z programu i podręczników wszystkiego, co mogłoby rozbudzić
„separatystyczne” i religijne zainteresowania studentów. Ze względów politycznych
na indeksie znalazło się wiele starożytnych ksiąg. Wydział filologii tybetańskiej,
który jesienią 1997 roku przestał przyjmować nowych studentów, został ponownie
otwarty w roku 1998 po usunięciu z programu wszelkich elementów religijnych
i „separatystycznych”.
Pod koniec roku w lhaskich szkołach
– już nie tylko średnich, ale i podstawowych – zaczęto nauczać wszystkich
przedmiotów, poza językiem tybetańskim, po chińsku. (W 1987 roku X Panczenlama
wymógł na Zgromadzeniu Przedstawicieli Ludowych TRA przyjęcie Ustawy w
sprawie studiowania, używania i rozwijania języka tybetańskiego, zakładającej,
że w 1993 roku w języku tym będzie prowadzić się wszystkie zajęcia w gimnazjach,
a w 1997 – w liceach i technikach Tybetu. Przepisów tych nigdy nie wprowadzono
w życie, a w ostatnich latach oficjalnie uznano je za „niepraktyczne” i
„nieprzystające do rzeczywistości regionu”.) Podobne zmiany mają zajść
wkrótce w całym TRA. Tybetańscy nauczyciele obawiają się o swoje posady,
gdyż realizacja planu władz musi pociągnąć za sobą – ogłoszone w dziesiątym
planie pięcioletnim – zatrudnienie w szkołach wielu Chińczyków. Narasta
lęk o przyszłość języka tybetańskiego, podstawowego medium tożsamości i
kultury Tybetu.
Kobiety
Z relacji – i badań medycznych – uchodźców
wynika, że wiele tybetańskich kobiet traci zdrowie lub życie na skutek
polityki kontroli urodzeń, przymusowych aborcji i sterylizacji. Prymitywny
sprzęt, niska jakość leków i niewiedza personelu przekładają się na skandaliczne
warunki i brak higieny w placówkach opieki zdrowotnej. „Pozalimitowe” ciąże
karane są wysokimi grzywnami, a „pozalimitowe” dzieci pozbawiane podstawowych
praw do meldunku, opieki zdrowotnej i edukacji. W sferze zatrudnienia kobiety
narażone są na podwójną dyskryminację. Wiele kończy na ulicach.
Mniszki, które próbują korzystać z konstytucyjnych
praw do „wolności słowa” i „wolności religii”, wydala się z klasztorów,
zakazując im prowadzenia życia zakonnego; inne odbywają drakońskie wyroki
w więzieniach.
Zdaniem pracujących w Tybecie zagranicznych
ekspertów, coraz poważniejszym problemem staje się tu, podobnie jak w innych
regionach kraju, prostytucja. W Lhasie otwarcie działają domy publiczne;
teoretycznie nielegalne usługi tego rodzaju świadczy w tym mieście niemal
dziesięć tysięcy osób. Większość takich przybytków działa w budynkach należących
do partii lub rządu; chroni je armia. Najczęściej mieszczą się w pobliżu
koszar i miejsc kultu religijnego. Większość prostytutek to Chinki z Sichuanu,
niemniej są wśród nich również Tybetanki. Nie wiadomo, ile z nich jest
nosicielkami wirusa HIV, ale zakłada się, że wiele.
Podsumowanie
Z perspektywy poszanowania podstawowych
praw człowieka, miniony rok, podobnie jak dwa poprzednie, był w całych
Chinach bardzo zły. Aresztowano członków ruchu Falun Gong i działaczy Demokratycznej
Partii Chin. Niezależne organizacje pozarządowe, agendy rządowe i media
informowały o licznych przypadkach stosowania tortur przez funkcjonariuszy
policji i straży więziennej oraz o ich ofiarach śmiertelnych. Władze robiły
wszystko, by uniemożliwić przepływ niezależnych informacji do i z Chin
(np. blokując dostęp do „drażliwych” stron WWW).
W całym kraju trwała kampania ateizacji
(w ramach większej kampanii „nowej cywilizacji duchowej”); zamykano miejsca
kultu, świątynie i szkoły religijne. Tybetańczycy nazywają tę kampanię
„drugą rewolucją kulturalną”.
Po wrześniowym ataku na WTC władze chińskie
zaczęły wykorzystywać globalną „wojnę z terroryzmem” do walki z ruchami
„separatystycznymi”. Zachodni dyplomaci donoszą z Pekinu o setkach aresztowań
Tybetańczyków w ramach ogłoszonej w połowie września, szeroko zakrojonej
kampanii „mocnego uderzenia i potężnej presji”, której „obiektem” mają
być „separatyści, terroryści i ekstremiści religijni”. Choć aktów terroru
w Tybecie dopuszczają się tylko funkcjonariusze chińskiego państwa, od
września w wewnętrznych dokumentach partyjnych mianem „terrorystów” określa
się Ujgurów, Tybetańczyków i członków ruchu Falun Gong.
Jednocześnie świat nie zrobił niemal nic,
by tę sytuację zmienić. Najlepiej ilustruje to decyzja o przyznaniu Pekinowi
organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku.
W sierpniu 2001, w odpowiedzi na apele
organizacji praw człowieka, delegacja Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu
RP, która składała oficjalną wizytę w Tybecie, wielokrotnie prosiła gospodarzy
o aktualne zdjęcia Genduna Czokji Nimy oraz szczegółowe informacje o jego
losie, miejscu zamieszkania i stanie zdrowia. W opublikowanej po powrocie
do Polski „Informacji o pobycie delegacji” podano, że strona chińska –
a konkretnie Raidi, jeden z najwyższych dygnitarzy w Tybetańskim Regionie
Autonomicznym, przewodniczący Stałego Komitetu regionalnego Zgromadzenia
Przedstawicieli Ludowych i zastępca sekretarza KPCh w TRA – obiecała w
najbliższym czasie przesłać zdjęcia chłopca do Sejmu RP. Do tej pory nie
wywiązała się z tego zobowiązania. Na konferencji prasowej, którą zwołano
w Sejmie, poseł Czesław Bielecki, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych,
oświadczył, że jeśli zdjęcia nie zostaną przysłane, wystosuje w tej sprawie
oficjalne pismo do władz ChRL. Delegaci informowali też, iż próbowali przekonywać
chińskich partnerów do podjęcia rozmów z Dalajlamą. Jeden z nich porównał
to do „rzucania kamieniami o ścianę”. Niestety, wiele wypowiedzi delegatów
świadczyło o tym, że gospodarze zdołali przekonać ich do różnych, często
absurdalnych twierdzeń chińskiej machiny propagandowej – zwłaszcza w sprawie
struktury demograficznej w Tybecie. Nic też nie wiadomo o tym, by Komisja
Spraw Zagranicznych formalnie zażądała przysłania obiecanych zdjęć Panczenlamy.
Doniesienia o wizycie polskiej delegacji
– która uzyskała również nowe informacje na temat przetrzymywanego nadal
w więzieniu (mimo odbycia pełnego wyroku) Czadrela Rinpocze – podały, za
pośrednictwem organizacji pozarządowych, światowe agencje i media.
24 sierpnia 2001 Sejm RP przyjął Deklarację
w sprawie solidarności Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z narodem tybetańskim.
Było to niewątpliwie najważniejsze wydarzenie na płaszczyźnie oficjalnych
stosunków polsko-tybetańskich.
6 grudnia 2001 z inicjatywy posła Wiesława
Walendziaka w Sejmie IV Kadencji zaczął konstytuować się Parlamentarny
Zespół na rzecz Tybetu. Na konferencji prasowej poinformowano, że zrzeszeni
w Zespole posłowie „pragną na forum Parlamentu Rzeczpospolitej Polskiej
dawać wyraz swojej solidarności z żyjącym w warunkach okrutnej okupacji
narodem tybetańskim, jak również wspierać działania organizacji pozarządowych
zajmujących się akcją na rzecz Tybetu”. Marszałkowi Sejmu RP przekazano
list w sprawie Panczenlamy, podpisany przez 61 posłów ze wszystkich ugrupowań.
Rekomendacje
Kwestie dotyczące praw człowieka, rządów
prawa i Tybetu powinny być poruszane przy okazji wszelkich kontaktów z
chińskimi politykami i dyplomatami. Choć po niefortunnych decyzjach państw
zachodnich, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, Francji i Niemiec, które ścigają
się do chińskiego rynku, nie ma właściwie żadnej szansy na powrót do instytucjonalnego
mechanizmu, przypominającego „trzeci koszyk” KBWE, władze ChRL powinny
mieć poczucie, że poszanowanie praw człowieka jest dla społeczności międzynarodowej
kwestią pierwszoplanową, a nie daniną, jaką zachodni politycy niechętnie
składają własnej opinii publicznej i mediom.
Od połowy lat dziewięćdziesiątych
Pekin – bardzo skutecznie – zabiega o odejście od „postawy konfrontacyjnej”,
czyli publicznego krytykowania go na arenie międzynarodowej, na rzecz pozwalającego
na zachowanie twarzy, prowadzonego w zaciszu gabinetów „dialogu dwustronnego”
na temat praw człowieka. Poważne pogorszenie sytuacji w dziedzinie przestrzegania
owych praw w Chinach i Tybecie stawia pod znakiem zapytania skuteczność
tej strategii. Parlament brytyjski uznał takie rozmowy za jałowe i wezwał
rząd do przyjęcia bardziej stanowczej postawy. Podobne stanowisko zajął
Parlament Europejski, który poprosił rządy europejskie o uznanie Tybetańskiego
Rządu Emigracyjnego, jeśli w ciągu trzech lat władze chińskie nie podejmą
poważnych rozmów z Dalajlamą.
Chińscy dygnitarze wydają się wierzyć,
że poszanowanie praw człowieka – zwłaszcza praw politycznych, religijnych
i praw mniejszości – musi osłabiać i destabilizować państwo. Polska i,
szerzej, państwa Europy Środkowej mają tu ogromny atut dekady przemian,
pozwalający pokazać, wręcz dowieść, że jest dokładnie odwrotnie. To właśnie
powinno być przesłaniem polskich dyplomatów i polityków dla ich chińskich
partnerów.
Kwestie swobód religijnych i Tybetu są
„modne” w krajach zachodnich i międzynarodowych mediach. Angażując się
na tych właśnie płaszczyznach, jednoznacznie przywodzących na myśl naszą
historię, Polska mogłaby nie tylko spłacić „długi”, jakie zaciągała u tych,
którzy udzielali jej pomocy i wsparcia od rozbiorów po stan wojenny, ale
i zyskać wiele sympatii międzynarodowej opinii publicznej.
Kraje zachodnie stosują dwie metody: poruszają
problem Tybetu podczas wszelkich kontaktów dwustronnych – zwłaszcza na
najwyższych szczeblach – oraz prowadzą „wyspecjalizowany” dialog z ChRL
na temat praw człowieka. Obie te płaszczyzny są przed Polską otwarte i
należy z nich systematycznie korzystać. Płaszczyzna trzecia – to instytucje
międzynarodowe, np. Komisja Praw Człowieka ONZ, gdzie stanowisko RP powinno
być niezwykle pryncypialne i stanowcze, tak ze względów historycznych,
jak czysto pragmatycznych (wymiana handlowa z Chinami przynosi nam niemal
wyłącznie rosnący deficyt i niszczy miejsca pracy, natomiast sympatia zachodnich
mediów, wyjątkowo stanowczych wobec gwałcenia praw człowieka w Tybecie,
jest dla nas nie do przecenienia. Co więcej, krytykowanie ChRL na arenie
międzynarodowej nie pociąga za sobą żadnych mitycznych „sankcji”. W rzeczy
samej, Chiny bardziej potrzebują świata, niż świat Chin. Po wniesieniu
projektu „chińskiej” rezolucji w Genewie przez Danię, stosunki tego kraju
z ChRL zyskały wręcz nową dynamikę).
Jeśli idzie o rozmaite seminaria i wymiany,
należy wykazywać szczególną ostrożność i wstrzemięźliwość w sprawie wizytowania
chińskich zakładów karnych, zwłaszcza w Tybecie. Nie ulega wątpliwości,
że wizyty takie nie tylko nie przynoszą żadnych korzyści, ale bywają dramatycznie
„kosztowne” dla więźniów.
Trzeba tu podkreślić, że dialog i konferencje
są tylko narzędziami i w żadnym razie nie mogą oznaczać konieczności rezygnowania
z innych instrumentów i mechanizmów – takich jak Komisja Praw Człowieka
ONZ w Genewie. W tym roku jest to szczególnie ważne, gdyż w Komisji nie
będzie Stanów Zjednoczonych, które w ostatnich latach brały na siebie „ciężar”
wnoszenia projektu rezolucji, potępiającej ChRL za naruszanie praw człowieka.
Zrezygnowanie z tego – z uwagi na proceduralne wybiegi Pekinu, niestety,
w gruncie rzeczy symbolicznego – gestu w 2002 roku będzie najgorszym sygnałem,
jaki świat może dać przywódcom ChRL, działaczom opozycji demokratycznej
w Chinach oraz prześladowanym i wynaradawianym Tybetańczykom.
Teksty źródłowe: